— Wyglądasz jak nie ogolony, Rusch — powiedział Grassioli swoim normalnym, zirytowanym głosem.
— Bo nie goliłem się dzisiaj, poruczniku — rzekł Andy spoglądając znad leżącej na biurku sterty raportów…
Porucznik zauważył go mijając pokój detektywów w drodze do biur administracji. Andy miał zamiar tylko zajrzeć na chwilę do komendy i w miarę możliwości ominąć porucznika. Pośpiesznie myślał, co powiedzieć.
— Mam kilka śladów. Po południu idę do Shiptown i nie chcę za bardzo rzucać się w oczy. Tam pewnie w ogóle nie mają brzytew. — Zabrzmiało dość dobrze. Prawda była taka, że przyszedł nie dość, że spóźniony, to jeszcze nie ogolony. Całą noc spędził w Chelsea Park.
— Dobra. Jaki postęp w sprawie?
Andy wiedział, że nie należy wspominać porucznikowi, jak ciężko się napracował.
— Zdobyłem kilka informacji, które mają z nią związek — rozejrzał się wokoło stwierdzając, że nikt ich nie słyszy, lecz i tak obniżył głos do szeptu. — Wiem już czemu tak na nas naciskają.
— Czemu?
Podczas gdy porucznik przeglądał zdjęcia Nicka Cuore i jego ludzi, Andy wyjaśnił znaczenie wyrysowanego na oknie-serca i ogólną tożsamość tych, którzy byli zainteresowani sprawą morderstwa.
— W porządku — powiedział Grassioli wysłuchawszy go do końca. — Lecz nie wspominaj o tym w żadnym z raportów, chyba że znajdziesz wyraźny ślad prowadzący do Cuore, ale najpierw melduj o wszystkim mnie. A teraz zbieraj się. Dość już zmarnowałeś czasu.
To było lato stulecia. Dzień za dniem z nieba lał się ten sam żar. Ulice były rozgrzanymi kanionami pełnymi gorącego, cuchnącego powietrza, w którym brnęło się jak w zawiesistej zupie. Nie było czym oddychać, od wielu dni nie powiał nawet najlżejszy wietrzyk. Po raz pierwszy jednak od czasu, gdy nad miastem zawisła fala gorąca, Andy jej nie zauważył. Ostatnia noc wciąż przepełniała go nieprawdopodobnym poczuciem szczęścia; pamiętał wszystko dokładnie i nie potrafił przestać o tym myśleć. Próbował, musiał przecież pracować, lecz twarz i ciało Shirl nieustannie przypominały o sobie i pomimo upału wciąż mile wspominał jej ciepło. Ale przecież i tak nic z tego nie będzie! Uderzył pięścią prawej dłoni w otwartą lewą dłoń i uśmiechnął się do zdziwionych spojrzeń przechodniów. Musi załatwić sporo spraw, zanim znów będzie mógł się z nią zobaczyć.
Skręcił w aleję biegnącą między rzędami zamkniętych garaży a fosą otaczającą Chelsea Park i prowadzącą do służbowego wejścia. Odsunął się słysząc łoskot kół — obok przejechała platforma ciężarowa ciągniona przez dwóch zgiętych w pół mężczyzn, którzy nie zważali na nic prócz swego kanciastego ciężaru. Gdy przechodzili o kilka stóp od niego, zauważył, jak rzemienie wcinały się głęboko w ich skórę. Koszule mieli poplamione ropą z nigdy nie gojących się wrzodów na karkach i ramionach. Poszedł wolno za toczącą się na samochodowych kołach platformą, przystając, gdy zniknął z pola widzenia strażników przy głównym wejściu i zaglądając przez krawędź w głąb fosy.
