2

— Każdego wieczoru na chwilę przed zaśnięciem mówię sobie, że nastawię alarm zegarka i wybiorę się z tobą na poranny spacer — powiedziała stojąca pod sąsiednim prysznicem Vivien. — Wiem, że to byłoby korzystne dla mojego zdrowia. Ale zawsze dzieje się jedno i to samo. Chowam się głębiej do ciepłego śpiwora i rozmyślam, jak zimno i ciemno jest o czwartej czterdzieści rano…

— Nie martw się tym — odezwała się Beatrice, starając się, aby Vivien usłyszała ją mimo szumu wody. — Od czasu kiedy zaczęłyśmy pracować razem, mówiłam ci wiele razy, że nie musisz być na nogach przed szóstą rano. A i to, znając twoją naturę, jest dla ciebie niemałym poświęceniem.

— A niech to diabli, pewnie że jest — odparła Vivien, wychodząc spod prysznica i sięgając po dwa ręczniki z leżącego obok stosu. Zaczęła energicznie wycierać krótkie włosy. Obie kobiety były chwilowo same. — Wiesz — odezwała się po kilku sekundach — w moim dotychczasowym życiu zdarzało się często tak, że nawet nie kładłam się do łóżka przed szóstą rano… a przynajmniej nie po to, żeby zasnąć.

— Nie przypominaj mi o tym — rzekła siostra Beatrice, kiwnięciem głowy dziękując Vivien za wyciągnięty w jej stronę drugi ręcznik. Uśmiechnęła się ciepło do swojej asystentki. — Czasami nie potrafię zrozumieć, dlaczego przyłączyłaś się do naszego zakonu.

Siostra Vivien się roześmiała.

— Dla mnie nadal jest to całkowicie niepojęte. Każdego poranka, kiedy wkładam niebieski habit i ten śmieszny mały kornet, zadaję sobie pytanie, czy to naprawdę ja? Czy może jakaś inna osoba, w żaden sposób nie związana z Victorią Edgeworth, wychowaną w Woodrich Manor w hrabstwie Essex?

Vivien podeszła do jedynego lustra w łaźni, umieszczonego tuż obok kabin z prysznicami. Beatrice wciąż jeszcze wycierała włosy, kiedy jej odbicie pojawiło się obok Vivien w lustrze. Blada skóra ciała Beatrice kontrastowała ostro z ciemno-miedzianą skórą jej asystentki.

— Hej, wyglądasz doskonale — odezwała się żartobliwie Vivien. — Gdyby kiedyś znudziły ci się te wszystkie religijne bzdury, poradziłabyś sobie w życiu bez problemu.

Siostra Beatrice lekko się zaczerwieniła i odeszła od lustra. Miała właśnie opowiedzieć asystentce o świecącym pierścieniu, kiedy drzwi do łaźni się otworzyły i do środka weszły dwie inne michalitki. Postanowiła zaczekać na inną okazję.

Tymczasem Vivien wyjęła czystą sztukę długiej bielizny z kosza z napisem ROZMIAR ŚREDNI oraz czysty niebieski habit ze stojącego tuż obok drugiego kosza.

— Mam nadzieję, B, że cię nie uraziłam — odezwała się, kiedy dołączyła do Beatrice. — Czasem nie mogę ścierpieć, że muszę zachowywać się przez cały czas jak święta.

— Nikt nie mówi, że musisz być doskonała — odrzekła Beatrice, wkładając przez głowę czysty habit. Odwróciła się i spojrzała poważnie na Vivien. — Musisz jednak pamiętać, kim jesteś i czym jesteś… i dawać dobry przykład innym.

— Oho — odparła siostra Vivien, próbując humorem stępić ostrze wymówki Beatrice. — Domyślam się, że bycie mniszką zakonu świętego Michała oznacza, że już nigdy nie będę mogła podziwiać naturalnego piękna tego, co Bóg stworzył.

Wbrew samej sobie Beatrice uśmiechnęła się i pokręciła głową.

— Czasami, moja droga, jesteś naprawdę niepoprawna.

