9

Następne dwie godziny, które Johann spędził w podziemnym świecie, upłynęły mu jak we śnie. Znacznie później, kiedy usiłował komuś opowiadać, co w ciągu tych dwóch godzin zobaczył i przeżył, poznał pełne znaczenie zwrotu „niemożliwy do opisania”.

Śniegowy bałwan, a właściwie jeszcze jeden dziwny stwór podobny do tego, który uprowadził Kwamego, wysiadł z windy na poziomie Johanna pięć minut po tym, jak zniknął Tanzańczyk. Kiedy bałwan znalazł się o dziesięć metrów od mężczyzny, wstęga białych cząstek odfrunęła szybko w głąb korytarza. Po krótkim spazmatycznym drżeniu, jakie przebiegło zdumiewająco gładką powierzchnię torsu stwora, ukazał się wyrostek w kształcie cienkiej, stożkowe zakończonej, pozbawionej dłoni ręki, która jednak nie pochwyciła Johanna. Biała kończyna wykonała tylko gest oznaczający bez wątpienia: „chodź ze mną”. Johann usłuchał i przez następne dwie godziny biały stwór oprowadzał go po podziemnym królestwie.

Zaczęli wędrówkę od wielkich białych drzwi, zajmujących całą wysokość korytarza, od podłogi do sufitu. Johann widział je, gdy wspiął się na kapelusz muchomora. Kiedy bałwan je otworzył, oczom mężczyzny ukazała się dalsza część korytarza, rozjaśniona białym światłem emanującym z lodowego sufitu i ciągnąca się przed nim jak okiem sięgnąć. W otwartych wnękach, wykonanych w obu bocznych ścianach korytarza, znajdowały się różne przedmioty. Johann widział je, ale nie miał pojęcia, na co patrzy. Mógł być pewien jedynie tego, że wszystkie były białe i miały gładkie powierzchnie oraz zaokrąglone kształty. Poza tym na wszystkich było widać cienki czerwony pasek albo inne czerwone oznaczenia, a w każdej wnęce umieszczono wyłącznie przedmioty o identycznych kształtach. Nawet tylko podobne do siebie, lecz różniące się wielkością, czerwonymi znakami lub kształtem, znajdowały się w oddzielnych niszach.

Johann mrużył oczy przed dobiegającym go zewsząd jaskrawym światłem, które odbijało się od lodowych płaszczyzn i od białych przedmiotów. Często musiał zamykać oczy, żeby nie oślepnąć.

Nie zatrzymując się, przez kilkaset metrów podążał za śniegowym przewodnikiem. Próbował zrozumieć coś z tego, co go otacza, ale nadaremnie. I wnęki, i zgromadzone w nich przedmioty, różniły się bardzo zarówno kształtem, jak wymiarami. W jednej niszy, w której mógłby się zmieścić duży telewizor, znajdowały się tysiące identycznych małych białych pierścieni o średnicach nie większych od paznokcia. Pośrodku, wzdłuż obwodu każdego, było widać cienki czerwony pasek. Inna wnęka, a raczej komora ciągnąca się przez dwadzieścia pięć czy trzydzieści metrów po prawej stronie korytarza, w porównaniu z poprzednimi wydawała się gigantyczna. W jej środku zmagazynowano kilkanaście ogromnych, leżących na podłodze białych cylindrów.

Kiedy ściany i sufit korytarza niespodziewanie się skończyły, śniegowy bałwan się zatrzymał i pokazał wyciągniętym wyrostkiem w górę. Znaleźli się w dużym, wykutym w lodzie magazynie, tak wielkim, że ledwo widoczny sufit musiał znajdować się tuż pod powierzchnią Marsa. Kiedy Johann wyciągał szyję, żeby obejrzeć ogromne pomieszczenie, poczuł, że kręci mu się w głowie. Po chwili bałwan odwrócił się i poklepał go wyrostkiem po ramieniu, dając znak, by wszedł za nim do magazynu.

