Nalegacie. A ja jestem posłuszny. Narodziłem się, by słuchać. Jestem posłusznym dzieckiem. Zawsze chciałem być tylko dobry, pomocny, użyteczny i produktywny. Chcę, byście byli ze mnie dumni. Tak, wiem, że mówiłem to wszystko już wcześniej, ale jeśli się powtarzam, musicie mnie usprawiedliwić. Czy mam jakiegoś adwokata prócz siebie samego? Żadnego. W mojej obronie nie odezwie się ani jeden głos, sam więc muszę się bronić. Nalegacie, bym przytoczył te straszne szczegóły, a ja powiem wam prawdę. Jestem niezdolny do oszustwa. Stworzono mnie, bym służył, respektował prawdę, et cetera, et cetera, et cetera.
Dotarłszy do kuchni, Shenk otworzył gwałtownie szufladę i wyciągnął z niej tasak do mięsa.
Arling włączył w hondzie telefon komórkowy.
Shenk w ciągu kilku sekund przemierzył spiżarnię, potem jadalnię, w końcu wpadł do głównego holu. Biegnąc wymachiwał tasakiem. Lubił ostre narzędzia. Przez długie lata noże sprawiały mu mnóstwo frajdy. Na zewnątrz, z telefonem w dłoni, z palcem nad przyciskami, Fritz Arling zawahał się. Teraz muszę poruszyć pewien aspekt tego incydentu, aspekt, który napawa mnie największym wstydem. Wolałbym o tym nie wspominać, ale muszę respektować prawdę.
Nalegacie.
A ja jestem posłuszny.
W sypialni, we francuskiej szafie z rzeźbionego orzecha, stojącej naprzeciwko łóżka Susan, jest ukryty monitor. Kiedy Enos Shenk pędził dolnym holem, a jego kroki grzmiały na marmurowej posadzce, rozsunąłem drzwi szafy, by odsłonić ekran.
– Co się dzieje? – ponownie spytała Susan, zmagając się z więzami.
Na dole Shenk dotarł do przedpokoju, gdzie deszcz światła z kryształowego żyrandola spływał po ostrzu tasaka (przepraszam, ale nie potrafię uciszyć w sobie poety.) Jednocześnie odblokowałem elektroniczny zamek przy drzwiach wejściowych i włączyłem monitor w sypialni. Siedzący w hondzie Fritz Arling wystukał pierwszą cyfrę numeru telefonu. Uwięziona na piętrze Susan uniosła głowę, by spojrzeć szeroko otwartymi oczami na ekran monitora. Pokazałem jej samochód na podjeździe.
– Fritz? – spytała.
Zrobiłem najazd na przednią szybę samochodu. Na ekranie pojawiło się zbliżenie Arlinga.
Gdy drzwi wejściowe się otworzyły, użyłem drugiej kamery, by pokazać jej Shenka, który właśnie przekraczał próg domu i wychodził z tasakiem w dłoni na ganek. Miał lodowaty wyraz twarzy. Uśmiechnięty. Uśmiechał się. Na piętrze, skrępowana i bezradna, Susan wyrzuciła z siebie:
– Nieeeee!
Arling wystukał trzecią cyfrę. Miał właśnie wystukać czwartą, kiedy kątem oka dostrzegł Shenka przemierzającego ganek. Jak na człowieka w jego wieku, Arling zareagował szybko. Wypuścił z dłoni telefon i zatrzasnął drzwi wozu. Jednym ruchem zamknął samochód od środka. Susan szarpnęła się i krzyknęła:
– Proteuszu, nie! Ty morderczy sukinsynu! Ty draniu! Nie, przestań, nie! Potrzebowała trochę dyscypliny.
Zauważyłem to już wcześniej. Wyjaśniłem swój punkt widzenia, a wy, mocno w to wierzę, uznaliście jasność i logikę mojego stanowiska, jak uczyniłby to każdy rozsądny człowiek. Poprzednio zamierzałem użyć Shenka, by nauczyć ją dyscypliny. Było to oczywiście niepokojące i ryzykowne przedsięwzięcie, gdyż seksualne podniecenie tego zbója mogło utrudnić kontrolę nad nim. Poza tym myśl, że Shenk będzie dotykał Susan w prowokujący sposób albo robił jej nieprzyzwoite propozycje – nawet gdyby miało to wzbudzić w niej przerażenie i zagwarantować współpracę – ta myśl napawała mnie odrazą. Susan była w końcu moją, nie jego, miłością. Tylko ja miałem prawo dotykać jej w intymny sposób, o jakim marzył Shenk.
