9

Podekscytowany Johann wpadł jak bomba do mieszkania.

— Evo! — krzyknął, stając na progu. — Gdzie jesteś? Wydarzyło się coś niesamowitego!

— Jestem w sypialni, kochanie — dobiegł go głos jego narzeczonej.

Johann przebiegł przez salon i pchnął drzwi największej sypialni mieszkania. Eva leżała na wielkim łóżku. Była rozebrana. Pokój rozjaśniało jedynie światło dwóch zapalonych świec, ustawionych na stolikach po obu stronach łóżka. Z głośników stereofonicznego zestawu dobiegały ciche dźwięki koncertu skrzypcowego Mozarta.

Nie spojrzawszy nawet na Evę, Johann zapalił górne światło, kiedy tylko znalazł się w sypialni. Później odpiął torbę od pasa i położył ją na łóżku.

— Przydarzyło mi się coś dziwnego — zaczął, nie kryjąc podniecenia. — Wciąż trudno mi w to uwierzyć…

Stopniowo zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że kobieta spodziewała się, iż zareaguje na jej widok w zupełnie inny sposób. Popatrzył na zapalone świece, a potem przeniósł spojrzenie na Evę. Na jej twarzy dostrzegł zmieszanie połączone z rozczarowaniem.

— Uhm — odchrząknął niepewnie. — Przepraszam… Nie spodziewałem się…

— Widzę, że się nie spodziewałeś — rzekła zrezygnowana Eva, wciągając majtki, a potem wkładając przez głowę kusą koszulkę. — A więc, co takiego się zdarzyło? Czasami myślę, że już nigdy nie uda mi się tchnąć w nasz związek ani odrobiny romantyzmu. Jesteś taki romantyczny jak deska sedesowa.

— Przepraszam cię, Evo — powtórzył Johann, siadając obok niej na krawędzi łóżka. — Naprawdę przepraszam. Doceniam to, co starasz się robić… Tylko że przytrafiło mi się coś niesamowitego. Dzisiaj rano byłem w Tiergarten…

Kiedy opowiadał jej całą historię, spoglądała na niego z ironicznym uśmiechem. Była zdumiona, słysząc w jego głosie niezwykłe podniecenie. Kiedy zaczął wyjaśniać jej, jak podskoczył i pochwycił kilka świecących kulek, prawie spadł z łóżka.

— Udało mi się złapać jedenaście — powiedział. — Są bardzo małe, o średnicy nie większej od jednego milimetra. O ile mogłem stwierdzić, mają kształt idealnie kulistych paciorków i są śnieżnobiałe, jeżeli nie liczyć cienkiej czerwonej linii na równiku.

Dramatycznym gestem pociągnął za suwak błyskawicznego zamka bocznej kieszeni torby i włączył stojącą na stoliku nocną lampkę.

— Jeśli chcesz, sama zobacz — powiedział, otwierając jak najszerzej niewielką kieszeń i trzymając torbę w taki sposób, żeby Eva mogła zajrzeć do środka. — Czy nie sądzisz, że są niezwykłe?

Eva pochyliła się i zajrzała, ale nie zobaczyła ani jednej kulki.

— Czy to jeden z twoich najnowszych żartów? — zapytała, zaczynając się uśmiechać. — Wielkie nieba, Johann, byłeś naprawdę przekonujący… Zastanawiałam się nawet, czy ci nie uwierzyć…

— O czym ty właściwie mówisz? — zapytał zaniepokojony Johann. Spojrzał na twarz Evy, przyciągnął do siebie torbę i nachylił się nad kieszenią. Obracał torbę na wszystkie strony, starając się, by światło mogło dotrzeć do każdego kąta. W kieszeni nie było jednak żadnych kulek.

— Ale to niemożliwe — powiedział. — Sam je tam umieściłem, jedną po drugiej. Zdrapałem je z dłoni, a potem zamknąłem kieszeń na zamek.

— Może to były magiczne kulki — zasugerowała beztrosko Eva — które potrafią otwierać zamki błyskawiczne albo przenikać przez ściany. A może…

— To wcale nie jest śmieszne — przerwał jej szorstko Johann. — Mówię ci, że własnoręcznie umieściłem te paciorki w kieszeni i zasunąłem suwak. Nie mogły stamtąd wypaść.

Zajrzał jeszcze raz do środka. Pokręcił z niedowierzaniem głową.

— Co mogło się z nimi stać? — powiedział do siebie. Eva objęła go ramieniem i zaczęła pieszczotliwie gładzić po karku.

