7

Vivien wyglądała przez okno wagonu i zastanawiała się, co właściwie powiedzieć Beatrice. Teraz była już absolutnie pewna, że chce przyjąć święcenia i to jak najszybciej. Postanowiła też, że nie powie Beatrice, a przynajmniej nie w tej chwili, o dziwnej chmurze mającej kształt aniołka. Nie chciała, by jej koleżanka i opiekunka sądziła, że podjęła decyzję tak ważną jak przyjęcie święceń pod wpływem nie wyjaśnionego zjawiska.

Siedząca po przeciwnej stronie Beatrice była całkowicie pochłonięta tym, co właśnie czytała. Gdy skończyła, zapytała Vivien, czy chce się napić lemoniady.

— Na razie nie — odparła zdenerwowana Vivien. — Może trochę później. Beatrice zauważyła, że Vivien zmarszczyła brwi.

— Czy stało się coś złego? — zapytała. — Czym się denerwujesz? Vivien pokręciła głową i głęboko odetchnęła.

— Chciałabym zostać wyświęcona jeszcze dziś wieczorem — oświadczyła pospiesznie. — Podczas nieszporów, jeżeli to możliwe.

Beatrice na chwilę odebrało mowę.

— Dobry Boże, Vivien — odezwała się w końcu. — To niezwykle szybko. Czy jesteś tego pewna?

— Tak — odparła Vivien. Pochyliła się i uśmiechnęła. — Bardziej już nie będę… Nie powiem, B, że się nie boję. Wciąż martwię się, że coś nie wyjdzie i nie będę mogła znieść tego stylu życia albo…

— Czy modliłaś się? — przerwała jej łagodnie Beatrice. — Czy prosiłaś Boga o pomoc?

— Wiedziałam, że mnie o to zapytasz… Tak, prosiłam o pomoc. Naprawdę się modliłam. Kiedy wyszłam z magazynu po spojrzeniu jeszcze raz na swoje rzeczy, poprosiłam Boga, żeby pomógł mi pokonać niepewność.

— To dobrze — stwierdziła Beatrice. — Bóg to jedyne źródło siły, na które ludzie mogą zawsze liczyć.

— Ale czy będzie można zrobić to jeszcze dzisiaj? — nalegała Vivien. — Nie zniosłabym, gdybym musiała czekać z tym do rana. Jestem pewna, że przez całą noc nie zmrużyłabym oka.

Beatrice wyciągnęła rękę i dotknęła jej dłoni.

— Mogę zorganizować wszystko tak, by ceremonia odbyła się dzisiaj wieczorem — odparła. — Podczas nieszporów.

— Dziękuję — odrzekła Vivien.

W budynku dyrekcji Hyde Parku rozmawiano wyłącznie o zgodzie na rozszerzenie miasteczka na teren Kensington Gardens. Wielu członków społeczności gratulowało Beatrice pomyślnego uwieńczenia jej starań. Zakonnica przyjmowała ich aplauz z wdzięcznością, przypominając jednak, iż nie była to jej zasługa i że w czasie rozmów z władzami Londynu pełniła tylko funkcję boskiego posłannika. Najbardziej emocjonalnie zachowywała się chyba siostra Chintha, pochodząca z Cejlonu i pełniąca funkcję przedszkolanki.

— Och, siostro Beatrice — mówiła. — Tak modliłam się, by zechcieli przyjąć naszą propozycję. Wszystkim dzieciom sprawi to wielką radość. Dopiero teraz będziemy mogły opiekować się nimi tak, jak chcemy.

Beatrice była trochę zdumiona tym, że nie widzi nigdzie brata Hugona. Niedługo jednak zaprzątała sobie tym głowę. Udała się do gabinetu, w którym urzędowała razem z pięcioma innymi zakonnicami.

— Czy nadal ty jesteś odpowiedzialna za program dzisiejszych wieczornych nieszporów? — zwróciła się do siostry Emily.

