1

Ledwo słyszalny kurant zegarka momentalnie obudził Beatrice. W półmroku poprzedzającym nadejście świtu wyślizgnęła się ze śpiwora leżącego na drewnianej pryczy w najdalszym kącie dużego namiotu. Głęboko odetchnęła i poczuła lekki dreszcz, gdy ujrzała, jak w zetknięciu z chłodnym powietrzem jej oddech zamienia się w obłoczek pary. Potarła dłonie i przycisnęła je do miękkiej bawełnianej tkaniny długiej koszuli, która w nocy pełniła funkcję piżamy.

Spod pryczy wyjęła niebieski habit zakonny i takiż kornet z cienkim białym pasem. W środku złożonego habitu znalazła szczotkę do włosów i zapinkę. Przeciągnąwszy kilka razy szczotką po długich jasnych włosach, skręciła je w ciasny kok i upięła starannie na czubku głowy. Dokończyła ubierać się w ciągu niespełna minuty i na palcach przeszła obok prycz śpiących koleżanek.

Kiedy znalazła się na dworze, natychmiast ruszyła do odległej o czterdzieści metrów kaplicy, wzniesionej na przeciwległym krańcu niewielkiej wyspy. Na drugim brzegu zobaczyła Hyde Park i dziesiątki dużych namiotów tworzących prawdziwe miasteczko, którym opiekowała się ona razem z innymi michalitami — kobietami i mężczyznami z zakonu Świętego Michała. Maleńka sztuczna wysepka na stawie Serpentine była ich prywatnym rajem.

Beatrice uklękła, by pomodlić się przed krzyżem i stojącą obok nieco mniejszą drewnianą figurą przedstawiającą młodego mężczyznę pochłanianego przez wielki płomień.

— Dobry BOŻE — powiedziała, tak jak każdego ranka. — Pomóż mi także dzisiaj wykonywać Twoją pracę i dzielić się z innymi ludźmi Twoją bezgraniczną i nieustającą miłością. W imię świętego Michała, który pozwolił nam zrozumieć Twoje plany.

Przeżegnała się, wstała i przeszła parę metrów; znalazła się po prawej stronie kaplicy. Tam, na mocno wydeptanej trawie, usiadła w pozycji lotosu. W oddali widziała światła odbijające się od dachów domów miasta, które nazywano Londynem. Jej oddech stał się głęboki i miarowy. Zamknęła oczy, zaczynając medytację. Po chwili nawiedziła ją ulotna wizja zasp śniegu piętrzących się wysoko przed drzwiami jej rodzinnego domu w Minnesocie.

O czwartej czterdzieści odezwał się kolejny kurant małego zegarka siostry Beatrice, przypominając jej, że czas kończyć medytacje. Zakonnica wstała, przeciągnęła się, a potem nacisnęła jeden z przycisków na krawędzi swojego skomputeryzowanego czasomierza. Na tarczy zegarka pojawił się rozkład zajęć przewidziany dla niej na ten dzień, 22 lutego 2141 roku.

Rocznica kąpieli George'a Birthingtone'a 1 — pomyślała z uśmiechem, przypomniawszy sobie zabawny incydent z czasów, kiedy była uczennicą jednej z młodszych klas szkoły średniej. Przyjrzała się zajęciom, jakie zaplanowano dla niej na najbliższe siedemnaście godzin. O ósmej trzydzieści miała się spotkać w Kensington Gardens z przedstawicielami władz miejskich Londynu. O czternastej powinna wziąć udział w zebraniu w Esher poświęconym zdobyciu funduszy na działalność, a wieczorem przed kolacją musiała wygłosić przemówienie na centralnym korcie tenisowym w Wimbledonie.

Zwróciła uwagę na światełko migające w dolnym prawym rogu tarczy zegarka. Wskazywało, że tej nocy otrzymała wiadomość zaliczaną do kategorii oznaczonej priorytetem B. Dobrze chociaż, że nie priorytetem A — powiedziała do siebie, przypominając sobie sytuację sprzed dwóch tygodni. Obudzono ją wówczas o północy i proszono, by zajęła się sprawą jednej z mieszkających w miasteczku kobiet, która usiłowała zabić swojego męża.

Beatrice włączyła wyświetlacz na tarczy zegarka. Wiadomość, której nadano priorytet B, była bardzo zwięzła: „Fizyczne starcie między dwoma młodymi mężczyznami: Pakistańczykiem i Irlandczykiem. Sektor Dell, dwudziesta druga dwadzieścia pięć poprzedniego wieczoru. Obaj ranni, w tym jeden dosyć ciężko. Termin rozprawy wyznaczono na godzinę jedenastą. Przewodniczy siostra Beatrice”.

