— Porucznik chce cię widzieć — zawołał przez cały pokój Steve.
Andy odmachnął dziękując, wstał i przeciągnął się. Niczego nie pragnął tak bardzo, jak oderwać się od stosu raportów, nad którymi pracował. Nie spał dobrze poprzedniej nocy i był zmęczony. Najpierw ta nieszczęsna strzelanina, potem odejście Shirl. Za wiele na jedną noc. Gdzie miał jej szukać, by poprosić ją, aby wróciła? Zresztą, jak mógł prosić ją o powrót, skoro Belicherowie się nie wyprowadzili? Jak miał się pozbyć Belicherów? Myślał o tym nie po raz pierwszy, te myśli nachodziły go jedna za drugą, zupełne błędne koło. To nic nie dawało. Zapukał do drzwi pokoju porucznika i wszedł.
— Chciał mnie pan widzieć, sir?
Porucznik Grassioli przełykał właśnie tabletkę, więc tylko skinął głową i spłukał lekarstwo łykiem wody. Rozkaszlał się, potem opadł na podniszczone krzesło obrotowe. Wyglądał bardziej szaro niż zwykle, był wyczerpany.
— Ten żołądek wykończy mnie kiedyś. Słyszałeś, żeby ktoś umarł na żołądek?
Na takie pytania nie było odpowiedzi. Andy zastanawiał się, ku czemu porucznik zmierza. To było niepodobne do niego. Zwykle bez oporów mówił, co myśli.
— Ci na górze nie są zadowoleni z zastrzelenia tego chińskiego szczeniaka — powiedział kartkując raporty i akta, które zaśmiecały mu biurko.
— Co pan chce powiedzieć…?
— Właśnie to, Boże, zupełnie, jakbym nie miał dość kłopotów z tym posterunkiem, muszę się jeszcze zajmować polityką. Centre Street jest zdania, że zbyt wiele czasu zmarnowałeś na tę sprawę. Od czasu, gdy zacząłeś śledztwo, mieliśmy w rejonie dwa tuziny morderstw, których sprawcy nie zostali wykryci.
— Ale. . . — Andy oniemiał. — Powiedział mi pan, że sam komisarz rozkazał zająć się sprawą. Powiedział mi pan, że… — Nieważne, co powiedziałem — warknął Grassioli.
— Komisarza nie można złapać telefonicznie, a przynajmniej dla mnie .go nie ma. Nic go nie obchodzi zabójca O’Briena i nikt nie chce słuchać tego, co mam do powiedzenia o tej szmacie z Jersey, Cuore. A co więcej, asystent komisarza ma pretensje do nas o zastrzelenie Billy’ego Chunga. Zwalili to wszystko na mnie.
— Wygląda, że to ja zostałem kozłem ofiarnym.
— Nie wyzłośliwiaj się, Rusch — porucznik wstał, odkopnął krzesło i odwrócił się plecami do Andy’ego, patrząc w okno i bębniąc palcami po framudze. — Zastępca komisarza to George Chu. Uważa, że dyskryminujesz Chińczyków, że tropiłeś tego dzieciaka w ramach wendety, a potem zastrzeliłeś go, zamiast doprowadzić.
— Oczywiście powiedział mu pan, poruczniku, że wykonywałem rozkazy? — spytał cicho Andy. — Powiedział pan, że chłopak zginął przez przypadek, wszystko napisałem w raporcie.
— Niczego mu nie powiedziałem — Grassioli odwrócił się twarzą do Andy’ego. — Wpakowali’ mnie w tę sprawę, ale teraz będę milczeć. Nie mam co powiedzieć Chu. Z drugiej strony, on ma odbicie na punkcie swego pochodzenia. Jeśli spróbuję powiedzieć mu, co naprawdę się stało, to tylko narobię kłopotów sobie, komendzie i wszystkim. — Opadł na krzesło i potarł drżącą powiekę. — Będę szczery; Andy. Zamierzam zwalić to wszystko na ciebie, ty wypijesz całe nawarzone piwo. Na sześć miesięcy wpakuję cię w mundur, a potem sprawa przyschnie. Nie stracisz ani rangi, ani pensji.
— Nie oczekiwałem żadnej nagrody za rozwiązanie tej sprawy — powiedział ze złością Andy. — Ani za podanie wam zabójcy. Ale na coś takiego nie byłem przygotowany. Mogę zwrócić się do sądu policyjnego.
— Tak, tak, możesz to zrobić — porucznik wahał się, wyraźnie było mu nieswojo. — Możesz, ale ja proszę cię, żebyś tego nie robił. Jeśli nie dla mnie, to dla dobra komendy. Wiem, że to zła transakcja, takie przyjmowanie winy na siebie, ale wyjdziesz z tego cały i zdrowy. Włączę cię z powrotem w skład oddziału detektywów tak szybko, jak tylko będę mógł. Zresztą, to nie musi oznaczać, że będziesz robił coś innego. Równie dobrze wszystkim nam mogło się to zdarzyć. Wykonujemy tak mało roboty detektywistycznej, że aż dziwne, czemu nie posłali nas jeszcze na ulice. — Stuknął energicznie w biurko. — Co na to powiesz?
— Że cała ta sprawa śmierdzi.
— Wiem, że śmierdzi! — krzyknął porucznik. — Myślisz, że mniej będzie śmierdzieć, gdy wniesiesz sprawę? Co niby mam zrobić? Nie masz szans! Wyrzucą cię z policji, stracisz pracę, a ja pewnie razem z tobą. Jesteś dobrym gliną, Andy, a takich nie ma już wielu. Ci z góry potrzebują ciebie bardziej niż ty ich. Wybij to sobie z głowy. Co na to powiesz?
Zapadła długa cisza, porucznik znów spojrzał w okno. — Dobrze — powiedział w końcu Andy. — Zgadzam się. Postąpię jak pan chce, poruczniku. — Wyszedł nie odmeldowując się. Nie chciał, by porucznik zaczął mu dziękować.