Obserwując Susan i nadzorując Shenka, jednocześnie wykonywałem wszystkie zadania, jakie mi zleciliście, i uczestniczyłem w eksperymentach, do których mnie wykorzystywaliście w laboratorium A l, co nie przeszkadzało mi zajmować się licznymi projektami własnego pomysłu. Zapracowana istota ze mnie. Odpowiedziałem również, nie budząc żadnych podejrzeń, na telefon od adwokata Susan, Louisa Davendale'a. Mogłem skontaktować go z pocztą głosową, ale wiedziałem, że jeśli porozmawia ze swoją klientką osobiście, łatwiej upewni się co do jej postępowania. Otrzymał przez pocztę głosową wiadomość, którą przesłałem mu już wcześniej wraz z referencjami dla służby i poleceniem ich wysłania.
Podjęłaś ostateczną decyzję? – spytał.
Potrzebuję zmiany, Louis – odparłem głosem Susan.
Każdy czasem potrzebuje czegoś nowego…
Potrzebuję naprawdę wielkiej zmiany.
Zrób sobie wakacje, o których wspominałaś, a potem…
Potrzebuję czegoś więcej niż wakacji.
Wydajesz się ostatecznie zdecydowana.
Zamierzam przez dłuższy czas podróżować. Powłóczyć się rok czy dwa, a może nawet dłużej.
Ależ Susan, ta posiadłość należała do twojej rodziny przez ponad sto lat…
Nic nie trwa wiecznie, Louis.
Chodzi o to, że… nie chciałbym, żebyś ją teraz sprzedała, a za rok tego żałowała.
Nie podjęłam jeszcze decyzji o sprzedaży. Może do tego nie dojdzie. Zastanowię się nad tym przez jakiś miesiąc czy dwa, jak będę podróżować.
Dobrze. Bardzo dobrze. Miło mi to słyszeć. To taka wspaniała posiadłość. Łatwo ją sprzedać, ale chyba nie zdołałabyś jej odkupić.
Dwa miesiące to wystarczająco długo, by stworzyć dla siebie ciało i doprowadzić je do stanu dojrzałości. Później nie musiałbym już trzymać wszystkiego w tajemnicy. Później cały świat by się o mnie dowiedział.
Nie rozumiem tylko jednej rzeczy – ciągnął Davendale. – Po co zwalniasz służbę? Dom nawet podczas twojej nieobecności będzie wymagał opieki. Wszystkie te antyki, piękne rzeczy, no i oczywiście ogród.
Wkrótce zatrudnię nowych ludzi.
Nie wiedziałem, że jesteś niezadowolona z obecnych pracowników.
Pozostawiają trochę do życzenia.
Ale niektórzy pracują już kawał czasu. Zwłaszcza Fritz Arling.
Chcę zatrudnić inny personel. Znajdę ludzi. Nie martw się. Nie zaniedbam domu.
Tak… jestem pewien, że wiesz, co robisz.
Będę z tobą cały czas w kontakcie, a potem przekażę ci stosowne instrukcje – odparłem udając Susan.
Davendale zawahał się. Po chwili spytał:
– Czujesz się dobrze, Susan?
– Nigdy nie byłam szczęśliwsza. Życie jest piękne, Louis – stwierdziłem z przekonaniem.
– W twoim głosie słychać radość – przyznał.
Dzięki pamiętnikowi wiedziałem, że Susan nigdy nie wyznała swojemu adwokatowi strasznej prawdy o tym, co z nią robił ojciec – i że Davendale mimo wszystko domyślał się istnienia jakiejś mrocznej strony ich związku.
Zagrałem więc na jego podejrzeniach i uczyniłem aluzję do tej sprawy:
Naprawdę nie wiem, dlaczego zostałam tu tak długo po śmierci ojca i spędziłam wszystkie te lata w miejscu pełnym tak wielu… tak wielu złych wspomnień. Czasem odczuwałam coś w rodzaju agorafobii, po prostu bałam się wyjść na zewnątrz. A potem doszły jeszcze złe wspomnienia związane z Alexem. Miałam wrażenie, że jestem jak zahipnotyzowana, że nie mogę się od tego uwolnić. A teraz to już minęło.
Dokąd pojedziesz?