— To była fantastyczna historia, Johann — oświadczyła. — Najlepsza, jaką zdarzyło ci się opowiedzieć. Przypomina mi twoją bujną wyobraźnię i entuzjazm, jaki wykazywałeś w początkowym okresie naszego związku.

Johann odwrócił się do niej, by coś odpowiedzieć. Zanim jednak to zdążył zrobić, Eva pocałowała go w usta: najpierw lekko, a potem bardziej namiętnie. Johann był naprawdę daleki od tego, by się kochać; mimo to, dobrze wiedząc, jak drażniło Evę nieodwzajemnianie jej pieszczot, zdecydował się, że tym razem nie odmówi.

Byli w trakcie miłosnego uniesienia, kiedy rozległ się dzwonek telefonu.

— Nie odpowiadaj — odezwała się Eva. — Niech odbierze automatyczna sekretarka.

Johann myślał już jednak o czymś innym. Czy możliwe, że to Bakir? — zastanawiał się, czując wyrzuty sumienia. — Chce mnie prosić, bym jeszcze raz przemyślał całą sprawę?

Z urządzenia rejestrującego rozmowy rozległ się jednak głos jego matki. Johann zostawił leżącą na łóżku Evę i włączył odbiornik wideotelefonu. Na dużym ekranie telewizora, wiszącym na ścianie sypialni, ukazała się pomarszczona twarz Frau Eberhardt.

— Jestem tutaj, mamo — odezwał się Johann. — Byłem właśnie pod prysznicem i dlatego nie mogę pokazać się u ciebie na ekranie.

— Twoja strata — rzekła półgłosem Eva, zeskakując z łóżka i udając się do łazienki.

— Co to było? — zapytała staruszka.

— To Eva — odparł Johann. — Prosiła mnie, żebym cię pozdrowił.

— Aha, dzień dobry Evo — odrzekła Frau Eberhardt. Wydawała się zdezorientowana i przez kilka chwil nie powiedziała ani słowa.

— Co się stało, mamo? — zapytał Johann. — Czy dzwonisz tylko po to, by dowiedzieć się, co u mnie słychać? Jeżeli tak, to zadzwonię do ciebie wieczorem. Nie chciałbym spóźnić się do pracy.

— Nie, wolę porozmawiać z tobą teraz — odrzekła matka. Powiedziała to bardzo cicho, a na jej twarzy ukazał się wyraz konspiracji. — Chodzi mi o twojego ojca, Johann — oznajmiła. — Przez cały ubiegły tydzień był niesamowicie przygnębiony. Dziś rano powiedział nawet, że będzie więcej wart, kiedy umrze, niż teraz, kiedy żyje. Znów wyciągnął wszystkie swoje polisy ubezpieczeniowe.

— Co chcesz, mamo, żebym zrobił? — zapytał Johann.

— Czy nie mógłbyś wpaść do nas na trochę w sobotę lub niedzielę? — odparła matka. — Proszę cię, Johann, muszę pilnie porozmawiać z tobą o czymś ważnym, a poza tym sam wiesz, jak bardzo twoje odwiedziny cieszą ojca.

— Nie wiem, czy będę mógł, mamo… W sobotę Eva ma uroczyste otwarcie swojej wystawy, w związku z czym czeka nas kilka przyjęć i przemówień… — Johann urwał i głęboko westchnął, kiedy ujrzał na twarzy matki pełną bólu reakcję na te słowa. — Posłuchaj, mamo, zrobię, co będzie w mojej mocy. Nie mogę ci teraz obiecać, że przyjadę, ale zadzwonię do ciebie później z pracy… Do widzenia, mamo.

— Do widzenia, synku — odparła Frau Eberhardt. — Twój tata z pewnością bardzo się ucieszy. Wyłączył urządzenie.

— Cholera — mruknął, idąc do łazienki.

Śniadanie upłynęło w napiętej atmosferze. Eva nie okazywała najmniejszego zainteresowania tym, co mogło lub nie mogło się stać z małymi kulkami, mimo iż Johann przysięgał, że zamknął je w kieszeni torby. Bardzo jednak interesował ją, a przy tym złościł fakt, że Johann rozważał wyjazd do rodziców do Poczdamu przynajmniej na część weekendu.

— Masz już prawie trzydzieści lat — mówiła, nie starając się nawet ukrywać swoich uczuć. — Kiedy wreszcie powiesz matce, że masz prawo do własnego życia?

