3

Pierwsze dwa dni, które Johann spędził w Mutchville, okazały się kompletnym fiaskiem. Już na samym początku urzędnik z MAK-a poinformował go, że jedynym sposobem uzyskania przez Naronga miejsca na pokładzie wahadłowca odlatującego wcześniej na Ziemię byłoby odkupienie potwierdzonej rezerwacji od kogoś innego.

— A to jest nielegalne, jeśli chodzi o etatowego czy kontraktowego pracownika MAK-a — powiedział. — Gdybyśmy się dowiedzieli, że pański przyjaciel kupił rezerwację na czarnym rynku, mógłby stracić prawo do premii z tytułu wygaśnięcia umowy o pracę.

Johannowi nie powiodło się lepiej, gdy chciał złożyć w biurze inżyniera zaopatrzeniowca agencji formalny protest w sprawie dostarczania do Valhalli zbyt małych ilości zamawianych podzespołów. Dyżurny urzędnik był nastawiony zdecydowanie nieprzychylnie i oświadczył Johannowi, że i tak powinien uważać się za szczęściarza, gdyż wiele innych placówek nie dostaje ani jednej zamówionej części.

Po południu pierwszego dnia Johann próbował znaleźć kogoś z personelu MAK-a, kto poddałby analizie chemicznej ślady na szybie jego hełmu. Odsyłany z jednego miejsca do drugiego, trafił w końcu na jakiegoś niezwykle szczerego młodzieńca, który wyjaśnił mu, że agencja właśnie demontuje wszystkie swoje laboratoria chemiczne na Marsie.

W godzinę po opuszczeniu budynku dyrekcji MAK-a poirytowany i zniechęcony Johann odwiedził biuro agencji pośrednictwa pracy, utrzymujące stosunki z firmą Guntzel i Stern. Tam, po złożeniu oficjalnego oświadczenia, że chce zostać na Marsie przez następne dwa lata, usłyszał, że na jego oferty pracy zgłosiło się bardzo mało chętnych, pomimo utrzymującego się wciąż dużego bezrobocia i faktu, że pracę reklamowano jako wyjątkowo ciekawą.

— Musi pan zdawać sobie sprawę z tego, że tu, w Mutchville, ludzie są o krok od paniki — powiedział mu kierownik biura. — Nikt nie myśli o niczym innym oprócz powrotu na Ziemię. Propozycja sześciomiesięcznej pracy w tak odległej placówce jest nie do przyjęcia nawet dla ludzi, którzy są bezrobotni i nie mają grosza przy duszy.

Drugiego dnia pobytu w Mutchville Johann przeprowadził rozmowy z kilkoma ludźmi chętnymi do pracy; zgłosili się do biura w odpowiedzi na jego ofertę. Niestety, zatrudniony mógłby zostać tylko jeden z nich, a i to na stanowisku niezupełnie wykwalifikowanego technika w wydziale łączności. Żaden z pozostałych nie spełniał nawet minimalnych warunków, postawionych przez Johanna. Całe popołudnie spędził dzwoniąc do różnych ludzi w Mutchville, którzy w komputerowych bazach danych byli zarejestrowani jako bezrobotni i kwalifikowaliby się do pracy jako inżynierowie. Niestety, nie udało mu się przekonać ani jednego, żeby chociaż zgłosił się na rozmowę wstępną. Nie chcąc przyznać przed samym sobą, że sytuacja jest beznadziejna, przed powrotem na noc do hotelu Johann przeprowadził jeszcze jedną rozmowę z kierownikiem biura agencji zatrudnienia.

— Istnieje już tylko ostatnia możliwość, ale uprzedzam, że bardzo ryzykowna — powiedział mu mężczyzna. — Najnowsze przepisy zezwalają na zatrudnianie w odległych placówkach osób z kolonii karnej w Alcatraz. Człowiek z Placówki Górniczej Utopia, pełniący tam taką samą funkcję jak pan, też groził, że zamknie kopalnie i wstrzyma wydobycie z powodu braku personelu. Znalazł jednak w Alcatraz kilku ludzi, którzy zgodzili się w ciągu sześciu miesięcy wykonywać najcięższą fizyczną pracę w zamian za obietnicę gubernatora, że daruje im resztę kary… Nie wiem, czy pośród więźniów znajdzie pan kogoś dostatecznie wykwalifikowanego, by odpowiadał pańskim wymaganiom, ale jest bardzo możliwe, że będzie pan miał wielu chętnych na wszystkie inne stanowiska nie wymagające kwalifikacji…