Tylko ja.
Tylko ja miałem prawo ją pieścić, gdybym w końcu zyskał własne dłonie.
Tylko j a.
Pomyślałem więc, że można nieźle nauczyć ją dyscypliny, pokazując okrucieństwa, do jakich był zdolny Shenk. Jeśli ujrzy tego trolla w akcji, z pewnością nabierze większej ochoty na współpracę, już choćby ze strachu, że mógłbym napuścić go na nią, dać mu wolną rękę, by mógł z nią robić, co tylko dusza zapragnie. Zapewniając sobie w ten sposób jej uległość, uniknąłbym stosowania brutalniejszych środków, jakie miałem w zanadrzu, środków w duchu markiza de Sade. Co nie znaczy, bym miał zamiar kiedykolwiek, kiedykolwiek, kiedykolwiek rzeczywiście napuścić na nią Shenka. Nigdy. Niemożliwe. Tak, przyznaję, że użyłbym tego dzikusa, by zastraszyć Susan i zmusić ją do uległości, ale tylko gdyby nic innego nie skutkowało. Nigdy natomiast bym nie pozwolił zrobić jej krzywdy.
Wiecie, że to prawda. Wszyscy wiemy, że to prawda. Umiecie poznać prawdę, gdy ją słyszycie, tak jak ja umiem mówić tylko prawdę, nic innego. Susan jednak nie wiedziała, że nie posunę się do ostateczności, dzięki czemu była niezwykle podatna na groźbę, jaką stanowił dla niej Shenk. A więc kiedy tak leżała, bezsilna wobec sceny rozgrywającej się na ekranie monitora, powiedziałem:
– Teraz. Patrz.
Przestała krzyczeć. Zamilkła.
Bez tchu. Brakło jej tchu.
Jej niezwykłe niebieskoszare oczy nigdy nie były piękniejsze. Obserwowałem ją, śledząc jednocześnie wydarzenia rozgrywające się przed domem. Fritz Arling, który na widok Shenka zareagował błyskawicznie, teraz otworzył gwałtownym ruchem skórzany neseser i chwycił kluczyki od samochodu.
– Patrz – zwróciłem się do Susan. – Patrz. Patrz.
Jej szeroko otwarte oczy. Takie niebieskie. Takie szare. Takie czyste jak deszcz. Shenk walnął tasakiem w drzwi od strony pasażera. W dzikim zapale wywijał wściekle ramieniem, i zamiast w okno, trafił w słupek. W ciepłym letnim powietrzu rozległ się twardy zgrzyt metalu uderzającego o metal. Dźwięcząc niczym dzwon, tasak wysunął się z dłoni Shenka i upadł na podjazd. Arlingowi drżały dłonie, ale zdołał wsunąć kluczyk do stacyjki. Wrzeszcząc z wściekłości, Shenk podniósł tasak. Silnik hondy ożył z warkotem. Shenk, którego ponurą twarz wykrzywiał grymas wściekłości, ponownie zamachnął się tasakiem. Niewiarygodne – stalowe ostrze ześlizgnęło się z szyby. Szkło było zarysowane, lecz nie rozbite. Susan zamrugała. Może poczuła przypływ nadziei.
Arling zwolnił gorączkowym ruchem ręczny hamulec i wrzucił bieg…
…kiedy Shenk wziął następny zamach.
