— Witam gościa — powiedział Sol.
Shirl siedziała przy oknie i robiła manicure, gdy usłyszała jego głos wyraźnie dochodzący przez ściankę działową. Odłożyła przybory na łóżko i pobiegła do drzwi.
— To ty Andy? — zawołała, a gdy otworzyła drzwi ujrzała go stojącego pośrodku pokoju i chwiejącego się ze zmęczenia. Podbiegła i ucałowała go; lekko nieprzytomnie oddal jej pocałunek i opadł na krzesło przy stole.
— Jestem wykończony. Nie spałem od… kiedy? Poprzedniej nocy. Przynieśliście wodę?
— Oba zbiorniki są pełne. Zdążyliśmy jeszcze raz zejść z kanistrami, zanim woda została zamknięta. Co się dzieje? — spytał Sol. — W telewizji opowiadają jakieś bzdury. Co ukrywają?
— Jesteś ranny! — zawołała Shirl, zauważając rozdarty rękaw koszuli i wystającą spod niego krawędź bandaża. — Nic takiego, ledwo draśnięcie — uśmiechnął się Andy. — Ranny na polu chwały i to widłami.
— Pewnie goniłeś córkę farmera. — Też mi coś — sapnął Sol. — Chcesz drinka?
— Jeśli zostało jeszcze trochę alkoholu, to dodaj go do wody. Przyda mi się.
Upił trochę i rozsiadł się wygodnie. Napięcie zniknęło, lecz twarz miał czerwoną z wyczerpania, powieki mu opadały. Usiedli naprzeciw niego.
— Nie powtarzajcie tego nikomu, dopóki nie pojawi się oficjalny komunikat, ale szykują się spore problemy z wodą. Te obecne to dopiero wstęp.
— Czy to dlatego nas ostrzegłeś? — spytała Shirl. — Tak, usłyszałem trochę na posterunku podczas przerwy. Wszystko zaczęło się od studni artezyjskich i pomp na Long Island, całym Brooklynie i Queens. Jak wiecie, pod Long Island znajduje się warstwa wody. Gdy pompuje się jej zbyt dużo lub robi się to zbyt szybko, wówczas zaczyna napływać woda morska. I pompy wyrzucają na górę solankę. Sami mogliście się przekonać, że od dłuższego czasu była już lekko słona, choć dotąd mieszano ją z wodą dostarczoną z głębi lądu, a przecież ci na górze mogli wykazać się wyobraźnią i przewidzieć, ile można bezpiecznie pompować. Ewentualnie ktoś się pomylił i stacje czerpały więcej niż wynosiła ich norma, zresztą, tak czy tak — cały Brooklyn ma teraz czystą solankę. Wszystkie stacje musiały zostać zamknięte, zwiększono za to ilość wody pobieranej z Akweduktu Crotona.
— Farmerzy i tak już klęli ostro na suche lato. Założę się, że teraz nas kochają.
— Żadnych zakładów. Musieli to planować od dłuższego czasu, bo gdy zaatakowali wartowników na akwedukcie, mieli masę broni i materiałów wybuchowych, pewnie z zeszłorocznego napadu na arsenał w Albany. Zginęło przynajmniej dziesięciu gliniarzy, nie wiem ilu jest rannych. Wysadzili nie mniej niż milę rurociągu, zanim ich przepędziliśmy. Mieliśmy do czynienia chyba ze wszystkimi kmiotkami z tego stanu. Tylko część miała broń, ale widłami i toporami też można zdziałać niejedno. W końcu załatwiliśmy ich gazem.
— A zatem miasto jest całkiem pozbawione wody? — spytała Shirl.
— Będziemy przywozić wodę, lecz przez jakiś czas zapanuje posucha. Używajcie oszczędnie tego, co mamy, niech wystarczy na jak najdłużej. Używajcie jej tylko do picia i gotowania.
— Ale musimy się myć — powiedziała Shirl.