— Tak, ja — odrzekła tamta. — A o co chodzi? Beatrice się uśmiechęła.

— Vivien jest już gotowa do przyjęcia święceń — powiedziała.

— To wspaniale — odparł siostra Emily, przechodząc przez mały pokój, by uścisnąć koleżankę. — Musisz być bardzo szczęśliwa.

— Jestem — przyznała Beatrice. — Vivien może dać z siebie bardzo dużo naszemu zakonowi.

— Kiedy chcesz, żeby się to odbyło? — zapytała ją Emily.

— Myślę, że byłoby najlepiej zaraz po kazaniu. Tuż przed rozpoczęciem śpiewów. Wieczorne nabożeństwo zaczęło się o dwudziestej pierwszej i trwało zaledwie pół godziny.

Jak we wszystkich religijnych uroczystościach na terenie miasteczka, uczestnictwo nie było przymusowe. Nie przypadkiem jednak w te dwa wieczory w tygodniu, kiedy podczas nieszporów śpiewała Beatrice, liczba uczestniczących w nim osób była o dwadzieścia procent wyższa niż zazwyczaj. Tego lutowego wieczoru do wielkiego namiotu ustawionego w pomocnej części parku przyszło prawie tysiąc mieszkańców i niemal sto pięćdziesiąt opiekujących się miasteczkiem zakonnic i zakonników.

Kazanie miał wygłosić brat Diego, były aktor i znakomity mówca. Tematem była ludzka natura. Mówiąc o niej, brat Diego często przytaczał cytaty ze znanych książek, które czytał święty Michał w ostatnich miesiącach życia. W dwunastominutowej mowie brat Diego podkreślił związki ludzi z innymi ssakami z rzędu naczelnych, mechanizmy ewolucji i stan, który sam święty Michał uważał za następny etap w procesie ciągłego rozwoju pierwiastków duchowych człowieka.

Vivien siedziała na składanym krześle w pierwszym rzędzie, tuż obok siostry Beatrice. Kiedy w pewnej chwili zaczęła się nerwowo wiercić, Beatrice wyciągnęła rękę i położyła swoją dłoń na jej dłoni.

Po odmówieniu przez brata Diega modlitwy kończącej kazanie, Beatrice wstąpiła na podwyższenie i zwróciła się do słuchaczy:

— Zanim zaczniemy dzisiaj śpiewać — powiedziała — mam przyjemność asystować w ceremonii złożenia ślubów kapłańskich przez moją nowicjuszkę, siostrę Vivien… Czy nie zechcielibyście powstać, żeby godnie przywitać ją w naszym zakonie?

W kilku miejscach rozległy się pojedyncze okrzyki radości, ale trwały bardzo krótko i szybko ucichły. Beatrice i Vivien stanęły twarzami do siebie, a bokiem do zgromadzonego tłumu.

— Siostro Vivien — odezwała się Beatrice. — Czy pragniesz z własnej nieprzymuszonej woli wstąpić do zakonu świętego Michała, którego celem jest służenie bliźnim zgodnie z planem Bożym?

— Chcę, siostro Beatrice — odparła nieco drżącym głosem Vivien.

— Czy czytałaś i studiowałaś pisma świętego Michała, zwłaszcza te omawiające odpowiedzialność i obowiązki kapłanów i kapłanek zakonu?

— Tak, siostro Beatrice.

— Siostro Vivien, czy przysięgasz w imię Boże, że już nigdy, póki żyjesz, nie dopuścisz się żadnego aktu seksualnego, czy to sama, czy z kimś, ani też już nigdy nie nazwiesz swoją własnością żadnej rzeczy, przedmiotu czy posiadłości, bez względu na ich rozmiary i wartość, z wyjątkiem tego amuletu symbolizującego nasz zakon?

— Przysięgam, siostro Beatrice.