Jej dno zaścielały śmieci, a w betonowym obramowaniu widniały liczne pęknięcia i dziury. Łatwo byłoby zejść tędy po zmroku nie będąc wcale zauważonym. Nawet za dnia intruza dostrzegłby jedynie ktoś wyglądający akurat przez któreś z pobliskich okien. Andy bez przeszkód przeszedł przez krawędź i opuścił się na dno. Było to jak schodzenie do wnętrza pieca; betonowe ściany gromadziły ciepło. Przeszedł wzdłuż wewnętrznego muru, aż znalazł okno z wyrysowanym sercem. Było wyraźnie widoczne, w nocy zapewne też by je dostrzegł. Poniżej okien była półka dość szeroka, by na niej stanąć. Andy wdrapał się na nią. Tak, tu było dość miejsca, by spokojnie popracować łomem i wydusić okno. Morderca mógł wejść tędy. Pot ściekał mu z brody zostawiając mokre plamy na betonie, gorąco było obezwładniające.
— Hej, ty, co ty tam robisz! Złaź stamtąd, bo skręcisz kark! — z góry wydzierał się jakiś głos. Andy wyprostował się i spojrzał na przerzucony ponad fosą most. Stał na nim potrząsający pięścią mężczyzna, który nagle rozpoznał Andy’ego. — Przepraszam — powiedział już innym głosem. — Nie wiedziałem, że to pan, sir. Czy mogę w czymś pomóc?
— Tak. Może mnie pan stąd wydostać. Czy któreś z tych okien się otwiera?
— Proszę przejść do następnego. To okno westybulu.
Portier zniknął, a po paru chwilach okno otworzyło się ze skrzypieniem i pojawiła się w nim jego twarz.
— Proszę mi pomóc — powiedział Andy. — Jestem na wpół ugotowany. — Ujął rękę portiera i wspiął się na górę. Westybul był pogrążony w półmroku i chłodzie, miła odmiana po nagrzanej, zalanej słońcem betonowej fosie. Andy wytarł twarz chustką. — Czy moglibyśmy tu gdzieś porozmawiać? Tak, żeby dało się usiąść.
— Jest pokój strażników. Proszę za mną, sir.
Siedziało tu już dwóch mężczyzn. Ledwo weszli, ten w mundurze służbowym skoczył na równe nogi, drugim był Tab.
— Idź, zajmij się drzwiami, Newton — rozkazał portier. — Pomożesz mu, prawda Tab?
Tab spojrzał na detektywa.
— Jasne, Chanie — powiedział strażnik i też wyszedł.
— Mamy tu wodę — powiedział portier — Nalać panu szklankę?
— Bezwarunkowo — wydyszał Andy padając na krzesło. Wziął plastikowy pucharek i od razu wypił połowę, resztę zawartości sączył powoli. Na wprost niego było zakurzone okno z widokiem na westybul. Nie przypominał sobie, by zauważył je z drugiej strony. — Fałszywe lustro?
— Tak. Dla ochrony mieszkańców. Z drugiej strony rzeczywiście jest lustro.
— Zauważył pan, gdy byłem w fosie?
— Tak, sir. Wyglądało na to, że stał pan dokładnie przy tym oknie, które zostało wyłamane.
— Właśnie. Zszedłem do fosy z drugiej strony, od alejki, przeszedłem pod mur i wspiąłem się na półkę. Gdyby to było w nocy, to czy sądzi pan, że ktokolwiek by mnie spostrzegł?
— Cóż…
— Po prostu, tak czy nie? Nie próbuję przyłapać pana na niedbalstwie, chcę tylko wiedzieć.
— Zarząd budynku zabrał się już za poprawienie bezpieczeństwa, robią coś z systemem alarmowym. Nie, nie sądzę, żeby został pan zauważony w nocy, sir.
— Tak też myślałem. Pan zatem dopuszcza możliwość, że morderca mógł wedrzeć się tamtędy do budynku? Chanie spoglądał wokoło jakby szukając pomocy. Małe świńskie oczka były przymknięte.
