16

— Wszyscy mówią, że to najzimniejszy październik, jaki pamiętają. I jeszcze ten deszcz, nigdy nie ma go dość, by wypełnić zbiorniki, ale starcza go, by przemoknąć, a potem marznie się jeszcze bardziej. Czy tak nie jest?

Shirl przytaknęła. Nie słuchała całej tej przemowy, ale zwróciła uwagę na intonację głosu, która musiała oznaczać pytanie. Kolejka przesunęła się o parę kroków. Shirl w zdawkowy sposób postąpiła za swoją rozmówczynią — bezkształtnym tobołem grubych ubrań nakrytym podartym płaszczem przeciwdeszczowym i przewiązanym paskiem. Całość przypominała niewprawnie napchany worek. Sama nie wyglądam wiele lepiej, pomyślała Shirl naciągając wyżej koc, którym okryła się cała. włącznie z głową dla ochrony przed mżawką. Kolejka zmalała. Przed nią stało już tylko parę tuzinów ludzi. Wszystko to trwało niemiłosiernie długo, było już prawie ciemno. Zainstalowana na wierzchu wagonu-cysterny latarnia rzucała słaby blask na czarne boki zbiornika, światło rozpraszało się w kropelkach rzadkiego deszczu. Kolejka znów się przesunęła i stojąca z przodu kobieta postąpiła chybotliwie parę kroków, ciągnąc za sobą dziecko z twarzą okrytą szalem — pakunek równie bezkształtny jak matka. Spod tego szala dobywał się nieustanny pisk.

— Przestań — powiedziała kobieta i odwróciła się do Shirl. Miała nalaną twarz z wąskimi ustami, które wyglądały jak czarny otwór z przebłyskującymi gdzieniegdzie resztkami zębów. — Płacze, bo było u doktora. Myśli, że jest chore, ale to tylko kwash. — Podniosła do góry opuchłą, baloniastą dłoń dziecka. — Można to poznać po nabrzmieniu dłoni i czarnych pryszczach na kolanach. Musiałam siedzieć dwa tygodnie w klinice Bellevue, żeby zobaczyć się z doktorem, który powiedział mi to, co już sama wiedziałam. Ale to jedyny sposób, by dostać podpisaną kartkę na przydział masła orzechowego. Mój stary bardzo je lubi. Mieszkasz blisko mnie, prawda? Chyba już cię widywałam?

— Dwudziesta Szósta Ulica — powiedziała Shirl, zdejmując z kanistra nakrętkę i chowając ją do kieszeni. Miała dreszcze i była pewna, że się przeziębi.

— Zaraz wiedziałam, że to ty. Poczekaj chwilę, to pójdziemy razem. Robi się późno i niejeden gówniarz chętnie odebrałby ci wodę. Teraz to dobry towar. W moim domu mieszka Mrs Ramirez, kpiara, ale w porządku. Wiesz, jej rodzina mieszka tam od drugiej światowej. Ma teraz dwa wybite zęby i oko w takim stanie, że prawie nie widzi. Jakiś gówniarz dał jej pałą w łeb i zabrał wodę.

— Dobrze, poczekam na panią, to dobry pomysł — Shirl nagle poczuła się bardzo osamotniona.

— Kartki — powiedział policjant; wręczyła mu trzy kartki: jej, Andy’ego i Sola. Przyjrzał im się pod światło i oddał. — Sześć kwart — zawołał do mężczyzny przy zaworze.

— To nie w porządku — stwierdziła Shirl.

— Dziś ograniczono racje, moja pani, proszę się przesuwać, inni czekają.

Przytrzymała kanister, gdy pompowy wsunął do środka końcówkę węża i puścił wodę.

— Następny! — zawołał już po chwili.