Johann popatrzył na Evę ponad stołem. Nie chciał się z nią kłócić, a przynajmniej nie tego ranka, kiedy wiedział, że się spóźni do pracy. Był tak wzburzony po tym wszystkim, co zdarzyło się w Tiergarten. Ugryzł następny kęs rogalika i starał się pohamować narastający gniew.

— Czy nawet nie zaszczycisz mnie odpowiedzią? — zapytała gderliwie Eva. Kiedy się nie odezwał, w jej oczach pojawiły się złowieszcze błyski.

— A więc jednak zamierzasz tam pojechać… — zaczęła. — Przypuszczam, że nie dbasz o to, iż to najważniejsza wystawa w karierze twojej narzeczonej… Ani o to, że od polowy grudnia zeszłego roku planujemy, że spędzimy ten weekend we dwoje… Ani o to, że w otwarciu wystawy wezmą udział wszyscy ludzie liczący się w Berlinie?

Eva odepchnęła krzesło i wstała. Pochyliła się nad stołem ku Johannowi.

— Nie, oczywiście, że nie — ciągnęła, nie kryjąc goryczy w głosie. — Ja przestaję się liczyć, kiedy zadzwoni twoja matka. „Och, Johannie, proszę, przyjedź do nas, bo twój tata i ja nie możemy żyć bez ciebie”.

Johann uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.

— Jesteś niesprawiedliwa — powiedział. — Moi rodzice przeżywają teraz trudne chwile, a ja jestem ich jedynym dzieckiem. Potrzebują mojego wsparcia.

— Guzik prawda — burknęła Eva. — Jedynym wsparciem, jakiego potrzebuje twoja matka, jest twoje przybieganie na jej rozkaz za każdym razem, gdy pociągnie za łańcuch. Wie, że ten sposób nigdy nie zawiedzie. Za każdym razem, kiedy planujemy coś ważnego, twoi rodzice przeżywają kolejny kryzys. Czy tego nie rozumiesz? Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu chcieliśmy się wybrać na narty do Mittenwaldu? W czwartek wieczorem twoja matka zadzwoniła z wiadomością, że upadla i stłukła sobie biodro. Czy sądzisz, że zdarzyło się to przez przypadek? Czy nie dziwi cię fakt, jak szybko wróciła do zdrowia? Przecież już w sobotnie popołudnie mogła…

— Przestań, Evo. Przestań! — krzyknął Johann. Przez kilka następnych chwil milczał, a potem ciągnął spokojniejszym tonem: — Nie chcę się teraz z tobą kłócić. Zbyt wiele przeżyłem dzisiaj rano… A poza tym wiesz dobrze, jak bardzo denerwuje mnie krytykowanie mojej matki.

Kiedy Eva sprzątała ze stołu, zapadła niezręczna cisza. Johann starał się w tym czasie skończyć jeść rogalik i dopić kawę.

— Może będziesz tak miły i zechcesz mi powiedzieć, jakie prawa mam jako twoja narzeczona — odezwała się Eva po minucie, jaka upłynęła im we względnej ciszy. — Rozumiem, że nie powinnam krytykować twojej matki — powiedziała nieco głośniej — ale czy chociaż mogę żądać od ciebie, żebyś dotrzymywał tego, co wspólnie ustalimy? I czy mam prawo zapytać czasem, kiedy się wreszcie pobierzemy? O ile mi wiadomo, mam jedynie prawo do zaspokajania twoich cielesnych żądz, kiedy jesteś w nastroju i nie przeszkadza ci to w żadnej pracy.

Johann zerwał się od stołu i schwycił Evę za rękę. Stał tak przez dłuższą chwilę, trzymając ją i trzęsąc się z wściekłości. Nie mógł się opanować. Eva nie powiedziała ani słowa, dopóki się nie uspokoił.

— No cóż — stwierdziła w końcu, uśmiechając się z przymusem i uwalniając rękę z jego uścisku. — Przynajmniej wreszcie udowodniłeś, że obchodzi cię coś więcej oprócz tych idiotycznych kulek. Miło wiedzieć, że mieszkam pod jednym dachem z istotą z krwi i kości, a nie bezdusznym robotem.

Nie odzywając się ani słowem, Johann zostawił Evę w kuchni i pospieszył do sypialni. Czuł, że jest bardzo zdenerwowany. Nie cierpiał scen ani kłótni, a szczególnie nienawidził sprzeczek z Evą. Wiedział też, że dzisiejszego popołudnia, po pracy, pojedzie do Poczdamu zobaczyć się z rodzicami. Wiedział też, że w tej chwili nie chce powiedzieć o tym Evie. Zadzwoni do niej i powie później, kiedy będzie w pracy. Tak, to chyba będzie najlepsze rozwiązanie.