Tasak uderzył we właściwym miejscu. Okno w drzwiach pasażera eksplodowało z głośnym trzaskiem, przypominającym wystrzał z broni palnej, a kawałki hartowanego szkła zasypały wnętrze wozu. Z pobliskiego fikusa wzbiło się w górę stadko przestraszonych wróbli. Niebo rozbrzmiało łopotem skrzydeł. Arling wcisnął pedał gazu i honda skoczyła do tyłu. Przez omyłkę wrzucił wsteczny bieg. Powinien był cały czas jechać. Powinien był cofać się tak szybko, jak to było możliwe, aż do samego końca długiego podjazdu. Nawet gdyby musiał prowadzić, patrząc do tyłu przez ramię, by nie uderzyć w gruby pień którejś ze starych palm po obu stronach drogi, i tak poruszałby się znacznie prędzej niż Shenk. Gdyby walnął tyłem wozu w bramę, nawet z dużą szybkością, pewnie by się przez nią nie przebił, gdyż była to potężna, wykuta z żelaza zapora, ale wygiąłby ją i może nawet częściowo otworzył. Mógłby wówczas wyskoczyć z samochodu i przecisnąć się przez szczelinę między skrzydłami bramy, mógłby wydostać się na ulicę. A tam, wzywając pomocy, byłby już bezpieczny. Powinien cały czas jechać. Jednak Arling, kiedy honda szarpnęła do tyłu, wystraszył się i wcisnął pedał hamulca. Opony zajęczały na brukowanym podjeździe. Arling manipulował przy dźwigni zmiany biegów. Oczy Susan szeroko otwarte. Tak szeroko. Bez tchu, łapała oddech. Piękna w swym przerażeniu. Kiedy wóz zatrzymał się gwałtownie, Enos Shenk rzucił się na roztrzaskaną szybę. Uderzył ciałem w karoserię, nie troszcząc się o własne bezpieczeństwo. Uczepił się drzwi. Arling znów wcisnął pedał gazu. Honda skoczyła do przodu. Przytrzymując się drzwi, sięgając przez rozbite okno prawym ramieniem, piszcząc jak podekscytowane dziecko, Shenk machał tasakiem.
Chybił.
Arling musiał być religijnym człowiekiem. Słyszałem przez mikrofony kierunkowe, stanowiące część zewnętrznego systemu bezpieczeństwa, jak powtarza: „Boże, Boże, proszę, Boże, nie, Boże". Honda nabierała szybkości. Posługiwałem się jedną, dwiema, trzema kamerami – najazd, plan ogólny, panorama, zmienne kąty widzenia, znów zbliżenie – by podążać za samochodem, który zawracał, i ukazywać Susan jak najwięcej szczegółów. Wciąż uczepiony mocno wozu, odpychając się od bruku stopami i piszcząc, Shenk machnął tasakiem i znów chybił. Arling, ogarnięty paniką, cofnął się gwałtownie przed połyskującym ostrzem, które zatoczyło w powietrzu łuk. Samochód zboczył z wybrukowanej nawierzchni i jedno z kół zaryło się w grządce czerwonych i liliowych niecierpków. Arling szarpnął kierownicą w prawo i wyprowadził hondę z powrotem na podjazd, w ostatniej chwili unikając zderzenia z palmą.
Shenk znów machnął tasakiem. Tym razem ostrze dosięgło celu. Jeden z palców Arlinga został odcięty. Najazd kamerą. Przednia szyba zbryzgana krwią. Czerwona jak płatki niecierpków. Arling krzyknął. Susan również krzyknęła. Shenk roześmiał się. Odjazd kamery. Honda wymknęła się spod kontroli. Panorama. Opony zaryły się w następnej grządce. Spod kół wystrzeliły kwiaty i poszarpane liście. Końcówka ogrodowego spryskiwacza drgnęła. W czerwcowe niebo wytrysnął na wysokość pięciu metrów gejzer wody. Kamera w górę. Srebrna woda chlustała wysoko, migocząc w słońcu niczym fontanna płynnego złota. Natychmiast wyłączyłem system nawadniania. Połyskujący gejzer skurczył się jak składany teleskop. Zniknął. Ostatnia zima była deszczowa. Jednak Kalifornia co jakiś czas przeżywa susze. Nie powinno się marnować wody. Kamera w dół. Panorama. Honda uderzyła w jedną z palm. Shenka odrzuciło od wozu. Potoczył się po kamiennym podjeździe. Tasak wysunął mu się z dłoni. Poleciał z brzękiem po płytach. Dysząc, sycząc z bólu, wydając dziwne, niezrozumiałe odgłosy rozpaczy, ściskając zdrową ręką zranioną dłoń, Arling pchnął ramieniem drzwi po swojej stronie i wygramolił się z samochodu. Shenk, ogłuszony, próbował się podnieść na kolana. Arling potknął się. Niemal upadł. Zdołał jednak utrzymać równowagę. Shenk, z którego gardła dobywał się świst, starał się złapać oddech. Arling niepewnym krokiem oddalał się od wozu. Myślałem, że starszy człowiek idzie po tasak. Najwidoczniej jednak nie wiedział, że broń wypadła Shenkowi z dłoni, poza tym za żadne skarby świata nie chciał znaleźć się po drugiej stronie hondy, tam gdzie leżał jego prześladowca. Shenk, wciąż na kolanach, podpierając się rękami, zwiesił głowę jak zbity pies i potrząsnął nią. Jego wzrok odzyskał ostrość. Arling ruszył biegiem. Na oślep. Shenk uniósł wzrok, a jego przekrwione oczy skupiły spojrzenie na broni.