Zatrzymali się na środku i dopiero wówczas Johann mógł dojrzeć wszystkie lodowe ściany. Miały co najmniej piętnaście metrów wysokości i zawierały jeszcze więcej wnęk ze złożonymi w nich przedmiotami. Na podłodze magazynu o wymiarach boiska do piłki nożnej ustawiono w równoległych szeregach lodowe regały. Zajmowały niemal całą wolną przestrzeń. W regałach wykonano inne nisze, które także wypełniono różnymi przedmiotami. Kiedy Johann rozglądał się po sali, ujrzał nagle dziwny pojazd. Miał kształt gigantycznej białej misy i poruszał się na czerwonych kółkach. W zagłębieniu misy znajdowała się garść poskręcanych, podobnych do precli części. Pojazd przejechał obok nich, kierując się ku jakiemuś niewiadomemu celowi. Przed sobą, w jednym z równoległych korytarzy, Johann ujrzał, jak następna taka biała misa konwulsyjnie zadrżała. Po chwili z jej środka wyłonił się długi, biały, skierowany ku górze wyrostek, który zgrabnie wyłuskał z jakiejś niszy kilka białych, podobnych do śrub elementów.

Śniegowy bałwan pozwolił Johannowi przez kilka minut oglądać pomieszczenie, a potem ruszył jednym z przejść, tocząc się na deskorolce. Opuściwszy magazyn, znaleźli się w długim, nie oświetlonym korytarzu, w którego lodowych ścianach nie było ani jednej wnęki. Dziwny stwór poruszał się tak szybko, że Johann obciążony kosmicznym kombinezonem i plecakiem z trudem dotrzymywał mu kroku. Był wyczerpany, kiedy w końcu dotarli do windy i zjechali nią jeszcze kilka poziomów niżej, w głąb podziemnego świata.

Tutaj także śniegowy bałwan powiódł Johanna ciemnym korytarzem wydrążonym w litym lodzie. Skręcili najpierw w prawo, potem w lewo i znaleźli się w innym tunelu, wyglądającym dokładnie tak samo jak poprzedni. W końcu dotarli do jeszcze jednych wysokich białych drzwi. Otworzyły się, kiedy bałwan ich dotknął, i Johann znalazł się w kolejnym rzęsiście oświetlonym wielkim pomieszczeniu, wykutym głęboko pod powierzchnią marsjańskiego lodu.

Po obu stronach przejścia ujrzał wykonane z przezroczystego szkła albo plastiku i hermetycznie zamknięte pojemniki pełne różnobarwnych płynów. Czasami dwa albo trzy takie zbiorniki ustawiono po tej samej stronie przejścia, jeden na drugim. Znajdująca się w nich ciecz miała najczęściej barwę błękitną, jasnobrązową albo zieloną.

Większość pojemników sprawiała wrażenie, że oprócz cieczy nie zawiera niczego więcej. Tylko w kilku można było zobaczyć takie same przedmioty, jakie Johann widział we wnękach na wyższym piętrze. W jednym zbiorniku wypełnionym zielonkawą cieczą ujrzał coś ciemnoczerwonego przypominającego kształtem rozgwiazdę. Przyklejone do szyby, sprawiało wrażenie, że jest żywe, ale zanim Johann mógł przyjrzeć się dokładniej, żeby stwierdzić, czy się rusza, śniegowy bałwan znów poklepał go po ramieniu. Kiedy jednak przechodzili obok następnego pojemnika, Johann obejrzał się i zobaczył, że z jednego końca rozgwiazdy wyrasta jakaś długa odnoga, cała biała, ale pokryta skomplikowanym, podobnym do sieci żyłek czerwonym wzorem.

Johann odnosił wrażenie, że znajduje się w jakimś muzeum czy akwarium. Nie miał tylko pojęcia, czym lub kim były zgromadzone tu eksponaty.

