5

Pod przywództwem siostry Beatrice zakon Świętego Michała radził sobie na Marsie bardzo dobrze. Już po trzech miesiącach od chwili jej przylotu wysokość zbieranych ofiar i liczba chętnych do przyjęcia święceń pomimo wciąż panującej trudnej sytuacji gospodarczej wzrosły jak nigdy dotąd. Wkrótce potem siostra Beatrice zajęła się nadzorem prac projektowych i stawianiem nowej katedry na przedmieściach Mutchville. Dzięki wyjątkowemu poświeceniu trudzących się przy budowie braci i sióstr, od chwili rozpoczęcia robót ziemnych do czasu zakończenia budowy upłynęło zaledwie siedem miesięcy.

Katedra była pierwszym tak dużym nowym budynkiem wzniesionym w Mutchville w ciągu ostatnich trzech lat. Dość powiedzieć, że jej strzelista iglica kończyła się czterdzieści metrów poniżej ochronnej kopuły miasta. Obok głównego wejścia stał wykonany z brązu posąg Chrystusa w otoczeniu ptaków i dzieci. Na cokole, pod bosymi stopami Jezusa, widniał napis: POZWÓLCIE DZIECIOM PRZYCHODZIĆ DO MNIE. Na tyłach katedry ustawiono drugi posąg przedstawiający świętego Michała stojącego na schodach przed pomnikiem Wiktora Emanuela na Piazza Veneto w Rzymie. Wokół głowy okolonej przez gęste loki widać było wielkie płomienie symbolizujące wybuch atomowy, który pod koniec czerwca 2138 roku w jednej sekundzie zamienił świętego w parę.

Wrota świątyni były otwarte przez całą dobę. Ludzie mogli w każdej chwili przyjść po darmową strawę lub ubranie. Mogli też spać na pryczach czy rozłożonych matach, korzystać z łazienek i toalet, zasięgać porad michalitów będących lekarzami, a nawet jeżeli trapiły ich jakieś problemy, porozmawiać z którymś z zakonników specjalizujących się w udzielaniu porad.

Johann był zdumiony, że mimo Wigilii Bożego Narodzenia, przy wejściu do kościoła kręciło się tak wielu ludzi. Przez dziesięć minut stał po drugiej stronie placu, oparty o wystawę jakiegoś sklepu. Obserwując wchodzących i wychodzącym z katedry, zastanawiał się, co powie siostrze Vivien.

Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet samo zobaczenie się z nią może wcale nie być takie proste. Możliwe, że w ogóle nie ma jej w Mutchville — powiedział sobie, ruszając przez plac w stronę katedry.

Kiedy zbliżał się do kościoła, drzwi kiosku z papierosami obok teatru nagle się otworzyły i ze środka wyszła ciemnoskóra kobieta, ubrana w niebieski habit i niebiesko-biały kornet zakonu Świętego Michała. Johann jej nie widział. Siostra Vivien jednak rozpoznała go natychmiast. Przyspieszyła i spotkała się z nim na samym środku placu.

— A więc, gigancie Johannie, nie zapomniałeś? — powitała go, szeroko się uśmiechając. — Dla ilu ludzi przyniosłeś bożonarodzeniową kolację? Tu, w kościele, nim zaświta jutrzejszy dzień, możemy nakarmić ich nawet tysiąc.

— Dzień dobry, siostro Vivien — odezwał się zaskoczony Johann. Dopiero po chwili i on się roześmiał. — Obawiam się, że zapomniałem o kolacji.

— Jeszcze nie jest za późno — stwierdziła siostra Vivien. — Dopiero Wigilia. Kierownik supermarketu nadal rezerwuje dla nas trzydzieści indyków. Powiedz mi, gigancie Johannie, ile takich chcesz kupić dla swoich bliźnich?

Johann zatrzymał się na chwilę.

— Czy naprawdę karmicie każdego, kto przyjdzie, nie zadając żadnych pytań?

— Naprawdę — odparła poważnie Vivien. — I z takim samym zapałem, z jakim prosimy o pieniądze ludzi obdarzonych większym szczęściem.

— No cóż — rzekł Johann. — Przyszedłem tu, bo chciałem się spotkać z tobą. Wiem, jak bardzo jesteś zajęta, ale jest coś, o czym chciałem porozmawiać. Jeżeli na waszą bożonarodzeniową kolację zgodzę się kupić, powiedzmy, pięć indyków, czy zechcesz porozmawiać ze mną w drodze do supermarketu i z powrotem?