— Nie, nie musimy — Andy przetarł wierzchem dłoni piekące czoło. — Talerze można wycierać szmatką. A jeśli o nas chodzi, to najwyżej trochę ześmierdniemy.
— Andy…
— Przepraszam, Shirl. Jestem straszny i wiem o tym, ale musisz zdać sobie sprawę z tego, że sytuacja jest poważna. Możemy obejść się jakiś czas bez mycia, od tego jeszcze nikt nie umarł, a gdy magistrala zostanie znów podłączona urządzimy sobie porządną łaźnię. Na to warto poczekać.
— Jak sądzisz, długo to potrwa?
— Nie wiadomo jeszcze. Naprawy pochłoną wiele betonu i stali zbrojeniowej, oba te materiały są na liście priorytetów. Trzeba będzie wiele betoniarek i innych maszyn. Na razie woda będzie przywożona cysternami kolejowymi, samochodami i barkami. Dystrybucja i wydzielanie będzie osobnym piekłem i zapewne zanim będzie lepiej, to sporo się jeszcze namęczymy. — Wstał i ziewnął szeroko. — Zamierzam zdrzemnąć się ze dwie godziny. Shirl, obudzisz mnie najpóźniej o czwartej? Będę musiał jeszcze ogolić się, zanim wyjdę.
— Dwie godziny! — zaprotestowała. — To za mało, by się wyspać.
— Też tak myślę, ale to wszystko, na co mogę sobie pozwolić. Ktoś z góry wciąż nalega na wyniki śledztwa w sprawie zabójstwa O’Briena. Informator z Chinatown wpadł na jakiś ślad i, zamiast wyspać się przed patrolem, będę musiał iść się z nim spotkać. Zaczynam z wolna nienawidzieć Billy’ego Chunga, gdziekolwiek się ukrywa. — Wyszedł do drugiego pokoju i runął na łóżko.
— Czy mogę zostać z tobą, póki on śpi? — spytała Shirl. Nie chciałabym mu przeszkadzać, ale tobie też nie chciałabym się narzucać…
— Narzucać się! Odkąd to ładna babka może być zawadą? Wiesz, może ja wyglądam staro, ale to z powodu wieku. Nie, żebym twierdził, że nie jesteś ze mną bezpieczna, lata zrobiły swoje. Zaspokajam moje potrzeby już tylko myśląc o nich, co jest zresztą o wiele tańsze, tak że nie masz się czego bać. Przynieś tu swoją robótkę, a ja opowiem ci o dniach, gdy stacjonowałem w Laredo i jak kiedyś wzięliśmy z Lukiem wolny weekend i zatrzymaliśmy się w Boys Town w Nuevo Laredo; chociaż może nie, gdy się zastanowić, to może lepiej będzie ci tego nie opowiadać.
Gdy Shirl zajrzała do pokoju, Andy leżał rozciągnięty na łóżku i spał w ubraniu. Nie zdjął nawet butów. Zaciągnęła zasłony i zaciemniła pokój, wzięła cały swój przybornik do manicure. Przy okazji zauważyła, że podeszwa prawego buta Andy’ego była dziurawa — czarny otwór spoglądał na nią jak pyliste, pełne żałości oko. Pomyślała, by zdjąć mu buty, ale prawdopodobnie obudziłby się wtedy, wyszła zatem cicho i zamknęła drzwi.
— Akumulatory wymagają naładowania — powiedział Sol unosząc hydrometr pod światło i badając poziom cieczy. — Czy Andy już się wyłączył?
— Śpi twardo.
— Poczekaj, aż będziesz chciała go obudzić. Gdy śpi tak, jak teraz, to można rzucić bombę i o ile go nie zabije, to na pewno nie przerwie mu snu. Naładuję teraz akumulatory, nawet tego nie zauważy.
— To nie w porządku — wybuchła nagle Shirl. — Czemu Andy ma prowadzić dwie sprawy naraz i jeszcze być ranny w walce o wodę dla ludzi w mieście? Co ci wszyscy ludzie tutaj robią? Czemu nie pójdą sobie po prostu gdzieś indziej, skoro tu nie ma dla nich dość wody?
