10

Rozprawa odbyła się w jedynej sali w Valhalli na tyle dużej, żeby mogła pomieścić wszystkich ludzi, którzy chcieliby się jej przysłuchiwać, to znaczy w sali gimnastycznej stanowiącej część kompleksu rekreacyjnego placówki. Johann skłaniał się co prawda ku temu, by rozprawa odbyła się tylko w gronie osób zainteresowanych, ale Narong przekonał go, że wyjątkowo duża ciekawość, jaką wzbudziła, nakazuje przeprowadzenie jej z udziałem publiczności. Siedząc w sali i patrząc, jak ludzie zajmują miejsca, Johann nachylił się do Kwamego.

— W ciągu kilku krótkich godzin przeszliśmy od spraw wzniosłych do trywialnych — powiedział.

— Szara rzeczywistość niemal zawsze barwi nam w ten sposób każdy aspekt życia — odparł Tanzańczyk.

Johann wraz z zespołem doradców, który składał się z Naronga, Kwamego i Lucindy Davis, siedział za długim stołem pod jedną ścianą sali. Po jego prawej ręce usiadł na rozkładanym krześle Yasin. Deirdre Robertson i Anna Kasper, które postanowiły występować jako oskarżycielki, rozmawiały cicho ze sobą po lewej stronie stołu. Większość pozostałych mieszkańców Valhalli siedziała już na odchylanych ławach, które znajdowały się pod ścianami sali.

W pewnej chwili Johann wstał i kiedy wszyscy się uciszyli, zaczął rozprawę.

— Jednym z moich obowiązków jako dyrektora placówki Valhalla jest prowadzenie śledztw mających na celu ustalenie, czy któryś z członków naszej społeczności nie popełnił jakiegoś czynu sprzecznego z prawem obowiązującym całą naszą kolonię na Marsie — powiedział. — Jeżeli w wyniku takiego śledztwa dojdę do wniosku, że istnieją wystarczające powody, żeby sądzić, iż prawo zostało złamane, jestem zmuszony przekazać osobę podejrzaną o popehlienie tego czynu w ręce przedstawicieli władz w Mutchville, by stanęła przed tamtejszym trybunałem… Jestem świadom, że w obecnej sytuacji panującej na Marsie przekazanie podejrzanego do Mutchville może być trudne, a może wręcz niewykonalne, niemniej niech ta rozprawa będzie pierwszym krokiem wymaganym przez nasze prawo.

Johann przerwał. Czuł się bardzo dziwnie. Po tym wszystkim, co mu się przydarzyło, miał wrażenie, że cała ta rozprawa nie jest wcale ważna. Całą siłą woli zmusił się do skupienia uwagi i skierował spojrzenie na Yasina.

— Panie al-Kharif, został pan oskarżony o usiłowanie popełnienia gwałtu na osobie panny Deirdre Robertson — oświadczył. — Czy przyznaje się pan do winy?

— Jestem niewinny — odparł natychmiast Yasin.

— Bardzo proszę, by ze względów protokolarnych zostało zarejestrowane, że pan Yasin al-Kharif nie przyznaje się do winy — stwierdził Johann. — W związku z tym i oskarżycielki, i oskarżony — dodał zwracając się do Deirdre, Anny i Yasina — będą mieli po dziesięć minut na poinformowanie nas, co wiedzą na temat usiłowania popełnienia gwałtu przez pana al-Kharifa na pannie Robertson ubiegłego wieczoru w jej pokoju… Chcę przypomnieć wszystkim, że zgodnie z przysięgą jesteście zobowiązani do mówienia prawdy. Proszę was, byście w czasie składania zeznań zwracali uwagę na lampki w górnej części komputerowego monitora stojącego przed każdym z was. Jeżeli zapali się czerwona lampka, oznacza to, że program dokonujący konwersji waszych słów na gotowy protokół rozprawy mógł przeoczyć albo źle przekształcić jakieś słowo, w związku z czym może się okazać konieczne powtórzenie ostatniego zdania. Kiedy wszyscy skończycie mówić, moi doradcy lub ja niemal na pewno zechcemy zadać wam kilka pytań.