Kiedy pociąg przejeżdżał przez kopuły otaczające Mutchville, wyruszając w siedemdziesięciokilometrową podróż do Alcatraz, Johann myślał o wideofonicznej rozmowie, jaką odbył poprzedniego dnia z zastępcą naczelnika więziennej straży. Funkcję tę pełniła ciemnowłosa Szwajcarka, Anna Kasper, osoba niezwykle uczynna. Obiecała udostępnić Johannowi wszystkie komputerowe dane kolonii karnej na temat zawodowych kwalifikacji więźniów, a co więcej, zgłosiła się na ochotnika, że będzie towarzyszyła mu podczas całej wizyty.

Pani Kasper czekała na niego w gabinecie przyjęć, znajdującym się tuż obok śluzy kopuły w Alcatraz. Przedstawiła się, jeszcze zanim Johann zdążył zdjąć kosmiczny kombinezon. Była trzydziestokilkuletnią ciemnooką kobietą o zdumiewająco atrakcyjnej twarzy i rysach znacznie łagodniejszych od tych, które Johann widział na ekranie wideofonu. Po kilku minutach rozmowy przekonał się, że Anna Kasper jest jedną z bardzo rzadko spotykanych osób, które umieją naprawdę słuchać.

Resztę tego poranka Johann spędził, przeglądając w biurze Anny informacje na ekranie komputerowego monitora. Okazało się, że na jedno z oferowanych przez niego miejsc pracy zgłosiła się prawie połowa przetrzymywanych w Alcatraz więźniów. Nietrudno było zrozumieć dlaczego. Wolny człowiek zapewne mógł nie chcieć spędzić sześciu miesięcy życia w prowincjonalnej Valhalli, ale skazanego na wiele lat więźnia interesował pomysł półrocznej, bardzo dobrze płatnej pracy z perspektywą darowania reszty kary po jej zakończeniu.

Johann zgodził się na propozycję Anny, żeby ograniczyć liczbę chętnych, i podzielił kandydatów na cztery grupy zależnie od posiadanych przez nich kwalifikacji, i tego, czy mogli stanowić zagrożenie, czy nie mogli. Znacznie więcej niż połowę wszystkich więźniów Anna sklasyfikowała jako niebezpiecznych przestępców, a Johann się zgodził, by wyeliminowała z tej grupy wszystkich nie ubiegających się o żadną z oferowanych posad inżyniera. Po dokonaniu tej selekcji okazało się jednak, że na dwie takie posady zostało tylko pięciu wykwalifikowanych kandydatów, spośród których aż czterech zostało uznanych przez Annę za niebezpiecznych. Johann postanowił więc, że porozmawia ze wszystkimi.

— No i jak ci poszło? — zapytała go Anna sześć godzin później, kiedy wyczerpany Johann oświadczył jej, że zakończył wszystkie przewidziane na ten dzień rozmowy. Weszła do niewielkiej sali konferencyjnej i poczęstowała go piwem.

— Myślę, że nie najgorzej — odparł, podziękowawszy jej za piwo. — W gruncie rzeczy widziałem pośród więźniów dobrych kandydatów na wszystkie posady z wyjątkiem inspektora budownictwa. A ten śmieszny Amerykanin, Barry Watson, jest przecież doskonałym inżynierem informatykiem… Przy okazji, za co tutaj siedzi? Nie miałem jeszcze czasu sprawdzić jego więziennej kartoteki.

— Sprzeniewierzył pieniądze i tu, i na Ziemi, włamując się do sieci komputerowych różnych banków. Powinnam podkreślić, że nie okazał później żadnej skruchy. Mogą być z nim kłopoty w pracy.

— Porozmawiamy o tym jutro — powiedział Johann. Wstał od stołu i rozprostował mięśnie, a potem pociągnął duży łyk piwa. — Albo może jeszcze dzisiaj wieczorem, kiedy zjem coś i odpocznę.

— Nasza normalna pora obiadu już dawno minęła, ale kazałam, żeby przygotowano ci posiłek — rzekła Anna. — Stoi teraz na stole konferencyjnym w moim gabinecie.

Kiedy Johann zaczai jeść, Anna usiadła naprzeciwko niego. Z początku rozmawiali o kandydatach do pracy, później jednak rozmowa zeszła na temat pogarszającej się politycznej i ekonomicznej sytuacji Marsa.

— Nie cierpię być pesymistką, lecz myślę, że tutejsze warunki zmienią się na znacznie gorsze, zanim zaczną się poprawiać — oświadczyła Anna.