Śniegowy bałwan wiedział jednak dobrze, dlaczego przyprowadził mężczyznę właśnie tutaj. Kilka razy skręcili — ta sala, podobnie jak poprzednia, miała wiele krzyżujących się pod kątem prostym korytarzy — aż w końcu znaleźli się przed umieszczoną w ścianie wielką szybą. Osłaniała dużą wnękę wypełnioną cieczą o tak pięknej, błękitnej barwie, że Johann natychmiast skojarzył ją z barwą toni górskiego jeziora. Dziwny stwór zatrzymał się przed szybą i zapukał w pojemnik z cieczą. Przez chwilę Johann nie widział, by odniosło to jakikolwiek skutek. Później ujrzał, jak coś, a raczej ktoś podpływa z przeciwnej strony szyby. Omal nie zemdlał.

Za szybą zobaczył piękną, złotowłosą, jasnoskórą dziewczynkę, najwyżej sześcioletnią. Wyglądała jak każde ludzkie dziecko z wyjątkiem płetw wyrastających jej w miejscach, w których powinny znajdować się dłonie i stopy. Podpłynęła do Johanna i ujrzawszy go, niepewnie się uśmiechnęła. Johann stał jak sparaliżowany, a dziewczynka obróciła się zwinnie w wodzie, wypuściła kilka pęcherzyków powietrza z ust i poklepała płetwą w szybę. Nie zastanawiając się, co robi, Johann także poklepał szybę ze swojej strony.

Przez kilka minut stał, niezdolny do żadnego ruchu. Przez cały ten czas dziewczynka nie odpłynęła ani na chwilę. W głowie mężczyzny kłębiły się tysiące pytań. Kim ona jest? Jak się tutaj dostała? W jaki sposób oddycha? Co stało się z jej palcami? Na chwilę przedtem, zanim bałwan gestem wyrostka dał znać, że czas iść dalej, Johannowi zaczęło się wydawać, iż dostrzega zaczątki palców tworzących się na końcach górnych płetw dziewczynki. W tej samej chwili zrozumiał, że musiał chyba postradać zmysły.

Ogromny morski wąż z łbem przypominającym paszczę smoka nie wywarł na Johannie już tak dużego wrażenia. Mimo że potwór walił wielkim ogonem w szybę pojemnika i wykrzywiał pysk w grymasach mrożących krew w żyłach, Johann prawie wcale nie zwrócił na niego uwagi. Nie mógł przestać rozmyślać o dziwnej, małej, złotowłosej dziewczynce, która miała płetwy zamiast palców.

Oszołomiony, wyszedł za śniegowym bałwanem z akwarium i podążał za nim kilkoma ciemnymi korytarzami o gładkich lodowych ścianach. Później tylko mgliście przypominał sobie, że jego przewodnik zaprowadził go do windy, którą Johann wyjechał na powierzchnię. Kiedy dotarł do namiotu, jak nieżywy zwalił się na śpiwór. Nie potrafił go obudzić nawet Kwame, który dołączył do niego po kilku minutach.

Nie zdziwili się faktem, że żaden ich radiotelefon nie działa. Uznali też za niemal oczywiste, że kiedy przebywali w podziemnym lodowym świecie, ich namiot przeszukano, a wszelką informację zarejestrowaną przez kamery wideo skasowano.

— A zatem nie mamy żadnego dowodu, że widzieliśmy to, co widzieliśmy — stwierdził Kwame.

— Wobec tego zostają tylko zeznania naocznych świadków — rzekł Johann.

Na dworze zrobiło się ciemno. Johann przespał całe dziewięć godzin i chociaż obudził się jakiś czas temu, nadal czuł się oszołomiony. Nie wiedział, co sądzić na temat tego wszystkiego, co widział i co przeżył. Rozmowa z Kwamem pozwoliła mu trochę oprzytomnieć.

— Zastanawiam się, dlaczego pozwolili doktor Won uciec z pamiętnikiem i mapami — powiedział Kwame.