Mam nadzieję, że to nie był jeszcze jeden incydent o podłożu rasowym — westchnąwszy, pomyślała Beatrice. Przeszła przez most pontonowy, jaki łączył Serpentine z resztą parku. Zastanawiała się, dlaczego cierpienie nie powiększało granic ludzkiej tolerancji w taki sposób, w jaki jej zdaniem powinno. Przypomniała sobie jedno z kazań świętego Michała; to o strachu i tolerancji. „Strach wyzwala najgorsze instynkty ludzi — mówił święty. — Nie powinniśmy zatem zapominać, że jesteśmy tylko niewiele lepsi od małp, a nie trochę gorsi od aniołów”.

Każdego poranka, po skończonych medytacjach, siostra Beatrice miała zwyczaj okrążać szybkim krokiem otoczoną płotem część Hyde Parku, w której obrębie mieszkało w tej chwili siedem tysięcy bezdomnych ludzi. Miasteczko namiotów powstało w centrum Londynu przed niespełna dwoma laty i początkowo zajmowało tylko niewielki fragment parku. Wyrażenie zgody, by tą społecznością opiekował się zakon, było ze strony władz miasta wyrazem najwyższej desperacji. Późną zimą 2139 roku Londyn, podobnie jak wiele innych wielkich miast całego świata, został niemal całkowicie sparaliżowany przez konsekwencje ogólnoświatowej recesji gospodarczej powszechnie zwanej Wielkim Chaosem. Tysiące bezdomnych i bezrobotnych ludzi włóczyły się po ulicach, stwarzając zagrożenie dla porządku w mieście, szerząc choroby zakaźne i niwecząc to

W oryginale gra słów: George Birthington's Washday zamiast George Washington's wszystko, co jeszcze pozostało z gospodarczego lądu. Koszty zaopatrzenia tych wszystkich ludzi w żywność, odzież i dach nad głową przekraczały możliwości finansowe władz miasta, którego wpływy z tytułu podatków zostały poważnie zmniejszone przez kryzys gospodarczy.

W tym czasie zakon świętego Michała z Sieny, luźno związana z Kościołem w Rzymie samodzielna sekta katolików, której wyznawcy głosili doktryny młodego proroka zmarłego męczeńską śmiercią w końcu marca 2138 roku, zwrócił się do władz Londynu z propozycją zajęcia się społecznością bezdomnych. Zamierzano to zrobić tak, aby władzom miejskim nie przysporzyć żadnych kosztów. Zakonnicy prosili tylko o zapewnienie właściwego miejsca i ochrony przed biurokratyczną inercją lokalnego rządu. Przedstawiciele władz miejskich w pierwszej chwili roześmiali się, usłyszawszy o tym planie. Później jednak, pod naciskiem ze strony wybitnych ekonomistów, władze miasta, chociaż z oporami, zezwoliły michalitom na utworzenie niewielkiego miasteczka namiotów w samym środku Hyde Parku. W ten sposób zmalała liczba włóczęgów.

To, co początkowo władze postrzegały jako niebezpieczny, choć odważny eksperyment, okazało się sukcesem przekraczającym najśmielsze oczekiwania. Członkowie sekty składając śluby zakonne, przysięgali poświecić życie służbie bliźnim. Gdy nadszedł właściwy moment, wykazali się zarówno niespożytą energią, jak i niepospolitym, nadludzkim wręcz poświęceniem. Po początkowych trudnościach społeczność nieszczęśników została zorganizowana w sposób, który zadowolił wszystkich. Wielu bezdomnych otrzymało dach nad głową, odzienie i żywność. Co więcej, michalici, którzy nie pobierali wynagrodzenia za pracę, swą postawą obudzili nadzieję w dotkniętych przez los podopiecznych, co z kolei pomogło rozproszyć szerzącą się desperację.

W ciągu paru miesięcy michalici stworzyli na terenie parku agencję zajmującą się wyszukiwaniem pracy dla mieszkańców miasteczka. Mimo że większość oferowanych z początku zajęć miała charakter manualny i dorywczy, wielu ludziom żyjącym w Hyde Parku przywróciło to wiarę we własne siły. W krótkim czasie agencja zdwoiła wysiłki, chcąc zachęcić pobliskich przedsiębiorców do składania propozycji stałego zatrudnienia tym mieszkańcom, którzy w dotychczasowej, dorywczej pracy wykazali się najlepszymi wynikami.