— Ja też tak sądzę — przyznał Johann między jednym a drugim kęsem.

— U nas także za dwa tygodnie zmniejszy się liczebność personelu — powiedziała Anna. — Ani naczelnik, ani ja, nie sądzimy, by strażnicy, którzy pozostaną, dali sobie radę z utrzymaniem ładu. To straszne, ale prawdziwe… Grozi nam, że władzę w Alcatraz przejmą więźniowie.

— Czy naczelnik zwrócił na to uwagę w rozmowie z gubernatorem?

— Tak — odrzekła Anna. — Ale bez większego skutku. Alcatraz jest dla gubernatora najmniejszym problemem. Jeden z ministrów jego rządu powiedział nawet coś takiego: „No to co, że więźniowie się zbuntują? Co mogą zrobić sami pod tą odciętą od reszty Marsa kopułą?”

Posłuchaj, nie mówię tego po to, żeby siać panikę… Martwi mnie tylko własne bezpieczeństwo, a poza tym, mówiąc szczerze, przynajmniej na jakiś czas mam dosyć takiej pracy. Moim zdaniem całkiem nieźle nadawałabym się na to stanowisko inspektora budownictwa, które masz nie obsadzone u siebie, w Valhalli. A co więcej, jeżeli się zdecydujesz zatrudnić któregoś z naszych więźniów, moje doświadczenie z pracy z nimi może być jeszcze jedną rzeczą przemawiającą na moją korzyść. Mam nadzieję, że nie uznasz mnie za bezczelną, ale przygotowałam krótki opis przebiegu swojej dotychczasowej pracy, żebyś mógł przeczytać dzisiaj wieczorem.

Johann przestał jeść i lekko się uśmiechnął.

— A więc dopiero teraz wychodzi na jaw prawdziwy powód twojego zainteresowania — powiedział. — Kiedy mnie zaprosiłaś, żebym zjadł obiad w twoim gabinecie, myślałem, że może…

— Mnie także przyszło to do głowy, zwłaszcza rano — odrzekła odwzajemniając uśmiech. — Ale głównie chodziło mi o pracę. A zapewniam cię, że nie jestem nowicjuszką.

— Ani przez chwilę w to nie wątpiłem — stwierdził Johann.

Johann siedział przy stole naprzeciwko atrakcyjnej, lecz sprawiającej wrażenie doświadczonej przez życie kobiety o tlenionych włosach i kusząco umalowanych oczach.

— Przepraszam — odezwał się, z namysłem kręcąc głową. — Obawiam się, że pani nie rozumiem.

— Owszem, rozumiesz pan — odparła Ludmiła Krasovec. Zaczęła rozpinać bluzkę i po chwili obnażyła swoje wdzięki. Johann poczuł, że ogarnia go pożądanie.

— Prawdę mówiąc, nie jestem dobrą programistką, Herr Eberhardt — rzekła, pochylając się w jego stronę. — Mam jednak wspaniały talent do wielu innych rzeczy… Jeżeli wiesz pan, o czym mówię.

Zaciągnęła się jeszcze raz papierosem i kiedy powoli wypuszczała dym, na jej ustach błąkał się lekki uśmiech. Nie odrywała oczu od twarzy Johanna.

— Jestem pewien, że pani talent jest ogromny, panno Krasovec — odrzekł Johann, zmuszając się do niewyraźnego uśmiechu. — Szukamy jednak kogoś, kto ma duże doświadczenie w pisaniu programów.

Młoda Czeszka zdusiła papierosa w stojącej na stole popielniczce.

— Założę się, że zimy w Valhałli są długie i nieznośnie nudne — rzekła. — Wyobraź pan sobie, jak by było, gdybyś miał pan każdej nocy obok siebie w łóżku takie ciało jak moje.

— Dziękuję, że zgłosiła się pani na rozmowę — powiedział stanowczo Johann. Wstał od stołu i zamaszystym gestem pokazał jej drzwi.

— Będziesz pan o mnie myślał, kiedy wyjdę — odezwała się po kilku sekundach Ludmiła z dużą pewnością siebie. Kiedy doszła do drzwi, przystanęła i odwróciła się do Johanna. — Jeżeli pan zmienisz zdanie, moja oferta nadal pozostaje ważna…

Kiedy drzwi za nią się zamknęły, Johann jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nie z niedowierzaniem. Do diabła — pomyślał sobie. — Naprawdę zaczynam tracić zmysły. Przez kilka sekund wydawało mi się, że ta kobieta jest atrakcyjna.