— Odpowiedź jest prosta: nie mają dokąd pójść. Cały ten kraj jest jedną wielką farmą, jednym wielkim polem uprawnym i jedną wielką, wiecznie głodną gębą. Na południu jest tyle samo ludzi, co na północy, a odkąd zlikwidowano transport publiczny, każdy, kto usiłowałby przejść trasę pieszo, w promieniach słońca, zagłodziłby się na śmierć, zanim by dokądkolwiek dotarł. Ludzie nie ruszają się z miejsca, ponieważ państwo jest tak zorganizowane, by dbać o nich, gdziekolwiek się znajdują. Nie jadają dzięki temu dobrze, ale zawsze mają co do ust włożyć. Potrzeba dopiero wielkiej katastrofy, takiej jak posucha w kalifornijskich dolinach, by skłonić ludzi do migracji, czy też stepowienie, które, jak słyszałem, stało się obecnie plagą międzynarodową i przekroczyło granicę kanadyjską.
— No dobrze, ale są jeszcze inne kraje. Z całego świata wszyscy przejeżdżali do Ameryki, cnemu przynajmniej niektórzy nie wyjeżdżają?
— Cóż, jeśli sądzisz, że masz problemy, to powinnaś przyjrzeć się innym. Cała Anglia jest jednym wielkim miastem. Widziałem w telewizji jak ostatni torys padł zastrzelony, gdy usiłował bronić ostatniego leśnego rezerwatu ptactwa przed buldożerami. A może chcesz do Rosji? Albo do Chin? Ich granica jest od piętnastu lat w ogniu, co rozwiązuje do pewnego stopnia sprawę przeludnienia. Ale nie, jesteś w wieku poborowym, a oni wcielają nawet dziewczęta, więc pewnie byś nie chciała. No to może Dania. Tam żyje się wspaniale, przynajmniej jedzą regularnie, problem tylko w tym, by przedostać się przez betonowy mur, którym odgrodzili Jutlandię i plaże. Wartownicy strzelają bez ostrzyżenia do wszystkich, którym marzy się ta ziemia obiecana. A takich głodujących jest wielu. Nie, może nie mamy tu raju, ale przynajmniej daje się żyć. A teraz zajmę się akumulatorami. — A ja wciąż uważam, że to nie w porządku.
— A co jest w porządku? — uśmiechnął się Sol. — Daj spokój. Jesteś młoda, ładna, jadasz i pijesz regularnie. Czego chcieć więcej?
— Zaprawdę, niczego — Shirl odwzajemniła mu uśmiech. — Jestem tylko zła, że Andy tyle pracuje troszcząc się o obcych ludzi, których nic to nie obchodzi. Nawet nie wiedzą o tym.
— Na wdzięczność nie ma co liczyć. Na pensję, owszem. To jest praca.
Sol wytargał pozbawiony kół rower na środek pokoju, podłączył druty i wspiął się na siodełko. Shirl przysunęła krzesło do okna i rozłożyła na parapecie przybory do manicure. Za jej plecami zaczął narastać pełen trzasków jęk generatora. Zajęła się skórkami przy paznokciach. Dzień był całkiem ładny, słoneczny, ale nie upalny, zapowiadający pogodną jesień. Zmarszczyła brwi; owszem, były niejakie kłopoty z wodą, ale to minie. Spojrzała ponad dachami na wyrastające w dali wieżowce. W zamyśleniu ledwie słyszała nieustanny ryk miasta przeplatany pobliskimi krzykami dzieci.
Poza tym zamieszaniem z wodą wszystko było w porządku. Lecz pomimo to, pomimo świadomości, że nie ma się czym martwić, wciąż dręczył ją dziwny niepokój, jakieś niezrozumiałe napięcie, które nie chciało jej opuścić.