— Przypuszczam… — przyznał w końcu — że zabójca mógł wejść przez to okno.
— Dobrze zatem. Ta piwnica jest naprawdę dobra do takiego celu. Okno jest nisko, system alarmowy uszkodzony. Ten, kto to zrobił, mógł sobie je celowo oznaczyć. Serce mogło być znakiem rozpoznawczym umożliwiającym odnalezienie z zewnątrz tego jedynego okna. A z tego wynika, że musiał najpierw znaleźć się w budynku, że miał okazję sprawdzić teren.
— Może — rzucił Chanie uśmiechając się niewyraźnie. — A może zrobił ten znak później, by zasugerować panu, że to była robota przeprowadzona z zewnątrz.
— Widzę, że myśli pan, Charlie — przytaknął Andy. — Lecz równie dobrze mogło być tak, jak ja mówię i muszę przyjąć to na razie za pewnik. Chcę otrzymać listę wszystkich obecnie zatrudnionych, z wyróżnieniem nowo przyjętych, dalej, wszystkich zwolnionych w ostatnich paru latach oraz listę obecnych i byłych mieszkańców. Kto to może mieć?
— Zarządca budynku, sir. Ma biuro na górze. Mam pokazać drogę?
— Za chwilę — najpierw poproszę o jeszcze jedną szklankę wody.
Andy stanął naprzeciw wewnętrznych drzwi mieszkania O’Briena udając, że jest bardzo zajęty listą z nazwiskami, którą dostał od zarządcy budynku. Wiedząc, że Shirl może spoglądać na niego przez wewnętrzną telewizję próbował wyglądać na pochłoniętego pracą. Gdy wychodził rano, spała, więc nie mieli okazji porozmawiać. Wieczorem zresztą też niewiele rozmawiali. Nie, nie był zakłopotany, po prostu cała ta historia nadal wydawała mu się po części nierealna. Ona należała do świata tej rezydencji, on w żadnym przypadku. Jeśli będzie udawała, że nic się nie stało albo nie wspomni o tym ani słowem, to czy mógłby…? Uważał, że absolutnie nie. Dość długo nie otwierała, może nie było jej w domu? Nie, strażnik Tab siedział na dole, a zatem musiała być w budynku. A może coś było nie tak? Może zabójca wrócił? Głupi pomysł. Głośno załomotał w drzwi.
— Spokojnie, tylko ich nie wyważ — powiedziała otwierając. — Odkurzałam i nie słyszałam dzwonka. Włosy miała schowane pod turbanem, była boso, w jasnoniebieskich szortach i takiej halce. Wyglądała wspaniale.
— Przepraszam, nie wiedziałem — powiedział poważnie.
— Nie szkodzi. Nie patrz na mnie tak smutno — zaśmiała się i szybko pocałowała go w usta. Zanim zdążył zareagować odwróciła się i odeszła w kierunku salonu. Szorty były bardzo kuse i ukazywały niezwykłe krągłości. Gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, ogarnęło go cudowne uczucie szczęścia.
— Prawie już skończyłam — powiedziała Shirl i rozległ się jęk małego motorka. — Za chwilę uporam się z tym bałaganem.
Gdy wszedł do salonu ujrzał, że przesuwa małym odkurzaczem po dywanie.
— A może weźmiesz prysznic? — zawołała przez szum maszynerii. — Rachunek za wodę przyjdzie już do Mary O’Brien Haggerty, a zatem nie ma się czym przejmować.
Prysznic! — pomyślał z podnieceniem.
— Jak sobie przypomnę nasze spotkanie z Mary Haggerty, to miło mi się robi na myśl, że dostanie ten rachunek — odkrzyknął i roześmieli się oboje.