Oświadczenia składane przez obie strony nie różniły się w najważniejszych szczegółach do chwili, gdy przydarzyła się rzekoma napaść seksualna. Yasin oświadczył Deirdre, że ma kilka nowych pomysłów, jak poprawić wydajność plonów w podlegających jej cieplarniach. Oboje postanowili, że spotkają się, by przedyskutować to razem. Z powodu nawału bieżących zajęć mogli to zrobić wieczorem po kolacji. Deirdre obawiała się jednak przebywać sam na sam z Yasinem w budynku biura w porze, w której nie było w nim żadnych innych pracowników. Zwierzywszy się ze swoich obaw Annie Kasper, za jej radą postanowiła umówić się z mężczyzną w swoim apartamencie w mieszkalnej części placówki.

W czasie pierwszej godziny spotkania nie wydarzyło się nic złego. Deirdre przyznała, że Yasin miał kilka ciekawych pomysłów poprawy wydajności plonów warzyw w cieplarniach. Stwierdziła też, że podczas tej pierwszej godziny pan Yasin al-Kharif zachowywał się względem niej nienagannie. Pod koniec dyskusji Deirdre poczuła się nawet tak pewnie, że wbrew wcześniejszym sugestiom Anny, żeby drzwi wejściowe jej mieszkania były przez cały czas otwarte, postanowiła je zamknąć, aby dobiegające z korytarza rozmowy i hałasy nie przeszkadzały w rozmowie.

Złożone przez Deirdre i Yasina oświadczenia na temat późniejszych wydarzeń bardzo się różniły. O wiele bardziej elokwentny Arab stwierdził, że kobieta po zamknięciu drzwi zaczęła go uwodzić. Zaproponowała, by oboje usiedli obok siebie na tapczanie, by omówić szczegóły rysunków technicznych, które Yasin przyniósł ze sobą, a potem wiele razy pieszczotliwie go dotykała, tak że w końcu zdecydował się ją pocałować. Deirdre jednak oświadczyła, że nie uwodziła mężczyzny, a tylko prowadziła z nim przyjacielską rozmowę. Uznała za naturalny fakt, iż dwoje ludzi dyskutujących na temat szczegółów skomplikowanych rysunków powinno siedzieć po tej samej stronie stołu, a nie naprzeciwko siebie. I chociaż przyznała, że jej dłoń „raz czy dwa razy” spoczęła przypadkowo na ramieniu Yasina, z pewnością nie było w jej gestach nic pieszczotliwego.

W pewnej chwili mężczyzna rzucił się na nią i zaczął ją namiętnie całować w usta. Później, pod koniec pocałunku, schwycił ją nagle za pierś. Wówczas Deirdre wymierzyła mu policzek i nazwała go „kutasem”. Rozzłościło go to tak bardzo, że wstał, ściągnął spodnie i pokazał jej, jak wygląda kutas. Kiedy zagroził jej, że go użyje, Deirdre głośno krzyknęła. Usłyszawszy jej krzyk, Anna wpadła do pokoju i ujrzała Yasina stojącego z opuszczonymi spodniami.

Johann z najwyższym trudem mógł skoncentrować się na zeznaniach. Przez głowę przelatywały mu nieustannie obrazy widziane poprzedniego dnia, nie mógł się skupić. Nie słyszał prawie nic z tego, co łkając mówiła Deirdre.

— Zanim ktoś w ogóle zechce rozpatrzyć skargę o usiłowanie gwałtu, musimy zawsze udowadniać i to tak, żeby nikt nie miał cienia wątpliwości, że nie uczyniłyśmy absolutnie niczego, by zachęcić mężczyznę do napaści seksualnej — narzekała.

W tym czasie Johann był pogrążony we wspomnieniach. Przypominał sobie, jak stał przed szybą w dużej, podziemnej, wykutej w lodzie sali i patrzył na niezwykłą sześcioletnią dziewczynkę pływającą w błękitnej cieczy i pozdrawiającą go pukaniem płetwy w szybę.