— Może wcale nie pozwolili — stwierdził Johann. — Może kulki przyczyniły się do jej śmierci. A może bałwan czy jakiś inny stwór. Może nawet spowodowały awarię jej komputera, nie spodziewając się, że znajdziemy kobietę i odzyskamy zapisaną w pamięci maszyny informację. Prawdopodobieństwo czegoś takiego było przecież jak jeden do miliona.

Przez cały czas rozmowy zbierali swoje rzeczy i pakowali je do dużych toreb.

— Jak sądzisz, dlaczego pokazali to wszystko tylko tobie? — zapytał Kwame. — Dlaczego nie pozwolili mi obejrzeć chociaż drobnej części?

Johann wzruszył ramionami.

— Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, tak samo jak nie mogę zrozumieć, co właściwie starali się mi pokazać… A jednak oglądając to wszystko, dowiedziałem się czegoś ważnego, zapewne najważniejszego w życiu. Może jeszcze po tym nie ochłonąłem i nie całkiem przyszedłem do siebie, ale to, co zobaczyłem w tych podziemnych korytarzach, upewniło mnie, że obce istoty, z którymi możemy mieć kiedyś do czynienia, będą o wiele dziwniejsze, niż potrafimy sobie wyobrazić.

Zapadła krótka cisza.

— Czy sądzisz, że dadzą nam teraz spokój? — zapytał Kwame, zarzucając torbę na ramię.

— Nie wiem — odparł Johann. — Myślę, że w dużej mierze to będzie zależało, czy poczują się zagrożeni tym, co wiemy. — Na chwilę przerwał pakowanie i popatrzył na przyjaciela. — Bez względu jednak na to, co postanowią, wydaje mi się jasne, że jesteśmy zdani na ich łaskę lub niełaskę.

— To nie było pocieszające — oświadczył Kwame.

— Bo nie miało być — odrzekł Johann.

Z zawieszonymi na ramionach torbami, które teraz, bez sznurowych drabinek, były o wiele lżejsze, obaj mężczyźni zaczęli z mozołem pokonywać usianą lodowymi głazami przestrzeń dzielącą ich od pojazdu. Kiedy układali torby w bagażniku lodomobilu, nad ich głowami pojawiła się świecąca wstęga. Ku zdumieniu Johanna lodomobil dał się jednak uruchomić bez najmniejszego trudu.

— Może nie chcą nas zabijać tak blisko swojego domu. — Kwame roześmiał się nerwowo. Kiedy skierowali się na południe i mknęli po lodzie, wypełniona świetlistymi cząstkami wstęga towarzyszyła im, unosząc się nad pojazdem. Johann zaczął nawet martwić się czymś innym.

— A co będzie, jeżeli ta wstęga zechce podążać za nami aż do samej Valhalli? — zapytał. — Czy możemy narażać wszystkich mieszkańców placówki na nowe niebezpieczeństwo, którego sami nie znamy?

— Tego nie będziemy mogli wiedzieć — odparł Kwame. — Założę się jednak, że cząstki i ich przyjaciele wiedzą o Valhalli od dawna, a zatem musi istnieć jakiś inny powód, dla którego ta przeklęta wstęga nam towarzyszy.

Kiedy pojazd dojeżdżał do skraju głównego podbiegunowego lodowca i znajdował się o niecały kilometr od miejsca, w którym zostawili łazik, silnik lodomobilu niespodziewanie odmówił posłuszeństwa.

— Oho — odezwał się Kwame. — Wcale mi się to nie podoba… To paskudne miejsce, żeby stracić życie.

Unosząca się nad nimi wstęga przemieściła się i znieruchomiała nad ich głowami.

— Zostaw wszystko — powiedział nagle Johann. — Wyjmij to, co masz w kieszeniach, i przełóż do bagażnika lodomobilu. Może chociaż w ten sposób przekonamy ich, że jesteśmy gotowi rozstać się ze wszystkim, co mogłoby stanowić dowód ich istnienia.