Usiadł znów przy stole i na ekranie stojącego tam monitora sprawdził, z kim jeszcze ma przeprowadzić rozmowę. Czuł się bardzo zmęczony; zadzwonił więc do pracującej w sąsiednim pokoju Anny i oświadczył, że zamierza zrobić piętnastominutową przerwę.

— Bardzo szybko się zmęczyłeś — śmiejąc się zażartowała Anna. — Czy Ludmiła wyczerpała wszystkie zapasy twojej energii?

— Dlaczego nie ostrzegłaś mnie, do czego może być zdolna? — zapytał Johann.

— Powiedziałam ci zeszłego wieczoru, że powinieneś uważnie przeczytać więzienne akta przed każdą rozmową. Po to właśnie przygotowaliśmy ci te wszystkie informacje.

— Nie sądzę, żebym miał na to czas, Anno — odezwał się Johann. — Nie mam czasu nawet na złapanie oddechu między jedną rozmową a drugą.

— No cóż, lepiej będzie, jak zapoznasz się z aktami, zanim zaczniesz rozmowę z następnym kandydatem — stwierdziła Anna. — Yasin al-Kharif jest najbardziej fascynującym człowiekiem, jakiego zdarzyło mi się kiedykolwiek spotkać… Rozmawiałbyś z nim wczoraj, gdyby nie to, że obchodził swój islamski szabat i nie zgodził się na spotkanie z tobą.

Podczas przerwy Johann napił się coca-coli i przeczytał zarówno podanie o pracę, jak i dane z kartoteki więziennej na temat pana al-Kharifa. Podanie zawierało wręcz sensacyjne informacje. Mężczyzna uzyskał stopień magistra mechanika na Politechnice w Damaszku. Co więcej, Yasin al-Kharif był zatrudniony jako inżynier testujący różne urządzenia w kilku skomplikowanych pod względem technicznym zakładach. Tuż przed otrzymaniem ostatniego wyroku pracował przez rok w marsjańskiej filii koncernu Daewoo. To właśnie ta koreańska firma produkowała używane w Valhalli lodowe kombajny.

Czytając załączony życiorys, Johann stwierdził, że chociaż pan al-Kharif nie pracował bezpośrednio przy kombajnach, powinien dobrze znać stosowane w koncernie Daewoo procedury wydawania świadectw sprawności, metody testowania podzespołów i co najważniejsze, używane części i elementy maszyn. Doświadczenie tego człowieka było wiec wręcz nieocenione! Johann zganił się w duchu, że wcześniej nie przeczytał uważnie podania tego kandydata.

Kiedy jednak skończył czytać pierwszą stronę więziennych akt, zaczął mieć niejakie wątpliwości. Przeczytał bowiem:

YASIN AL-KHARIF

Płeć: Mężczyzna

Data urodzenia: 11 maja 2110 roku

Miejsce urodzenia: Aleksandria, Egipt

Wzrost: 155 centymetrów

Waga: 65 kilogramów

Numer identyfikacyjny: 283482-11

Iloraz inteligencji: 4,04 (!!)

Współczynnik socjalizacji: 0, WYROKI:

1) Napaść seksualna, Mutchville, Mars, 14 września 2140 r.

2) Usiłowanie gwałtu, Mutchville, Mars, 22 sierpnia 2136 r.

3) Pedofilia, Lahore, Pakistan, 18 marca 2136 r.

4) Gwałt II stopnia, Canterbury, Anglia, 4 czerwca 2134 r.

5) Napaść seksualna, Damaszek, Syria, 11 lutego 2133 r.

Podsumowanie profilu psychologicznego: Genialna inteligencja, zachowanie wyjątkowo aroganckie, lekceważący stosunek do osób uznawanych za „gorsze” i wszystkich kobiet, pogarda i opór wobec wszelkiej władzy, niezależny i wyjątkowo uzdolniony, uwielbia wyzwania i dyskusje, posiada szeroką wiedzę o charakterze podstawowym zwłaszcza z zakresu nauki, techniki i historii, porywczy temperament, praktykujący muzułmanin, ale niezbyt gorliwy.

Kiedy Johann czytał te dane po raz drugi, do pokoju wszedł Yasin al-Kharif. Już na progu kandydat pokręcił nosem i nabrał powietrza w nozdrza.

— Dym tytoniowy — oświadczył nie kryjąc szyderstwa w głosie. — Nienawidzę tego… Mam nadzieję, że nie palisz.