Bulgoczący kanister był tragicznie lekki. Odsunęła się i stanęła obok policjanta, czekając na sąsiadkę. Pojawiła się po chwili, jedną ręką holując dziecko, a w drugiej niosła pięciogalonowy zbiornik, który wydawał się prawie pełen. Musiała mieć liczną rodzinę.

— Chodźmy — powiedziała, przytrzymując chwiejące się dziecko.

Gdy oddaliły się od bocznicy kolejowej przy Dwunastej Alei, zrobiło się jeszcze ciemniej. W okolicy wznosiły się głównie stare fabryki i magazyny, za których ślepymi murami kłębiły się tłumy mieszkańców. Chodniki były mokre i puste. Najbliższe latarnie uliczne były o całą przecznicę dalej.

— Mój mąż sklnie mnie od najgorszych, że przyszłam do domu tak późno — powiedziała kobieta, gdy skręciły za róg.

Tuż przed nimi na chodniku pojawiły się dwie ciemne postacie.

— I oto mamy wodę — powiedziała bliższa, a odległy blask latarni odbił się od trzymanego przez nią noża. — Nie, nie róbcie tego, proszę, nie! — zaczęła błagać kobieta, chowając zbiornik za siebie. Shirl przylgnęła do muru, gdy ujrzała, że obaj napastnicy podchodzą bliżej. Obaj byli nastolatkami, obaj dzierżyli w dłoniach noże.

— Woda! — rozkazał pierwszy, wymachując nożem w kierunku kobiety.

— A weź ją sobie — zaskrzeczała, po czym rozkołysała zbiornik i zanim chłopak zdążył uskoczyć, uderzyła go z całej siły w głowę. Upadł, gubiąc nóż.

— Też masz ochotę? — krzyknęła do drugiego.

— Nie, nie — zapiszczał, pomagając pozbierać się pierwszemu i wycofując się pospiesznie.

Kobieta schyliła się i podniosła nóż. Drugi z napastników dźwignął wreszcie na nogi oszołomionego kolegę i pociągnął go za najbliższy róg. Wszystko to trwało parę sekund. Shirl przez cały ten czas stała pod ścianą i trzęsła się ze strachu.

— Zaskoczyłam ich — ucieszyła się kobieta, oglądając stary nóż do krojenia mięsa. — Potrafię zrobić z tego lepszy użytek niż oni. Zwykłe gówniane szczeniaki. — Była podniecona i szczęśliwa. Ani na chwilę nie puściła ręki dziecka, które płakało teraz głośniej.

Nie napotkały już więcej kłopotów, ale kobieta odprowadziła Shirl aż do drzwi.

— Dziękuję bardzo, nie wiem, co bym sama zrobiła…

— Żaden kłopot — kobieta była wciąż w dobrym humorze. — Widziałaś, co z nim zrobiłam. No i kto ma teraz nóż? — Odeszła, dźwigając w jednej ręce ciężki zbiornik, drugą ciągnąc za, sobą dziecko.

Shirl weszła do domu.

— Gdzie byłaś? — spytał Andy, gdy pojawiła się w drzwiach. — Zaczynałem się już zastanawiać, co się z tobą stało.

W pokoju było ciepło, w powietrzu unosił się lekki zapach dymu, a Andy i Sol siedzieli przy stole z drinkami w dłoniach.

— Byłam po wodę. Kolejka ciągnęła się aż do przecznicy. Dali mi tylko sześć kwart, znów obcięli racje — spostrzegła gniewne spojrzenie Andy’ego i postanowiła nic nie wspominać o incydencie w drodze powrotnej. Byłby wówczas dwakroć bardziej rozdrażniony, a nie chciała, by coś popsuło im nastrój.

— Zaiste, wspaniale — powiedział sarkastycznie Andy. — Racje były już i tak za małe, a zatem obniżono je jeszcze bardziej. Lepiej zdejmij te mokre rzeczy, Shirl, a Sol naleje ci Gibsona. Właśnie doszedł jego domowy wermut, a ja dokupiłem trochę wódki.

