Była to dziwna wspinaczka — Shirl omiatała światłem latarki uśpione pokotem na schodach postacie, a idący za nią Andy niósł walizki. Sol spał i musieli po cichu przejść przez pokój. Łóżko było dość szerokie dla obojga; zmęczona Shirl zwinęła się z głową na ramieniu Andy’ego i szybko zasnęła. Spała tak twardo, że nie zauważyła, jak wstał, ubrał się i wyszedł. Obudziło ją dopiero wpadające przez okno słońce, które nagrzało nogi łóżka. Oparła się łokciami o parapet; powietrze po deszczu było świeże. Cały brud miasta spłynął z wodą. Widziała nawet sylwetki odległych budynków Bellewe, wyrastających kanciasto nad morzem niższych, smoliście czarnych dachów i pokrytych zaciekami ceglanych murów. Upał ustąpił i to było najlepsze. Ziewnęła z przyjemnością i odwróciła się, by spojrzeć na pokój.
Oto czego można oczekiwać od kawalera. Nawet schludnie, lecz ciepła tu tyle, ile w starym bucie. Na wszystkim leżała cienka warstwa kurzu, co było prawdopodobnie jej winą, gdyż Andy spędzał ostatnio w domu bardzo mało czasu. Gdyby udało się zdobyć farbę, to temu staremu kredensowi na pewno nie zaszkodziłoby odmalowanie. Nawet gdyby zleciał ze schodów, nie mógłby być bardziej poobijany. Za to lustro jest duże, na całe drzwi szafy, pęknięte, lecz nadające się do użytku. No i jest szafa na rzeczy. Nie ma na co narzekać, trzeba tu tylko trochę posprzątać, wyczyścić to i owo i pokój będzie całkiem miły. I precz z tymi milionami pajęczyn na suficie.
Zbiornik wody wisiał na ściance działowej tuż obok drzwi. Gdy odkręciła kurek, pociekł cienki, brązowawy strumyk wody. Gromadząca się w misce ciecz miała ostry zapach chemikaliów, który niemal zapomniała. Cała woda w Chelsea Park była przepuszczana przez system kosztownych filtrów. Nie zdołała znaleźć kawałka mydła, więc tylko spryskała twarz i opłukała ręce i właśnie wycierała je w wiszący obok zbiornika wystrzępiony ręcznik, gdy przez ściankę doszedł ją dziwny, wyjący dźwięk. Zastanawiała się, co to może być. Odgłos dochodził niewątpliwie z pokoju, w którym mieszkał Sol. Tego hałasu nie było przedtem, zanim on nie usłyszał, że Shirl już wstała, że chodzi po pokoju i puszcza wodę. Znaczyło też, że pokój Andy’ego zapewniał tyle prywatności, co klatka na ptaki. No cóż, na to nie ma już rady. Wyszczotkowała włosy, włożyła tę samą suknię, którą miała na sobie w nocy i dodała parę kresek makijażu. Potem wciągnęła głęboko powietrze i otworzyła drzwi.
— Dzień dobry — powiedziała i oniemiała, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa więcej. Stała usiłując nie gapić się zbyt ostentacyjnie. Sol siedział na pozbawionym kół rowerze i jechał do nikąd, lecz pedałował z zapałem, aż siwe włosy rozwiewały mu się we wszystkich kierunkach, a broda podskakiwała na piersi. Jedynym jego strojem były stare, Znoszone szorty. Wycie dochodziło z czarnego urządzenia na tylnej osi roweru.
— Dzień dobry! — zawołała raz jeszcze, tym razem głośniej, aż Sol spojrzał na nią i zwolnił. — Jestem Shirl Greene — przedstawiła się.
— A kimże innym mogłabyś być — powiedział chłodno Sol zsiadając z siodełka i wycierając przedramieniem pot z czoła.
— Nie widziałam nigdy takiego roweru. Czy to do czegoś służy? — nie chciała się z nim kłócić i to niezależnie od tego, jak bardzo on by pragnął konfliktu.
— Tak. Robi lód. — Zajął się zakładaniem koszuli. W pierwszej chwili pomyślała, że z niej żartuje, zawsze bała się kawałów z podtekstami, obliczonych na myślenie i nigdy ich nie rozumiała. Dopiero po chwili zauważyła druty biegnące od tego czegoś, co przypominało motorek, do całej sterty akumulatorów ustawionych na lodówce.
— Już wiem — powiedziała ciesząc się z dokonanego odkrycia. — Pan zasila tym rowerem lodówkę. Myślę, że to wspaniałe rozwiązanie. — Jego jedyną odpowiedzią tym razem był pomruk, bez komentarzy, wiedziała zatem, że są postępy. — Lubi pan kawę?
— Nie mam pojęcia. Tak długo jej już nie piłem.
— Mam jeszcze w walizce pół puszki. Gdyby znalazło się tutaj trochę wrzątku, to zaparzyłabym. — Nie czekając na odpowiedź, wróciła do pokoju i przyniosła puszkę. Sol spojrzał na brązowy pojemnik, po czym wzruszył ramionami i poszedł napełnić czajnik wodą.