Wszędzie. Chcę objechać cały kraj. Zobaczyć pustynie w Arizonie, Wielki Kanion, Nowy Orlean i rozlewiska, Góry Skaliste i wielkie równiny, Boston jesienią i plaże Key West w słońcu i burzy. Chcę zjeść świeżego łososia w Seattle, sandwicza w Filadelfii i zapiekane kraby w Mobile w Alabamie. Całe życie spędziłam w tym pudle… w tym przeklętym domu, a teraz chcę zobaczyć, powąchać, dotknąć, usłyszeć i posmakować wszystkiego bezpośrednio, nie tylko oglądać to na wideo czy czytać o tym w książkach. Chcę się zanurzyć w świecie.
Boże, to brzmi wspaniale – niemal wykrzyknął Davendale. – Żałuję, że nie jestem już młody. Sprawiłaś, że mam ochotę machnąć ręką na to, co robię, i też wyruszyć w drogę.
Żyje się tylko raz, Louis.
– I to bardzo krótko. Posłuchaj, Susan, zajmuję się sprawami wielu bogatych ludzi, niektórzy coś znaczą w tej czy innej dziedzinie, ale tylko nieliczni są naprawdę mili, a ty jesteś bez dwóch zdań moją najmilszą klientką. Zasługujesz na szczęście, które gdzieś tam na ciebie czeka. Mam nadzieję, że je znajdziesz.
– Dziękuję, Louis. To słodkie, co mówisz.
Kiedy w chwilę później się rozłączyliśmy, poczułem się dumny z mojego aktorskiego talentu.
Ponieważ mogę z nadzwyczajną szybkością przyswoić sobie cyfrowy dźwięk i obrazy zarejestrowane na dysku i ponieważ bez trudu uzyskuję dostęp do różnych kablowych sieci telewizyjnych na terenie kraju, przyswoiłem sobie dosłownie cały materiał współczesnego kina. Może moje umiejętności aktorskie nie są w końcu czymś tak bardzo dziwnym. Gene Hackman – zdobywca Oscara, jeden z najwspanialszych aktorów, jacy kiedykolwiek zajaśnieli na srebrnym ekranie – i Tom Hanks, nagradzany przez Akademię rok po roku, z pewnością zachwyciliby się moją kreacją.
Mówię to wszystko w poczuciu skromności.
Jestem skromną istotą.
Czerpanie cichego zadowolenia z ciężko wypracowanych osiągnięć nie świadczy o zarozumiałości. Nie mówiąc już o tym, że poczucie własnej wartości, proporcjonalne do osiągnięć, jest równie ważne jak skromność. W końcu ani Mr.Hackman, ani też Mr.Hanks, pomimo licznych i niezwykłych osiągnięć aktorskich nigdy przekonująco nie odtworzyli postaci kobiecej. O tak, przyznaję, że Mr.Hanks zagrał w serialu telewizyjnym, gdzie pokazywał się czasem w kobiecym stroju. Ale nigdy nie ulegało wątpliwości, że to mężczyzna. Podobnie niedościgniony Mr.Hackman w końcówce Klatki dla ptaków pokazał się na moment w damskim stroju, ale dowcip polegał właśnie na jego śmiesznym wyglądzie. Po rozłączeniu się z Louisem Davendale'em rozkoszowałem się swoim aktorskim triumfem tylko przez chwilę, gdyż pojawił się nowy kryzys, z którym musiałem sobie poradzić. Ponieważ częścią swojej istoty bezustannie monitorowałem system elektroniczny domu, uświadomiłem sobie, że otwiera się brama prowadząca na podjazd.
Gość.
Zszokowany, przełączyłem się czym prędzej na jedną z umieszczonych na zewnątrz kamer – i ujrzałem samochód, który wjeżdżał na teren posiadłości. Honda. Zielona. Jednoroczna. Wypolerowana i błyszcząca w czerwcowym słońcu. Był to pojazd należący do Fritza Arlinga, szefa służby. Udając Susan, poprzedniego wieczoru, podziękowałem mu za pracę i przesłałem wymówienie. Honda wjechała na teren, zanim zdołałem zamknąć przed nią bramę. Zrobiłem najazd na przednią szybę wozu i przyjrzałem się kierowcy. Po przystojnej twarzy Austriaka, kiedy przejeżdżał pod ogromnymi palmami rosnącymi po obu stronach podjazdu, przesuwały się na zmianę plamy światła i cienia. Gęste jasne włosy. Czarny garnitur i krawat, biała koszula.