— Wypij to — powiedział Sol, wręczając jej oziębioną szklankę. — Ugotowałem zupę z ener-G, to jedyny sposób, by przyswoić to bezboleśnie. Zaraz będziesz mogła jeść. To będzie na pierwsze danie, przed… — nie dokończył zdania, wskazując brodą na lodówkę.

— Co jest? — spytał Andy. — Tajemnica?

— Nie mamy żadnych tajemnic — Shirl otworzyła lodówkę. — Tylko niespodziankę. Byłam dziś na rynku i kupiłam po jednym dla każdego z nas. — Wyjęła talerz z trzema małymi sojowymi zrazami. — To nowy gatunek, mówili o tym w telewizji, reklamują jako przywędzane.

— To musiało kosztować majątek — powiedział Andy. — Nie będziemy mieli co jeść przez resztę miesiąca. — Nie są aż tak drogie. Zresztą, kupiłam je za moje pieniądze, nie ruszyłam budżetu domowego.

— To bez znaczenia, pieniądze to pieniądze. Za to, co na nie wydałaś, moglibyśmy prawdopodobnie jeść przez tydzień.

— Zupa podana — powiedział Sol, stawiając talerz na stole.

Coś ścisnęło Shirl w gardle i nie mogła nic powiedzieć. Usiadła, wbiła wzrok w talerz i z trudem pohamowała łzy.

— Przepraszam — rzekł Andy. — Ale wiesz, jak ceny idą w górę. Musimy wybiegać myślą naprzód. Podniesiono podatek miejski, teraz wynosi on dziewięćdziesiąt centów. Wszystko przez to, że zwiększono opłaty na opiekę społeczną. Zimą będzie ciężko. Nie myśl, że nie cenię sobie…

— Jeśli tak wysoko to cenisz, to czy mógłbyś się zamknąć i zjeść zupę? — spytał Sol.

— Nie wtrącaj się, Sol — powiedział Andy.

— Nie będę się wtrącał, ale nie przenoś swoich konfliktów do mojego pokoju. A teraz spokój, posiłek taki jak ten, nie powinien zostać niczym zepsuty.

Andy już chciał coś odpowiedzieć, ale rozmyślił się. Zamiast tego sięgnął przez stół i ujął dłoń Shirl.

— To będzie z pewnością smaczne — powiedział. — Zrobiłaś nam dużą przyjemność.

— Najpierw spróbuj zupy — powiedział Sol, spoglądając zezem na pełną łyżkę. — Ale zrazy to będzie z pewnością niebo w gębie.

Jedli zupę w milczeniu, aż Sol zaczął opowiadać jedną ze swoich historyjek z czasów Nowego Orleanu, która była tak nieprawdopodobna, że nie można było się nie roześmiać. Atmosfera wyraźnie się poprawiła. Sol rozdzielił resztę Gibsona, a Shirl podała tymczasem zrazy.

— Gdybym tak mógł upić się dość, by to coś smakowało mi jak mięso — stwierdził Sol z pełnymi ustami, przeżuwając z widoczną przyjemnością.

— Całkiem smaczne — powiedziała Shirl, a Andy przytaknął.

Dziewczyna szybko zjadła swój zraz i kawałkiem suchara wybrała z talerza sos. Upiła drinka. Kłopoty z wodą wydały się teraz tak odległe. Co ta kobieta mówiła o swoim dziecku?

— Czy wiecie może, co to jest kwaski? — spytała. Andy wzruszył ramionami.

— Wiem tyle, że to jakaś choroba. Czemu pytasz? — Rozmawiałam trochę z kobietą, która stała przede mną w kolejce po wodę. Miała ze sobą małego chłopca, który był chory właśnie na ten kwaski. Nie rozumiem, czemu zatem zabrała go na deszcz i nie wiem, czy to nie jest zaraźliwe.