— Nie — odrzekł Johann wyciągając rękę ponad blatem stołu. — Nie jestem palaczem.

— Prawdopodobnie jakaś suka — rzekł al-Kharif siadając naprzeciwko Johanna i ignorując jego wyciągniętą rękę. — Uwielbiają kopcić. Czy wiedziałeś, że dwa razy tyle kobiet co mężczyzn jest niewolnicami nikotyny? To jeszcze jedna z ich słabości.

— Nazywam się Johann Eberhardt i jestem dyrektorem Placówki Terenowej Valhalla — zaczął Johann. — Głównym jej zadaniem jest wydobywanie polarnego lodu i wytwarzanie z niego wody…

— Wiem wszystko na temat Valhalli — przerwał mu al-Kharif. — W przeciwnym razie w ogóle by mnie tu nie było… Nie jestem taki jak ci wszyscy idioci, z którymi przedtem rozmawiałeś. Daj wiec sobie spokój z tymi bzdurami, Eberhardt. Wiadomość, jaka rozeszła się w więzieniu, głosiła, że potrzebujesz inżyniera, który mógłby się zająć naprawami i testowaniem kombajnów. Właściwie na czym polega praca, którą oferujesz?

W miarę upływu czas Johann miał coraz silniejsze wrażenie, że rozmowę prowadzi nie on, ale Yasin al-Kharif. Z pewnością to on zadawał więcej pytań. Mały Arab był wybitnie inteligentny, a co więcej, znał większość części i elementów, z jakich zbudowane były skomplikowane maszyny w Valhalli.

— Trzeba tylko pozmieniać obwody logiczne sterujące pracą tych HY442, gdyż w przeciwnym razie nigdy nie będziesz mógł uzyskać rozsądnych czasów bezawaryjnej pracy — oświadczył w pewnej chwili. — Mają tam jeden taki układ, który jest szczególnie narażony na uszkodzenia. Dodaliśmy kiedyś po jednym hiperobwodzie K93 do każdego HY442 w robotach spychaczy i udało się nam wycisnąć dwukrotnie większe wartości czasu miedzy awariami… Jeszcze lepiej, czy przypadkiem te kombajny nie mają w swoich komputerach nawigacyjnych elementów QC14? Można wziąć takie dwa, przełączyć pięć obwodów i zrealizować wszystkie funkcje spełniane przez HY442.

Johann był oszołomiony wiedzą tego człowieka. I choć uznał jego maniery za dość szorstkie, doszedł do wniosku, że chyba będzie mógł z nim współpracować. W swojej krótkiej karierze zawodowej spotkał się już z kilkoma drażliwymi geniuszami.

— A więc — odezwał się chcąc zakończyć rozmowę — ma pan jeszcze jakieś pytania na temat tej pracy?

— Taa — odparł lekceważąco al-Kharif. — Opowiedz mi coś o innych ludziach, z którymi przyjdzie mi się kontaktować… Uprzedzam cię, że nie lubię pracować z dziwkami, zwłaszcza wyszczekanymi.

Johann był wstrząśnięty. Wahał się przez kilka sekund, zanim odpowiedział:

— Panie al-Kharif — odezwał się, wolno cedząc słowa. — Muszę panu powiedzieć, że uważam pańskie częste nazywanie kobiet „sukami” czy „dziwkami” za obraźliwe, żeby nie użyć bardziej dosadnego słowa. Kilka osób z personelu inżynieryjnego w Valhalli to kobiety, a ja nie pozwolę…

— Rozumiem, co mi chcesz powiedzieć, Asie — przerwał mu szorstko al-Kharif. — To dobrze o tobie świadczy. Nie dyskryminujesz kobiet. — Mogę z nimi pracować, jeżeli muszę, dopóki są kompetentne i za bardzo się nie obnoszą ze swoją kobiecością. Nie mogę tylko znieść siks, które twierdzą, że od tysiącleci są dyskryminowane i dlatego przy zmianach pracy i awansach powinny mieć pierwszeństwo przed mężczyznami.

Johann wstał i obszedł stół. Potrząsnął dłonią al-Kharifa, która okazała się bardzo wiotka. Mały Arab sięgał mu zaledwie do piersi.

— Mam zamiar podjąć decyzję w ciągu najbliższych kilku dni — powiedział. — Zawiadomię pana bez względu na to, czy będzie pozytywna, czy negatywna.