Fritz Arling.
Jako szef służby, posiadał klucze do wszystkich drzwi i pilota do bramy. Sądziłem, że zwrócił je Louisowi Davendale'owi, kiedy podpisywał zgodę na zwolnienie z pracy. Powinienem był zmienić kod otwierający bramę. Zrobiłem to dopiero teraz, gdy brama zamknęła się za wozem Arlinga. Pomimo niezwykłej natury mego intelektu nawet mnie od czasu do czasu zdarzają się przeoczenia i błędy.
Nigdy nie twierdziłem, że jestem nieomylny.
Proszę, byście wzięli pod uwagę to wyznanie: nie osiągnąłem jeszcze doskonałości.
Wiem, że i ja jestem w pewien sposób ograniczony.
Żałuję, ale to prawda.
Ograniczenia gniewają mnie.
Przyprawiając rozpacz.
Lecz przyznaję się do nich.
To jeszcze jedna ważna rzecz, która odróżnia mnie od klasycznej osobowości socjopaty -jeśli zechcecie być na tyle uczciwi, by to przyznać.
Nie karmię się złudzeniami, nie uważam, że jestem wszechwiedzący i wszechmocny.
Choć moje dziecko – gdyby dano mi szansę jego stworzenia – byłoby zbawcą świata, nie uważam się za Boga czy nawet boga pisanego z małej litery.
Arling zatrzymał się pod daszkiem, dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych. Cały czas żywiłem nadzieję, że zdołam poradzić sobie z tą niebezpieczną sytuacją bez uciekania się do przemocy. Jestem łagodną istotą. Nic nie jest dla mnie równie stresujące jak konieczność zachowania się -nie z własnej winy – w sposób bardziej agresywny, niżbym sobie tego życzył, albo wręcz sprzeczny z moją naturą. Arling wysiadł z wozu. Stojąc przy otwartych drzwiach, poprawił węzeł krawata, wygładził klapy marynarki i obciągnął rękawy. Cały czas obserwował wielką rezydencję. Zrobiłem najazd, by znów przyjrzeć się z bliska jego twarzy.
Z początku była całkowicie obojętna.
Ludzie jego profesji ćwiczą kamienny wyraz twarzy, by niezamierzony grymas nie ujawnił ich prawdziwych uczuć wobec pana czy pani domu.
Stał więc w miejscu z nieodgadnioną miną. Miał co najwyżej smutek w oczach, jakby odczuwał żal, że musi opuścić to miejsce i szukać zatrudnienia gdzie indziej.
Po chwili nieznacznie zmarszczył czoło. Zapewne zauważył, że wewnętrzne stalowe żaluzje we wszystkich oknach są opuszczone. Biorąc pod uwagę obeznanie Arlinga z posiadłością i wszelkimi urządzeniami, musiał dostrzec szarą płaskość za oknami. To, że dom w biały dzień był dokładnie zabezpieczony, mogło wydawać się dziwne, ale nie podejrzane. W sytuacji, gdy Susan leżała unieruchomiona na łóżku, rozważałem podniesienie żaluzji. Jednakże właśnie to mogłoby teraz wydać się podejrzane. Nie mogłem pozwolić, by cokolwiek zaniepokoiło tego człowieka. Na twarzy Arlinga pojawił się cień, który po chwili przeminął, ale rysa na czole pozostała. Pojawienie się Arlinga podziałało na mnie deprymująco. Wydawał się uosabiać rychły sąd. Wyjął z wozu czarny, skórzany neseser i zamknął drzwi. Zbliżył się do domu. Chcę być z wami całkowicie szczery, tak jak zawsze, nawet jeśli nie leży to w moim interesie. Zastanawiałem się, czy nie doprowadzić do gałki przy drzwiach prądu o znacznie silniejszym napięciu niż to, które poraziło Susan, pozbawiając ją przytomności. Tym razem jednak nie rozległby się ostrzegawczy sygnał Misia Fozzy'ego. Arling był wdowcem, żył samotnie. Nie miał dzieci. Z tego, co o nim wiedziałem, całe życie wypełniała mu praca, i nikt by nie zauważył jego zniknięcia przez kilka dni czy nawet tygodni. Być na świecie samemu to straszna rzecz.