— Dorzuć do tego dwadzieścia kilogramów ziemniaków — odparła Vivien, czarująco się uśmiechając — a zgodzę się nawet flirtować z tobą w tę i tamtą stronę.

Johann oznajmił siostrze Vivien, że przyszedł porozmawiać z nią o czymś, co łączy ich oboje.

— O czym? — zapytała beztrosko.

— Oboje przeżyliśmy spotkanie z chmurą białych, świetlistych kulek — odparł, a później opowiedział jej o swojej przygodzie w Tiergarten.

Vivien zatrzymała się w pół kroku.

— Dokładnie takie same… — odezwała się w pewnej chwili, z wrażenia nie mogąc dokończyć zdania.

Kiedy Johann opisał jej ślady, jakie kulki pozostawiły na materiale kieszeni jego torby, Vivien zaczęła aż drżeć z podniecenia.

— Ślady? — zapytała łapiąc Johanna za ramiona. — Aniołowie pozostawili jakieś ślady? Johann kiwnął głową, a zakonnicę ogarnął szał radości.

— Och, Boże — powiedziała nie posiadając się ze szczęścia. — Dziękuję ci, dziękuję, za zesłanie mi jeszcze jednego znaku… Tak bardzo nam błogosławisz. Siostra Beatrice będzie zachwycona.

Odwróciła się i zaczęła biec w stronę supermarketu.

— Chodź, bracie Johannie! — zawołała. — Musimy się pospieszyć, żeby kupić żywność i wrócić do kościoła.

— Poczekaj! — krzyknął Johann za oddalającą się Vlvien. — To nie wszystko… W ubiegłym tygodniu widziałem je jeszcze raz, tu, na Marsie, w okolicach bieguna północnego.

Vivien zatrzymała się i odwróciła.

— Co powiedziałeś? — zapytała.

— Widziałem te świetliste kulki jeszcze raz — powtórzył Johann podchodząc do niej. — Kiedy wyprawiłem się w okolice bieguna, by dokonać naprawy lodowego kombajnu. Było to na kilka dni przed moim przyjazdem do Mutchville.

Podniecenie Vivien przerodziło się w niedowierzanie.

— Czy to ma być jakiś dowcip? — zapytała. — Jeśli tak, to z pewnością kiepski… Zapewne napuścili cię na mnie ci dziwacy z Towarzystwa do Spraw Ramy, nieprawdaż? Tylko oni na całym Marsie wiedzieli…

— Zapewniam cię, że to nie jest żaden dowcip — oświadczył Johann, patrząc jej prosto w oczy. — Jestem śmiertelnie poważny. Jeśli tylko okażesz trochę cierpliwości, opowiem całą historię.

— Zamieniam się w słuch — rzekła zakonnica. Wciąż sprawiała wrażenie, jakby mu nie wierzyła.

Kiedy Johann kończył swoją opowieść, Vivien pozdrowiła jakiegoś przechodzącego ulicą michalitę.

— Bracie Angelo — zaczęła. — Czy nie chciałbyś wyświadczyć mi przysługi? Zakonnik podszedł do nich, a kobieta poprosiła Johanna o pieniądze.

— Bracie Angelo, proszę cię, zanieś je do supermarketu — powiedziała. — Kup za nie jeszcze pięć świątecznych indyków, które rezerwuje dla nas Walter, a za resztę tyle ziemniaków i farszu, ile starczy. Później zanieś to wszystko do siostry Dalii. Powiedz jej, że to dar od brata Johanna, a ja jej wszystko wyjaśnię trochę później.

Kiedy Johann skończył opisywać Vivien swoje drugie spotkanie z chmurą kulek, zakonnica zasypała go gradem pytań. Chciała poznać jak najwięcej szczegółów dotyczących przemian, jakim ulegała chmura i wypełniające ją małe kulki. Wypytywała go także o podobną do piłki tenisowej kulę, która rozbiła się o szybę jego hełmu.

— Jak myślisz, dlaczego uderzyła w twoją szybę? — zapytała. — To wydaje mi się dziwne, zupełnie nie w jej stylu. Odwróciła się i ruszyła w stronę kościoła.

— Nie w jej stylu? — powtórzył Johann. — Muszę przyznać, że to niezwykłe stwierdzenie. Vivien się roześmiała.