Przeszedł do łazienki i przyjrzał się w lustrze odbiciu swojej twarzy. Co za poranek — pomyślał, ciężko wzdychając. Spryskując twarz zimną wodą z kranu, przez sekundę się zastanawiał, co może robić teraz Bakir i jego rodzina. Co mogło się stać z tymi przeklętymi kulkami? — myślał.

Kiedy pociąg przejeżdżał obok Grunewaldu, Johann wyglądał przez okno. Śnieg przestał padać już w poradnie, ale do tego czasu Berlin i jego okolice pokryła dziesięciocentymetrowa warstwa puchu. W świetle zapadającego zmierzchu Griinewald wydawał się zimową krainą z baśni. Wielu ludzi spacerowało i biegało na nartach, a dzieci lepiły bałwanki i zjeżdżały z niewielkich pagórków na sankach albo toboganach.

Johann miał otwarte oczy, ale nie widział żadnej z tych zimowych scen za oknem. Jego umysł zajmowały tysiące innych myśli. Sięgnął pamięcią do czasów, które wydawały mu się w tej chwili innym życiem. Jak to się mogło stać — zapytał siebie z wielkimi oporami — że moje stosunki z rodzicami uległy tak radykalnemu odwróceniu? W której chwili stałem się ich opiekunem, a oni przemienili się w małe dzieci?

Przypomniał sobie moment, kiedy przeniósł wszystkie swoje rzeczy do urządzonego po spartańsku pokoju w berlińskim akademiku. Mieszkał w nim przez cały rok z tym niesamowitym grubasem z Kilonii. Rodzice Johanna przyjechali wówczas i uważnie obejrzeli pokój. Jego matka miała w oczach łzy, gdy obejmowała go na pożegnanie. Ojciec przed odjazdem wręczył mu gruby plik marek „na drobne wydatki”.

To były całkiem inne czasy — pomyślał Johann. — Czasy, na które bezsprzecznie zasługiwali. I o których sądzili, że nigdy nie przeminą.

Pamiętał, jak kilka lat później w wynajętym niedaleko uczelni mieszkaniu obudził go pewnego poranka dźwięk wideotelefonu. Kiedy włączył urządzenie, zobaczył na ekranie zmartwioną twarz swojej matki.

— Czy oglądałeś poranne wiadomości? — zapytała.

— Nie — odpowiedział Johann. — Późno wstałem, bo przez większą część nocy przygotowywałem się do egzaminu. A co się stało?

— Krach na giełdzie — odrzekła wówczas matka. — Twój ojciec wpadł w panikę. Od pierwszej w nocy siedzi przed terminalem, ale nie udało mu się sprzedać ani jednej akcji.

Krach na ogólnoświatowej giełdzie papierów wartościowych w 2134 roku był tylko początkiem światowego kryzysu gospodarczego, który osiągnął później niespotykane rozmiary. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy akcje leciały na łeb na szyję i połowa majątku rodziny Eberhardtów wyparowała jak kropla wody. To, co jeszcze pozostało, przepadło prawie całkowicie na skutek bankructwa poczdamskich banków w latach 2135 i 2136. Nikt nie mógł przewidzieć, że recesja, którą później ochrzczono mianem Wielkiego Chaosu, będzie tak długotrwała i głęboka.

Johann ukończył studia i uzyskał tytuł inżyniera systemowego, nie mając pojęcia, w jakiej trudnej sytuacji finansowej znaleźli się jego rodzice. Chociaż w ciągu ostatnich dwóch lat nauki był zmuszony pożyczać pieniądze na wydatki związane ze studiami, przeżył prawdziwy wstrząs, kiedy zimą 2137 roku matka oświadczyła mu, że poczdamska firma rachunkowa Sprengel i Eberhardt ogłosiła bankructwo i przestaje funkcjonować.

Młody Johann natychmiast wyjechał z Moguncji, w której otrzymał właśnie pracę, i pospiesznie przybył do Poczdamu, by zapytać, czy może w jakiś sposób pomóc. Maximilian Eberhardt, korpulentny mężczyzna po pięćdziesiątce, przekonał jednak wówczas syna, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Oświadczył Johannowi, że ma licznych przyjaciół, którzy z całą pewnością dostarczą mu wielu innych zleceń na prowadzenie ksiąg rachunkowych.