Zakonnica sięgnęła do kieszeni niebieskiego habitu i wyciągnęła z niej jakiś przedmiot uwiązany na zwykłym ciemnym sznurku. Uniosła go do góry, żeby wszyscy mogli go zobaczyć. To była drewniana rzeźba rozmiarów dużej monety. Przedstawiała odzianego w habit młodzieńca stojącego z wyciągniętymi rękami i oczami skierowanymi w niebo. Wyrzeźbione za nim i nad nim płomienie obrazowały atomowy ogień, który niespodziewanie zakończył życie świętego Michała.

Nie mówiąc ani słowa więcej, Beatrice opasała szyję Vivien sznurkiem i zatrzasnęła zamek amuletu na jej karku. Później, objąwszy koleżankę, szepnęła jej do ucha: „Serdecznie ci gratuluję”.

W oddalonej od podium części namiotu siostra Laura wprowadziła odpowiedni kod do komputerowych organów i po chwili w głośnikach rozmieszczonych w różnych miejscach rozległy się dźwięki hymnu: „Święty, święty, święty”. Vivien zeszła z podwyższenia, uśmiechając się i ściskając amulet w prawej dłoni. Kiedy powróciła na swoje miejsce, nie myślała o niczym innym, tylko o chmurze małych, jasno świecących kulek, mającej kształt fajansowego aniołka.

W czasie dwóch hymnów śpiewanych przez całe zgromadzenie, Beatrice zauważyła, jak przez główne drzwi namiotu wszedł brat Hugo z jeszcze jedną osobą. Z początku nie mogła dostrzec kto to, z powodu tłumu ludzi zasłaniających jej widok. Po skończeniu drugiego hymnu dojrzała jednak białe pasy na niebieskim habicie mężczyzny. To biskup — przyszło jej na myśl. — Co on może tu robić?

Wszyscy uczestnicy nieszporów z niecierpliwością czekali, aż Beatrice rozpocznie sama śpiewać. Zaczęła od uwspółcześnionej wersji utworu będącego kiedyś czternastowieczną klasztorną pieśnią wychwalającą Boga.

— Nastał poranek, podobny do pierwszego ranka… — zaśpiewała do wtóru kilku instrumentów o elektronicznie syntetyzowanych brzmieniach.

Kiedy skończyła śpiewać pierwszą pieśń, przez chwilę odpoczywała, a potem kiwnęła głową w stronę siostry Laury. Dźwięki pojedynczego instrumentu klawiszowego sprawiły, że w namiocie zapadła zupełna cisza.

— Ave Maria — zaśpiewała Beatrice głosem tak nieskazitelnie czystym, tak doskonałym, że wszyscy w jednej chwili zostali nim oczarowani. Brzmienie wspaniałego głosu Beatrice sprawiło, że im dłużej trwał jej śpiew, tym bardziej niemal wszyscy słuchacze byli głęboko poruszeni. Słuchanie jej śpiewu sprawiło, że ludzie poczuli się bogatsi duchowo i zadowoleni z życia.

Śpiew Beatrice w jednej chwili wycisnął łzy z oczu siedzącej w pierwszym rzędzie Vivien. Ogarnęło ją przemożne uczucie miłości do Boga, do wszystkich żyjących ludzi, a także do samej siebie.

— Dziękuję ci, Boże — szepnęła bezgłośnie — za to, że pozwoliłeś mi przeżyć te piękne chwile. Nikt ze słuchaczy, których większość przez cały czas śpiewu Beatrice miała zamknięte oczy, nie poruszył się przynajmniej przez dziesięć sekund po tym, jak skończyła pieśń.

Kiedy wreszcie wyszli z namiotu, pozostali członkowie zakonu czekali cierpliwie w kolejce, by tradycyjnie uściskać Vivien, witając ją w ten sposób w zakonie. Beatrice trzymała się skromnie na uboczu, starając się jak najmniej rzucać w oczy. Mimo to wielu michalitów i mieszkańców miasteczka kierowało się do niej, by powiedzieć, jak wielką radość sprawił im jej śpiew. Odpowiadała na te pochwały uprzejmym „dziękuję”, ale nie zachęcała rozmówców do dłuższej konwersacji.