— Myślę, że masz rację — rzekła. — Siostra Beatrice i ja… Cóż, przypuszczam, że będzie lepiej, jak opowie ci o tym sama, ale sądzimy, że te świetliste kulki to aniołowie. Posłańcy od Boga, jak w Biblii… A pojawiają się tylko w szczególnie ważnych chwilach.

Tym razem Johann wyglądał na zdumionego.

— Aniołowie? — zapytał.

— Siostra Beatrice ci to wytłumaczy — odparła Vivien. — Ona potrafi być bardzo przekonująca.

W obu bocznych ścianach katedry znajdowały się okna ze wspaniałymi wielobarwnymi witrażami. Przedstawiały sceny z życia Jezusa i świętego Michała z Sieny. Rozproszone promienie słońca przenikające przez podwójną kopułę Mutchville nie ukazywały jednak w pełni piękna barwionych szkieł w oknach. Ale jeden z michalitów, który przed złożeniem zakonnych ślubów pracował w wytwórni filmowej jako kierownik działu oświetlenia, zaprojektował montowane na dachu składane tablice z reflektorami umożliwiającymi oglądanie całej gamy barw tych arcydzieł sztuki. Z okazji Wigilii tablice te znajdowały się na swoich miejscach. Kilkaset osób przebywających w katedrze znalazło się tam głównie po to, by podziwiać witraże.

Tylną część świątyni zamieniono na stołówkę. Całą wolną przestrzeń zajmowały drugie stoły, okryte zwyczajnymi białymi obrusami. Przed stołami, w pobliżu ołtarza, czworo zakonników i zakonnic wydawało posiłki ludziom stojącym w krótkiej kolejce. Głodni przychodzili tu na trzecią po południu, żeby zjeść posiłek. Pod ścianami w tej samej części świątyni ustawiono duże kosze z upranymi i posortowanymi według rozmiarów ubraniami, tak by były dostępne dla wszystkich potrzebujących.

Kiedy Vivien odeszła na chwilę, żeby zająć się jakąś sprawą, Johann został sam. Był zdumiony, kiedy wbrew samemu sobie stwierdził, że sceny, na które patrzy, poruszają go do głębi. Wszyscy bez wyjątku michalici wydawali się bez reszty oddani swojej pracy. Nie było cienia wątpliwości, że to, co robią, jest ważne i pożyteczne. Może jednak nie powinienem traktować tego tak cynicznie — powiedział sobie Johann.

W tej samej chwili usłyszał pierwsze dźwięki syntetyzowanej przez komputer muzyki, która wypełniła całą świątynię. Zobaczył, że stojąca po przeciwnej stronie kościoła, nieco na lewo od ołtarza, samotna kobieta ubrana w niebieski habit z szerokim białym pasem zaczyna śpiewać.

— O, Święta Nocy… Rozjaśniona jedynie gwiezdnym blaskiem…

Johann stał jak rażony piorunem. Nigdy w całym dotychczasowym życiu nie słyszał tak czystego i pięknego głosu. Jego niebiańskie brzmienie sprawiało, że słuchał go jak zahipnotyzowany.

— To noc, w której przyszedł nasz dobry Pan… Na świat, pełen występku i grzechu…

Wszystkie inne odgłosy w katedrze ucichły. Dosłownie każdy, bez względu na to, co robił, oniemiał i w zachwycie słuchał głosu anioła śpiewającego przy ołtarzu.

— Padnijcie na kolana… O, słuchajcie anielskich głosów…

Johann nie był nawet świadom, że w jego oczach pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po policzkach. Kiedy zdumiewający głos przybrał na sile pod koniec pieśni, zamknął oczy i postarał się skupić wyłącznie na słuchaniu tego wspaniałego śpiewu. Doznawał tak niewysłowionej przyjemności, jakby jego dusza została oddzielona od ciała.

Zakonnica odśpiewała tylko jedną zwrotkę kolędy. Kiedy Johann otworzył oczy, dostrzegł, że przygląda mu się stojąca o kilka metrów dalej Vivien. Zakłopotany, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł nos i oczy.

— Jest naprawdę dobra, nieprawdaż? — odezwała się łagodnie Vivien, która w tym czasie nadeszła. Johann przez kilka chwil nie mógł wymówić ani słowa.

— To za mało powiedziane — stwierdził, gdy w końcu odzyskał mowę.