Trójka jego doradców spisywała się na medal, pytając świadków o wiele innych rzeczy. Johann jednak nie zadał ani jednego pytania. Jego myśli błądziły gdzie indziej. Skup się, to jest bardzo ważne — zganił siebie w pewnej chwili. — Od wyniku tej rozprawy może zależeć dalszy los tych ludzi.

Ale od tego, co przydarzyło mi się poprzedniego dnia — odpowiedział sobie w myślach, pragnąc się usprawiedliwić przed samym sobą — może zależeć dalszy los wszystkich ludzi, jacy będą żyli.

Nagle ujrzał, że wpatrują się w niego jego doradcy, Yasin, Deirdre i Anna.

— Nie mamy żadnych innych pytań — usłyszał, jak po raz drugi mówi Narong.

— W porządku — powiedział Johann, błyskawicznie przytomniejąc. — W takim razie zespół doradców i ja udajemy się na naradę.

W tej samej sekundzie drzwi sali otworzyły się z głośnym hukiem i do środka wpadł jak bomba jeden z młodszych programistów, który cały czas wolny od pracy poświęcał grom komputerowym.

— Pociąg! — zawołał, zadyszany jak po drugim biegu. — Przyjechał pociąg… Są pasażerowie. W naszej śluzie czekają na wejście zakonnicy i zakonnice!

Obrady zespołu doradców przełożono na inny termin, tak by placówka mogła zająć się przyjęciem niespodziewanych gości. Siostra Beatrice, Vivien i troje innych michalitów zdążyli już zdjąć kosmiczne kombinezony i przebywali w poczekalni, kiedy zjawił się tam Johann. Przez kilka sekund stał i tylko patrzył na przybyszów. Jego umysł po prostu nie mógł uwierzyć w to, co widziały oczy.

— Witaj, bracie Johannie — wyrwał go z odrętwienia melodyjny głos Beatrice. — Jakie to miłe z twojej strony, że zechciałeś przybyć osobiście, by nas powitać. Przepraszamy, że nie zawiadomiono cię o naszym przyjeździe, ale zdecydowałyśmy się dosłownie w ostatniej chwili, a i łączność nie jest już taka sama jak kiedyś…

W jej oczach płonął ten sam ogień, który Johann zapamiętał, kiedy widział ją poprzednio. Po kilku sekundach usłyszał inny głos, także znajomy. Odwrócił się i uśmiechnął, spojrzawszy w oczy siostry Vivien.

— Kiedy twój raport dotarł do Mutchville, w ośrodku łączności pełnił służbę jeden z czwórki naszych michalitów — powiedziała. — Siostra Beatrice uważa, że fakt, iż znajdował się wówczas w tamtym miejscu, świadczy, że taka była wola Boga. Nie zwlekając więc, zarekwirowałyśmy pociąg, by upewnić się, że zdążymy odjechać, zanim w rejon Mutchville dotrze burza piaskowa.

Narong, który przyszedł trochę później, a teraz stał u boku Johanna, na te słowa aż podskoczył.

— Burza piaskowa? — zapytał. — Gdzie? Jaki ma zasięg?

— Siostro Beatrice, siostro Vivien — odezwał się Johann. — Pozwólcie, że przedstawię wam zastępcę dyrektora Valhalli, pana Naronga Udomphola.

— Jestem wielce zaszczycony — powiedział szybko Narong. — Proszę, powiedzcie mi coś więcej o tej burzy. Jeżeli kieruje się w naszą stronę, placówka może znaleźć się w niebezpieczeństwie.

— Wiemy tylko, że to jest potężna burza, która przed kilkoma dniami zbliżała się do Mutchville od południa odrzekła uprzejmie siostra Vivien. — Zanim stamtąd wyjechałyśmy, jeden z meteorologów twierdził, że burza jest silniejsza od tej, która szalała w 2133 roku, i możliwe, że obejmie zasięgiem całą planetę.