Siostra Beatrice była właśnie jedną z kilku gotowych do poświęceń michalitek, które dwa lata wcześniej odważyły się złożyć władzom Londynu tę niezwykłą propozycję. Kiedy w końcu uzyskała zgodę, poświęciła się bez reszty organizacji i zarządzaniu. To właśnie Beatrice zaproponowała utworzenie Sektora Dziecięcego i wielu innych nowości, które walnie przyczyniły się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Kiedy potrzebowała pieniędzy na rozwój czy utrzymanie birthday@rocznica urodzin George'a Washingtone'a (przyp. tłum.). miasteczka, nie szczędziła starań, by je zebrać. Jej akcję popierało wiele kobiet mieszkających w Londynie.

Teraz zaś, w chłodnym półmroku lutowego poranka, kiedy jak co dzień przemierzała trasę wokół miasteczka namiotów, dwudziestoczteroletnia, błękitnooka Beatrice dobrze znała niebezpieczeństwa wciąż grożące jej przedsięwzięciu. Zatrzymała się na pagórku na Buck Hill Walk, rozdzielającym Sektor Dziecięcy na dwie części, i spojrzała na dziesiątki dużych namiotów, ustawionych na rozległej trawiastej przestrzeni graniczącej z wodą. Na liście oczekujących dzieci mamy ponad tysiąc nazwisk — przypomniała sobie — a brakuje już miejsca. Większość z nich tuła się po ulicach, śpi w zaułkach na kartonach i drży z zimna. Popatrzyła na Kensington Gardens. Bez trudności wyobraziła sobie zmiany, jakich trzeba byłoby dokonać, żeby zmienić tę część miasta w nową Wioskę Dzieci. Potrzeba nam tylko więcej miejsca — pomyślała.

Gdy w pobliżu Marble Arch dotarła do północno-wschodniej części Hyde Parku, zeszła drugimi schodami i znalazła się w oświetlonych podziemiach. Zanim przekazano tę część parku michalitom, znajdował się tu parking. Teraz miejsce to zamieniono w szpital.

— Dzień dobry, siostro Beatrice — odezwał się jeden z lekarzy, kiedy weszła do izby przyjęć. Popatrzył na zegarek. — Jak zawsze punktualnie — dodał, lekko się uśmiechając.

— Co słychać, bracie Bryanie? — zapytała Beatrice.

— Nie najgorzej. Po tamtej awanturze noc upłynęła nam spokojnie. Wręczył jej dwa arkusze wydruków komputerowych.

— Stan tego chłopaka z Pakistanu nie uległ żadnym zmianom — powiedział. — Ostrze noża dotarło dość głęboko i rozcięło mu jelita. Przetransportowaliśmy go do szpitala miejskiego zaraz po tym, jak udało się nam zatrzymać krwotok.

— A ten drugi? — zapytała Beatrice.

— Nic poważnego — odparł brat Bryan. — Zwykłe w takich wypadkach otarcia naskórka i kontuzje. — Roześmiał się słysząc swój medyczny żargon. — Skaleczenia i siniaki. Zatrzymaliśmy go na noc na obserwację.

Siostra Beatrice przeczytała szybko oba wydruki, a potem znów spojrzała na lekarza.

— Żadnych nowych przypadków gruźlicy? — zainteresowała się.

— Nie — odrzekł brat Bryan. — To już dziewiąty dzień z rzędu… Cały czas trzymamy kciuki. Wygląda na to, że w końcu akcja prześwietleń, które zarządziłaś, zaczyna przynosić oczekiwane rezultaty.

Za cenę usunięcia z miasteczka ponad stu pięćdziesięciu mieszkańców — pomyślała ponuro Beatrice. — Większość z nich nawet nie miała wyraźnych objawów.

— Epidemia w samym mieście nie ustępuje — powiedziała. — Przed dwoma dniami odbyliśmy kolejną rozmowę z radą lekarzy Londynu. Normalne leki nie zwalczą tej odmiany wirusa. Sytuację pogarszają jeszcze wilgoć i zimno. Trzeba będzie w dalszym ciągu poddawać kwarantannie wszystkich nowych mieszkańców, do czasu aż potwierdzą się wyniki ich dokładnych badań.

Beatrice pożegnała się z lekarzem i poszła długim korytarzem do oddziału dziecięcego. Otworzyła cicho drzwi. W wielkiej sali panowała ciemność. Po obu stronach wiodącego środkiem sali przejścia stały dziesiątki dziecinnych łóżek.

Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała w ciemnościach głos dziewczynki wymawiającej szeptem jej imię.

— Dzisiaj znów obudziłaś się za wcześnie, Elise — powiedziała ujmując dziewięciolatkę za rękę. Dziewczynka także się uśmiechnęła.

