4

Dopóki było ciemno, oczekiwanie nie dłużyło się. Billy Chung skulił się w rogu piwnicy i parę razy zapadł nawet w krótką drzemkę. Lecz gdy zauważył w oknie szarą zapowiedź świtu, poczuł ogarniający go niepokój z wolna przeradzający się w strach. A jeśli go znajdą? W nocy wszystko wydawało się takie łatwe, zresztą, doszedł tu bez kłopotów. Zupełnie jak wtedy, gdy chadzał na włamy z Tygrysami. Wiedział, gdzie kupić starą łyżkę do opon unikając jakichkolwiek pytań i gdzie za dziesięć centów naostrzą ją jak należy. Najtrudniejszą sprawą było przedostanie się przez fosę biegnącą wokół budynku, lecz nikt nie zauważył go ani w chwili, gdy przeskakiwał przez krawędź, ani wtedy, gdy łomem wypychał okno piwnicy. W przeciwnym razie już dawno by go złapano. Ale… w świetle dnia mogą zauważyć ślady łomu na oknie… Zadrżał na tę myśl i nagle usłyszał, jak głośno wali mu serce. Ruszenie się spod ściany i podejście do okna wymagało wiele samozaparcia. Spróbował dojrzeć cokolwick przez brudną szybę. Zanim zamknął okno za sobą, napluł na framugę i wtarł nieco brudu w ślady pozostawione przez żelazo; ale czy zrobił to dość dobrze? Kręcąc głową usiłował dojrzeć coś przez zarys serca, które wcześniej wyrysował na szybie. Upewnił się, że poodłamywane drzazgi były ledwo widoczne. Poczuwszy ulgę pośpieszył z powrotem do kąta, lecz w ciągu paru minut strach wrócił.

Przez okno wlewało się teraz pełne światło dnia — ile czasu jeszcze upłynie, zanim go znajdą? Jeśli ktokolwiek wejdzie przez te drzwi i spojrzy w tym kierunku, zaraz go zobaczy, gdyż stare, pokryte pajęczyną płyty, za którymi się skulił, nie były w stanie zasłonić go całkowicie. Drżąc ze strachu przylgnął do betonowcj ściany tak mocno, że przez cienki materiał koszuli poczuł jej szorstką powierzchnię.

Stracił zupełnie poczucie czasu — każda chwila zdawała się wiecznością. Gotów był przysięgać, że spędził w tej piwnicy połowę życia. Podczas kilkunastu sekund, gdy ktoś przechodził korytarzem, a on wsłuchiwał się w odgłosy nadchodzących i oddalających się stóp, stwierdził, że wszystkie jego wcześniejsze lęki były tylko błahostką. Leżąc na podłodze trząsł się i pocił jednocześnie, a nade wszystko przeklinał swoją słabość. Strach był silniejszy od niego. Zaciśniętymi palcami bezwiednie skubał swą goleń, i aż pojawiła się krew. Przycisnął w tym miejscu złachmanioną chustkę i czas ruszył znów z miejsca, lecz jeszcze i wolniej niż przedtem.

Wyjście z pomieszczenia była trudniejsze niż czekanie. Nie wiedział, czy ludzie, którzy mieszkali na górze, wyszli już do pracy ani czy w ogóle zwykli wychodzić. No i, czy oni w ogóle pracują? Następna fala strachu. Upływ czasu mógł oszacować jedynie obserwując smugę słonecznego światła przedzierającego się przez brudne okno i nasłuchując odgłosów ruchu ulicznego. Odczekał dość długo, potem dołożył jeszcze trochę, aż doszedł do wniosku, że teraz będzie można już wyjść. Schował łom za pasek szortów tak, że nie dawał się zauważyć. Otrzepał się z kurzu na ile mógł i ujął klamkę.

Z odległej części piwnicy dochodziły jakieś odgłosy, ktoś walił młotkiem, lecz na drodze do schodów nie spotkał nikogo. Gdy dochodził do drugiego piętra, usłyszał czyjeś kroki, lecz zdołał zbiec o kondygnację niżej i przeczekać w korytarzu, aż schody znów były puste. Nie było już więcej przeszkód i po minucie Billy stał przed drzwiami ze znajomą tabliczką: O’Brien.

— A jeśli ona wciąż jest w domu? — wyszeptał i uśmiechnął się. — To byłby kłopot, ty chcesz przecież gotówki — dodał, lecz glos zabrzmiał nienaturalnie. Wciąż dobrze pamiętał te okrągłe piersi mierzące wprost w niego.

Wraz z otwarciem zewnętrznych drzwi w głębi mieszkania musiał z pewnością rozlec się jakiś sygnał, przynajmniej tak było w nocy. I bardzo dobrze. Aby się włamać, potrzebował pewności, że nikogo nie ma w środku. Zanim nerwy zawiodły go kompletnie, pchnął drzwi, wszedł do sionki i oparł się o nie, już zamknięte.

Ktoś mógł jednak być w domu. Poczuł jak na tę myśl pot zalewa mu twarz. Spojrzał w obiektyw kamery, lecz szybko odwrócił wzrok. Jeśli spyta mnie, powiem coś o Western Union, coś o telegramie. Przestępując z nogi na nogę czekał na trzask włączanego głośnika tak długo, aż ściany zaczęły naciskać na niego ze wszystkich stron. Lecz nic nie mąciło ciszy. Usiłował domyślić się, czy minęła już minuta. Policzył do sześćdziesięciu, lecz stwierdził, że liczył za szybko i zrobił to jeszcze raz.