Narong słysząc to, szybko przeprosił zakonnice i odszedł, żeby porozmawiać z inżynierem maszynistą pociągu. Tymczasem Johann miał wrażenie, że jego życie zaczyna wymykać się spod kontroli. Jeszcze to — pomyślał. — Tego mi tylko brakowało… Nie potrafię poradzić sobie ze wszystkim naraz. Przedtem tamte świetliste cząstki, dzisiaj Yasin i siostra Beatrice, a wkrótce burza piaskowa.

— Jesteśmy dość zmęczeni po podróży — usłyszał słowa siostry Beatrice. — Czy nie moglibyśmy gdzieś wziąć natrysku, a potem chociaż trochę się zdrzemnąć? Dobrze wiemy, że

Valhalla jest mała, ale czy nie ma tu żadnych pomieszczeń dla odwiedzających ją naukowców? Jedna z naszych sióstr, która przebywała tu przed kilkoma laty…

— Pociąg odjedzie jeszcze dzisiaj wieczorem — przerwał jej Narong, kiedy znów znalazł się u boku Johanna. — Chcą być pewni, że jeszcze przed burzą zdążą dotrzeć do BioTech City. Na odjazd czeka jedenaścioro naszych pracowników. Nie muszę ci przypominać, że przynajmniej czworo czeka na to od bardzo dawna.

— Proszę, siostro — rzekł Johann, chwilowo ignorując przypomnienie zastępcy. — Weźcie te klucze i skorzystajcie z mojego apartamentu. Ma numer jedenasty, w samym końcu korytarza w tamtym bloku o ścianach zdobionych białymi sztukateriami. Widać go po przeciwnej stronie placu. W płóciennej torbie w przedpokoju znajdziecie dwa dodatkowe ręczniki.

— Dziękujemy ci, bracie Johannie — rzekła uszczęśliwiona Beatrice. — To naprawdę bardzo miło z twojej strony. Postaramy się nie narobić bałaganu.

Odwróciła się, by porozmawiać z pozostałymi michalitami. W tym czasie siostra Vivien uśmiechnęła się promiennie do Johanna i dziękując mu, złożyła wargi jak do pocałunku. Kiedy wszyscy ubrani w habity goście opuścili poczekalnię, Johann położył obie dłonie na ramionach Naronga.

— Przyjacielu — powiedział. — Mam zamiar cię prosić, żebyś sam zajął się wszystkimi pracownikami, którzy pragną wyjechać z Valhalli. Znasz sytuację naszej placówki nie gorzej niż ja. Mam nadzieję, że uda ci się przekonać większość, by zostali, ale jeżeli okaże się to niemożliwe, nie będę miał do ciebie żalu.

— Nie chciałbyś porozmawiać z nimi osobiście? — zapytał go zdziwiony Narong.

— Nie… I przed jutrzejszym dniem nie zamierzam także zwoływać zebrania rady w sprawie Yasina. A z pobożnymi siostrami planuję się spotkać dopiero jutro po obiedzie. — Uśmiechnął się. — Co więcej, będzie można porozmawiać ze mną na temat przygotowań placówki do spotkania z nadciągającą burzą nie wcześniej jak jutro wieczorem.

Narong był tym oświadczeniem wyraźnie zdezorientowany.

— A zatem co masz zamiar robić przez pozostałą część dzisiejszego dnia? — zapytał.

— Będę w swoim gabinecie — odparł Johann. — I to sam. Zamierzam się zaniknąć w środku i odłączyć wideofon. Możliwe, że będę rozmyślał, może spał, a może nawet płakał. Cokolwiek bym jednak robił, chcę być sam.

Odwrócił się i wyszedł z poczekalni.

Johann zaznawał spokoju w swoim gabinecie tylko przez godzinę, gdyż później do drzwi zaczął dobijać się Yasin. Nie chciał odejść, mimo że Johann się nie odzywał.

— Nie wygłupiaj się, Asie — mówił. — Dobrze wiem, że jesteś w środku… Szukałem cię w innych miejscach.

W końcu, chociaż niechętnie, Johann otworzył drzwi gabinetu. Yasin wszedł i natychmiast rozejrzał się po wszystkich kątach.