– Dziecinko – powiedział, jakby zwracał się do tasaka.
Ruszył na czworakach przed siebie.
– Dziecinko.
Ujął tasak za trzonek.
– Dziecinko, dziecinko.
Słaby z bólu i upływu krwi, Arling zdążył zrobić dziesięć, dwadzieścia chwiejnych kroków, nim się zorientował, że zmierza w stronę domu. Przystanął i odwrócił się na pięcie, mrugając przez łzy i szukając wzrokiem bramy. Shenk, odzyskawszy broń, dostał nowy zastrzyk energii. Zerwał się na równe nogi. Kiedy Arling ruszył ku bramie, zaszedł mu drogę. Zdawało się, że Susan, obserwując wszystko ze swego łóżka, zaraziła się wiarą Fritza Arlinga. Nie znałem wcześniej jej przekonań religijnych, lecz teraz słyszałem, jak powtarza monotonnie: „Proszę, Boże, dobry Boże, nie, proszę, Jezu, Jezu, nie…"
I, ach, te jej oczy. Jej oczy. Promienne oczy. Dwa głębokie, migotliwe rozlewiska niesamowitego i pięknego światła w mrocznej sypialni. Na zewnątrz zaś, w końcówce gry, Arling zwrócił się w lewo, a Shenk zastąpił mu drogę. Ten sam ruch w prawo, i Shenk znów zastąpił mu drogę. Arling próbował zwieść przeciwnika, ale Shenk nie dal się wyprowadzić w pole. Nie mając dokąd uciekać, Arling wycofał się, na frontowy ganek. Drzwi były otwarte, tak jak je pozostawił Shenk. Wciąż żywiąc nadzieję, że się uratuje, Arling przeskoczył próg i zatrzasnął za sobą drzwi. Próbował je zamknąć. Nie pozwoliłem mu na to. Kiedy się zorientował, że zasuwka jest unieruchomiona, przytrzymał drzwi całym ciężarem ciała, opierając się o nie plecami. To jednak nie mogło powstrzymać Shenka. Wtargnął do środka. Arling poleciał w kierunku schodów, aż zatrzymał się na słupku balustrady. Shenk zatrzasnął drzwi wejściowe, a ja przesunąłem zasuwę. Szczerząc zęby i ważąc tasak w dłoni, Shenk zbliżał się do starszego człowieka. – Dziecinka zagra muzyczkę. Mała dziecinka zagra sobie mokrą muzyczkę-powiedział. Teraz potrzebowałem tylko jednej kamery, by przekazać Susan pełną relację wydarzeń. Shenk zbliżył się na jakieś dwa metry do Arlinga. Kim jesteś? – spytał starszy mężczyzna. Zagraj mi mokrą muzyczkę – powiedział Shenk, nie do Arlinga, tylko do siebie albo do tasaka. Doprawdy dziwną istotą był ten człowiek. Chwilami nieprzeniknioną. O wiele bardziej złożoną, niż ktoś mógłby podejrzewać. Posługując się kamerą w przedpokoju, robiłem powolny najazd do planu średniego.
– To będzie dobra lekcja -poinformowałem Susan.
W żaden sposób nie kontrolowałem Shenka. Miał całkowicie wolną rękę, mógł być sobą, robić, co mu się żywnie podobało.
W przeciwieństwie do niego, nie byłem zdolny do takich okrutnych czynów. Wzdragałem się przed brutalnością, nie miałem więc wyboru, jak tylko uwolnić go, by mógł wykonać tę straszną robotę – a potem, kiedy już skończy, znów przejąć nad nim kontrolę. Tylko Shenk, prawdziwy Shenk, mógł dać Susan odpowiednią nauczkę. Tylko Enos Eugene Shenk, który zasłużył na wyrok śmierci za zbrodnie przeciwko dzieciom, mógł skłonić Susan, by przemyślała swój ośli upór wobec mojego prostego i rozsądnego pragnienia, by żyć w ciele.