— Część — powiedział na wypadek, gdyby system TV nie działał, dla pewności zastukał jeszcze do drzwi. Z początku cicho, potem coraz głośniej i śmielej.

— Czy ktoś jest w domu? — zawołał ujmując żelazo i wciskając naostrzony koniec w ościeże drzwi tuż obok klamki. Gdy tkwiło już dość głęboko, pociągnął silnie obiema rękami. Rozległ się cichy trzask i drzwi stanęły otworem. Gotów w każdej chwili odwrócić się i rzucić do ucieczki, prawie na palcach wszedł do środka.

Apartament był mroczny i cichy, powietrze w środku chłodne. Na końcu długiego korytarza widniały otwarte drzwi, a w głębi fragment ciemnego ekranu telewizora. Po lewej ręce miał zamknięte drzwi sypialni z łóżkiem, na którym w nocy leżała ona. Może wciąż jeszcze tam była, może spala i gdyby tak wszedł i nie obudził jej od razu… Zadrżał. Ściskając żelazo w lewej ręce powoli otworzył drzwi.

Jedyne co zobaczył to zmięte i splątane prześcieradła. Przeszedł obok łóżka i nie spojrzał na nie już więcej. Czego niby jeszcze oczekiwał? Dziewczyna taka jak ona, wcale by go nie — chciała. Zaklął i wysunął górną szufladę wielkiej toalety, odłupując przy tym drzazgi i niszcząc ją żelazem. Była pełna różowej i białej gładkiej bielizny delikatniejszej niż wszystko, co znał do tej pory. Przesunął ręką po tkaninach i wyrzucił wszystko na podłogę

W ten sam sposób potraktował po kolei wszystkie szuflady. Zawartość rozrzucał wkoło, odkładając na bok tylko te rzeczy z ubrania, o których wiedział, że na pchlim targu zdoła je sprzedać za wysoką cenę. Nagły łoskot przyprawił go o spazm strachu, po chwili zastąpionego przez złość. Zastygł w bezruchu i dopiero po chwili skojarzył, że to tylko woda bulgocze w rurach. Odprężył się trochę, zaczął wreszcie kontrolować swe emocje i może dzięki temu zauważył stojącą na stole szkatułkę z biżuterią.

Wziął ją do ręki a gdy przyglądał się szpilkom i bransoletkom, zastanawiając się, czy są prawdziwe i ile mógłby za nic dostać, drzwi łazienki otworzyły się i do sypialni wszedł Mike O’Brien.

W pierwszej chwili nie zauważył Billy’ego. Stanął tylko i gapił się na zniszczoną toaletkę, na uszkodzony kredens i porozrzucane rzeczy. Ubrany był w szlafrok pokryty ciemnymi plamami wody. Mokrą głowę wycierał ręcznikiem. Gdy w końcu ujrzał Billy’ego, stanął zdumiony i odrzucił ręcznik.

— Ty mały sukinsynu! — ryknął. — Co u diabła tu robisz! Nadciągał jak sama śmierć, jak góra, twarz miał jeszcze poczerwieniałą po kąpieli, gniew czynił ją szkarłatną. Był dwie głowy wyższy od Billy’ego, a pod rozlazłą tłustością ramion widniały solidne muskuły i jasne było, że niczego tak nic pragnie, jak rozedrzeć tego chłopaka na dwoje.

Mike wyciągnął ręce i Billy cofał się tak długo, aż poczuł ścianę za plecami. W dzikiej panice przypominał sobie o obciążającym mu dłoń żelazie i zamachnął się na ślepo. Potem spostrzegł, że Mike, nie wydając dźwięku, upadł na dywan. Usłyszał tylko ciężki łomot walącego się ciała i dopiero wtedy zaczął kojarzyć, co właściwie zrobił.

Oczy O’Briena były szeroko otwarte, lecz niczego już nie widziały. Żelazo uderzyło go w skroń, a ostry koniec z łatwością przebił cienką w tym miejscu kość i zagłębił się w mózg, zabijając O’Briena na miejscu. Było bardzo mało krwi, żelazo bowiem pozostało w ranie i wystawało teraz z boku głowy jak czarny uchwyt.

To że Billy nie został ujęty ani zauważony, gdy wychodził z budynku, było tylko wynikiem całego szeregu zbiegów okoliczności albo, mówiąc inaczej, po prostu miał szczęście. Zmykając w ślepej panice nie spotkał nikogo na schodach, lecz zmyliwszy zakręty znalazł się blisko wyjścia dla służby. Wprowadzał się nowy lokator i przynajmniej dwudziestu równie jak Billy obdartych mężczyzn wnosiło meble. Doglądał ich jeden mundurowy z obsługi budynku, ale pilnował tylko tych, którzy wchodzili i nie zwrócił uwagi, gdy Billy wyszedł dołączywszy do dwu innych.

Billy doszedł prawie do nabrzeża, gdy zdał sobie sprawę, że w panicznej ucieczce zostawił cały łup. Oparł się plecami o mur i osunął, aż skulony przysiadł na piętach. Dyszał z wyczerpania i nieustannie ocierał pot zalewający mu oczy. Musiał przecież wciąż obserwować czy ktoś go nie ściga. Było spokojnie, nikt go nie zauważył, udało się. Lecz zabił człowieka i nic z tego nie miał. Zadrżał mimo gorąca i wciągnął głęboko powietrze. Gówno, wszystko na nic.

Загрузка...