Brat Hugo i biskup także stali w kolejce osób chcących pogratulować siostrze Vivien. Hugo spojrzał na Beatrice, a widząc, że ta patrzy na niego, gestem zaprosił ją, żeby do nich dołączyła.

— To dla ciebie naprawdę uroczysty dzień — rzekł biskup do Beatrice, kiedy już pochwalił jej talent. — Bóg z pewnością musi być bardzo rad z twojej pracy.

— Dziękuję, bracie Wallasie — odparła Beatrice. — Jesteśmy zaszczyceni, mogąc dzisiaj ciebie tutaj gościć… Czy przyszedłeś cieszyć się razem z nami?

— Nie tylko — odpowiedział, tkliwie klepiąc Beatrice po ramieniu. — Prawdę mówiąc, głównym powodem mojej obecności była chęć zobaczenia się z tobą i wręczenia ci specjalnego listu, jaki właśnie dostałem z Sieny.

— Jaka jest jego treść? — zapytała Beatrice.

— Sam nie wiem — przyznał brat Wallace. — Musi to być jednak coś ważnego. List, na którym odciśnięto pieczęć arcybiskupa, wysłano z adnotacją, by wręczyć tylko tobie. Nieczęsto się zdarza, żeby arcybiskup wysłał list, nie korzystając z poczty elektronicznej.

— Siostra Cecylia wyjaśniła mi w ubiegłym tygodniu, jak łatwo mógłby jakiś komputerowy pirat włamać się do naszej struktury przesyłania informacji — oznajmiła Beatrice. — Domyślam się, że zapieczętowany osobisty list jest jedynym sposobem zachowania tajemnicy korespondencji.

W końcu cała trójka znalazła się przed Vivien. Brat Hugo uściskał ją pierwszy, czyniąc to jak zwykle nieco sztywno i formalnie. Hugo był doświadczonym, zdolnym i roztropnym administratorem, ale okazywanie uczuć nie wychodziło mu najlepiej. Kiedy wreszcie i brat Wallace uwolnił ją z objęć, twarz Vivien rozjaśnił szelmowski uśmiech.

— Hej, to było coś wspaniałego — powiedziała, a w jej głosie brzmiała charakterystyczna dla niej kpina. — Nigdy przedtem nie obejmował mnie żaden biskup.

Beatrice ucieszyła się, gdy ujrzała, że Vivien znów jest sobą. Obie zakonnice objęły się i stały tak przez dłuższą chwilę.

— Dziękuję, B — szepnęła jej do ucha Vivien. — Wiesz dobrze, że bez twojej pomocy nie zdecydowałabym się zostać zakonnicą.

Po chwili Beatrice zaczęła się martwić ewentualną treścią listu. Arcybiskup Sieny był tytularną głową zakonu świętego Michała. Chociaż nie uważano go za jednego z katolickich dostojników (wzajemne stosunki miedzy zakonem świętego Michała a kościołem rzymskokatolickim miały w ciągu następnych piętnastu lat często zmieniać się i komplikować), był najwyższym autorytetem w sprawach wiary dla wszystkich kapłanów i kapłanek zakonu, których liczba na całym świecie dochodziła do trzystu tysięcy.

Beatrice słyszała do tej pory tylko o jednym zapieczętowanym liście ze Sieny. Otrzymał go przełożony zakonników w rejonie Birmingham po zakończeniu śledztwa przez tamtejszą radę do spraw dyscyplinarnych. List zawierał polecenie wydalenia z zakonu kilku osób z personelu wykorzystujących swoje pozycje do ciągnięcia korzyści materialnych z nielegalnego handlu i spekulacji.