— Zaraźliwe nie jest na pewno — powiedział Sol. — Kwaski to skrót od kwashiorkor. Gdybyś w trosce o swoje zdrowie tak jak ja oglądała programy medyczne lub zajrzała czasem do książki, to wiedziałabyś o niej wszystko. Nie możesz się zarazić, bo to choroba wynikająca z niedoborów, tak jak beri-beri.

— O tej też nigdy nie słyszałam.

— Ta jest rzadka, ale kwaski spotyka się ostatnio coraz częściej. Powodowany jest przez niedobór protein. Kiedyś była znana tylko w Afryce, obecnie jednak panoszy się w całych Stanach Zjednoczonych. Miłe, prawda? Nie ma mięsa, soczewica i fasola sojowa są za drogie, a zatem mamusie napychają dzieci sucharami i cukierkami, wszystkim, co jest tanie…

Żarówka zamigotała i zgasła. Sol znalazł po omacku drogę przez pokój i w gmatwaninie piętrzących się na lodówce drutów odszukał przełącznik małej lampki. Mdły blask rozproszył ciemność.

— Trzeba je naładować — mruknął — lecz można poczekać z tym do rana. Większy wysiłek po jedzeniu źle wpływa na krążenie krwi i trawienie.

— Cieszę się, że pan tu jest, doktorze — powiedział Andy. — Bo widzi pan, mam pewien kłopot. Otóż, wszystko co zjem wędruje mi od razu do żołądka…

— Bardzo zabawne, panie Mądraliński. Naprawdę, nie rozumiem Shirl, jak możesz wytrzymać z tym żartownisiem. Po jedzeniu wszyscy poczuli się lepiej, rozmawiali aż do czasu, gdy Sol ogłosił, że wyłącza światło, by oszczędzać akumulatory. Mała kostka zalatującego rybą węgla morskiego spłonęła na popiół i pokój zaczął się wychładzać. Powiedzieli sobie dobranoc i rozeszli się. Andy wyszedł pierwszy, by znaleźć latarkę. W ich pokoju było jeszcze zimniej .

— Idę spać — powiedziała Shirl. — Nie jestem naprawdę zmęczona, ale to jedyny sposób, by się ogrzać. Andy bezskutecznie pstrykał przełącznikiem.

— Wyłączyli prąd, a ja muszę jeszcze zrobić parę rzeczy. Co się dzieje? Już od tygodnia jesteśmy co wieczór pozbawiani elektryczności.

— Pozwól mi się położyć — poprosiła Shirl. — Nie mam wyjścia.

Rozłożył notatnik na komodzie, obok położył formularz z odzysku i zaczął przepisywać informacje do raportu.

Prawą dłonią rytmicznie ściskał latarkę. Miasto było ciche tej nocy, deszcz i ziąb przegoniły ludzi z ulic. Powarkiwanie małego generatorka, przerywane od czasu do czasu poskrzypywaniem rysika na plastiku, brzmiało w tej ciszy nienaturalnie głośno. Było dość światła, by Shirl mogła rozebrać się. Zadrżała zdjąwszy wierzchnią odzież i szybko naciągnęła grubą zimową piżamę i pocerowaną parę skarpet, których używała tylko do snu. Na to narzuciła jeszcze ciepły sweter. Prześcieradła były zimne i wilgotne, nie zmieniali ich od kiedy zaczęły się kłopoty z wodą. Wietrzyła je jak często się dało, ale to niewiele pomagało. — Co przepisujesz? — spytała.

