12

Fala gorąca przypiekała miasto od tak długiego czasu, że przestano ją już komentować, cierpiano w milczeniu. Gdy Andy jechał na górę, windziarz, szczupły chłopak o wyglądzie sugerującym niewyspanie, oparł się o ścianę i oddychając przez szeroko otwarte usta pocił się w ciszy, plamiąc i tak już wilgotny mundur. Rano, kilka minut po siódmej, Andy otworzył zewnętrzne drzwi mieszkania 41-E. Gdy zamknęły się za nim, zapukał do wewnętrznych i skłonił się głęboko w kierunku kamery TV. Zamek szczęknął i w drzwiach pojawiła się dopiero obudzona Shirl w nocnym negliżu, z nie uczesanymi włosami.

— Całe dnie minęły — powiedziała padając mu w ramiona, pocałowali się. Zapomniał o ściskanym pod pachą plastikowym zawiniątku, które upadło na podłogę.

— Co to jest? — spytała; wciągając go do środka.

— Płaszcz przeciwdeszczowy. Za godzinę idę na służbę, a zapowiadali deszcz.

— Nie możesz zostać?

— A myślisz, że bym nie chciał? — ucałował ją raz jeszcze i mruknął bez humoru: — Wiele się zdarzyło, odkąd ostatnio się widzieliśmy.

— Zaparzę kawy, to nie potrwa długo. Chodź, opowiesz mi w kuchni.

Nalewała wodę, Andy tymczasem usiadł i popatrzył w okno. Nad horyzontem zbierały się ciemne chmury tak ciężkie, że zdawały się zwisać tuż nad dachami budynków.

— W mieszkaniu się tego nie czuje, ale dzisiaj jest jeszcze gorzej. W powietrzu jest masa wilgoci; pewnie około dziewięćdziesięciu dziewięciu procent.

— Znalazłeś chłopaka Chungów?

— Nie. Może jest na dnie rzeki, kto wie. Minęły dwa tygodnie, odkąd uciekł ze statku, i nie natrafiliśmy dotąd na żaden ślad. Mamy teraz priorytet papieru i wydrukowaliśmy nawet jego portret pamięciowy razem z odciskami palców i opisem, i rozesłaliśmy do wszystkich komend. Sam zaniosłem kopie do Chinatown i do najbliższych komisariatów i porozmawiałem z detektywami. Z początku założyliśmy obserwację jego mieszkania, lecz zrezygnowaliśmy i teraz mamy kapusiów na statku. Będą mieli oczy szeroko otwarte i dadzą znać, gdyby cokolwiek zobaczyli, a jak długo nie przyjdą z informacją, tak długo nie dostaną pieniędzy. To wszystko, co możemy na razie zrobić.

— Myślisz, że go złapiecie?

Andy wzruszył ramionami i podmuchał na filiżankę kawy, którą mu wręczyła.

— Nie wiadomo. Jeśli będzie się trzymał z dala lub wyjedzie z miasta, to możemy już nigdy na niego nie trafić. Teraz to już tylko kwestia szczęścia, tylko traf może nam pomóc. Szkoda, że ci z Ratusza tego nie rozumieją.

— A zatem wciąż prowadzisz tę sprawę?

— Pół na pół, i to jest najgorsze. Ci z góry wciąż domagają się, bym znalazł szczeniaka, ale Grassy przekonał ich, że równie dobrze mogę zajmować się tym poświęcając połowę czasu na normalne obowiązki, a połowę na sprawdzanie wszystkich śladów. Zgodzili się. Co, jak znasz Grassy’ego, oznacza, że pracuję normalnie razem ze składem wydziału, a po godzinach szukam Billy’ego Chunga. Zaczynam nienawidzieć tego gówniarza. Żałuję, że nie jestem w stanie dowieść, że się utopił.

Shirl usiadła naprzeciwko i upiła kawy.

— To dlatego nie było cię przez parę dni.

— Byłem, ale na służbie. Wysłali mnie na dwa dni nad zbiornik Kensico i nie miałem czasu nawet na to, by przesłać a wiadomość. Teraz też jestem na służbie i będę musiał zameldować się przed ósmą, lecz najpierw chciałem zobaczyć się z tobą. Dzisiaj jest trzydziesty. Co zamierzasz zrobić, Shirl?

Potrząsnęła tylko w milczeniu głową i zapatrzyła się w blat stołu. Przez twarz przebiegł cień smutku. Ujął jej rękę, lecz nie zareagowała.