— Gdzie ona jest? — powiedział, złośliwie szczerząc zęby w grymasie, który miał być uśmiechem. — Czy w końcu udało mi się odkryć mroczny sekret naszego cnotliwego, nieskazitelnego dyrektora?

— Nie ma tu nikogo oprócz mnie, Yasinie — odezwał się niechętnie Johann. — Siedziałem sam przy biurku i rozmyślałem… Przy okazji, muszę ci przypomnieć, że urządzenia rejestrujące dźwięk i obraz są włączone, zarówno dla mojego, jak i twojego bezpieczeństwa. Zgodnie z procedurą rozprawy, z wyjątkiem nagłych wypadków nie powinniśmy prowadzić żadnych rozmów aż do chwili podjęcia decyzji w twojej sprawie.

— Moim zdaniem to jest nagły wypadek — oświadczył Yasin. — Ja też muszę podjąć decyzję. Zgodnie z warunkami mojego ułaskawienia i darowania mi pozostałej części kary, mogę wyjechać stąd, kiedykolwiek zechcę. Ten pociąg odjeżdża z Valhalli za pięć godzin. Czy odjadę nim, czy nie, będzie zależało od tego, czym zakończy się rozprawa. Chciałbym zatem wiedzieć…

— Nie zamierzam zwoływać zebrania rady tylko dlatego, żeby dostosować się do twojego harmonogramu — przerwał mu szorstko Johann. — Jest kilka innych ważnych spraw, które w tej chwili mam na głowie.

— Jak chcesz, Asie — wzruszywszy ramionami, odparł Yasin. — Myślałem tylko, że uważasz mnie za osobę ważną z punktu widzenia działalności tej placówki. Jeżeli nie możesz odpowiedzieć na kilka moich pytań, będę musiał dojść do wniosku, że jednak zamierzasz ukarać mnie za to, że chciałem dać tej dziwce nauczkę. W takim razie nie mam innego wyjścia i wynoszę się z tej dziury.

— Takie groźby nie wpłyną na werdykt w twojej sprawie, Yasinie — odrzekł surowo Johann. — Będziesz sądzony za czyn, który popełniłeś, a nie za to, ile znaczysz dla placówki. Moim zdaniem ubiegłego wieczoru dopuściłeś się rzeczy karygodnej, którą trzeba uznać za napaść seksualną. I jeżeli doradcy nie przekonają mnie, że się mylę, podejmę decyzję o zamknięciu cię w twoim mieszkaniu do czasu, aż przedstawiciele władz w Mutcłmlle zdecydują o twoim dalszym losie.

— Jesteś parszywym gnojem, Asie — powiedział ze złością Yasin. — A przez cały ten czas sądziłem, że się dobrze rozumiemy… Nadstawiałem przecież tyłka dla dobra tej dziury! Wiesz cholernie dobrze, że bym jej nie zgwałcił. Czy myślisz, że jestem taki głupi? Napadać na babę w jej własnym mieszkaniu i to wtedy, kiedy drzwi na korytarz nie są nawet zamknięte na klucz?

— Posłuchaj, Yasinie — odparł Johann. — Nie ma najmniejszego znaczenia, czy sądzę, że zgwałciłbyś Deirdre, czy nie.

Liczy się tylko fakt, że obnażyłeś się w jej obecności, a później groziłeś, iż ją zniewolisz. Czy zgadzasz się z tym, czy też nie, takie postępowanie jest czymś niezgodnym z naszym prawem.

— Niech ci będzie — odezwał się z goryczą Yasin. — Straciłeś właśnie najlepszego pieprzonego inżyniera, jaki kiedykolwiek harował w tej dziurze. Oświadczam ci, że kiedy ten pociąg odjedzie, będę jednym z jego pasażerów. Znam prawo na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie możesz zatrzymać mnie tu wbrew mojej woli.