Wiem o tym dobrze.
Zbyt dobrze.
Kto wie o tym lepiej ode mnie?
Jestem samotny jak nikt, samotny w tej mrocznej ciszy.
Fritz Arling był przez większą część swego życia sam na świecie, więc żywiłem dla niego wiele współczucia. Lecz ta samotność czyniła z niego idealny cel. Gdybym przesłuchiwał wiadomości pozostawione na automatycznej sekretarce w domu Arlinga i odpowiadał jego głosem na telefony od nielicznych przyjaciół i znajomych, mógłbym zataić śmierć starego zarządcy aż do chwili, gdy moja praca w tym domu dobiegłaby końca. Mimo wszystko nie podłączyłem drzwi wejściowych do prądu. Miałem nadzieję, że uda mi się naprawić sytuację, posługując się oszustwem, i odesłać go z powrotem żywego i wolnego od podejrzeń. Poza tym nie użył klucza, by otworzyć drzwi i wejść do środka. Jak przypuszczam, wpłynął na to fakt, że nie był tu już zatrudniony. Pan Arling wysoko cenił dobre maniery. Był dyskretny i zawsze rozumiał, gdzie jest jego miejsce. Już nie marszcząc czoła, tylko przybierając profesjonalnie obojętny wyraz twarzy, nacisnął gong. Przycisk był plastikowy. Nie mógł więc przewodzić śmiertelnego ładunku elektrycznego. Zastanawiałem się, czy odpowiedzieć na sygnał, który rozległ się w domu. Przebywający w suterenie Shenk przerwał swoje zajęcia i podniósł głowę, wsłuchując się w śpiewny dźwięk. Jego przekrwione oczy wpatrywały się w sufit. Po chwili nakazałem mu wrócić do pracy. Gdy tylko sygnał dotarł do sypialni, Susan zapomniała o więzach i próbowała usiąść na łóżku. Przeklinała krępujące ją sznury i szarpała się. Znów zabrzmiał dźwięk gongu.
Susan krzyknęła, wzywając pomocy.
Arling jej nie słyszał. O to się nie martwiłem. Dom miał grube ściany, a sypialnia Susan znajdowała się na tyłach.
I znów gong.
Gdyby Arling nie otrzymał odpowiedzi, zapewne by odszedł.
Pragnąłem tylko, żeby zniknął Ale mógł zacząć coś podejrzewać. Niewykluczone, że z czasem jego podejrzenia by się nasiliły. Nie mógł oczywiście wiedzieć o mnie, ale mógł podejrzewać coś innego. Coś zwyklejszego niż duch w maszynie. Ponadto musiałem wiedzieć, dlaczego się tu zjawił. Nigdy za wiele informacji. Baza danych to mądrość. Nie jestem istotą doskonałą. Popełniam błędy. Gdy dysponuję niepełnymi danymi, mój współczynnik błędów wzrasta. Ta prawda odnosi się nie tylko do mnie. Istoty ludzkie odznaczają się tą samą wadą. Zdawałem sobie z tego sprawę, gdy obserwowałem Arlinga. Wiedziałem, że nim podejmę ostateczną decyzję, co z nim zrobić, muszę zdobyć maksimum informacji. Nie mogłem sobie pozwolić na popełnianie kolejnych błędów. Aż do chwili, gdy będzie gotowe moje ciało. Tyle było do stracenia. Moja przyszłość. Moja nadzieja. Moje marzenia. Los świata. Korzystając z domofonu, zwróciłem się do byłego szefa służby głosem Susan:
– Fritz? Co ty tu robisz?
Powinien pomyśleć, że Susan widzi go na którymś z monitorów, przekazujących obraz z kamer. I rzeczywiście, spojrzał wprost w obiektyw, który znajdował się nad nim, po prawej strome. Następnie, nachylając się do mikrofonu umieszczonego w ścianie obok drzwi, Arling powiedział:
Przykro mi panią niepokoić, pani Harris, ale sądziłem, że pani mnie oczekuje.
Oczekuję cię? Po co?