— Założę się, że smakuje jak trucizna — powiedział stawiając imbryk na piecyku. Najpierw zapalił zwieszającą się pośrodku pokoju żarówkę, przyjrzał się rozżarzonym drucikom i niechętnie skinął głową. — Dla odmiany włączyli nam dzisiaj prąd. Miejmy nadzieję, że zdążymy zagotować pół cala wody. — Włączył spiralkę piecyka.
— Pijam kawę dopiero od paru lat — powiedziała Shirl siadając na krześle przy oknie. — Słyszałam wprawdzie, że nie przypomina w smaku prawdziwej kawy, ale nie miałam okazji sprawdzić.
— Mogę cię zapewnić, że rzeczywiście nie przypomina.
— Próbował pan kiedyś prawdziwej kawy? Więcej niż raz? — nigdy jeszcze nie spotkała mężczyzny, który nie lubiłby opowiadać o swoich doświadczeniach.
— Czy próbowałem? Kochana, ja żyłem kawą. Ty jesteś szczeniak i nie możesz mieć pojęcia, jak wszystko wyglądało kiedyś. Wypijało się trzy, cztery kubki, czasem nawet cały dzbanek i nikt się nie dziwił. Raz nawet zatrułem się kawą, skóra mi zbrązowiała i w ogóle, bo wypijałem do dwudziestu porcji dziennie. Mistrz świata w piciu kawy, mógłbym wygrywać zawody.
Shirl zdołała jedynie potrząsnąć z podziwem głową i upić łyk kawy. Była jeszcze za gorąca.
— A, przypomniałam sobie — powiedziała zrywając się z krzesła i biegnąc do sąsiedniego pokoju. Wróciła po chwili niosąc dwa cygara, które wręczyła Solowi. — Andy mówił, że powinnam dać je panu, bo pan to pali.
Poza męskiej wyższości zniknęła i staruszek omal nie rozdziawił ust.
— Cygara? — to było wszystko, co zdołał wykrztusić.
— Tak, Mike miał ich całe pudełko, ale zostały tylko te dwa. Nie wiem nawet, czy są dobre.
Sol usilnie starał się przypomnieć sobie rytuał sprawdzania jakości tego właśnie gatunku cygar. Powąchał podejrzliwie koniuszek jednego.
— Wreszcie coś pachnie jak tytoń. — Gdy przyłożył cygaro do ucha i ścisnął węższy koniec, rozległ się ostry, trzeszczący dźwięk. — Aha! Zbyt wysuszone. Powinienem się tego domyślić. Trzeba umieć dbać o cygara, powinny być przechowywane w odpowiednich warunkach. Te są zbyt suche, muszą znaleźć się w nawilżaczu. Tak nie można ich palić.
— Choce pan powiedzieć, że nie są dobre? Że będziemy musieli je wyrzucić?
— Żadne takie, spokojnie. Po prostu schowam je do pudełka wyłożonego wilgotną gąbką i odstawię na trzy, cztery dni. Jedno, co warto wiedzieć o cygarach, to że można je jak Łazarza przywrócić do życia, a może nawet lepiej, bo on na pewno nie pachniał zbyt ciekawie po tym, jak cztery dni przebywał w ziemi. Pokażę ci, jak to się robi.
Shirl upiła kawy i uśmiechnęła się. Wydawało się, że wszystko ułoży się. Sol miał po prostu opory przed przyjęciem pod dach jeszcze jednej osoby, właściwie to zrozumiałe, że musiało go to niepokoić. Lecz był miły, znał wiele zabawnych historii, wyrażał się trochę w staroświecki sposób i wiedziała już, że będą w stanie się zgodzić.
— To wcale nie smakuje najgorzej — powiedział Sol. — Jeśli oczywiście potrafi się zapomnieć jak smakowała prawdziwa kawa. Czy wiesz co to była szynka wirgińska, pieczona wołowina czy indyk. Właśnie, kochana, o indykach to mógłbym ci opowiedzieć. To było podczas wojny, stacjonowałem wtedy w pewnej zapadłej dziurze w Teksasie. Żarcie wysyłano nam z St. Louis, ale ponieważ byliśmy dokładnie na końcu linii zaopatrzeniowej, więc na nasze zadupie dochodziło mało co, a to co dostawaliśmy, było beznadziejne. Widziałem, jak sierżanci w mesie wzdrygali się, ile razy otwierali beczki, stare dobre GI, w których nam wszystko przysyłano. Lecz raz, tylko raz, zadziałało to w drugą stronę. Ci Teksańczycy hodowali miliardy indyków, a przed Gwiazdką i Świętem Dziękczynienia wysyłali wszystko na północ, wiesz… — nie wiedziała, lecz przytaknęła. — No, i wojna trwała i nie było jak wysłać tych indyków, tak zatem Air Corps kupiło je za bezcen i potem jedliśmy je przez ponad miesiąc. Mówię ci! Mieliśmy pieczonego indyka, duszonego indyka, zupę z indyka, zrazy z indyka, indyka siekanego, krokiety z indyka…
Na korytarzu rozległ się odgłos pośpiesznych kroków i ktoś zakołatał do drzwi tak mocno, aż zadrżały. Sol po cichu wysunął szufladę stołu i wyjął wielki topór do dzielenia mięsa.