— Też nie lubię o tym mówić. Te trzy tygodnie zleciały jak wakacje… — Zmienił temat. Nie był w stanie wyrazić słowami tego, co czuł. Nie teraz, nie tak nagle. — Czy siostra O’Briena znów cię nachodziła?

— Była tu jeszcze raz, ale nie wpuścili jej do budynku. Powiedziałam, że nie chcę jej widzieć i zrobiła scenę. Tab opowiadał mi, że cała służba świetnie się bawiła. Zostawiła wiadomość, że będzie jutro. Jutro jest ostatni dzień miesiąca i będzie chciała zabrać stąd wszystko. Sądzę, że jest do tego zdolna, środa to pierwszy, zatem umowa wynajmu kończy się o północy.

— Czy myślałaś o tym, gdzie… co zamierzasz zrobić? — zabrzmiało nienaturalnie, lecz nie był w stanie powiedzieć tego lepiej .

Shirl potrząsnęła przecząco głową.

— Nawet o tym nie myślałam — powiedziała. — Razem z tobą tutaj to naprawdę były wakacje i odkładałam wszystkie zmartwienia z dnia na dzień, by zająć się nimi później.

— Zgadza się, to był taki właśnie czas. Mam nadzieję, że nie zostawiliśmy tej smoczycy ani butelki trunku? — Ani jednej!

Roześmiali się.

— Musieliśmy przepić fortunę — powiedział Andy. — Ale nie żałuję ani kropli. Co z jedzeniem?

— Jest jeszcze trochę sucharów i kilka innych produktów, dość by zrobić jeden porządny posiłek. W zamrażalniku jest tilapia. Miałam nadzieję, że będziemy mogli zjeść ją razem, że zrobimy coś w rodzaju przyjęcia wyprowadzkowego.

— To się da zrobić, jeśli nie masz nic przeciwko temu, że będziemy jedli późno. Możliwe, że będę wolny dopiero o północy.

— Mnie to nie przeszkadza, może być nawet oryginalnie.

Gdy Shirl była szczęśliwa, okazywała to całą sobą i musiała się wtedy uśmiechać. W jej włosach zapaliły się nowe odbłyski światła, zupełnie jakby szczęście było substancją promieniującą z niej we wszystkich kierunkach. Nawet Andy poczuł przypływ śmiałości i pomyślał, że jeśli teraz nie zada tego pytania, to już nigdy się na nie nie zdobędzie.

— Shirl:… — ujął obie jej ręce, ciepło jej dotknięcia bardzo mu pomogło. — Czy przeprowadzisz się do mnie? Nie ma tam wiele miejsca, ale przez większość czasu i tak jestem poza domem i nie przeszkadzam. Mogłabyś tam mieszkać, jak długo byś chciała. — Zaczęła coś mówić, lecz uciszył ją przykładając jej palec do warg. — Nie odpowiadaj od razu, namyśl się. To nie musi być na stałe, tymczasowo, na jak długo zechcesz. Nie przypomina to w niczym Chelsea Park, zwykła kamienica bez windy, a ja mam połowę jednego pokoju i…

— Uciszysz się wreszcie? — zaśmiała się. — Już od dłuższej chwili próbuję ci powiedzieć tak, a ty zachowujesz się, jakbyś chciał mnie zniechęcić.

— Co…?

— Niczego tak bardzo nie pragnę na świecie, jak być szczęśliwą, a z tobą jestem szczęśliwsza niż w całym moim życiu dotąd. Nie jesteś w stanie odstraszyć mnie opisem swego mieszkania, powinieneś zobaczyć tę norę, w której mieszkałam z ojcem aż do dwudziestego roku życia.

Andy zdołał obejść stół nie przewracając go i przytulił ją do siebie.

— Za kwadrans muszę być w komendzie. Ale czekaj dziś na mnie od szóstej, mogę zjawić się w każdej chwili, choć zapewne przyjdę później. Urządzimy sobie przyjęcie, potem zajmiemy się przeprowadzką. Wiele tego masz?

— Zmieści się w trzech walizkach.

— Doskonale. Poniesiemy je lub weźmiemy rikszę. Muszę już lecieć — zniżył głos niemal do szeptu. — Pocałuj mnie jeszcze.

Zrobiła to, całując go gorąco, równie szczęśliwa jak on.