— Czekałam na ciebie, siostro Beatrice — odparła. — Chcę, żebyś mi coś powiedziała.

— Co takiego?

— Jesteś pewna, że po ustąpieniu ospy wietrznej moja twarz będzie taka sama jak poprzednio?

— Oczywiście, Elise — odpowiedziała zakonnica. — Ja też, kiedy miałam pięć lat, byłam ciężko chora na ospę wietrzną. Całą twarz miałam w krostach… Popatrz teraz.

Skierowała światło kieszonkowej latarki na swoją twarz.

— W porządku. Chyba mogę ci wierzyć — odezwała się dziewczynka, a potem uniosła się na łóżku i ją uściskała. — Jeszcze jedna sprawa — powiedziała po chwili, kiedy zakonnica odwracała się, żeby odejść. — Czy będziesz dziś wieczorem śpiewała na nieszporach?

— Tak — odparła Beatrice po krótkiej chwili zastanowienia.

— Do licha — stwierdziła Elise, kręcąc głową — znów nie będę mogła cię usłyszeć. Zamierzają wypuścić mnie stąd dopiero jutro.

Po wyjściu ze szpitala siostra Beatrice ruszyła na południowy wschód wzdłuż ogrodzenia obok Broad Walk. Po drugiej stronie płotu, w części parku najbliższej Mayfair, kilkoro ludzi gimnastykowało się na ścieżce zwanej Lover's Walk. Przebywali na terenie jednej z tych części Hyde Parku, która była wciąż dostępna dla mieszkańców Londynu.

Gdy znalazła się na Serpentine Road, popatrzyła na zegarek i przyspieszyła kroku. Po chwili wkroczyła w obłok mgły wiszącej nad ziemią. Beatrice lubiła patrzeć, w jaki sposób tajemnicza cicha biel porannej mgły przemieniała Hyde Park w obce miejsce, w którym drzewa i posągi pojawiały się i znikały jak duchy, kiedy przechodziła obok nich.

Nieco po prawej stronie, tuż przy dolnych gałęziach dużego drzewa, zamajaczył dziwny geometryczny kształt. Wyglądał jak świecący pierścień i z tej odległości przypominał gigantyczny obwarzanek. Znajdujący się pośrodku twór miał rozmiary dorosłego człowieka.

Zaciekawiona Beatrice zwolniła, nie spuszczała wzroku z dziwacznego obiektu. Kiedy podeszła trochę bliżej i gdy jedną z parkowych latarń przysłoniło duże drzewo, oba koncentrycznie umieszczone grube pierścienie jarzącego się obwarzanka mogła widzieć jak na dłoni. W środku ujrzała tysiące nadzwyczaj drobnych, białych, podobnych do kropelek wody cząstek, z których każda wydawała się emitować własne światło, powoli tańcząc w przestrzeni ograniczonej przez oba pierścienie.

Co to może być? — pomyślała zaintrygowana. Niezwykle jasno świecący torus zaczął powoli płynąć w powietrzu w jej stronę. Beatrice zboczyła ze ścieżki i przeszła dwa kroki, kierując się ku drobinkom tańczącym i świecącym w porannej mgle. Ujrzała, że jarzący się pierścień nagle zawisł nieruchomo o kilka metrów przed nią. Beatrice, zahipnotyzowana na chwilę przez cząsteczki tańczące w środku obwarzanka, zebrała całą odwagę i chciała podejść bliżej. Niemal w tej samej chwili zobaczyła oślepiająco jasny błysk, na ułamek sekundy musiała zamknąć oczy.

Kiedy je znów otworzyła, otaczająca ją ze wszystkich stron mgła wyglądała tak jak zawsze. Beatrice nigdy nie widziała niczego podobnego do obwarzanka pełnego świecących i tańczących kulek. W jej umyśle na zawsze pozostał jednak obraz, jaki widziała na chwilę przed zamknięciem oczu. Wydawało się jej, że tysiące pojedynczych cząstek zawartych w dziwacznym torusie eksplodowało nagle jasnym światłem.

Siostra Beatrice rozejrzała się uważnie po parku. Nie dostrzegła niczego, co wydałoby się jej niezwykłe. Po kilku sekundach ruszyła szybko w stronę mostu pontonowego wiodącego do kwater zajmowanych przez michalitów. Znacznie wcześniej jednak, nim dotarła do dużej łaźni stojącej niedaleko namiotu, w którym spała, zaczęła rozmyślać, czy przypadkiem świecącego obwarzanka nie wyczarowała jej nadzwyczaj bujna wyobraźnia.

Загрузка...