— Wszystko co mam o Bill’ym Chungu, wciąż chcą, bym go znalazł. Najgłupsza sprawa o jakiej kiedykolwiek słyszałem. — Rzucił rysik ze złością i przeszedł się tam i z powrotem po pokoju. Wciąż ściskał latarkę, która rzucała na sufit ruchliwe cienie. — Od czasu morderstwa O’Briena mieliśmy w rejonie dwa tuziny zabójstw. Złapaliśmy jednego mordercę, gdy stał nad wykrwawiającą się żoną, a wszystkie inne sprawy zostały zapomniane niemal tego samego dnia, gdy się zdarzyły. Czemu to jedno śledztwo jest tak istotne? Wydaje się, że nikt nie potrafi na to odpowiedzieć, a jednak wciąż żąda się ode mnie nowych raportów. I wciąż oczekuje się, że po dwóch zmianach pod rząd pójdę jeszcze szukać tego szczeniaka. Dziś w nocy też powinienem łazić gdzieś tam i sprawdzać kolejny telefoniczny donos, ale mam już dość, nawet jeśli Grassy ma urządzić mi jutro piekło. Czy wiesz, ile sypiam ostatnio?

— Wiem — powiedziała cicho.

— Po parę godzin i to jeśli mam wyjątkowo spokojną noc. No cóż, dzisiaj zamierzam dać sobie spokój. Muszę znów pokazać się o siódmej rano, szykuje się kolejny wiec protestacyjny na Union Square, a zatem znów sobie nie pośpię. — Przestał chodzić i wręczył jej latarkę, która rozjaśniała na nowo, gdy Shirl nacisnęła na rączkę. — Gadam tyle, a tak naprawdę, to ty miałabyś więcej powodów, by narzekać. Zanim mnie spotkałaś, żyło ci się o wiele lepiej.

— Ta jesień dla wszystkich jest ciężka. Nie pamiętam, żeby kiedyś zebrało się tyle kłopotów naraz. Najpierw woda, teraz brak paliwa i prądu. Nie rozumiem tego…

— Nie o tym myślę, Shirl. Czy mogłabyś poświecić na szufladę? — wyjął puszkę z oliwą i zestaw do czyszczenia broni, rozłożył to na szmatce obok łóżka. — Myślałem konkretnie o nas. Nie jestem w stanie zapewnić ci standardu, do jakiego przywykłaś.

Zwykle oboje unikali jakichkolwiek wzmianek o czasach, gdy mieszkała z O’Brienem. Nigdy o tym nie rozmawiali.

— Dom mego ojca nie różnił się prawie od twojego — powiedziała. — Aż tak wiele się nie zmieniło.

— Nie o tym mówię. — Przykucnął i rozłożył rewolwer, przesunął kilkakrotnie szczoteczką przez bębenek. — Po tym jak opuściłaś dom, wiodło ci się znacznie lepiej. Jesteś piękną dziewczyną, więcej nawet niż piękną. Wielu musiało starać się o twoje względy — mówił, przerywając co chwilę i spoglądając na rozłożony warsztat.

— Jestem tu, ponieważ tego pragnęłam — powiedziała ujmując w słowa to, czego on nie był w stanie wyrazić. — Owszem, bycie atrakcyjną ułatwia niejedno, ale to nie wszystko. Chcę… nie wiem dokładnie… chyba być szczęśliwą. Pomogłeś mi, gdy bardzo potrzebowałam pomocy i było nam dobrze razem, lepiej niż w ogóle sądziłam, że może być. Nie mówiłam ci tego, ale miałam nadzieję, że zaprosisz mnie tutaj. Tak dobrze nam szło…

— I to był jedyny powód?

Nie rozmawiali o tym od owej nocy, gdy zaproponował jej wspólne zamieszkanie. Teraz nagle coś go napadło i chciał znać wszystkie jej myśli, nic nie wyjawiając ze swoich.

— Czemu pytasz mnie o to teraz, Andy? O co chodzi? — Wyraźnie starała się uniknąć odpowiedzi.

Wsunął bębenek z powrotem i zakręcił go palcami.

— Ja lubiłem cię, lubiłem cię bardzo. Tak naprawdę, jeśli chcesz wiedzieć — zniżył głos, jakby chodziło o coś wstydliwego — to kocham cię.