Opuszczenie mieszkania było prawie heroicznym wysiłkiem, a i tak zanim to zrobił, powynajdywał w myślach wszystkie możliwe. wymówki mogące usprawiedliwić spóźnienie, lecz wiedział, że i tak nic nie zdoła przekonać porucznika. Gdy znalazł się w westybulu, po raz pierwszy zdał sobie sprawę z rozlegających się już od jakiegoś czasu grzmotów. Tab, portier i jeszcze czterech strażników stłoczyło się przy drzwiach i wyglądało na zewnątrz. Rozstąpili się, gdy podszedł.

— Niech pan tylko na to spojrzy — powiedział Chanie. — Chyba coś się zmienia.

Druga strona ulicy była prawie niewidoczna zza kurtyny ulewnego deszczu. Woda lała się na dachy i chodniki, a rynsztokami toczyły się już spienione strumienie. Dorośli szukali schronienia w sieniach domów, tłocząc się nawet w drzwiach, ale dzieci z krzykiem biegały po ulicach witając deszcz jak święto, chlapiąc się w brudnych strugach.

— Kanały burzowe niedługo się zablokują. Będzie kilka stóp wody — stwierdził Charlie. — Sporo z tych dzieciaków utonie.

— To normalne — odparł z ponurą satysfakcją Newton, strażnik budynku. — Najmniejsze znikają gdzieś w pewnej chwili i dopiero po deszczu wychodzi na jaw, co się z nimi stało:

— Czy mogę z panem chwilę porozmawiać? — spytał Tab, stukając Andy’ego w ramię i odchodząc na bok. Andy ruszył za nim, walcząc z rękawami opornego płaszcza przeciwdeszczowego.

— Jutro jest trzydziesty pierwszy — powiedział Tab przytrzymując Andy’emu płaszcz.

— Wygląda, że od jutra będzie pan szukał pracy — rzekł Andy myśląc o Shirl i szumiącym na zewnątrz deszczu.

— Nie o to mi chodzi — powiedział Tab odwracając się do okna. — Shirl będzie musiała jutro opuścić mieszkanie. Słyszałem, że ta wygłodzona ropucha, siostra O’Briena, wynajęła ciężarówkę i zaraz rano wywozi wszystkie meble. Chciałbym wiedzieć, jakie są zamiary Shirl. — Złożył ramiona na piersi i jak posąg zapatrzył się w deszcz.

To nie powinno go obchodzić, pomyślał Andy, lecz on zna ją wiele dłużej niż ja.

— Jesteś żonaty, Tab?

Tab spojrzał na niego kątem oka i parsknął.

— Żonaty, szczęśliwie żonaty, z trójką dzieci i nie chciałbym tego zmieniać, nawet gdyby ofiarowano mi którąś z tych panienek z telewizji z kołatkami jak hydranty przeciwpożarowe — przyjrzał się Andy’emu i uśmiechnął się. Nie ma powodów do niepokoju, po prostu lubię tego dzieciaka. Jest miła, to wszystko, a ja wolałbym wiedzieć, co się z nią teraz stanie.

— To żadna tajemnica. — Andy zdał sobie sprawę, że to pytanie mogło paść już dawno. — Zamierza zamieszkać ze mną. Przyjdę wieczorem, by pomóc jej w przeprowadzce: — Spojrzał na Taba, który z powagą pokiwał głową.

— To bardzo dobra wiadomość, miło mi to słyszeć. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się jak najlepiej.

Tab znów zapatrzył się w ulewę, a Andy zerknął na zegarek. Była już prawie ósma, musiał się pośpieszyć. Na zewnątrz było teraz chłodniej niż w westybulu, deszcz musiał obniżyć temperaturę przynajmniej o dziesięć stopni. Może okres upałów dobiegł końca; z pewnością byłoby to potrzebne. W fosie stało kilka cali wody poznaczonej kręgami padających kropel. Zanim zdążył przejść przez most, poczuł, że woda dostała mu się do butów, nogawki spodni nasiąknęły, a wilgotne włosy przykleiły się do głowy. Było jednak chłodno, wreszcie chłodno i to było najważniejsze. Nawet myśl o wiecznie niezadowolonym Grassiolim dziwnie straciła na znaczeniu.