— Siostra Beatrice chciała wypróbować przed wieczorną uroczystością nasz nowy system nagłośniający — rzekła Vivien po chwili.

— To była… siostra Beatrice? — zapytał Johann, nie starając się nawet ukryć przeżytego wstrząsu. — Ta druga zakonnica, która także widziała świetliste cząstki?

— Tak, ta sama — z uśmiechem przyznała Vivien.

— Bóg ci pobłogosławił, bracie Johannie — odezwała się siostra Beatrice. — Musi mieć dla ciebie jakąś bardzo ważną pracę.

Johann poruszył się niespokojnie na krześle. Wszyscy troje siedzieli od dziesięciu minut w małym gabinecie Beatrice, znajdującym się z boku ołtarza. Johann w skrócie opowiedział o swoich dwóch spotkaniach z chmurami dziwnych kulek, a siostra Beatrice zadała mu kilka rzeczowych pytań. Odpowiedział na nie, trochę zakłopotany, gdyż wciąż jeszcze nie mógł wyjść z podziwu na widok tej kobiety o tak uśmiechniętej, promiennej twarzy, jasnych oczach przenikających jego duszę aż do głębi i melodyjnym głosie, który był niewypowiedzianie piękny. A w dodatku jako biskup zakonu Świętego Michała była odpowiedzialna za wszystkie sprawy Kościoła na Marsie! Czy możliwe, że jest istotą z krwi i kości? — zapytał siebie Johann, kiedy cisza zaczęła się przedłużać.

— A więc, co sądzisz o wyjaśnieniu siostry Beatrice? — odezwała się Vivien, usiłując nawiązać przerwaną rozmowę.

— Że chmury cząsteczek są aniołami? — zapytał Johann, starając się, by nie zabrzmiało to nieuprzejmie. — Przypuszczam, że to możliwe — ciągnął przypomniawszy sobie, o czym myślał w pokoju hotelowym. — Chociaż, prawdę mówiąc, aż do dzisiaj nie brałem tej możliwości pod uwagę.

Niemal przepraszająco popatrzył na Beatrice.

— Widzi siostra, jakoś nigdy nie interesowałem się religią. A przynajmniej nie w ścisłym znaczeniu tego słowa. Moi rodzice byli luteranami, jak zresztą większość Niemców z północnych landów, ale nie chodziliśmy regularnie do kościoła ani nie modliliśmy się w domu. Rzecz jasna zawsze wierzyłem w Boga, ale nie w takiego, który znałby mnie osobiście i troszczył się o to, co robię każdego dnia.

Przerwał, ale zakonnice nie odezwały się ani słowem.

— Jeżeli chodzi o aniołów, przypuszczam, że nigdy o nich nie myślałem… Sądzę, że rozmawialiśmy o nich na uczelni podczas zajęć z historii średniowiecza. — Uśmiechnął się. — I, rzecz jasna, pamiętam Lucyfera z Raju utraconego Miltona.

Po tych słowach zapadła znów chwila milczenia, po której Johann ciągnął nieśmiało:

— Jak mówiłem, możliwe, że te cząstki są aniołami…

— Ale w tej chwili nie bardzo w to wierzysz, prawda, bracie Johannie? — przerwała mu Beatrice. — Mam wrażenie, że cię nie przekonałam.

— Muszę przyznać, siostro Beatrice, że większość twoich uwag na temat biblijnych aniołów i innych duchów, które objawiały się różnym świętym, wleciała jednym uchem, a wyleciała drugim — stwierdził Johann. — Twoje argumenty wyglądają przekonująco i nie wątpię, że bardzo dobrze sprawdziłaś to wszystko w pismach…

— Jeżeli wiec te cząsteczki nie są posłańcami od Boga, bracie Johannie, kim są? — zapytała Beatrice, patrząc mu prosto w oczy. — Powiedz nam, jakie jest twoje wyjaśnienie.

Johann wzruszył ramionami.

— Nie mam żadnego, siostro Beatrice… Wszystkie wyjaśnienia nie mają dla mnie większego sensu.

Beatrice wstała z krzesła i obeszła biurko, a potem zbliżyła się do stolika z komputerem, wystukała na klawiaturze kilka instrukcji i zaczekała na wydrukowanie listy książek i artykułów w czasopismach.