— Tylko nie wyobrażaj sobie, że ponieważ jesteś o tyle wyższy ode mnie, będę się ciebie bał lub cię szanował — rzekł na pożegnanie al-Kharif. — Możesz być sobie szefem, ale i tak wiem, kto z nas dwóch jest mądrzejszy.

No nie, do tego wszystkiego jeszcze kompleks niskiego wzrostu — pomyślał Johann, przyglądając się, jak Arab wychodzi z pokoju.

Podczas jazdy powrotnej pociągiem do Mutchville Johann myślał o Yasinie al-Kharifie. Rozważał argumenty za i przeciw. Nie podjął jednak żadnej decyzji, gdyż przez cały czas drogi rozpraszały go błazeństwa trójki młodych kobiet. Siedziały o dwa rzędy foteli przed nim, po drugiej stronie przejścia, i co chwilę wybuchały głośnym śmiechem. Jedna z nich, pełna życia blondynka, której drugie włosy układały się w godne podziwu loki, uśmiechała się kokieteryjnie do Johanna za każdym razem, kiedy spojrzał w jej stronę. Mniej więcej piętnaście minut przed wjazdem pociągu do zewnętrznej kopuły w Mutchville, blondynka wstała i podeszła do Johanna.

— Przepraszam — powiedziała. — Ja i moje przyjaciółki zastanawiałyśmy się… Czy jest pan żonaty?

— Nie — odparł Johann zachęcająco się uśmiechając.

— Hej, dziewczyny! — zawołała natychmiast blondynka do koleżanek. — Miałam rację. Jest kawalerem!

Przez pozostałą część drogi blondynka, młoda Dunka o imieniu Margretha siedziała obok Johanna, bezwstydnie go uwodząc. Jej dwie przyjaciółki zajęły miejsca po drugiej stronie przejścia i przyłączyły się do beztroskiej konwersacji. Rozmawiali o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia, o przyjęciach i znajomych w Mutchville. Młode kobiety również wracały z Alcatraz. Odwiedzały tam koleżankę ze studiów, która miała pecha, dając się przyłapać poza Inną Strefą z niewielką ilością „miękkich” narkotyków.

— A co ty robiłeś w Alcatraz? — zapytała Johanna Margretha. — Czy jesteś może jednym ze strażników?

Kiedy Johann oświadczył, że odwiedził kolonię karną, żeby odbyć rozmowy z niektórymi więźniami w sprawie zatrudnienia ich w Valhalli, młode damy zasypały go gradem pytań. Z odpowiedzi Johanna dowiedziały się jednak, że nie spędził dużo czasu w Mutchville i że pozostanie tam jeszcze najwyżej kilka dni. Młode kobiety kontynuowały uprzejmą rozmowę, dopóki pociąg nie zatrzymał się na stacji, ale kiedy stało się jasne, że znajomość z Johannem nie będzie długotrwała, młoda Dunka przestała go kokietować. Johann pożegnał się zmaz pewnym smutkiem.

Kiedy opuścił stację i ruszył w stronę hotelu, zdał sobie nagle sprawę, że rozpaczliwie potrzebuje kontaktu seksualnego z jakąś kobietą. Flirt z Margretha i Anną, początkowa reakcja na wdzięki Ludmiły Krasovec, a nawet nie wypowiedziane aluzje w rozmowie z Vivien podczas jazdy pociągiem do Mutchville — wszystko wskazywało, że jego celibat zaczyna być trudny do zniesienia.

Ale co mogę w tej sprawie zrobić? — zapytał sam siebie. Przypomniał sobie ostatni stosunek, przelotną, trwającą jedną noc przygodę, jaką miał z tą zuchwała belgijską badaczką, tuż przed jej wyjazdem z Valhalli na badania marsjańskich podbiegunowych lodów. Był zdumiony, kiedy policzył, że od tamtej nocy upłynęło już dziewięć miesięcy. Nic dziwnego, że tak trudno jest mi się skoncentrować na sprawach związanych z pracą — pomyślał.

Nie przestając rozmyślać o kobietach, Johann skręcił w ulicę prowadzącą do hotelu. Nagle, po prawej stronie, na jednym z domów zobaczył migający w ciemnościach mały neon. BALKONIA — REZERWACJE, głosił napis.

Johann zatrzymał się, nie spuszczając spojrzenia z neonu. Pamiętał świetnie rozmowę, jaką odbył z Narongiem na krótko przed wyjazdem z Valhalli. Jego przyjaciel, który nie miał takich zahamowań seksualnych, jakie Johann widocznie odziedziczył po swoich bliskich przodkach, wychwalał pod niebiosa zalety tego właśnie domu publicznego o nazwie „Balkonia”, twierdząc, że poziom jego usług jest wyższy nawet w porównaniu ze słynnym Ośrodkiem Xanadu w pobliżu Chiang Rai, gdzie spędził dzieciństwo.