Padało przez resztę dnia, który poza tym był jak każdy inny. Grassioli dwa razy zbeształ go, a raz uczynił to w stosunku do ~ całego wydziału. Przesłuchał dwóch zatrzymanych oraz pewnego drania zamieszanego w czyn zbrodniczy łatwo mogący zamienić się w morderstwo, pchnięta nożem w pierś ofiara walczyła bowiem ze śmiercią. Pracy mieli więcej niż byli w stanie wykonać w ciągu miesiąca. Nowe sprawy napływały nieustannie, podczas gdy ledwo radzili sobie z zaległymi. Tak jak się spodziewał, nie wyszedł o szóstej, dopiero o dziewiątej nagły telefon wyrwał Grassioliego zza biurka i pomimo licznych gróźb i ostrzeżeń porucznika cały dzienny skład, który został po godzinach, ulotnił się odczekując tylko dziesięć minut. Wciąż padało, chociaż nie tak mocno jak rano. Po tygodniach nieustannego gorąca powietrze było orzeźwiająco chłodne. Idąc Siódmą Aleją Andy zauważył, że po raz pierwszy tego lata ulice były prawie puste. Mało kto chodził po deszczu, za to w każdych drzwiach można było dostrzec skulone postacie. Wspinanie się na schody było gorsze niż zwykle, gdyż wszyscy, którzy normalnie tłoczyli się na chodniku, teraz siedzieli tutaj, niektórzy nawet leżeli drzemiąc. Przepychał się, czasem nadeptując kogoś i ignorując mamrotane przekleństwa. Był to cierpki przedsmak jesieni. Właściciele budynków sprowadzali czasem strażników, którzy wyrzucali całe towarzystwo na ulicę, lecz była to daremna robota. Ledwo przedstawiciele prawa znikali, dzicy lokatorzy, których było w mieście zbyt wielu, pojawiali się ponownie. .

— Zniszczysz sobie oczy oglądając telewizję w ten sposób — powiedział Andy wchodząc i zastając Sola leżącego na łóżku z poduszką pod głową, zapatrzonego w jakiś Film wojenny. Z głośnika dochodziła nieustanna strzelanina.

— Moje oczy były już do niczego, zanim się narodziłeś, panie Mądraliński, a wciąż widzę lepiej niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent starych pierników w moim wieku. Fajnie, że przestrzegają u ciebie godzin pracy.

— Znajdź mi lepszą robotę, jeśli jesteś taki cwany — powiedział Andy,. zapalając światło w swoim pokoju i szukając czegoś w najniższej szufladzie komody. Sol przyczłapał do niego i usiadł na skraju łóżka.

— Jeśli szukasz latarki, to zostawiłeś ją wczoraj na stole. Chciałem ci właśnie powiedzieć, że schowałem ją do górnej szuflady. Jest pod szortami.

— Lepiej się o mnie troszczysz niż rodzona matka.

— Tak, właśnie. Nie próbuj pożyczyć ode mnie pieniędzy, synu.

Andy schował latarkę do kieszeni. Wiedział, że musi w końcu powiedzieć Solowi. Odkładał to, choć sam niezbyt wiedział czemu się ociąga. Koniec końców, ten pokój był jego. Łączyli racje żywnościowe i jadali razem, ponieważ tak żyło się łatwiej, ale to było wszystko, normalna współpraca.

— Przez jakiś czas ktoś będzie tu ze mną mieszkał. Nie wiem jak długo.

— To twój pokój, chłopcze. Znam gościa?

— Niezupełnie, poza tym, to nie facet…

— Ho, ho! To wszystko wyjaśnia — strzelił palcami. — Czy to nie to kurczątko, dziewczyna Wielkiego Mike’a, z którą widywałeś się ostatnio?

— Tak, to ona. Nazywa się Shirl.

— Pretensjonalne imię dla pięknej dziewczyny — rzekł Sol wstając i kierując się ku drzwiom. — Bardzo to wyszukane. Uważaj tylko chłopcze, żebyś się nie sparzył.

Andy chciał coś powiedzieć, ale Sol zamknął już za sobą drzwi. Zrobił to trochę mocniej niż trzeba było. Gdy Andy wychodził, starszy pan oglądał telewizję i nawet nie oderwał oczu od ekranu.

To był ciężki dzień. Andy czuł go w nogach; usiłując ignorować bolący kark i piekące oczy zastanawiał się, czemu Sol okazał rozdrażnienie. Nie znał przecież Shirl. Jaki więc mógł mieć powód do niezadowolenia? Wędrując przez omywane rzadkim deszczem miasto myślał o Shirl, i nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął pogwizdywać. Był głodny, zmęczony i bardzo chciał ją zobaczyć. Po niedługiej chwili wyrosły przed nim mokre wieżyczki i blanki Chelsea Park, a portier wypatrzył go już na moście i pozdrowił przytykając dłoń do czapki:

Shirl otworzyła drzwi ubrana w tę samą srebrzystą suknię, którą miała na sobie pierwszej nocy, uzupełnioną przywiązanym z przodu białym fartuszkiem. Miedziane włosy były spięte srebrną klamrą, na prawym ramieniu srebrzyła się dobrana bransoletka, na palcach obu dłoni lśniły pierścionki.