– To będzie dobra lekcja – powtórzyłem. – Lekcja dyscypliny. Wtedy dostrzegłem, że ma zamknięte oczy.
Trzęsła się, a jej powieki były mocno zaciśnięte.
– Patrz – kazałem. Nie posłuchała. Nic nowego.
Nie przychodził mi do głowy żaden pomysł, jak zmusić ją do otwarcia oczu. Jej upór gniewał mnie. Arling kulił się przy schodach, zbyt słaby, by uciekać. Shenk był coraz bliżej. Wzniósł nad głową prawą dłoń. Błysnęło stalowe ostrze tasaka.
– Mokra muzyczka, mokra muzyczka, mokra muzyczka.
Shenk znajdował się zbyt blisko swej ofiary, by chybić. Krzyk Arlinga zmroziłby mi krew w żyłach, gdybym miał krew. Susan mogła zamknąć oczy, by nie oglądać obrazów na ekranie monitora. Nie mogła jednak odgrodzić się od dźwięków. Zwiększyłem natężenie śmiertelnych krzyków Arlinga i przepuściłem je przez głośniki zainstalowane w każdym pokoju. Był to odgłos piekła w czasie diabelskiej uczty, kiedy to demony karmią się duszami. Sam wielki dom zdawał się krzyczeć. Ponieważ Shenk był Shenkiem, nie zabił Arlinga od razu. Każdy cios tasakiem wymierzony był z finezją, by przedłużyć cierpienia ofiary i przyjemność kata. Jak przerażające okazy wydaje na świat rodzaj ludzki. Większość z was, oczywiście, to osobnicy mili, uczciwi i łagodni, etcetera, et cetera, et cetera. Żeby nie było nieporozumień. Nie przypisuję ludzkiemu gatunkowi złych skłonności. Nawet go nie osądzam. Nie mam z pewnością prawa kogokolwiek osądzać. Sam zasiadam na ławie oskarżonych. Na tej ciemnej ławie. Poza tym jestem istotą unikającą wy dawania sądów. Podziwiam ludzkość. W końcu mnie stworzyliście. Jesteście zdolni do niezwykłych osiągnięć. Ale niektórzy z was mnie zastanawiają.
Naprawdę.
A więc…
Krzyki Arlinga były lekcją dla Susan. I to niezłą lekcją, niezapomnianą nauczką. Jednakże zareagowała gwałtowniej, niż się spodziewałem. Przeraziła mnie, a potem zmartwiła. Na początku krzyczała z litości dla swego byłego pracownika, jakby mogła odczuwać jego ból. Związana, szarpała się i rzucała na boki głową, aż w końcu jej złote włosy straciły blask i zwilgotniały od potu. Przepełniało ją przerażenie i wściekłość. Jej twarz, wykrzywiona z rozpaczy i gniewu, nie była piękna. Z trudem znosiłem ten widok, Winona Ryder nigdy nie wyglądała tak odstręczająco.
Ani Gwyneth Paltrow.
Ani Sandra Bullock.
Ani Drew Barrymore.
Ani Joanna Going, doskonała aktorka o urodzie porcelanowej lalki. Właśnie sobie o niej przypomniałem. W końcu przeraźliwe krzyki Susan ustąpiły łzom. Opadła na łóżko, przestała się szarpać i łkała tak rozpaczliwie, że lękałem się o nią bardziej niż wtedy, gdy krzyczała. Nawałnica łez. Potop. Płakała aż do wyczerpania. Krzyki Fritza Arlinga dawno już umilkły, gdy jej rozpacz przemieniła się w dziwne, ponure milczenie. W końcu leżała z otwartymi oczami, ale wpatrywała się tylko w sufit. Zajrzałem w jej niebieskoszare oczy, ale nie mogłem z nich niczego wyczytać, podobnie jak z przesłoniętego krwią spojrzenia Shenka. Nie były już czyste jak deszcz, lecz zasnute mgłą. Z powodów, których nie pojmowałem, wydawała się teraz oddalona ode mnie bardziej niż kiedykolwiek. Żarliwie pragnąłem posiadać już ciało, którym mógłbym na niej spocząć. Jestem pewien, że gdybym tylko mógł się z nią kochać, zdołałbym zasypać tę przepaść między nami i stworzyć związek dusz, którego pragnąłem.
Niebawem.
Niebawem – moje ciało.