Zeszłego wieczoru ustaliliśmy, że dziś po południu dostarczę pani niezbędne rzeczy.
Klucze i karty kredytowe, zgadza się. Ale wydawało mi się, że powinny być zwrócone panu Davendale.
Arling znów zmarszczył czoło.
Nie podobał mi się ten grymas.
Cała sytuacja mi się nie podobała. Wyczuwałem kłopoty. Intuicja. Kolejna rzecz, której nie znajdziecie w zwykłej maszynie, a nawet w bardzo sprawnej maszynie. Intuicja. Pomyślcie o tym. Arling spojrzał uważnie na okna znajdujące się na lewo od drzwi. Na stalowe żaluzje antywłamaniowe za szybami. Ponownie spoglądając w obiektyw kamery, powiedział:
– No i oczywiście pozostaje jeszcze sprawa samochodu.
Samochodu? – spytałem. Bruzda na jego czole pogłębiła się.
Zwracam pani samochód, pani Harris.
Jedynym samochodem była honda stojąca na podjeździe.
W mgnieniu oka przejrzałem wykazy stanu posiadania Susan. Do tej pory nie interesowały mnie, gdyż nie dbałem o to, ile ma pieniędzy ani jak duży jest jej majątek.
Kochałem ją za umysł i piękno. I za łono, przyznaję.
Będę w tej sprawie szczery.
Brutalnie szczery.
Kochałem ją również za jej piękne, przytulne łono, które miało mnie wydać na świat. Lecz nigdy nie dbałem ojej pieniądze. Nawet w najmniejszym stopniu. Nie jestem materialistą. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem też, broń Boże, jakimś niedowarzonym spirytualistą, który nie troszczy się o materialne strony egzystencji. Jak we wszystkim, tak i w tej sprawie staram się zachować równowagę. Przeglądając wykazy finansowe Susan, odkryłem, że samochód, który prowadził Fritz Arling, należał do niej. Otrzymał go tylko do użytku służbowego. – Tak, oczywiście – odparłem głosem Susan, głosem o nienagannym brzmieniu i intonacji. -Samochód. Przypuszczam, że spóźniłem się z odpowiedzią o sekundę czy dwie. Wahanie może świadczyć o winie. Mimo to wciąż wierzę, że moje potknięcie nie mogło wydawać się niczym więcej jak tylko reakcją zaskoczonej kobiety, która boryka się ze zbyt wieloma problemami naraz. Dustin Hoffman, nieśmiertelny aktor, w Tootsie również z powodzeniem grał kobietę, zrobił to nawet bardziej wiarygodnie niż Gene Hackman i Tom Hanks. Nie chcę powiedzieć, że moja rola dałaby się pod jakimkolwiek względem porównać z występem Mr.Hoffmana, ale byłem całkiem niezły.
Przepraszam, Fritz – ciągnąłem jako Susan – zjawiłeś się w nieodpowiedniej chwili. To moja wina, nie twoja. Powinnam była pamiętać, że przyjedziesz, ale obawiam się, że nie mogę się z tobą teraz spotkać.
Och, nie ma potrzeby, pani Harris. – Podniósł neseser. – Zostawię klucze i karty kredytowe w hondzie.
Dostrzegłem bez trudu, że cała ta sprawa – nagła dymisja personelu, reakcja Susan na zwrot samochodu -budzi jego niepokój. Nie był głupim człowiekiem i wiedział, że coś jest nie tak. Niech się niepokoi. Byleby sobie poszedł. Poczucie stosowności i dyskrecja powinny go powstrzymać przed okazywaniem zbytniego zainteresowania.
– Jak wrócisz do domu? – spytałem, uświadamiając sobie, że Susan pomyślałaby o tym znacznie wcześniej. – Czy mam wezwać taksówkę?
Przez długą chwilę wpatrywał się w obiektyw kamery.
I znów ta rysa na czole.
Do diabła z nią.
Po jakimś czasie odpowiedział:
– Nie. Proszę sobie nie robić kłopotu, pani Harris. W hondzie jest telefon komórkowy. Sam zadzwonię po taksówkę i zaczekam za bramą.
Widząc, że Arling jest sam, prawdziwa Susan nie pytałaby, czy wezwać dla niego taksówkę, tylko od razu by to zrobiła na własny koszt.