— Balkonia jest bardzo droga — powiedział mu wówczas Narong. — Ale nie będziesz żałował ani jednego wydanego centa. Jest najlepszym burdelem w Innej Strefie… Kiedy dokonujesz rezerwacji, mówisz im, czego pragniesz, a oni, chłopie, wywiązują się z zamówienia.

Johann w końcu się zdecydował. Kiedy wszedł przez drzwi znajdujące się pod neonem, usłyszał cichą melodyjkę. Pomieszczenie, w którym się znalazł, przypominało mu poczekalnię lekarza. W małym pokoju ujrzał ekran telewizyjny, elektroniczny czytnik, a w kącie stojak z czasopismami i dyskami informacyjnymi. W bocznej ścianie zobaczył szybę, a przed nią mały kontuar. Po kilku sekundach za szybą pojawiła się atrakcyjna kobieta w nienagannie skrojonym służbowym kostiumie.

— Czy mogę panu pomóc? — zapytała uprzejmie Johanna. Johann zbliżył się do szyby.

— Możliwe… — zaczai nerwowo. — Chciałbym na początku zapytać o świadczone tu… usługi.

— Nigdy jeszcze pan tutaj nie był? — zapytała kobieta.

— Nie — odrzekł Johann. — Ale lalka razy przychodził tu jeden z moich przyjaciół. Bardzo chwalił poziom świadczonych przez „Balkonie” usług. Chyba rozumiem, jak działacie, ale nie wiem…

— Na początku zaproponuję panu obejrzenie naszego wideogramu informacyjnego — powiedziała podając mu przez okienko w szybie mały sześcian. — „Balkonia” jest instytucją niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju. W tym sześcianie znajdzie pan odpowiedzi na większość pytań.

Po włożeniu sześcianu do czytnika, Johann usiadł na niewielkiej kanapie. Instrukcja rozpoczęła się od prezentacji długiej procesji pięknych kobiet ubranych w najprzeróżniejsze stroje: od wieczorowych sukien przez zwykłe bluzki i dżinsy po kostiumy bikini.

— „Balkonia” nie jest zwyczajnym burdelem — mówił w tym czasie narrator. — Stworzono ją w tym celu, by w bezpieczny i dyskretny sposób zaspokajać najskrytsze marzenia seksualnych hedonistów…

Nagrany w wideosześcianie program trwał zaledwie cztery minuty. Zawierał informację, że w „Balkonii” nie było z góry ustalonych cen, że każda „sesja spełniania marzeń” wymagała indywidualnego podejścia, po którym następowało ustalenie ceny, i że wszystkie opłaty za usługę musiały być wnoszone z góry, w chwili dokonywania rezerwacji.

— Czy ma pan jakieś pytania? — zapytała go kobieta, kiedy Johann po obejrzeniu wideogramu wstał z kanapy i podszedł do kontuaru.

— W jaki sposób wyjaśnię, czego pragnę? — zapytał po krótkiej chwili wahania Johann.

— Mamy tu kilka kabin prezentowania życzeń — rzekła kobieta. — Siada pan naprzeciwko kamery wideo i po prostu mówi pan o tym, jak ma wyglądać to wszystko, czego pan oczekuje. Czasami na ekranie monitora zostaje wyświetlone pytanie, żeby podał pan więcej szczegółów. Kiedy pan skończy, nasze projektantki zapoznają się z pana życzeniami i ustalają cenę za spełnienie pana marzeń, a także określą ograniczenia, jakie zapewne będą musiały być narzucone.

— Ile czasu zajmuje procedura takiej oceny? — zapytał Johann. Kobieta popatrzyła na znajdujący się za nią komputerowy monitor.

— W tej chwili około dwudziestu pięciu minut… — odparła. — Chcę panu jednak przypomnieć, że za taką ocenę musi pan wnieść bezzwrotną opłatę w wysokości pięćdziesięciu dolarów. Jeżeli więc nie myśli pan poważnie o dokonaniu takiej rezerwacji, proszę nie…

— Nie, nie — przerwał Johann. — Jestem zdecydowany. Chciałbym dokonać rezerwacji na Wigilię. Wręczył kobiecie swoją kartę identyfikacyjną.