— A zatem mi wybaczasz? — zapytała ją Vivien. Nie czekając na odpowiedź, podskoczyła z powrotem do lustra, by poprawić kornet. — Ciekawa jestem, w jaki sposób włożyłaby ten kapelusz moja jamajska matka — powiedziała. — Ostatnio, kiedy ją widziałam, w Boże Narodzenie, stwierdziła, że habit się jej podoba, ale że w tym kornecie zupełnie mi nie do twarzy…

Obie kobiety przeszły razem przez most pontonowy i znalazły się w głównej części parku. Podążyły w stronę budynku kierownictwa miasteczka namiotów. Miejsce to, zanim przekazano park michalitom, było posterunkiem policji.

— Ostatniej nocy doszło w Dell do awantury — zaczęła Beatrice, starając się całkowicie skupić na czekających ją tego dnia obowiązkach. — Zostałam wybrana przewodniczącą rozprawy wyznaczonej na dzisiaj na jedenastą rano. Chciałabym odwiedzić teraz laboratorium obróbki obrazów z kamer, a ty mogłabyś wpaść do brata Timothy'ego i upewnić się, czy właściwie przygotował moje wystąpienie w sprawie rozbudowy miasteczka na terenie Kensington Gardens… Za kwadrans spotkamy się na śniadaniu.

Siostra Beatrice podeszła do szarego budynku znajdującego się nieco w bok od ścieżki. Z kieszonki w spodniej części komputerowego zegarka wyciągnęła kartę identyfikacyjną i wsunęła ją do czytnika umieszczonego tuż nad klamką. Kiedy drzwi się otworzyły, skierowała się do dużego pokoju pełnego komputerów, monitorów i innych elektronicznych urządzeń. Powitała ją siostra Melissa, która zaprowadziła Beatrice do niewielkiej kabiny projekcyjnej.

— Niektóre fragmenty incydentu zostały zarejestrowane przez kamerę czterysta siódmą i czterysta ósmą — oznajmiła Melissa. — Część z nich przygotowałam w kolejności chronologicznej… Brat Thomas, z sekcji bezpieczeństwa, przestudiował je starannie i teraz będzie nam służył swoim komentarzem.

Starszawy mężczyzna mówiący ze szkockim akcentem usiadł w kabinie projekcyjnej obok Beatrice.

— Pierwsze ujęcia — powiedział pokazując na ekran monitora — zostały dokonane o dwudziestej drugiej pięć. O tej porze pan Bhutto siedział na ławce w parku obok wodospadu i zajęty był rozmową z panną Macmillan. Na ekranie widać oboje. Bhutto ma dwadzieścia trzy lata i mieszka w namiocie rodzinnym B-19 usytuowanym na południe od Reservoir. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy był wzorowym mieszkańcem zgłaszającym się na ochotnika do każdej pracy, którą wykonywał nienagannie. Macmillan, dwadzieścia jeden lat, zajmuje pryczę w namiocie F-6 przeznaczonym dla panien i stojącym na północ od Bandstand. Przybyła do nas niedawno. Chociaż obrazom nie towarzyszyły dźwięki, siostra Beatrice mogła z ruchów ciała i gestów młodych ludzi wywnioskować, że ich rozmowa miała charakter przyjacielski. Na początku żadne z nich nie dotykało drugiego, chociaż kilka gestów i ruchów głową panny Macmillan świadczyło, że próbuje kokietować pana Bhutto.

— Przez pierwszych dziesięć minut w ich zachowaniu nie było żadnej zmiany — oznajmił brat Thomas. — Później zaczęli się całować.

Zarejestrowany obraz późniejszych scen był nieostry i zbyt ciemny. Mimo to, kiedy siostra Beatrice przywykła do gorszej jakości obrazu, bez trudu mogła zobaczyć, co się działo. Kiedy pan Bhutto nachylił się i przelotnie musnął wargami usta panny Macmillan, młoda kobieta uniosła rękę, położyła dłoń z tyłu głowy mężczyzny i przyciągnęła go do siebie. Taśma z nagraniem się skończyła, gdy oboje oddawali się namiętnym pocałunkom.

— Jeden z elementów przetwarzających sygnał uległ uszkodzeniu — wyjaśniła siostra Melissa. — Zanim jednak rozpocznie się następny fragment, jego funkcję automatycznie przejmie sprawny element rezerwowy.

