— Za pół godziny będziemy mieli nowe stulecie — powiedział Steve Kulozik, przytupując na oblodzonym chodniku. — Słyszałem wczoraj w telewizji, jak jakiś żartowniś usiłował wyjaśnić, że kolejny wiek zaczyna się dopiero za rok, ale musiał być stuknięty. Północ, rok dwutysięczny, nowe stulecie. To jest coś. Patrz — wskazał na projekcję dużego ekranu telewizyjnego na starym Times Building. Na białej płaszczyźnie ścigały się wysokie na stopę litery:
ATAK MROZU NA ŚRODKOWYM ZACHODZIE WIELE PRZYPADKÓW ŚMIERTELNYCH
— Wiele — mruknął Steve. — Założę się, że nawet już ich nie liczą. Nie chcą, byśmy wiedzieli, ilu umiera.
GAŁYGIN MÓWI, ŻE INFORMACJE O GŁODZIE W ROSJI SĄ NIEPRAWDZIWE
U ZARANIA NOWEGO STULECIA NADAMY ORĘDZIE PREZYDENTA PONADDŹWIĘKOWY ODRZUTOWIEC NAVY ROZBIŁ SIĘ W ZATOCE FRISCO
Andy spojrzał na ekran, potem na kłębiący się na Times Square tłum. Przywykł już, że znów chodził w granatowym mundurze, chociaż gdy spotykał pozostałych detektywów, nie było mu łatwo.
— Co ty tu robisz? — spytał Steve’a.
— To samo, co ty. Patroluję. Ciągle żebrzą o rezerwy, więc pożyczono mnie temu rewirowi. Obawiają się, że może dojść do zamieszek.
— Mylą się, jest zbyt zimno, i nie matu aż tak wielu ludzi. — To nie ja się niepokoję. Wszystko, wszystko przez tych nawiedzeńców, którzy mówią o millenium, o Dniu Sądu Ostatecznego i diabli wiedzą o czym jeszcze. Będą bardzo rozczarowani, gdy świat nie skończy się o północy, jak tego oczekują.
— My będziemy o wiele bardziej zaskoczeni, jeśli jednak się skończy.
Gigantyczne, bezgłośne słowa wciąż goniły się nad ich głowami.
COLIN OBIECUJE SZYBKI KONIEC IMPASU W SPRAWIE USTAWY DZIECIĘCEJ
Tłum falował, przesuwał się z wolna. Wszyscy wyciągali szyje ku ekranowi. Gdzieś dęto w rogi, a w odgłosy tłumu wkradało się chwilami pobrzękiwanie krowich dzwonków i grzechot kołatek. Gdy na ekranie pokazały się cyfry, tłum wyraźnie ożywił się.
23:38 — 11:38 PM — TYLKO 23 MINUTY DO NOWEGO ROKU
— Koniec roku i koniec mojej służby — powiedział Steve.
— O czym mówisz?
— Zwalniam się. Obiecałem Grassy’emu, że zostanę do pierwszego stycznia, lecz nie rozpowiadałem tego, zanim nie byłem gotowy do odejścia. Podpisałem umowę z policją stanową. Będę strażnikiem na jednej z farm więziennych. Kulozik znów się naje. Ledwo mogę się doczekać.
— Żartujesz, Steve. Pracujesz od dwunastu lat, masz starszeństwo, jesteś detektywem drugiego stopnia…
— A czy ja w ogóle wyglądam na detektywa? — postukał lekko pałą w błękitno-biały hełm. — Trzeba spojrzeć prawdziwie w oczy: miasto się skończyło. Tutaj potrzebni są treserzy dzikich zwierząt, nie policjanci. A nowa praca zapowiada się nieźle, będziemy z żoną jeść dobrze, wreszcie znajdziemy się daleko od tego miasta i wszystkiego. Urodziłem się i wychowałem tutaj, ale mogę ci powiedzieć, że nie będzie mi tego brakować. W głębi kraju potrzebują doświadczonych policjantów. Przyjmą cię z otwartymi ramionami. Czemu nie pojedziesz ze mną? — Nie — powiedział Andy.
— Nie odpowiadaj od razu, namyśl się. Co to miasto dato ci kiedykolwiek prócz kłopotów. Rozwiązałeś trudną sprawę, dostałeś mordercę i miałeś prawo oczekiwać medalu, a tu, proszę, z powrotem na ulicy.