— Nie, Yasinie, nie mogę — przyznał Johann. — Ale dopilnuję, żeby protokoły z dzisiejszej rozprawy i z tej rozmowy zostały przewiezione tym samym pociągiem i wręczone przedstawicielom władzy w Mutchville. Biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze wyczyny, nie oczekiwałbym, że sędziowie okażą się wyrozumiali.

— A jednak zaryzykuję, Asie — mruknął Yasin. — Ktoś mi mówił, że w Mutchville nie ma już żadnych przedstawicieli władzy.

Nie starając się ukryć wściekłości, wybiegł z gabinetu.

Mimo oświadczenia Narongowi, że pragnie przez jakiś czas być sam, Johann spędził resztę popołudnia prowadząc rozmowy z czwórką najbardziej zasłużonych pracowników, którzy wyrazili chęć odjazdu z Valhalli. Namawiał ich do pozostania tak długo, że w końcu zdołał ich przekonać, że w ich własnym, najszerzej pojętym interesie, jest nierezygnowanie z dalszej pracy. Ci, którzy zamierzali odjechać, wywiązali się z zawartych kontraktów. Ich wyprawa do Mutchville miała być tylko pierwszym krokiem na długiej i trudnej drodze, której koniec oznaczał powrót do ojczyzny. Zgoda na pozostanie w Valhalli była więc przyznaniem, że w najbliższej przyszłości nie istnieje prawie żadna szansa odlotu z ogarniętego chaosem Mutchville najpierw na Fobosa, a później na Ziemię. Namawiając pracowników do zostania, Johann podkreślił fakt, że ValhaUi nie opanowała jeszcze anarchia, jaka ogarnęła inne kolonie ludzkie na planecie. Ważne było również to, że placówka stała się niemal samowystarczalna. Każdemu z wahających się radził, żeby został w stosunkowo bezpiecznej Valhalli do czasu poprawy sytuacji gospodarczej.

Chociaż Beatrice i Vivien zgodziły się przenocować w apartamencie Johanna, on sam dopiero późnym wieczorem znalazł czas, żeby z nimi porozmawiać. Przedtem obie kobiety zajmowały się sprawdzaniem, czy pozostałe osoby z ich grupy czują się dobrze w przydzielonych im pomieszczeniach. Obu zakonnicom towarzyszyło troje innych michalitów: brat Ravi, urodziwy młody Tamil, którego przodkowie byli Drawidami, oraz siostra Nuba i brat Jose (Johann zdążył poznać już i ją, i jego, gdy rozmawiał z Vivien podczas swojej ostatniej podróży do Mutchville). Cała trójka wprowadziła się do mieszkań opuszczonych przez troje Valhallan. Jednym z nich był

Yasin, który razem z pozostałymi wyjechał pociągiem. Beatrice i Vivien, przyglądające się odjazdowi, powróciły do mieszkania Johanna ponad godzinę później.

Chociaż obie zakonnice były zmęczone, bardzo chciały porozmawiać z gospodarzem; Johann przygotował więc do picia jakiś ciepły napój zawierający głównie wodę, lekko aromatyzowaną nie nadającymi się do jedzenia częściami cieplarnianych owoców i jarzyn. Kiedy skończył, postawił dzban z napojem na małym stoliku ustawionym w kącie salonu.

— Byłyśmy, rzecz jasna, zafascynowane tym wszystkim, co zapisała w swoim pamiętniku doktor Won — zaczęła Beatrice. — A szczególnie jej opisem spotkania z aniołami. I siostra Vivien, i ja, jesteśmy pewne, że to kolejny dowód na to, iż Bóg ma dla nas na Marsie jeszcze jakąś pracę.

Johann uśmiechnął się. Zdążył już zapomnieć, jak bardzo odprężał go niezwykły pogląd siostry Beatrice na te sprawy.

— Kolejny dowód? — zapytał tylko.

— Tak, bracie Johannłe — stwierdziła zakonnica z charakterystyczną dla siebie żarliwością. — Dopiero przed dwoma tygodniami otrzymaliśmy w końcu wiadomość z Sieny. Dotarła do nas z kilkumiesięcznym opóźnieniem, spowodowanym zapewne kłopotami z łącznością miedzy Marsem a Ziemią. Wiadomość zawierała informację, że i ja, i siostra Vivien zostajemy przeniesione w inne miejsce.