— Nie pomocz mnie — powiedziała wyciągając szyję, by go pocałować. — Przyjęcie prawie gotowe.

— A ja przychodzę jak na bal łachmaniarzy — stwierdził Andy, zrzucając ociekający płaszcz.

— Bzdura. Wyglądasz po prostu jak ktoś, kto miał ciężki dzień. Zapomnij o biurze czy jak tam nazywacie to miejsce, gdzie pracujesz i chodź. Potrzebujesz odmiany. Powieś to coś pod prysznicem, wysusz włosy zanim się przeziębisz, a potem przyjdź do salonu. Mam niespodziankę.

— Jaką? — zawołał za nią.

— Jeśli ci powiem, to nie będzie niespodzianką — powiedziała z miażdżącą kobiecą logiką.

Zdjęła fartuszek i stała dumnie obok zastawionego stołu w salonie. Dwie wysokie świece rzucały blask na srebrne sztućce, porcelanowe talerze i kryształowe kieliszki. Biały obrus zwieszał się z blatu w grubych fałdach.

— I to jeszcze nie wszystko — powiedziała wskazując na koniec stołu, gdzie ze srebrnego wiaderka wystawała szyjka butelki.

Andy spostrzegł, że korek był opleciony drutem, a kubełek pełen kostek lodu. Wyjął butelkę i obrócił etykietą do światła.

— Frenchwine Champagne — rzadki, wyszukany, musujący napój ze znakomitego rocznika. Sztucznie barwiony, gazowany, słodzony, z zawartością olejków zapewniających wspaniały smak i zapach — przeczytał i odłożył butelkę ostrożnie do wiaderka. — Gdy byłem dzieckiem, pijaliśmy w Kalifornii wina i ojciec pozwolił mi raz spróbować, lecz nic już z tego nie pamiętam. Zepsujesz mnie takimi niespodziankami. A poza tym, oszukałaś mnie, mówiłaś, że wszystko już wypiliśmy, a tymczasem miałaś to schowane.

— Nie! Kupiłam dzisiaj, specjalnie na przyjęcie. Zjawił się dostawca alkoholi Mike’a; jest z Jersey i nic nie wiedział.

— To musiało kosztować majątek.

— Nie aż tak wiele. Sprzedałam mu wszystkie puste butelki i dał mi za to specjalną nagrodę. A teraz otwórz to na miłość boską i spóbujmy, co to jest!

Andy zaczął zmagać się z drutem wokół korka. Widział w telewizji jak to się robi, lecz im to szło jakoś łatwiej. W końcu rozległ się satysfakcjonujący wystrzał, korek poleciał przez pokój, a Shirl podstawiła pod pieniący się strumień kieliszki, które trzymała gotowe tak, jak poinstruował ją sprzedawca alkoholi.

— To za nas — powiedziała i unieśli szkło.

— Bardzo dobre, nie piłem nigdy czegoś podobnego.

— Takiego obiadu jak dzisiaj, też jeszcze nie jadłeś — stwierdziła i pośpieszyła do kuchni. — A teraz siadaj; popijaj wino, patrz w telewizję, a za kilka minut wszystko będzie gotowe.

Na pierwsze danie była zupa z soczewicy i smakowała lepiej, i lepiej pachniała niż zwykle.

— Okrawki mięsa — wyjaśniła Shirl. — Zachowałam jeszcze z befsztyku.

Do pieczonej tilapii był biały sos z zielonymi listkami rzeżuchy i kluski z sucharów oraz sałatka z. wodorostów. Wszystko przepijali winem i Andy posapywał tylko z zadowolenia i rzadkiego poczucia sytości, gdy Shirl przyniosła kawę i deser — przyprawioną żelatynę z agar-agar z mleczkiem sojowym. Jęknął na ten widok, lecz nie trzeba było namawiać go do jedzenia.

— Czy palisz tytoń? — spytała sprzątnąwszy ze stołu.

Rozparł się odprężony na fotelu i przymknął oczy.

— Za pensję gliny to niewykonalne, ale i tak jestem niepalący. Shirl, jesteś geniuszem kuchni. Jeśli zjem jeszcze coś twej produkcji, będę już zupełnie zepsuty.