— Mam tu, bracie Johannie, dokładny spis materiałów źródłowych, które przeczytałam, zanim się upewniłam, że te chmury cząstek są aniołami — oświadczyła. — Nie wyciągałam pochopnych wniosków z kształtu, jaki przybrała chmura, która ukazała się siostrze Vivien. Jeśli chcesz, mogę kazać sporządzić kopie tych artykułów. Będziesz mógł wówczas sam się przekonać, czy mój sposób myślenia jest „logiczny”, żeby użyć słowa, które padło niedawno w tym pokoju.

— Siostro Beatrice, muszę być z tobą szczery — odezwał się Johann, pobieżnie przejrzawszy wręczoną listę. — Jestem inżynierem i otrzymałem wykształcenie techniczne. Nawet gdybym przeczytał te wszystkie artykuły, nie stanę się zwolennikiem teorii, iż widziane przeze mnie świetlane cząsteczki mogą być aniołami, wysłannikami Boga… To po prostu nie zgadzałoby się z moim światopoglądem.

— Czy chcesz mi powiedzieć, że twój umysł nie jest gotów na przyjęcie prawdy? — odezwała się natychmiast Beatrice.

— Nie… No, może tak — przyznał, trochę zmieszany Johann. — Rozumiem, o czym myślisz. Przy okazji, ponieważ wygląda na to, że przemyślałaś to wszystko bardzo dobrze, jak wyjaśniłabyś fakt, że te cząstki skupiły się w większą kulę, która zdzieliła mnie po głowie, rozbijając się o szybę hełmu?

Beatrice przeszła przez pokój, uklękła obok Johanna i oparła głowę o jego ramię.

— Ich zachowanie można wyjaśnić bardzo łatwo — powiedziała, a w jej oczach płonęło dziwne światło. — Twój anioł próbował w ten sposób cię obudzić; chciał sprawić, byś przestał być zadowolony z siebie. Nawiedził cię po raz pierwszy prawie przed dwoma laty w Tiergarten, a ty nie zrobiłeś niczego, by pokazać Bogu, że rozumiesz, iż zostałeś wybrany do jakiegoś specjalnego zadania. Drugie pojawienie się, bracie Johannie, i dosłowne „zdzielenie cię po głowie”, jak mówisz, miało za cel uświadomić ci, że twoje specjalne zadanie nadal czeka i że czas, byś w końcu się nim zainteresował.

Johann patrzył na przejęte oblicze Beatrice, znajdujące się przy jego twarzy. Nie przychodziło mu do głowy nic, co mógłby odpowiedzieć. — To najbardziej niesamowita kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem — pomyślał.

Johann chwilowo zapomniał o spotkaniu w „Balkonu”. Prawdę mówiąc, w pierwszej chwili zgodził się wrócić wieczorem do kościoła michalitów w Mutchville i pomóc siostrze Vivien w wydawaniu świątecznej kolacji dla tłumów ludzi. Powodem wyrażenia tej zgody nie była jednak chęć niesienia pomocy potrzebującym bliźnim. Vivien powiedziała mu, że po kolacji zostanie odprawiona msza, w trakcie której będzie śpiewała siostra Beatrice, a Johann bardzo chciał jeszcze raz posłuchać jej pięknego głosu.

Rzecz jasna, nie powiedział Vivien, jakie było to jego „inne spotkanie”, które miał umówione na dzisiejszy wieczór. Zanim ubrał się w odświętny strój na tę okazję, leżał w wannie w swoim pokoju hotelowym i czuł nawet pewien wstyd, że już wkrótce odda się seksualnym uciechom, podczas gdy bracia z zakonu Świętego Michała będą karmili głodnych ludzi. Ale jak mógłbym teraz nie pójść? — zapytał siebie. — Przecież już zapłaciłem siedemset pięćdziesiąt dolarów. To zbyt dużo pieniędzy, żeby teraz rezygnować.

Kilka minut później stał przed wejściem hotelu i rozglądał się za elektryczną taksówką. Liczył na to, że miło spędzi wieczór, ale czuł się trochę niepewnie, oczekując na pojawienie się pojazdu.

— Proszę do Innej Strefy — odezwał się do kierowcy, kiedy w końcu wsiadł do taksówki.

— Północna brama czy południowa? — zapytał go obojętnie kierowca. Johann sprawdził na mapie.

— Południowa — odrzekł.