Gdy przechodził przez sypialnię, przypomniał sobie widok trupa O’Briena leżącego na dywanie — nie myślał o tym w nocy. Biedny O’Brien, za życia musiał być naprawdę niezłym skurwielem, skoro nie było teraz ani jednej osoby, która by go żałowała. Włączając Shirl. A co myślała o nim? Na razie nie miało to znaczenia. Zrzucił ubranie na podłogę i sprawdził dłonią wodę.
Na szklanej półce leżała maszynka do golenia z nowym ostrzem. Aż podśpiewywał pod nosem zmywając z niej resztki siwych włosów, by móc samemu się ogolić. Wcale nie przeszkadzało mu, że właściciel używanych przez niego rzeczy nie żył. W rzeczy samej, nawet go to bawiło. Ostrze gładko przesuwało się po skórze.
Gdy zjawił się z powrotem w salonie, wszystkie maszyny do zaprowadzania ładu zniknęły, a Shirl miała na twarzy świeży makijaż. Wciąż była ubrana w szorty i halkę. Za tę halkę Andy nieustannie, choć bezdźwięcznie jej dziękował. Teraz rozpuściła włosy. Nigdy nie widział bardziej uroczej dziewczyny. Bardzo chciał jej to powiedzieć, lecz nie była to rzecz, którą łatwo by mu przyszło ubrać w słowa.
— Chcesz coś zimnego do picia?
— W zasadzie to niektórzy są przekonani, że pracuję. Czy usiłujesz mnie skorumpować?
— Możesz dostać piwo. Wstawiłam kilka do lodówki. Jest jeszcze ze dwadzieścia butelek, a ja go nie lubię. — Zawróciła w drzwiach i uśmiechnęła się. — A tak poza tym, to pracujesz. Przesłuchujesz mnie. Czy nie jestem istotnym świadkiem?
Pierwszy łyk zimnego piwa był jak błogosławieństwo. Shirl usiadła naprzeciwko niego i upiła chłodnej kawy.
— Jak sprawa? A może to tajne?
— Żadna tajemnica. Idzie powoli jak wszystkie sprawy. Dajesz się ogłupiać telewizji. Praca policji wcale nie wygląda tak, jak pokazują na filmach. Naprawdę jest to ogłupiające łażenie w tę i we w tę, zbieranie informacji, pisanie meldunków i raportów i żywienie nadziei, że kapuś przyniesie gotowe rozwiązanie.
— A ja wiem, co to jest kapuś! Tak naprawdę to ich nie ma, prawda?
— Gdyby ich nie było, policja sama nic by nie zdziałała. Większość tego, co nam się udaje, udaje się właśnie dzięki donosom. Męty, to zwykle pospolite głupole, rozpowiadają wszystko na prawo i lewo, i tak się dziwnie składa, że gdy już zaczynają mówić, to pojawia się ktoś, kto chce słuchać. Mam nadzieję, że i teraz ktoś puści parę z ust, wygląda bowiem na to, że sprawa jest w zasadzie beznadziejna. — Co chcesz przez to powiedzieć?
Pociągnął kolejny łyk piwa, było wspaniałe.
— W tym mieście jest ponad trzydzieści pięć milionów ludzi i zrobić mógł to każdy. Zacznę od sprawdzenia wszystkich byłych pracowników budynku, potem spróbuję ustalić skąd wzięło się to żelazo, którym zabito Mike’a, lecz to potrwa, i może zanim skończę tę robotę, ci z góry przestaną myśleć o O’Brienie i będę miał spokój, a o to właśnie mi chodzi.
— Wyziera z tego niejakie zgorzknienie.
— Owszem, bo jestem zgorzkniały. Zresztą, też byś taka była na moim miejscu. Mam pracę, którą lubię, chcę ją wykonywać, a tu mi nie pozwalają. Mamy tej pracy aż po uszy i tak było zawsze, odkąd zjawiłem się w policji. Nigdy żadna sprawa nie jest doprowadzana do końca, mało co w ogóle jest rozpoczynane, ludzie żyją przez cały dzień i noc po sąsiedzku z morderstwem i zdaje się nie robić to na nich żadnego wrażenia. Nawet jeśli dochodzi do morderstwa z możliwym politycznym podtekstem, też się nie przejmują, a to całe zamieszanie ze śledztwem wynika tylko z ich niepokoju o własne głowy.