— Sol, jesteś tam? — zawołał z korytarza Andy szarpiąc za klamkę. — Otwieraj!
Sol rzucił topór z powrotem do szuflady i pośpieszył otworzyć drzwi. Andy wpadł do środka spocony; ciężko łapiąc powietrze, zamknął zaraz drzwi.
— Słuchajcie — powiedział niezbyt głośno, lecz stanowczo. — Napełnijcie wodą zbiorniki i wszystkie kanistry. I w ogóle wszystko. Spróbujcie zatkać zlew. Idźcie do naszego punktu poboru, a jeśli zorientują się, że przychodzicie zbyt często, to poszukajcie innego. Najbliższy jest na Dwudziestej Ósmej Ulicy. Ale ruszajcie się. Sol, Shirl, ci pomoże.
— O co chodzi, co się stało?
— Boże, nie pytajcie o to teraz! Róbcie co każę. I tak nie powinienem mówić wam aż tyle, nie rozpowiadajcie tego, bo będę miał kłopoty. Muszę wrócić, zanim odkryją, że mnie nie ma. — Wypadł tak szybko, jak się pojawił i nie umilkło jeszcze echo trzaśnięcia drzwiami, a już słyszeli jak zbiega po schodach.
— O co tu chodzi? — spytała Shirl.
— Później się dowiemy — powiedział Sol, kopnięciami wbijając się w sandały. — A teraz ruszajmy. Pierwszy raz widzę, by Andy zrobił coś w tym guście, a ja jestem starym człowiekiem i łatwo mnie przestraszyć. W waszym pokoju jest jeszcze jeden kanister.
Byli jedynymi, którym w wyraźny sposób zależało akurat na wodzie i Shirl zaczęła zastanawiać się, o co właściwie chodziło Andy’erny. W kolejce czekały jeszcze dwie kobiety, jedna chciała napełnić tylko butelkę. Sol pomógł wnieść pełne kanistry na górę, chociaż Shirl nalegała, by jej to zostawił.
— Zrzucę trochę sadła z bioder — stwierdziła. — Zaraz zniosę na dół puste i będzie pan mógł wrócić do kolejki, a ja zajmę się następnymi.
Tym razem kolejka była trochę dłuższa, lecz nadal mieściła się w normie. O tej porze większość ludzi wychodziła po wodę, chcąc zdążyć przed zamknięciem punktu w południe.
— Niezłe masz pragnienie, dziadku — powiedział policjant pilnujący zaworu, gdy znów doszli do czoła kolejki. — Czy nie widziałem cię tu przed chwilą?
— A co cię to obchodzi? — warknął Sol wskazując brodą na glinę. — Co, zapłacili ci za to, byś zaczął wyliczać racje? A może mam ochotę się wykąpać, by nie śmierdzieć jak inni, których mógłbym wskazać, ale nie chcę…
— Spokojnie, dziadku.
— …nie jestem też twoim dziadkiem, co widać najlepiej po tym, że nie popełniłem jeszcze samobójstwa, które byłoby nieuniknione przy takim wnuku, jak ty, shmok. Co to się stało, do nagłej krwi; że gliny zaczynają ludziom wydzielać wodę?
Policjant wycofał się o jard i pokazał im plecy. Mrucząc coś pod nosem, Sol napełnił pojemniki, a Shirl pomogła odnieść je na bok, by zakręcić pokrywki. Właśnie kończyli, gdy na dychawicznym i rozklekotanym motocyklu nadjechał sierżant policji.
— Zamknąć punkt — rozkazał. — Na cały dzień. Kobiety, które czekały, by napełnić swoje pojemniki, zaczęty krzyczeć, walcząc jednocześnie o dostęp do zaworu. Policjant przypisany do punktu musiał torować sobie drogę przez tłum, by zakręcić kurek. Lecz zanim jeszcze go dotknął, strumień wody zmalał do nikłego strumyka, po czym ustał. Policjant popatrzył na sierżanta.
— Tak, sami widzicie — powiedział sierżant. — Mamy awarię… wodociągu, musieli zamknąć. Jutro wszystko będzie w porządku. A teraz rozejść się.
Sol w milczeniu spojrzał na Shirl, po czym oboje podnieśli kanistry i ruszyli z powrotem. Żadne nie przeoczyło dającego się wyczuć w głosie sierżanta wahania. To było coś więcej niż zwykła awaria magistrali. Powoli wnieśli pojemniki po schodach, ostrożnie, by nie rozlać ani kropli.