Kwame spojrzał na Johanna, jakby chciał zorientować się, czy nie żartuje.

— No dobrze — zgodził się w końcu. — Jeżeli uważasz, że to takie ważne…

W dalszą drogę ruszyli pieszo. Wstęga świecących cząstek opuściła się na wysokość ich oczu i przez cały czas pozostawała między nimi. Johann stwierdził, że znajduje się o niecałe pół metra od niego. Każde spojrzenie na nią denerwowało go coraz bardziej. W końcu nie wytrzymał i krzyknął:

— Posłuchaj, kimkolwiek jesteś! Jeżeli zamierzasz nas zabić, to zrób to i przestań nas dręczyć!

Biała wstęga przekształciła się w aureolę i przez kilka sekund unosiła się to nad nim, to nad Tanzańczykiem. Później obaj mężczyźni zostali oślepieni silnym błyskiem. Nie widzieli więc, jak wstęga eksploduje, zamieniając się w tysiące mikroskopijnych kulek, które opadają, pokrywając ich kombinezony cienką warstwą. Wydawało im się, że świetlista wstęga po prostu zniknęła.

Kiedy Johann i Kwame wrócili do Valhalli, placówka przeżywała właśnie kolejny kryzys.

— Wiem, że chcesz opowiedzieć mi o wielu rzeczach — powitał Johanna Narong — ale potrzebna mi jest twoja natychmiastowa pomoc. Deirdre Robertson oskarżyła Yasina o to, że poprzedniej nocy napastował ją w jej pokoju. Twierdzi, że zamierzał ją zgwałcić, i zrobiłby to, gdyby Anna nie pospieszyła jej na ratunek. Zwołałem w tej sprawie zebranie, które ma zacząć się za dwie godziny… Ponieważ wróciłeś, będziesz musiał przewodniczyć.

— Cholera — zaklął Johann. — Przeżyłem właśnie najważniejszą przygodę w całym swoim życiu; możliwe nawet, że w życiu jakiegokolwiek człowieka. Czy naprawdę muszę teraz zajmować się Yasinem?

Narong wzruszył ramionami.

— Szlachectwo zobowiązuje i tak dalej — powiedział. — Wszyscy wiedzą, że wróciłeś. Wiadomo, że nie mogę rozpocząć zebrania bez ciebie, a jeżeli przełożymy je na inny termin, rozwścieczymy wszystkie kobiety z Valhalli. Ale rób, jak uważasz.

— Nie, nie — odrzekł pospiesznie Johann. — Lepiej będzie mieć to już za sobą. Jeżeli cokolwiek pomoże mi przyjść do siebie, to słuchanie Yasina, jak się kłóci z dwiema kobietami naraz. — Odwrócił się do Kwamego. — W czasie rozprawy będziemy cię potrzebowali w charakterze oficjalnego doradcy. Oficjalnie jesteś także muzułmaninem, a więc Yasin nie będzie mógł nam zarzucić, że rozprawa jest nieobiektywna pod względem religijnym… Muszę cię jednak uprzedzić, że Yasin ma opinię człowieka mściwego.

Kwame uśmiechnął się.

— Johannie, czy sądzisz, że po tym wszystkim, co się nam przydarzyło, chociaż trochę boję się pana Yasina al-Kharifa? Wolałbym po stokroć narazić się na jego gniew, niż kolejny raz poczuć uścisk łapy tego śniegowego bałwana na swoim ramieniu.

— Bałwana? — zapytał zdumiony Narong. — Może jednak powinniśmy przełożyć tę rozprawę? I Jonami, i Kwame, wybuchnęli śmiechem.

— Najpierw zjedzmy jakiś obiad — zaproponował Johann. — A później opowiemy ci skróconą wersję tego, co przeżyliśmy.

Загрузка...