— Siostra Beatrice została mianowana biskupem Montevideo — dodała Vivien. — To bardzo odpowiedzialne stanowisko. W Urugwaju mamy tysiące zakonnic i zakonników.

— Gratuluję — odezwał się natychmiast Johann. — Musicie być tym zachwycone.

— Jestem wdzięczna, że przełożeni zakonu michalitów tak wysoko oceniają naszą pracę — odrzekła Beatrice. — Muszę jednak powiedzieć, że nie spodziewałam się przeniesienia na Ziemię. Nigdy nie myślałam o odlocie z Marsa. Po przybyciu więźniów z Alcatraz sytuacja w Mutchville stała się bardzo trudna, a my robiliśmy tam wiele, żeby ulżyć losowi najbiedniejszych ludzi…

— Przepraszam — wpadł jej w słowa Johann. — Nie rozumiem… Co wydarzyło się w Alcatraz?

— Więźniowie przejęli władzę nad całą kolonią karną — oznajmiła Vivien. — Zabili wszystkich strażników, którzy jeszcze tam pozostali, i rozdzielili między siebie broń, jaką udało im się znaleźć. Później porwali pociąg, przyjechali do Mutchville i opanowali kilka dzielnic w zachodniej części miasta.

— Nie miałem pojęcia, że sytuacja wygląda tak tragicznie — mruknął Johann.

— Bóg narażał moje życie na niejedno niebezpieczeństwo — powiedziała siostra Beatrice po krótkiej przerwie, spowodowanej odezwaniem się Johanna. — Domyślam się, że to przeniesienie jest częścią Jego planu uświadomienia mi, że w żadne Jego przedsięwzięcie nie powinniśmy tak bardzo się angażować. Mimo to uważam, że mam wciąż tu, na Marsie, mnóstwo pracy. Prosiłam Boga, żeby powiedział mi, jak najlepiej mogę wykorzystać czas, który jeszcze mi został. Siostra Beatrice spróbowała napoju przyrządzonego przez Johanna.

— Nie jest tak źle, bracie Johannie — powiedziała. — Ty też nauczyłeś się, jak najlepiej wykorzystywać wszystko, czym dysponujesz. Byłbyś doskonałym zakonnikiem.

— Dziękuję, siostro Beatrice — odparł Johann.

— W ubiegłym tygodniu moje modlitwy zostały wysłuchane — ciągnęła siostra Beatrice. — Któregoś dnia, podczas porannej medytacji, kiedy było jeszcze ciemno, klęczałam na dworze pod ustawionym na tyłach kościoła dużym posągiem świętego Michała. Nagle mimo że miałam zamknięte oczy, poraziło mnie jasne światło. Kiedy powoli uniosłam powieki, ujrzałam unoszącą się nad głową świętego chmurę świecących kulek. Byłam tak przepełniona radością, że natychmiast podziękowałam Bogu za zesłanie mi anioła, który będzie mi wskazywał drogę.

Podniosłam się z klęczek i okrążyłam statuę, nie spuszczając spojrzenia z chmury świetlistych cząstek. Stwierdziłam, że tańczą w obrębie chmury, przemieszczając się we wszystkie strony. Dopiero jednak kiedy zatrzymałam się przed posągiem, rozpoznałam kształt, jaki przybrał anioł. To była szyba twojego kosmicznego hełmu, bracie Johannie, dokładnie taka sama, jaką pozostawiłeś u nas przed odjazdem z Mutchville!

Johann okazał zdziwienie, ale nie odezwał się ani jednym słowem.

— Pobiegłam w końcu do kościoła i obudziłam Vivien — rzekła Beatrice z uniesieniem widocznym na twarzy. — Niestety, zanim powróciłyśmy, anioł zdążył zniknąć… Jeszcze tego samego dnia zaczęłam dyskutować z Vivien, czy to, co zobaczyłam, miało oznaczać, że powinnyśmy wyruszyć w drogę, by zobaczyć się z tobą. Kiedy dwa dni później nasz zakonnik pełniący służbę w ośrodku łączności przeczytał te wyjątki z pamiętnika doktor Won, upewniłyśmy się, że to Bóg wzywa nas, byśmy pojechały do Valhalli.