— A czy nie można zatrudnić po prostu więcej policjantów?
— Za co? Budżet miasta jest na wyczerpaniu. Prawie wszystko idzie .na opiekę społeczną. Nas opłacają bardzo nisko, nic dziwnego, że gliny biorą łapówki, ale przecież nie będę ci wyliczał wszystkich moich kłopotów! — Wypił resztę piwa, Shirl zerwała się na nogi.
— Zaraz dam ci następne.
— Nie, dziękuję, nie na pusty żołądek.
— Nie jadłeś jeszcze?
— Zdążyłem złapać jedynie kawał suchara. Nie miałem czasu na nic więcej.
— Przygotuję jakiś lunch. Co byś powiedział na befsztyk?
— Przestań, Shirl. Przyprawisz mnie o atak serca.
— Nie, naprawdę, kupiłam tamtego ranka kawał mięsa dla Mike’a… Jest wciąż w zamrażalniku.
— Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem wołowinę, na pewno było to długo przedtem, zanim po raz pierwszy ujrzałem kawałek sojowacizny — wstał i ujął obie jej dłonie. — Muszę ci powiedzieć, że to miłe, jak dbasz o mnie…
— Bo lubię — powiedziała, ponownie wyciskając mu na wargach pośpieszny pocałunek. Oswobodziła się z jego dłoni, które opadły na jej biodra i poszła do kuchni.
Dziwna dziewczyna, pomyślał Andy, smakując językiem ślad szminki na wargach.
Shirl chciała jeść na dużym stole w salonie, lecz Andy wolał mały stolik w kuchni. Befsztyk był w sam raz; monstrualny kawał mięsa wielkości dłoni, na widok którego ślinka potokiem napływała do ust.
— Pół na pół — powiedział dzieląc danie i nakładając odkrojoną część na drugi talerz:
— Zwykle przygotowuję sobie zapiekankę na sosie… — To będziemy mieli na deser: Właśnie zaczęła się nowa epoka, równe prawa dla mężczyzn i dla kobiet.
Uśmiechnęła się do niego i bez dalszych komentarzy usiadła przy stole. Cholera, pomyślał, jeszcze jedno takie spojrzenie, a oddałbym jej cały befsztyk.
Była jeszcze rzeżucha morskiego pochodzenia i suchary z wodorostów, które maczali w sosie, oraz butelka zimnego piwa. Pozwoliła, by nalał jej szklaneczkę.
Uczta była nieopisanie smaczna. Andy ciął mięso w bardzo małe kawałeczki i smakował każdy powoli i z osobna. Nie pamiętał, by w ciągu całego życia zdarzyło mu się zjeść tak dobrze. Skończywszy, rozsiadł się i westchnął z zadowoleniem. To było wspaniałe, aż nadto wspaniałe. Wiedział, że te luksusy nie potrwają wiecznie. Z niejaką irytacją pomyślał, że żyją na cudzy koszt i to koszt kogoś, kto nie żyje.
— Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe…, lecz byłem trochę bardziej niż pijany w nocy — zabrzmiało to niedelikatnie i pożałował swych słów, ledwo je wypowiedział.
— Wszystko w porządku, sądzę, że byłeś bardzo miły.
— Miły! — zaśmiał się do siebie. — Różnie mnie dotąd nazywano, ale nigdy miłym. Wydawało mi się, że byłaś zła, że wróciłem.