Niestety, stało się inaczej. Kiedy Johann przyjechał w odwiedziny na początku lata 2139 roku, zanim zaczął pracować w Berlińskim Instytucie Gospodarki Wodnej, dowiedział się, że jego rodzice zalegają ze spłatami rachunków za mieszkanie. Sprzedaż niektórych mebli, biżuterii matki oraz rodzinnych sreber i porcelany pozwoliła uzyskać środki na zapłacenie należności i umożliwiła Eberhardtom przeżycie następnego roku. Później jednak ojciec nie mógł znaleźć żadnej pracy; Johann zaczął więc co miesiąc wysyłać pieniądze rodzicom, żeby mieli na życie i opłaty za mieszkanie. W tym czasie jego ojciec, który kiedyś był towarzyski i gościnny, przestał się spotykać z przyjaciółmi i przemienił się w niepoprawnego samotnika.

Johann mógłby przysiąc, że „czymś ważnym”, o czym chciała porozmawiać z nim matka, był jakiś problem natury finansowej. Wegetują od jednego kryzysu do drugiego — pomyślał. — Nie mają żadnego planu, jak ułożyć sobie dalsze życie. Wyobraźnia podsunęła mu widok matki i ojca kulących się na dnie małej łódki na środku wzburzonego oceanu. Ciekaw był, kiedy to się zakończy.

Odważył się kiedyś powiedzieć, że mogliby sprzedać rodzinny dom. Niewiele brakowało, a zostałby z niego wyrzucony. Sprzedaż ich domu, wspaniałego, wyremontowanego, stylowego budynku na Kiezstrasse, którego Eberhardtowie byli jedynymi właścicielami, przyniosłaby im ponad dwieście tysięcy marek, nawet mimo drastycznego spadku cen wszystkich nieruchomości.

— Gdybyście żyli skromnie — powiedział wówczas Johann — te pieniądze pozwoliłyby wam przeżyć następne pięć lat albo dłużej.

— Johannie Eberhardt — odparła wtedy jego matka z niespotykaną surowością. — Nigdy więcej, przenigdy, póki żyjesz, nie myśl nawet o sprzedaży domu. Twój ojciec wolałby raczej umrzeć. Ten dom jest własnością jego rodziny od 1990 roku, kiedy jego prapradziadek wrócił z Ruhry do Poczdamu…

Pociąg zatrzymał się na kilka minut w szczerym polu, nie dojeżdżając do dworca w Poczdamie. Nagrany na taśmie głos poinformował pasażerów, że nastąpi kilkuminutowe opóźnienie. Jeszcze jeden skutek gospodarczej recesji — powiedział do siebie Johann. — Pewnie jakieś urządzenie albo oprogramowanie nie zostało prawidłowo skontrolowane.

Aby zabić czas, włączył miniaturowy telewizor umieszczony w poręczy fotela. Nadawano wiadomości. Jedną z nich był reportaż z miasteczka namiotów, jakie powstało na terenie Londynu, by tysiącom bezdomnych zapewnić dach nad głową i opiekę. Reportaż zawierał głównie wywiady z niektórymi członkami zakonu świętego Michała opiekującymi się mieszkańcami Hyde Parku, ale główny nacisk położono na coś, co niemiecki reporter określał mianem „oszałamiającego sukcesu” całego przedsięwzięcia. W uzupełnieniu tej historii komentator ze studia stwierdził, że wszystkie składane przez michalitów oferty urządzenia podobnych miasteczek dla bezdomnych w Niemczech zostały odrzucone przez niemieckie władze.

Następny reportaż ukazywał sceny sfilmowane tego popołudnia na berlińskim Hauptbahnhof, na którym, według relacji reportera, kilkuset Turków wraz z żonami i dziećmi zmuszano do zajmowania miejsc w pociągu jadącym do Stambułu. Gdy kamera przesuwała się po zatroskanych twarzach, beznamiętny głos komentatora wyjaśniał niemieckim widzom, że w pociągu jest wystarczająco dużo miejsca, że wszyscy pasażerowie zostaną nakarmieni i że każdy wysiadający w Stambule otrzyma w tureckich lirach równowartość pięciuset marek.

Wbrew samemu sobie, Johann przyglądał się zgromadzonym na peronie ludziom, wypatrując pośród nich Bakira i jego rodziny. Obserwując sceny dziejące się na peronie, poczuł silne wyrzuty sumienia, o wiele silniejsze niż miał rano. Ale co ja mogę zrobić? — pomyślał w końcu. — Mam na głowie wystarczająco dużo własnych problemów.

Загрузка...