Rzeczywiście, obrazy, które teraz pojawiły się na ekranie, były o wiele wyraźniejsze. Ten fragment, który zaczął się trzy minuty po skończeniu poprzedniego, ukazywał parę młodych ludzi stojących obok ławki i nadal się całujących, a potem udających się w ustronne miejsce nie opodal wodospadu. Kiedy się zakończył, na ekranie monitora pozostała nieruchoma ostatnia klatka.

— To będą nasze ostatnie dobre zdjęcia pana Bhutto i panny Macmillan — odezwał się brat Thomas. — W chwili gdy kamera ponownie obejmie swoim zasięgiem miejsce akcji, oboje będą ledwo widoczni, skryci za tamtą grupą drzew… Czy jest może coś, co siostra chciałaby obejrzeć po raz drugi?

— Nie, na razie nie — odparła Beatrice. — Poproszę o ciąg dalszy.

— Kolejne obrazy zostały sfilmowane przez drugą kamerę. Zobaczymy pana Malone'a z kolegami, jak idą tamtą aleją nieco na północ od Dell. Będzie to się działo sześć minut później…

Przy okazji, poszukując numeru identyfikacyjnego pana Malone'a, siostra Melissa przeszukała bazy danych kamer wideo i znalazła dwa inne zarejestrowane obrazy, oba z poprzedniego tygodnia, na których pan Malone próbuje w kawiarni nawiązać rozmowę z panną Macmillan. Ze względu na brak czasu nie pokazujemy tamtych obrazów razem z fragmentami zarejestrowanymi wczoraj wieczorem.

Na monitorze ukazał się obraz krzepkiego młodego Irlandczyka, ubranego w marynarkę tak czerwoną jak jego policzki. Ścieżką miedzy drzewami zbliżał się do zbiornika wodnego pod wodospadem. Malone i jego dwaj koledzy wybuchali raz po raz głośnym śmiechem.

— Światło w tej części parku nie jest dobre — odezwał się brat Thomas. — Musieliśmy więc znacznie rozjaśnić te fragmenty… Proszę zwrócić uwagę na ten ciemny przedmiot wystający z kieszeni spodni pana Malone'a. To rękojeść noża, który później zostanie użyty jako broń podczas walki między nim a panem Bhutto.

Ekran monitora na chwilę ściemniał.

— Allan Malone ma dwadzieścia jeden lat i pochodzi z Londonderry — ciągnął brat Thomas. — Już raz, kiedy miał kilkanaście lat, został aresztowany za udział w napadzie. On, jego matka i dwie młodsze siostry mieszkają w jednym z namiotów dla niedawno przybyłych rodzin przy Rotten Row, tuż na pomoc od boiska piłkarskiego.

Beatrice usłyszała obok siebie kaszlnięcie. Odwróciła się i spojrzała na brata Thomasa. Zobaczywszy jego zaczerwienione oczy, domyśliła się, że przez całą noc przygotowywał dla niej tę relację.

— Proszę teraz zwrócić uwagę, co się stanie, gdy Malone ujrzy pana Bhutto i pannę Macmillan — powiedział.

Kiedy trzej młodzi mężczyźni pokonali zakręt ścieżki, ich uwagę przyciągnęła scena rozgrywająca się na lewo od nich. Zawadiacki uśmieszek na twarzy Malone'a szybko zniknął.

W chwilę później rysy jego twarzy stężały, a oczy zamieniły się w dwie szparki. Potem ekran po raz kolejny ściemniał.

— Niestety, nie dysponujemy ciągłym obrazem — odezwał się brat Thomas. — Następne fragmenty zostały sfilmowane w minutę i dwadzieścia sekund później. Ze względu na to, że dzieje się na nich tak wiele, siostra Melissa przygotowała cały ostatni fragment w zwolnionym tempie.

W lewej części ekranu monitora Bhutto i Malone okładali się zawzięcie pięściami. Obok nich stało dwóch kolegów Irlandczyka, zachęcając go okrzykami do walki. W prawej części panna Macmillan, z rozwichrzonymi włosami oraz przekrzywioną spódnicą i bluzką, w pośpiechu zapinała guziki płaszcza. Kiedy trochę bardziej uporządkowała ubranie, niemal biegiem opuściła miejsce akcji.