— Zamknij się, Steve — powiedział bez wrogości. — Nie wiem, czemu tu zostaję, ale zostaję. Nie wydaje mi się, żeby tam, gdzie się przenosisz było aż tak wspaniale, chociaż… ze względu na ciebie mam nadzieję, że jest. Ale… moje miejsce pracy jest tutaj. Władowałem się w to wiedząc, w co się pakuję. Czuję, że nie nadeszła jeszcze chwila, bym dał sobie spokój.
— Wybór należy do ciebie — Steve wzruszył ramionami w fałdach grubego płaszcza. — Zobaczymy się jeszcze. Andy uniósł pałkę w geście pożegnania, gdy Steve rozepchnął co bliżej stojących i zniknął.
23:59 — 11.59 PM — JEDNA MINUTA DO PÓŁNOCY
Słowa zniknęły z ekranu zastąpione przez wielką tarczę zegarową. Tłum ożywił się, rozkrzyczał, zaczęto znów dąć w rogi.
Steve przedzierał się przez zwarty tłum, który wypełniał Times Square ze wszystkich stron, przyciskający się do zamkniętych na głucho okiennic wystaw. Światło zalewało ich puste twarze i rozwarte usta migoczącą zielonkawą poświatą, jakby byli wiecem topielców w głębi morza.
Ponad nimi sekundowa wskazówka odmierzała ostatnie sekundy ostatniej minuty roku. Ostatnie chwile stulecia. — Koniec świata! — wrzasnął jakiś mężczyzna dość głośno, by być słyszany ponad tłumem, niemal opryskując śliną Andy’ego. — Koniec świata! — Andy sięgnął i stuknął go końcem pały. Mężczyzna rozwarł szeroko usta i złapał się za brzuch. Został uderzony dość mocno, by idea końca świata wyleciała mu na chwilę z głowy i by pomyślał raczej o własnych flakach. Parę osób, które to dostrzegły pokazywały go sobie ze śmiechem, ale ich rechot ginął we wszechobecnym ryku. Potem zniknęli z widoku wraz z owym mężczyzną, gdy tłum ruszył naprzód.
Z głośników zamontowanych na otaczających Times Square budynkach buchnął nierówny i pełen zakłóceń łomot bijących dzwonów kościelnych, fala za falą spływając na głowy tłumu poniżej.
— SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! — ryknęły tysiące gardeł. SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO STULECIA! — Rogi, dzwonki i kołatki dołączyły się do jazgotu, zagłuszając wszelkie słowa.
Ponad nimi sekundowa wskazówka zakończyła pełny obrót, nowe stulecie postarzało się już o minutę. Zegar zniknął, a na jego miejscu pojawiła się gigantyczna głowa prezydenta. Wygłaszał orędzie, ale ani słowo nie przedarło się przez ryk tłumu. Wielka różowa twarz nie zwracała na to uwagi, z zapałem wygłaszała niesłyszalne zdania, wzniosła upominająco palec, by podkreślić niezrozumiałe przesłania.
Gdzieś z kierunku Czterdziestej Drugiej Ulicy dały się słyszeć słabe gwizdki policyjne. Andy skierował się w tę stronę, walcząc z tłumem ramionami i pałką. Dźwięk osłabł, zamiast tego usłyszał śmiechy i gwizdy. Kogoś popychano pogardliwie, inny policjant, wciąż dmący w ściskany w zębach gwizdek, usiłował sforsować krąg ludzi przekazujących sobie z rąk do rąk ofiarę. Zawzięcie machał pałką, a gdy Andy przyłączył się do niego, grupa szybko się rozproszyła. Na chodniku pozostał wysoki mężczyzna, osłaniający rękami głowę przed wieloma plączącymi się wkoło stopami.
Twarz prezydenta zniknęła z ekranu i na tłum runęła muzyka. Raz jeszcze pojawiły się rozbiegane litery. Leżący na ziemi mężczyzna był chudy i miał na sobie jedynie jakieś szmaty i łachmany. Andy pomógł mu wstać; napotkał spojrzenie błękitnych, niemal przejrzystych oczu. — Bóg otrze wszelką łzę z oczu ich… — powiedział Piotr chrapliwie, skóra na, kościach policzkowych napięła się niebezpiecznie. — I śmierci już więcej nie będzie, ani smutku, ani płaczu, ani cierpienia już nie będzie: albowiem pierwsze rzeczy już przeminęły. I rzekł Ten, który siedział na tronie. Patrzcie, oto wszystko nowym czynię.