Jazda nie zajęła nawet dziesięciu minut. Johann wysiadł z taksówki na wielkim parkingu w pobliżu bramy wejściowej do Innej Strefy, wyposażonej w automat rejestrujący ludzi. Przez chwilę przyglądał się osobom wchodzącym w ograniczone metalowymi barierami wąskie przejście. Do szczelin czytników, ustawionych na niewielkim postumencie, wkładało się karty identyfikacyjne, a potem szło dalej.

Johann jeszcze nigdy nie był w Innej Strefie. W późnych latach dwudziestych i wczesnych trzydziestych, kiedy marsjańska turystyka dynamicznie się rozwijała, Inna Strefa obok widowiskowych Valles Marineris i wulkanów w regionie Tharsis była jednym z miejsc, które obowiązkowo musiał odwiedzić każdy. Trzy wielkie plansze z identycznymi napisami wyjaśniały dlaczego:

OSTRZEŻENIE

WCHODZISZ DO STREFY, W KTÓREJ PEWNE CZYNNOŚCI ZABRONIONE GDZIE INDZIEJ, A ZWŁASZCZA UDZIAŁ W GRACH HAZARDOWYCH, ZAŻYWANIE NARKOTYKÓW I PROSTYTUCJA, SĄ DOZWOLONE, KONTROLOWANE I

OPODATKOWANE. ZABRONIONE JEST JEDNAK ZAKŁÓCANIE PORZĄDKU

PUBLICZNEGO, NIEPRZYZWOITE ZACHOWANIE I PRZEBYWANIE W MIEJSCACH PUBLICZNYCH W STANIE WSKAZUJĄCYM NA NADUŻYCIE ALKOHOLU. WSZYSCY SKAZANI ZA POPEŁNIENIE KTÓREGOŚ Z TYCH WYKROCZEŃ NA OBSZARZE STREFY, OTRZYMAJĄ TAKŻE DOŻYWOTNIĄ KARĘ ZAKAZU WSTĘPU.

Obok plansz z ostrzeżeniem ustawiono mniejsze tablice z napisami informującymi, że każda osoba wchodząca do Innej Strefy musi uiścić opłatę za wejście oraz dodatkową niewielką kwotę o wysokości zależnej od tego, jak długo przebywała na jej terenie.

Johann wsunął do czytnika kartę identyfikacyjną i przeszedł przez kołowrót. Kiedy znalazł się za bramą, został natychmiast osaczony przez czwórkę młodych ludzi, z których każdy ofiarował się zabrać go do innego domu publicznego. Wymachiwali mu przed nosem fotografiami lubieżnie wyglądających kobiet i zachwalali rozkosze, jakich mogą one dostarczyć, ale Johann zignorowawszy ich skierował się ku głównej alei prowadzącej do centrum rozrywkowego.

Inna Strefa miała kształt kwadratu o boku dwóch kilometrów. Centrum otoczone było przeważnie dwu — i trzypiętrowymi rezydencjami, dzięki którym hałas i widoki ze strefy nie zakłócały spokoju pozostałym mieszkańcom Mutchville. W jej obrębie nie jeździły żadne samochody. Można było albo chodzić pieszo, albo korzystać z foteli na kółkach ciągniętych przez specjalnie przystosowane do tego celu rowery.

Johann był trochę rozczarowany, kiedy w końcu znalazł się na słynnym placu w samym centrum Innej Strefy. Stojące tam duże kasyna były z pewnością rzęsiście oświetlone, ale bijący od nich blask nie mógł się równać z krzykliwymi neonami kasyn w Las Yegas, które Johann widział podczas swojej jedynej wycieczki do Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z tym, co pokazywała mapa, obok kasyna o nazwie „Nowy Świat” skręcił w prawo i przez jakieś sto metrów szedł uliczką, po której obu stronach znajdywały się bary zapraszające na alkohol i marihuanę. Kiedy dotarł do końca ulicy, wszedł do pomieszczenia przypominającego urządzony z wielkim smakiem westybul w jakimś małym, ale luksusowym europejskim hotelu.

Po jednej stronie recepcji „Balkonii” ujrzał wejście do zacisznej restauracji. Za kontuarem w kącie westybulu stały dwie najpiękniejsze młode kobiety, jakie Johann widział w Mutchville, a obok nich, po prawej stronie drzwi windy, znajdował się mały bar. Spojrzawszy na zegar na ścianie za kontuarem, Johann podał jednej z pięknych recepcjonistek swoją kartę identyfikacyjną. Kobieta sprawdziła jego dane personalne na ekranie komputerowego monitora.