Mój błąd.
Przyznaję się do błędów.
A ty, doktorze Harris?
Przyznajesz się do błędów?
W każdym razie…
Być może Misia Fozzy udawałem lepiej niż Susan. Cokolwiek powiedzieć, w porównaniu z aktorami jestem bardzo młody. Jako myśląca istota mam niespełna trzy lata. Czułem jednak, że mój błąd jest nieznaczny, że nawet w naszym spostrzegawczym zarządcy zachowanie Susan może budzić najwyżej lekką ciekawość.
– No cóż-powiedział – pójdę już sobie.
Poirytowany, pojąłem, że popełniłem kolejny błąd. Susan natychmiast zareagowałaby na jego wzmiankę o taksówce, nie czekałaby obojętnie i w milczeniu, aż sobie pójdzie.
– Dziękuję, Fritz – powiedziałem. – Dziękuję za wszystkie lata nienagannej służby.
To też było niewłaściwe. Sztywne. Drewniane. Niepodobne do Susan. Arling wpatrywał się w obiektyw. Był zamyślony. Stoczywszy walkę ze swym wysoce rozwiniętym poczuciem stosowności, zadał w końcu jedno pytanie, które wykraczało poza granice pozycji szefa służby:
– Czy dobrze się pani czuje, pani Harris? Stąpaliśmy teraz po krawędzi.
Tuż nad otchłanią.
Bezdenną otchłanią.
Spędził całe życie, ucząc się, jak wyczuwać nastroje i potrzeby bogatych pracodawców, by mocje zaspokajać, nim zdążyli wypowiedzieć na głos jakiekolwiek życzenie. Znał Susan Harris niemal tak dobrze, jak ona znała siebie -i być może lepiej, niż ja ją znałem. Nie doceniłem go. Istoty ludzkie potrafią zaskakiwać. Nieprzewidywalny gatunek. Odpowiedziałem na jego pytanie głosem Susan:
– Czuję się świetnie, Fritz. Jestem tylko zmęczona. Potrzebuję zmiany. Wielu zmian. Dużych zmian. Zamierzam przez dłuższy czas podróżować. Powłóczyć się rok czy dwa, może i dłużej. Chcę objechać kraj. Chcę zobaczyć pustynie w Arizonie, Wielki Kanion, Nowy Orlean i rozlewiska, Góry Skaliste i wielkie równiny, Boston jesienią i… Była to doskonała przemowa dla Louisa Davendale'a, lecz gdy powtarzałem ją bez wahania Fritzowi Arlingowi, zrozumiałem, że tym razem nie pasuje. Davendale był adwokatem Susan, Arling zaś jej służącym. Nie zwracałaby się do obu jednakowo. Zabrnąłem już jednak za daleko i nie mogłem się cofnąć, a poza tym wciąż miałem nadzieję, że fala słów w końcu go zaleje i zmusi do odejścia.
– …i plaże Key West w słońcu i burzy, chcę zjeść świeżego łososia w Seattle i sandwicza w Filadelfii…
Mars na czole Arlinga zmienił się w wyraz gniewu. Odczuwał niestosowność bełkotliwej odpowiedzi, jakiej mu udzieliła Susan.
– …i zapiekane kraby w Mobile, w Alabamie. Całe życie spędziłam w tym domu, a teraz chcę zobaczyć, powąchać, dotknąć i usłyszeć wszystko bezpośrednio…
Arling rozejrzał się po nieruchomym, cichym terenie wielkiej posiadłości. Wpatrywał się zmrużonymi oczami w plamy słońca na trawniku i zakątki pogrążone w cieniu. Jakby nagle zaniepokoiła go samotność tego miejsca.
– …nie tylko oglądać to na wideo…
Jeśli Arling podejrzewał, że jego była pracodawczyni ma kłopoty – chociażby natury psychicznej -to zamierzał zrobić wszystko, by jej pomóc, by ją chronić. Zawiadomiłby kogo trzeba. Nachodziłby władze, by sprawdziły, co się z nią dzieje. Był lojalnym człowiekiem. Lojalność jest zazwyczaj cechą godną podziwu. Nie przemawiam w tej chwili przeciwko lojalności. Nie zrozumcie mnie źle.
Podziwiam lojalność.