— Czy mogę coś zaproponować? — zapytała go uprzejmie, kiedy strona finansowa transakcji została zakończona. — Ponieważ jest pan w „Balkonii” po raz pierwszy, może pan dokładnie nie wiedzieć, czego pan pragnie. Nie ma w tym niczego złego. Nasze projektantki i hostessy są zarówno doświadczone, jak i wyrozumiałe. Jest jednak bardzo ważne, żeby podał nam pan szczegóły, których brak mógłby zmniejszyć pańską ocenę poziomu spełniania marzeń. Jeżeli ma pan na przykład jakieś preferencje co do rasy, wieku, długości i barwy włosów, kroju sukni czy innych cech osobistych wybranej hostessy, powinien pan powiedzieć o nich już teraz. Te nieliczne sytuacje, w których nasz klient nie był zadowolony z usług „Balkonii”, wynikały zawsze z faktu, że nie powiedział nam dokładnie, czego pragnie.

Johann podziękował kobiecie za radę, a później nacisnął przycisk i otworzył drzwi najbliższej kabiny. Kiedy wchodził do środka i siadał, był zdziwiony tym, jak jest zdenerwowany. Po chwili na ekranie stojącego przed nim monitora pojawiło się pierwsze pytanie.

— Nazywam się Johann Eberhardt — powiedział w końcu. — Mam trzydzieści jeden lat, z pochodzenia jestem Niemcem, a w tej chwili pracuję jako dyrektor Placówki Terenowej Valhalla, która…

Johann spędził w kabinie prawie godzinę. Na początku mówił o sobie, swojej rodzinie i innych sprawach osobistych. Kiedy stało się jasne, że idzie mu coraz lepiej, pytania na ekranie zachęciły go opisania, jak powinien wyglądać jego zdaniem idealny stosunek oraz jakie powinny być cechy jego wymarzonej partnerki. Johann doskonale wiedział, co lubi, a czego nie lubi u kobiet. Kiedy jednak pytania stały się bardziej szczegółowe i zaczęły dotyczyć spraw natury seksualnej, miał trochę kłopotów z udzielaniem odpowiedzi. Nigdy nie czuł się pewnie, prowadząc rozmowy na ten temat. Później przypomniał sobie, co najbardziej podnieca go podczas masturbacji, i potrafił powiedzieć, czego oczekuje po Wigilii.

Kiedy wyszedł z kabiny, przez piętnaście minut przeglądał w poczekalni elektroniczne czasopismo. Później na małym stoliku w kącie pokoju zauważył stojącą niewielką planszę. Napis na niej głosił: „Z przykrością informujemy naszych szanownych klientów, że będziemy świadczyli usługi tylko do 30 marca 2143 roku”.

Johann przeszedł przez pokój i sięgnął po planszę. Jeszcze jedna ofiara recesji — pomyślał. — Nawet rozpusta potrzebuje zdrowej sytuacji gospodarczej.

— Pańska ocena została zakończona, panie Eberhardt — odezwała się nagle kobieta za kontuarem. — Możemy potwierdzić pańską rezerwację na ósmą wieczorem w Wigilię… Ma pan dużo szczęścia. Pańską hostessą będzie sama zastępczyni kierowniczki firmy.

— A jaki będzie koszt? — zapytał Johann.

— Najpierw proszę mi pozwolić powiedzieć, że chociaż zgłosił pan kilka niezwykłych życzeń wymagających dłuższego czasu na przygotowania, „Balkonia” zamierza uwzględnić wszystkie pana życzenia z wyjątkiem jednego — odezwała się kobieta. — Nie możemy zapewnić panu hostessy, która spełni wszystkie inne pana wymagania i zarazem będzie mówiła płynnie po niemiecku.

— Nic nie szkodzi — powiedział Johann. — Dorzuciłem wymóg znajomości niemieckiego jako dodatkowy. — Uśmiechnął się. — Jestem pewien, że całkiem dobrze umiem kochać się po angielsku.

Zapadła krótka cisza.

— Jaki koszt, proszę? — powtórzył Johann.

— Uwzględniając absolutnie wszystkie pańskie życzenia z wyjątkiem napiwku dla hostessy, koszt spełnienia pańskich 'marzeń wyniesie siedemset pięćdziesiąt marsjańskich dolarów. Johann gwizdnął.

— Lepiej będzie, jeżeli się nie zawiodę — powiedział kilka sekund później, kiedy wręczył kobiecie swoją kartę identyfikacyjną.

Загрузка...