— Jest pan bardzo punktualny, panie Eberhardt — powiedziała, ciepło się uśmiechając. — Czy będzie pan chciał wstąpić najpierw do baru, czy jest pan gotów od razu udać się na umówione spotkanie?

— Myślę, że jestem gotów — odparł Johann, czując się trochę głupio. Młoda kobieta wręczyła mu służbową mapę.

— Pana spotkanie zostało wyznaczone w innym miejscu — powiedziała z ożywieniem. — Na tej mapie ma pan zaznaczone, w którym. Zanim opuści pan nasz budynek, proszę upewnić się, że trafi pan tam bez trudu. Gdyby miał pan jakieś wątpliwości, chętnie panu pomożemy.

Johann spojrzał na mapę. Trasa, jaką miał przejść, została zaznaczona na niej w sposób zrozumiały. Wyszedłszy z budynku, minął kilka przecznic i dotarł do alei wiodącej do dzielnicy mieszkaniowej. Kiedy stanął przed oznaczonym na mapie domem, sprawdził bardzo starannie, czy znalazł się we właściwym miejscu, a potem zadzwonił do drzwi wejściowych.

Jego ruchy śledziła umieszczona nad drzwiami kamera, tak mała, że z trudem można było ją wypatrzyć.

— Wejdź, kochanie — odezwał się ciepły, kobiecy głos dobiegający z ukrytego przy drzwiach głośnika. — Za chwilę schodzę na dół.

Johann usłyszał szczęknięcie zamka. Wszedł do przestronnego przedpokoju, w którym głównym przedmiotem były drewniane schody wiodące na pierwsze piętro. Przez otwarte drzwi po prawej stronie widać było salon. Johann wszedł do środka i usiadł na kanapie.

W przeciwległym kącie pokoju, z dala od ceglanego kominka, stała dwumetrowa choinka, starannie ozdobiona bombkami, świecidełkami i różnobarwnymi łańcuchami. Na samym wierzchołku została umocowana gwiazda. Pod drzewkiem leżało kilkanaście mniejszych i większych paczek, z których każda była owinięta w inny rodzaj świątecznego papieru.

To jest… doskonałe — pomyślał Johann, kiedy oglądana scena przypomniała mu Święta Bożego Narodzenia z czasów dzieciństwa. Ze stojącego obok kanapy stołu zdjął oprawioną fotografię. Przedstawiała twarz pięknej, niespełna trzydziestoletniej brunetki. Na ukos lewego dolnego rogu zdjęcia napisano śmiałym, wprawnym pismem słowa: „Johannowi, z wyrazami miłości… Amanda”.

— Tak się cieszę, Johannie, że wreszcie jesteś w domu — odezwała się kobieta z fotografii. Weszła do pokoju i podeszła do Johanna. — Tylko dzieciom będzie trochę przykro, że cię nie zobaczą.

Johann uśmiechnął się i przyjrzał stojącej przed nim kobiecie. Miała na sobie prostą, czarną wieczorową suknię, nie za bardzo kosztowną, ale i nie taką, jaką można byłoby zobaczyć na wieszaku w przeciętnym sklepie z ubraniami w Mutchville. Odsłaniała większą część ramion Amandy, ale niezbyt głębokie wycięcie w kształcie litery „V” z przodu ujawniało tylko tyle jej wdzięków, ile powinno. Suknia była zrobiona z jakiejś włóczki i doskonale układała się na pięknym ciele. Nie była jednak tak obcisła, żeby można ją było uznać za wyzywającą.

Twarz Amandy rozjaśniał ciepły, przyjazny uśmiech. Nie było widać na niej prawie wcale śladów makijażu. Pierwszą myślą Johanna było, że Amanda wygląda jak dorosła, wyrafinowana wersja Królewny Śnieżki. Jej długie czarne włosy układały się miękko na plecach. Na szyi miała prosty złoty wisiorek, ozdobiony z przodu trzema brylantami, z których środkowy był trochę większy niż dwa pozostałe. W uszach Johann zauważył kolczyki z takimi samymi kamieniami.

— A więc — odezwała się kobieta, kiedy wyraz twarzy Johanna powiedział jej, że wstępne oględziny zostały zakończone — czy chcesz zaraz zacząć od składania kolejki Petera, czy wolisz przedtem napić się trochę wina?

— Myślę, że napiję się wina — odrzekł Johann. — Miałem dziś bardzo męczący dzień.