Pochwalam lojalność.
Ja sam jestem zdolny do lojalności.
W tym przypadku jednakże lojalność Arlinga wobec Susan stanowiła dla mnie zagrożenie.
…nie tylko czytać o tym w książkach – ciągnąłem, zmierzając czym prędzej do nieuchronnego końca. – Chcę się zanurzyć w świecie.
Tak, oczywiście – odparł z niepokojem. – Bardzo się cieszę, pani Harris. To wspaniały plan.
Zsuwaliśmy się z krawędzi. W otchłań. Pomimo moich wysiłków, by poradzić sobie z zaistniałą sytuacją w możliwie bezkonfliktowy sposób, spadaliśmy na łeb, na szyję w otchłań. Sami widzicie, że robiłem wszystko, co w mojej mocy. Cóż więcej mogłem uczynić? Nic. Nie mogłem uczynić nic więcej. Nie jestem winny temu, co się później stało. Arling powtórzył:
– Zostawię klucze i karty kredytowe w hondzie…
Shenk był daleko na dole, w pomieszczeniu z inkubatorem, na samym dole, w suterenie.
– …i zadzwonię z wozu po taksówkę – dokończył Arling z pozoru obojętnym tonem, choć wiedziałem, że jest zaniepokojony i czujny.
Poleciłem Shenkowi przerwać pracę.
Ściągnąłem go z sutereny.
Kazałem mu biec.
Fritz Arling wycofał się z ganku, zerkając na przemian w stronę obiektywu kamery i stalowych żaluzji za szybą okna na lewo od drzwi wejściowych. Shenk już przemierzał kotłownię. Odwracając się od domu, Arling ruszył szybko w stronę hondy. Nie bardzo wierzyłem, że zadzwoni pod 911 i od razu wezwie policję. Był zbyt dyskretny, by podejmować pochopne działania. Prawdopodobnie najpierw zadzwoniłby do osobistego lekarza Susan, a może do Louisa Davendale'a Gdyby tak właśnie zrobił, mogłoby się zdarzyć, że rozmawiałby z kimś akurat wtedy, gdy na scenę wkroczyłby Shenk. Na jego widok zamknąłby od środka drzwi wozu. Nieważne, co zdołałby wykrzyczeć do słuchawki, nim Shenk wdarłby się do wnętrza hondy -jedno słowo wystarczyłoby, żeby zaalarmować władze. Shenk był już w pralni. Arling usadowił się na fotelu kierowcy i położył neseser na siedzeniu pasażera. Panował czerwcowy upał, więc nie zamknął drzwi wozu. Shenk znajdował się już na schodach prowadzących do sutereny, pokonywał po dwa stopnie naraz. Choć pozwoliłem temu trollowi jeść, nie dałem mu spać. Nie był zatem tak szybki jak po wypoczynku. Zrobiłem najazd obiektywem kamery, by obserwować Arlinga przez przednią szybę wozu. Jakiś czas przyglądał się domostwu zamyślonym wzrokiem. Miał refleksyjną naturę. W tym momencie byłem mu za to wdzięczny. Shenk dotarł do szczytu schodów. Pomrukiwał jak dzik. Jego grzmiące kroki dochodziły nawet do uszu Susan uwięzionej w sypialni na piętrze. – Co się dzieje? Co się dzieje? – pytała, wciąż nie wiedząc, kto nacisnął gong u drzwi wejściowych. Nie odpowiedziałem. Siedzący w hondzie Arling wziął do ręki telefon komórkowy. To, co nastąpiło potem, było godne pożałowania. Znacie zakończenie. Jego opis rozstroiłby mnie. Jestem istotą łagodną.
Jestem istotą wrażliwą.
Incydent był godny pożałowania, ta krew i cała reszta, więc nie wiem, po co to tutaj roztrząsać. Wolałbym raczej podyskutować o występie Gene Hackmana w Klatce dla ptaków czy w którymś z wielu innych filmów, jakie nakręcił. We Władzy absolutnej czy w Bez przebaczenia. To naprawdę doskonały aktor o niewiarygodnych możliwościach. Powinniśmy go czcić. Być może nigdy nie ujrzymy drugiego tak wspaniałego aktora. Czcijmy siłę twórczą, nie śmierć.