— Och, bracie Johannie — rzekła podniecona Beatrice. — Musimy się udać na ten lodowiec, i zobaczyć te wszystkie cuda stworzone ręką Boga.

— Już to zrobiłem, siostro Beatrice — oznajmił Johann. — Prawdę mówiąc, dzisiaj rano powróciłem z wyprawy w tamte strony.

Obie zakonnice spojrzały na niego, nie wiedząc, co mają oznaczać jego słowa.

— Udało ci się znaleźć ten prostokątny otwór w lodzie? — zapytała z nadzieją Beatrice. Johann kiwnął głową.

— I widziałeś, co jest w środku? — odezwała się siostra Vivien. — Czy nie ma tam czegoś w rodzaju podziemnej lodowej budowli?

— Żeby tylko! — niemal wykrzyknął Johann. — Istnieje tam cały świat niepodobny do żadnego, jaki można byłoby sobie wyobrazić!

— Bracie Johannie, dlaczego nie powiedziałeś nam o tym wcześniej? — zapytała Beatrice. Zmarszczyła brwi i przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną.

Johann roześmiał się.

— Nie było przecież na to czasu — odparł. — W zasadzie rozmawiamy po raz pierwszy. Beatrice i Vivien chłonęły każde słowo jego opowieści. Zadawały mu mnóstwo pytań, domagając się bardziej szczegółowych opisów, a nawet żądając, by rysował mapy i szkice na rozłożonych na stole kartkach. Z upływem czasu twarz siostry Beatrice stawała się coraz pogodniejsza i kiedy Johann opisał jej jasny błysk, po którym świetlista wstęga zniknęła, radość zakonnicy osiągnęła apogeum.

— Zupełnie jak Eliasz, bracie Johannie — odezwała się uszczęśliwiona. — Jesteś jak Eliasz… Albo nawet jak Mojżesz… Bóg wyróżnił ciebie i twojego przyjaciela Kwamego spośród wszystkich innych. Musi mieć dla ciebie jakieś bardzo, bardzo ważne zadanie.

Po policzkach zakonnicy zaczęły spływać łzy radości. Wzięła Vivien i Johanna za ręce. Mężczyzna nigdy przedtem nie dotykał dłoni Beatrice. Był zdumiony tym, jak ufnie się czuje, mogąc trzymać ją w swojej dłoni.

— Pomódl się teraz z nami, bracie Johannie — wezwała go Beatrice, prowadząc Vivien i Johanna do takiego miejsca w salonie, w którym wszyscy troje mogliby uklęknąć obok siebie. — Otwórz swoje serce przed Bogiem, tak jak On otworzył swoje przed tobą.

Uklęknęli obok siebie w ten sposób, że Beatrice znalazła się miedzy koleżanką a mężczyzną. Obie zakonnice złożyły dłonie i zamknąwszy oczy, pogrążyły się w modlitwie. Po krótkiej chwili Johann uczynił to samo, chociaż czuł się niesamowicie zażenowany.

— Dziękujemy Ci, Boże — odezwała się żarliwie Beatrice. — Dziękujemy Ci za to, że nieustannie pokazujesz nam cuda, które stworzyłeś. Dobry Boże, pomóż nam wszystkim, nie wyłączając klęczącego obok nas brata Johanna, zrozumieć Twoje cuda, które w swojej dobroci pozwoliłeś nam oglądać. Pomóż nam spożytkować naszą wiedze o tych cudach w sposób, który pomógłby wszystkim ludziom nie tracić ducha, tak by po wieczne czasy Cię wysławiali. Modlimy się w imię Twojego syna, Jezusa, oraz wszystkich świętych, którzy jak nasz święty Michał służyli Ci na przestrzeni wielu wieków.

Загрузка...