— Mężczyzn należy psuć, wtedy łatwiej się z nimi żyje. To źle, że nie palisz, bo znalazłam dwa cygara. Mike chował je dla specjalnych gości.

— Zanieś je na pchli targ. Dostaniesz dobrą cenę.

— Nie, to nie byłoby w porządku.

Andy wyprostował się.

— Jeśli chcesz coś z tym zrobić, to wiem, że Sol zwykł kiedyś palić. Już ci o nim opowiadałem, mieszka w przyległym pokoju. To mogłoby go dobrze usposobić, ja traktuję go jak przyjaciela.

— Wspaniały pomysł — powiedziała wyczuwając zamysł Andy’ego. Kimkolwiek był ów Sol, chciała, by ją polubił, skoro mają mieszkać przez ścianę. — Schowam je do walizki. — Odniosła pełną tacę do kuchni.

Gdy naczynia zostały umyte, zajęła się dokończeniem pakowania. Zawołała Andy’ego, by pomógł jej zdjąć ostatnią walizkę z górnej półki, a gdy zjawił się w sypialni, przydał się również, by odpiąć zamek jej sukni, co miało skutek, na jaki liczyła. „

Było już po północy, gdy ostatni bagaż został spakowany, a Shirl nałożyła szarą suknię nadającą się na ulicę i stanęła gotowa.

— Nie zapomniałaś niczego?

— Chyba nie, rozejrzę się jeszcze.

— Shirl, czy gdy się wprowadzałaś, nie przyniosłaś przypadkiem ze sobą jakiegoś prześcieradła, ręczników lub jakiejkolwiek w ogóle pościeli? — wskazał na zmiętoszone łóżko. Wydawał się czymś zmartwiony.

— Nie, miałam tylko torbę z ubraniami.

— Liczyłem na to, że masz jakieś prześcieradło. Bo wiesz, ja mam tylko jedno, które jest już dość stare, a nowe kosztuje teraz majątek, nawet używane są drogie.

Roześmiała się.

— Mówisz, jakbyś zamierzał spędzić większość czasu w łóżku. Ale dobrze, że mi przypomniałeś, pamiętam, że dwa prześcieradła są moje — otworzyła torbę i zaczęła szybko składać i pakować je do środka. — Przynajmniej tyle jest mi winien.

Andy wyniósł bagaże na korytarz i zadzwonił po windę. Shirl przystanęła jeszcze patrząc, jak zamykają się drzwi mieszkania i dołączyła do niego.

— Czy on nigdy nie śpi? — spytał Andy widząc Charliego na posterunku przy frontowych drzwiach.

— Tak jakby — rzekła Shirl. — Gdy tylko coś się dzieje, zawsze wyrasta jak spod ziemi.

— Tak mi przykro, że się pani od nas wyprowadza, Miss Greene — powiedział Chanie, gdy do niego podeszli. — Jeśli pani pozwoli, wezmę od razu klucze od mieszkania.

— Tylko niech pan pokwituje — przypomniał Andy wręczając klucze.

— Z chęcią — Charlie wcale nie speszył się. — Ale nie mam na czym.

— Proszę, tu jest mój notatnik. Spoglądając ponad ramieniem portiera, Andy dojrzał wychodzącego z dyżurki Taba.

— Tab, co ty tu robisz tak późno w nocy? — spytała Shirl.

— Czekam na was. Słyszałem, że wyprowadza się pani dzisiaj i pomyślałem, że pomogę z bagażami.

— Ale jest bardzo późno.

— To mój ostatni dzień pracy. Chciałbym skończyć ją w dobrym stylu. A pani przecież nie chciałaby sama paradować o tej porze z walizkami po ulicy. Są tacy, którzy dla mniejszych rzeczy gotowi są poderżnąć gardło.

Wziął dwie walizki, Andy ujął trzecią.

— Naprawdę mam szczęście — powiedziała Shirl. — Wysoko opłacany strażnik i detektyw miejski gotowi są odprowadzić mnie tylko o kilka przecznic.

— Jeśli ktoś stanie nam na drodze, wprasujemy go w bruk — powiedział Andy, odbierając od portiera notatnik i prowadząc wszystkich przez drzwi, które Charlie otworzył szeroko.

Deszcz ustał i przez luki w chmurach widać było gwiazdy. Było wspaniale chłodno. Shirl ujęła każdego pod ramię i poszli razem oddalając się od powodzi świateł Chelsea Park, aż zniknął w ciemności.

Загрузка...