Shirl nie wiedziała, co powiedzieć i cisza przedłużała się. Latarka powarkiwała, po drugiej stronie przepierzenia rozległ się jęk sprężyn i stłumione chrząknięcie. Sol kładł się spać.

— A ty, Shirl? — spytał Andy tak cicho, by Sol go nie usłyszał. Po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy podniósł głowę i spojrzał na Shirl.

— Ja… jestem tu szczęśliwa. . Chcę tu zostać. Nie myślałam wiele o tym wszystkim. Nie zastanawiałam się…

— Miłość, małżeństwo, dzieci? Czy o tym też nie myślałaś?

Ton jego głosu był teraz ostry.

— Każda dziewczyna myśli o takich meczach, ale…

— Ale nie z nędzarzem takim jak ja i nie w takiej beznadziejnej pułapce na szczury jak ta. To chciałaś powiedzieć?

— Niczego nie chciałam powiedzieć. Nawet tak nie pomyślałam. Nie narzekam. Może tylko tyle, że siedzę tu całymi dniami, a ciebie nie ma.

— Mam pracę i nic na to nie poradzę.

— Wiem, po prostu chciałabym cię częściej widywać. Przez te pierwsze parę tygodni spędzaliśmy razem o wiele więcej czasu. To było fajne.

— Wydawanie gotówki zawsze jest fajne, ale życie nie polega tylko na tym.

— Czemu nie? Nie mówię, żeby ciągle, ale co pewien czas można sobie zafundować coś miłego. I żebyśmy byli razem przynajmniej wieczorami, chociaż w niedziele. Mam wrażenie, że nie rozmawialiśmy ze sobą od tygodni. Nie mówię, że to musi być jeden nieustający romans…

— Mam pracę. Jak sądzisz, ile by zostało z naszego romansu, gdybym ją porzucił?

Shirl była bliska łez.

— Andy, proszę, nie chcę się z tobą sprzeczać. To ostatnie, na czym by mi zależało. Czy nie rozumiesz…?

— Cholernie dobrze rozumiem. Gdybym był grubą rybą w syndykacie i zajmował się panienkami, haszem i LSD, to wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Ale jestem tylko gliniarzem, który ledwo daje radę związać koniec z końcem i nie wie, czy w przyszłym miesiącu jakieś sukinsyny nie odciągną mu tych końców za daleko.

Mówiąc to pakował naboje do bębenka i był tym tak pochłonięty, że nie widział łez spływających po twarzy Shirl. Nie rozpłakała się przy stole, ale teraz powstrzymanie się było ponad jej siły. Wszystko zebrało się razem — i zimno, i ten chłopak z nożem, i brak wody, a teraz jeszcze Andy. Odłożyła latarkę na podłogę i światło zaczęło przygasać. Zanim Andy podniósł ją i znów ożywił koło zamachowe, odwróciła się już do ściany i naciągnęła koce na głowę.

Odwzajemniała wiele z uczuć Andy’ego, tego była pewna, ale czy go kochała? Jak miała się tego dowiedzieć, skoro prawie się ostatnio nie widywali? Czemu on tego nie rozumiał? Nie usiłowała niczego ukrywać, niczego nie unikała. Lecz jej życie teraz to nie było życie z nim, to było przesiadywanie w tym strasznym pokoju i czekanie, i gubienie się w domysłach, czy zajrzy do domu. I ta ulica, ludzie na niej mieszkający, ten chłopak z nożem… Przygryzła wargi, lecz nie mogła przestać płakać.

Gdy kładł się do łóżka, nie odezwał się ani słowem, a ona nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. We dwoje było cieplej; nie przeszkadzało jej nawet, że śmierdział olejem, nie starł go dobrze z dłoni. Gdy był blisko, czuła się o wiele lepiej .

Dotknęła jego ramienia i wyszeptała:

— Andy — ale było już za późno. Spał głęboko.

Загрузка...