Walka trwała tymczasem przez następne trzydzieści sekund. Obaj mężczyźni zadawali ciosy na oślep, tylko z rzadka trafiając się wzajemnie. Żaden z nich nie uzyskiwał wyraźnej przewagi. W pewnej chwili jednak, kiedy Bhutto ulokował silny cios na lewej skroni Malone'a, młody Irlandczyk wyciągnął z kieszeni nóż i zamachnął się nim, rozcinając brzuch Pakistańczyka.

Kamera zarejestrowała tryskający z rany strumień krwi. Pan Bhutto schwycił się za brzuch i zalany krwią, zwalił się na ziemię. Allan Malone i jego dwaj towarzysze po chwili wahania odwrócili się i uciekli.

Kiedy obraz wideo zniknął z ekranu, siostra Beatrice przez kilka sekund siedziała bez ruchu w kabinie projekcyjnej.

— Czy jest coś, czego jeszcze potrzebujesz? — zapytała ją siostra Melissa.

— Nie, nie sądzę — odparła Beatrice, sięgając po wideo-sześcian, który tamta wyciągnęła w jej stronę. — Bardzo ci dziękuję.

Z ciężkim sercem wstała i wyszła. Rozważając w myślach wszystko, co musi jeszcze zrobić przed rozprawą, zaczęła się zastanawiać, czy ludzie kiedykolwiek będą umieli żyć ze sobą w zgodzie. Ani przez chwilę nie pomyślała o dziwnym zjawisku, które widziała tego ranka podczas spaceru po parku.

Chociaż nie było jeszcze szóstej trzydzieści, w stołówce zdążyła ustawić się kolejka. Z powodu zimna na dworze mieszkańcy stłoczyli się w środku, stali w długiej i krętej kolejce podobnej do tych, jakie kiedyś widywało się w wesołych miasteczkach. Odziani w niebieskie habity michalici czekali w osobnej, znacznie krótszej kolejce, ale grupy oczekujących łączyły się tuż przy wejściu do dużego pomieszczenia, w którym wydawano posiłki.

Gdy obydwie zakonnice znalazły się blisko lady, Vivien podała Beatrice tacę. Tuż za nią stała rosła Murzynka. Ona i jej dwaj kilkunastoletni synowie żartowali, kiedy wybierali sobie soki.

— Widzisz — odezwała się po kilku sekundach kobieta do starszego syna, a w jej głosie było słychać śpiewny akcent z Indii Zachodnich. — Możesz być Murzynem i należeć do zakonu michalitów. Popatrz tylko na tę panią.

Siostra Vivien odwróciła się, słysząc tę uwagę, a jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Starszy chłopiec spojrzał na nią, wyraźnie zdumiony.

— Jesteś nawet całkiem ładna — powiedział. — Dlaczego postanowiłaś zostać mniszką? Kobieta lekko szturchnęła swojego syna. Oczy Vivien rozbłysły, kiedy w charakterystyczny dla siebie sposób przekrzywiła głowę.

— Młody człowieku — powiedziała, robiąc zamaszysty gest. — Wielki to dla mnie honor, móc służyć Bogu i wszystkim ludziom.

Chłopiec zaczai sprawiać wrażenie zakłopotanego.

— Hmm, hmm — chrząknęła Murzynka, wyraźnie chcąc skierować rozmowę na inny temat. — Popatrz tylko, ile tu różnych rodzajów chleba!

Na tacach na stojącym przed nimi prostokątnym stole leżało osiem odmian chleba, z których każdy był starannie oznaczony i opisany. Chleb był w miasteczku namiotów głównym składnikiem wszystkich posiłków. Wypiekano go z pszenicy uzyskiwanej przez inżynierów biologów z hrabstwa Kent, w cieplarniach, także zarządzanych przez michalitów. Każdy rodzaj pszenicy wyhodowano specjalnie z myślą o dostarczeniu ludziom właściwych ilości potrzebnych im witamin i protein.