Beatrice szła przez park do biura i rozmyślała o wszystkich możliwych powodach, dla których arcybiskup mógł przysłać jej takie pismo. Była główną przełożoną czterdziestu pięciu zakonnic i zakonników. Czy możliwe, że w jej grupie działo się coś złego?

Nie musiała długo czekać, by poznać treść pisma. Biskup wręczył jej kopertę, kiedy dotarli do budynku biura.

— Jestem pewien, że będziesz wolała otworzyć ją, gdy zostaniesz sama — oświadczył brat Wallace, wychodząc z pokoju.

Kiedy złamała pieczęć na kopercie, czuła, że jej serce wali jak młotem. Przebiegła spojrzeniem całą stronę.

Droga siostro Beatrice

Twoja pełna wyrzeczeń, ofiarna służba Bogu i zakonowi zasługuje na pochwałę ze strony wielu ludzi. Jesteśmy zadowoleni, że i my możemy wyrazić oficjalne uznanie dla Twojego poświęcenia i oddania. Jest nam milo powiadomić Cię, że zostałaś wybrana pierwszym biskupem Marsa. Proszę, przybądź jak najszybciej do Sieny, by omówić wszystkie aspekty tej niezwykłej i odpowiedzialnej nominacji.

Beatrice raz jeszcze przeczytała list, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Co takiego? — pomyślała. — Czy to naprawdę możliwe? Mam zostać biskupem czego?

Kiedy otworzyła drzwi małego pokoju i przeszła do świetlicy, każdy jej krok śledziło kilkanaście par oczu sióstr i braci, nie wyłączając biskupa.

— Za minutę wracam — oświadczyła, niemal biegnąc do wyjścia. — Wtedy wszystko wam wytłumaczę.

W podnieceniu przebiegła przez park, a potem przez most pontonowy i dotarła do namiotu służącego jej za sypialnię.

— Siostro Tereso? — zapytała. — Czy któraś z was widziała siostrę Teresę?

Siostra Teresa była głównym źródłem jej wiadomości z zakresu astronomii. Zanim zdecydowała się zostać zakonnicą, studiowała fizykę na uniwersytecie w Oxfordzie.

— Przed kilkoma minutami poszła do łaźni — odpowiedziała jedna z obecnych w namiocie zakonnic.

Beatrice dogoniła siostrę Teresę na ścieżce łączącej namiot z łaźnią.

— Siostro Tereso — powiedziała, chwytając ją za ramiona. — Gdzie jest Mars? Siostra Teresa popatrzyła na Beatrice, jak gdyby tamta postradała zmysły.

— Gdzie jest Mars? — powtórzyła. — No cóż, Mars jest czwartą dużą planetą krążącą wokół Słońca i znajduje się między nami a Jowiszem…

— Nie, nie zrozumiałaś mnie — przerwała jej Beatrice. — Chodziło mi o to, gdzie jest Mars w tej chwili, na nocnym niebie?

Teresa, spojrzawszy na twarz Beatrice, zorientowała się, że musi to być dla niej bardzo ważne. Nie mówiąc ani słowa więcej, powiodła koleżankę na skraj wyspy. Kiedy znalazły się w sąsiedztwie kaplicy, obie zakonnice uniosły głowy i wpatrzyły się w ciemne niebo.

— To jest Mars — odezwała się siostra Teresa. — To tamta najjaśniej świecąca gwiazda, widoczna obok tej pierzastej chmury.

— Dziękuję ci, siostro Tereso — odrzekła Beatrice. — Bardzo ci dziękuję.

Klęknęła i uniosła złożone ręce, kierując je w stronę maleńkiej gwiazdy widocznej na nocnym niebie.

— Dobry Boże — zaczęła się modlić. — Zawierzam Ci bez reszty całe swoje życie. Jeżeli Twoją wolą jest, bym służyła Ci na Marsie, pozwól mi wykonywać tę pracę jak najlepiej. W imię świętego Michała. Amen.

Загрузка...