— Byłam tylko zajęta. Miałam sporo do sprzątnięcia, a ty przyszedłeś głodny. Myślę, że wiem, czego ci trzeba. Okrążyła zgrabnie stół i usiadła mu na kolanach, ramiona oplatając wokół jego szyi. Gdy się pocałowali, odkrył, że halka zapina się z przodu na dwa małe guziczki; nie zwlekając zrobił ze swego odkrycia właściwy użytek. Przytulił twarz do jej gładkiej skóry.
— Może przejdziemy dalej — powiedziała lekko ochrypłym głosem.
Leżała potem przy nim zrelaksowana i bez poczucia wstydu. On wodził palcami po krągłościach jej wspaniałego ciała. Przedzierające się od czasu do czasu przez zamknięte i zasłonięte okno dźwięki tylko podkreślały odosobnienie sypialni pogrążonej w półmroku. Gdy ucałował ją w kącik ust, uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Oczy miała na wpół otwarte.
— Shirl… — zaczął, lecz dalej mówić nie potrafił. Nie miał praktyki w wyrażaniu emocji słowami. Owszem, wiedział, co chce powiedzieć, całą sztuką było wydobyć z siebie głos. Natomiast dość jasno wyrażał się dłońmi: ani na moment nie przestawały badać jej ciała, które przyjemnie reagowało na jego pieszczoty. Shirl przysunęła się bliżej. Nawet jej szept nie był pozbawiony chrypki.
— Jesteś naprawdę dobry w łóżku, wiesz? Jesteś inny. Nigdy dotąd nie czułam tego wszystkiego w ten sposób. Poczuła, że drgnął i spojrzała na niego. — Jesteś zły z tego powodu? Przecież nie chcesz chyba, bym udawała, że nigdy nie spałam z nikim innym?
— Nie, jasne, że nie. To nie moja sprawa. Nic mi do tego. — Nagłe zesztywnienie ciała zadało kłam tym słowom.
Shirl ułożyła się na plecach i spojrzała na pyłki kurzu tańczące w smudze światła wpadającego przez szczelinę w kotarach.
— Nie szukam wybaczenia, Andy, lecz chciałabym ci coś powiedzieć. Wyrosłam w jednej z tych tradycyjnych rodzin, gdzie dzieci wychowuje się surowo. Nigdy nie wychodziłam sama z domu, nie brałam w niczym udziału, ojciec sprawdzał każdy mój krok. Wtedy mi to nie przeszkadzało i tak nie miałam zresztą wyboru. Tata lubił mnie i pewnie sądził, że dobrze o mnie dba. Był na emeryturze, posłali go na nią, gdy skońsył pięćdziesiąt pięć lat; miał jeszcze pieniądze za dom, głównie zatem przesiadywał tu czy tam i pił. Potem, gdy miałam dwadzieścia lat, wzięłam udział w konkursie piękności i wygrałam. Pamiętam, jak dawałam ojcu pieniądze z nagrody, to był ostatni raz, gdy go widziałam. Miał o nie zadbać, ulokować je czy przechować… Jeden z sędziów tego konkursu poprosił mnie wtedy o spotkanie wieczorem, no i poszłam. I tak już zostało.
Ot tak? — pomyślał Andy, lecz nie powiedział tego głośno. Uśmiechnął się do siebie: jakie ja mam tutaj prawo do komentarzy?
— Śmiejesz się ze mnie? — spytała przytykając palce do jego warg. W jej głosie wyczuwało się ból.
— Wielki Boże, nie! Z siebie się śmiałem, bo wiesz, zacząłem już być trochę zazdrosny, a nie mam prawa.
— Masz wszelkie prawa na świecie — powiedziała całując go powoli i czule. — Jeśli o mnie chodzi, to tym razem jest inaczej. Nie znałam aż tak wielu mężczyzn, ale wszyscy byli podobni do Mike’a. Czułam już po prostu, że mam tego dość…
— Przestań! Mnie to nie obchodzi. — I tak było naprawdę. — Liczysz się dla mnie tylko teraz i tutaj, i nie obchodzi mnie nic innego na całym świecie.