Po drodze do kuchni Amanda zatrzymała się i włączyła odtwarzacz. Johann usłyszał, jak chór śpiewa cicho jedną z jego ulubionych kolęd: „Czy słyszysz to, co ja słyszę?…”

Wodząc spojrzeniem po salonie, zauważył inną oprawioną fotografię stojącą na pianinie w jednym z kątów pokoju. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Wstał i podszedł do pianina. Była to fotografia rodzinna, a uwiecznione na niej osoby miały na sobie zwyczajne codzienne stroje. Przedstawiała jego, Amandę i dwójkę dzieci: jasnowłosego, mniej więcej ośmioletniego chłopca, i uroczą, liczącą cztery czy pięć lat ciemnowłosą dziewczynkę!

— Ach, tutaj jesteś, kochanie — rzekła Amanda. Stała na progu salonu, trzymając dwa kieliszki z białym winem.

— To zdumiewająca fotografia — zaczai Johann, kiedy podeszła do niego. — Nie mogę sobie wyobrazić…

— To moje ulubione zdjęcie — rzekła, łagodnie mu przerywając. — Jedyne, na którym wszyscy czworo się uśmiechamy. — Wręczyła mu kieliszek z winem. — Peter już teraz jest bardzo podobny do ciebie, ale chyba nie będzie tak wysoki jak ty.

Zanim Johann napił się wina, Amanda dotknęła jego kieliszka krawędzią swojego.

— Aby te nasze Święta Bożego Narodzenia były najlepsze ze wszystkich — wzniosła toast, wspinając się na palce i całując go w usta.

— To jest coś, za co z pewnością i ja wypiję — odrzekł Johann.

Przez następne pół godziny popijali wino i beztrosko rozmawiali, siedząc wygodnie na kanapie. Później Johann zaczął składać kolejkę elektryczną, która była jego świątecznym prezentem dla syna, Petera. Amanda w tym czasie rozpaliła ogień na kominku. Ani razu w ciągu tego czasu nie wypadła ze swojej roli. Była żoną Johanna, matką dwojga jego dzieci i panią domu.

Zanim skończył składać kolejkę, przyniosła mu jeszcze jeden kieliszek wina. Pocałowała go trochę śmielej, wsuwając czubek języka między jego wargi. Johann był tym zachwycony.

— Daj spokój — powiedział jednak. — Jak chcesz, żebym skończył pracę, jeżeli będziesz mi przeszkadzała?

— To twój problem, święty Mikołaju — odparła. Pocałowała go znów, najpierw w kark, a potem za uchem. — Ja myślę teraz o czymś innym.

Johann dotknął czubkami palców jej twarzy. Po raz pierwszy pocałował ją namiętnie, a Amanda zareagowała wspaniale, obejmując go rękami za szyję i przygryzając lekko jego dolną wargę w samym środku pocałunku.

— To było cudowne — odezwał się Johann, kiedy ich długi pocałunek dobiegł końca. Był trochę zdumiony tym, jak bardzo się podniecił. Popatrzył na kolejkę elektryczną stojącą przed nim na stole.

— Przypuszczam, że mogę dokończyć składać ją trochę później — powiedział.

Ujęła go za rękę i powiodła z powrotem ku kanapie. Usiadła mu na kolanach, a kiedy objęła go za szyję, ponownie zaczęli się całować. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, a jej język poczynał sobie coraz śmielej. Rozpiąwszy koszulę Johanna, zaczęła głaskać go po klatce piersiowej.

— Czy pójdziemy teraz na górę? — zapytał Johann między jednym a drugim pocałunkiem. W oczach Amandy pojawiły się uwodzicielskie błyski.

— Myślałam, że bardziej podniecająco byłoby na podłodze — odrzekła. — Przed kominkiem. Kiedy wstali z kanapy, Amanda nie oderwała rąk od jego szyi ani nie przestała go całować.

Odsunąwszy nogą leżące na podłodze części kolejki, Johann ostrożnie ułożył kobietę przed kominkiem. Zdejmując jej suknię, niechcący zawadził nogą o jedną z paczek ze świątecznym upominkiem i sprawił, że choinka się zatrzęsła. Oboje się roześmiali.

Popatrzył na błyski ognia odbijające się w jej pięknych piwnych oczach.

— To jest fantastyczne — powiedział.

— Wesołych Świąt, Johannie — odrzekła.

Загрузка...