Po drugiej stronie stołu stało dwoje młodych michalitów, mężczyzna i kobieta, kroili bochenki chleba i pomagali obsługiwać ludzi. Murzynka i jej dwaj synowie zawahali się na widok takiej obfitości pieczywa.

— Zapewne jesteście tutaj nowi? — odezwała się do niej Vivien, kiedy kobieta i jej dzieci nałożyli sobie po kilka kromek na talerze.

— Tak — odparła Murzynka. — Mieszkaliśmy dotychczas w nieczynnym domu towarowym, nad rzeką, kiedy ktoś powiedział nam o tym ogłoszeniu… że możemy zamieszkać tutaj… Byliśmy na liście oczekujących prawie przez dwa miesiące i nawet chcieliśmy zrezygnować. Jaka szkoda, że nie było można przyjąć tych wszystkich chorych ludzi, ale cóż, dzięki temu w końcu uśmiechnęło się do nas szczęście.

Siostra Beatrice wychyliła się z kolejki i spojrzała na kobietę.

— Ile czasu zajęła wam rejestracja? — zapytała.

— Niemal całe trzy dni — odrzekła Murzynka. — Chłopcy narzekali i zrzędzili, że muszą się tłoczyć w jednym z tamtych dwóch namiotów nad rzeką, ale przez cały czas mówiłam im, że warto poczekać… I aż krzyknęłam z radości, kiedy ci doktorzy oświadczyli nam, że nie ma żadnych przeszkód.

Na końcu sali, w której wydawano posiłki, soki, chleb i tylko kilka gatunków owoców i warzyw, znajdowały się wyroby zbożowe i kasze. Na długich stołach, przy których wszyscy jedli, ustawiono dzbanki z kawą lub herbatą. Beatrice sięgnęła po talerz gotowanego ryżu, do którego dodała później mieszaninę kilku egzotycznych przypraw. Vivien zdecydowała się w końcu na owsiankę.

— To, na co miałabym ochotę dzisiaj rano — odezwała się po cichu do Beatrice — to kilka gotowanych jajek i pęto dobrej kiełbasy.

— Mięso nie jest pokarmem koniecznym dla twojego zdrowia — zganiła ją siostra Beatrice. — A co więcej, nie stanowi optymalnego wykorzystania zasobów żywnościowych świata. Czy wiesz, że ilością zboża potrzebną do utuczenia jednej świni, którą zdoła się wyżywić sto osób, można by nakarmić tysiąc dwustu ludzi?

— Ale kiełbasa jest taka smaczna… — zaczęła Vivien i urwała, kiedy napotkała surowe spojrzenie koleżanki.

Beatrice usiadła i zaczęła wielkimi kęsami pochłaniać śniadanie. W tym czasie Vivien nalała sobie filiżankę kawy i spojrzała na swoją towarzyszkę.

— Co się stało, B? — zapytała. — Wydajesz się taka spięta i zatroskana…

— Wystąpienie musi zostać przygotowane jeszcze przed spotkaniem — odrzekła gderliwie Beatrice. — Mamy na to nie więcej niż godzinę. Później jest to przeklęte posiedzenie o jedenastej, a więc znów twoje osobiste szkolenie zostanie zakłócone. Brat Hugo wyznaczył mnie przewodniczącą tylko dlatego, że sam nie znosi podejmować niepopularnych decyzji… Po południu muszę jeszcze podlizywać się tym wszystkim bogatym damom w Esher… Nigdy nie ma dość czasu, by ze wszystkim zdążyć…

Dotyk ręki Vivien powstrzymał ten potok słów.

— Hej — odezwała się Vivien. — Głowa do góry. Czy nie ty właśnie mówiłaś mi kiedyś, że nie można pełnić służby bożej, póki nie jest się wolną od wszelkich stresów?

Beatrice na chwilę przestała jeść i spojrzała na koleżankę.

— Przypuszczam, że wymagam nazbyt wiele — powiedziała. — Tego ranka, kiedy kończyłam obchód, miałam halucynację. Przez chwilę wydawało mi się…

Siostra Beatrice przerwała, głęboko odetchnęła i powoli policzyła do dziesięciu.

— Dziękuję ci, Vivien — rzekła i ścisnęła jej dłoń.

Загрузка...