— Nie tym razem — powiedział Andy podtrzymując go, by znów nie upadł. — Może pan wracać do domu.
— Do domu? — Piotr zamrugał nieprzytomnie, gdy te słowa do niego dotarły. — Nie ma już domu, nie ma świata, gdyż nadeszło millenium i wszyscy będziemy sądzeni. Tysiąc lat minęło i Jezus Chrystus powróci, by objąć panowanie chwalebnie na Ziemi.
— Może to nie w tym stuleciu — Andy wyprowadził mężczyznę z tłumu. — Jest już po północy, mamy nowe stulecie i nic się nie zmieniło.
— Nic się nie zmieniło? — krzyknął Piotr. — To Armageddon, coś musi się zmienić! — Przerażony wyrwał ramię z uścisku Andy’ego i ruszył przed siebie, lecz odwrócił się, zanim przeszedł parę kroków.
— Świat musi się skończyć! — zawołał nabrzmiałym od cierpienia głosem. — Czar taki świat może trwać jeszcze przez tysiąc lat, taki świat? TAKI ŚWIAT? — a potem ludzie weszli między nich i zniknął.
Taki świat? Andy myślał o tym, przeciskając się przez rozpraszający się z wolna tłum. Był zmęczony; potrząsnął głową, by oprzytomnieć, wyprostował się. Służba się jeszcze nie skończyła.
Teraz, gdy entuzjazm opadł; ludzie zaczynali odczuwać zimno i tłum szybko topniał. W szeregach pojawiały się coraz liczniejsze luki, coraz nowe postacie odchodziły, pochylając głowy przed lodowatym wiatrem wiejącym od morza. Wokół narożnika Czterdziestej Czwartej Ulicy strażnicy z hotelu Astor oczyszczali z ludzi podjazd dla riksz. Wyjście od Ósmej Alei było jasno oświetlone, pierwszy gość pojawił się pod markizą w chwili, gdy Andy mijał róg. Futra, suknie wieczorowe, czarne spodnie smokingów pod czarnymi płaszczami z astrachańskimi kołnierzami. Musiało tam się dziś bawić dobre towarzystwo. Coraz więcej strażników i gości wylewało się ze środka i stawało przy krawężniku. Rozległy się kobiece śmiechy, ileś głosów zawołało: Szczęśliwego Nowego Roku!
Andy manewrował tak, by przeciąć drogę grupie ludzi wychodzących z placu i kierujących się w Czterdziestą Czwartą Ulicę. Gdy się obrócił, ujrzał Shirl. Stała na chodniku czekając na rikszę i z kimś rozmawiała.
Nie zwrócił uwagi ani na jej towarzystwo, ani na strój. Widział tylko jej twarz, poznawał charakterystyczny sposób, w jaki jej opadały włosy, gdy przechylała głowę. Śmiała się, mówiła coś pospiesznie do ludzi, którzy z nią byli. Potem wsiadła do rikszy, zaciągnięto daszek i zniknęła.
Wiatr niósł teraz gęsty, zmarznięty śnieg, który osiadł na popękanych płytach Times Square, kłębił się w podmuchach. Zostało już bardzo mała ludzi, a i oni kwapili się wyraźnie do odejścia. Andy nie miał już tu nic do roboty. Wypełnił obowiązek, mógł zacząć rutynowy obchód poza centrum. Przypiął pałkę do pasa i ruszył w kierunku Siedemnastej Alei. Jaśniejący wciąż ekran gigantycznego telewizora rzucał na jego płaszcz niepotrzebny nikomu blask, który skrzył się w każdym topniejącym płatku śniegu, aż w końcu Andy minął róg budynku i zginął w nieprzeniknionym mroku.
Przez ekran ponad pustym placem wciąż goniły się litery.
ZE SPISU POWSZECHNEGO: WYNIKA, ŻE STANY ZJEDNOCZONE MIAŁY NAJLEPSZY ROK, JAKI KIEDYKOLWIEK KOŃCZYŁ STULECIE
WIELKIE STANY ZJEDNOCZONE LICZĄ 344 MILIONY OBYWATELI
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO STULECIA!
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!