Rozdział 7

Przez następne dni Taran starała się jak tylko mogła wyprowadzić swego anioła stróża z równowagi. W myślach nazywała go aniołem stróżem, bo lepszego określenia nie znalazła.

Co dzień pożyczała sobie czarnoksięską runę Móriego, lecz w końcu stało się to zbyt kłopotliwe i niebezpieczne. Ktoś mógł przecież złapać ją na gorącym uczynku. Sporządziła więc sobie kopię runy. Aby dodać jej mocy, położyła ją na księdze z runami ojca i wymruczała niezrozumiałe zaklęcia. Zaklęcia nie wywarły oczywiście żadnego skutku, ale może stało się to za przyczyną magicznej księgi? W każdym razie znak działał. Wprawdzie nie tak dobrze jak oryginalna runa ojca, ale ściskając ją w dłoni dostrzegała kątem oka kontury swego opiekuna.

To jej wystarczyło.

Chyba tylko dlatego, że tak bardzo chciała spędzać dni w samotności, rodzina nagle uświadomiła sobie, że Taran zaniedbano. Wspomniał o tym przy obiedzie Dolg. Jego niezwykły badawczy wzrok długo spoczywał na dziewczynie, aż Taran zrobiło się nieprzyjemnie. Dolg stwierdził:

– Powinniśmy poświęcić naszej siostrze więcej uwagi. Ona się nudzi, podczas gdy my tak bardzo jesteśmy zajęci przygotowaniami do wyjazdu.

Gdyby wspomniał o tym kilka dni wcześniej, z wdzięcznością rzuciłaby się mu na szyję. Teraz gotowa była go udusić.

– Miewam się doskonale – zapewnił? pospiesznie.

– Naprawdę? – spytał Dolg, a Taran nie śmiała, spojrzeć mu w oczy.

Postanowili jednak zaangażować ją do codziennych obowiązków, aby nie czuła się odsunięta.

– Jedźcie sobie – oświadczyła lekkim tonem. – O mnie się nie martwcie, ja tu sobie będę siedzieć. Dobrze mi z samą sobą i z moją robótką. Och, naprawdę, naprawdę się mną nie przejmujcie!

Nie mogli się powstrzymać od śmiechu, słysząc jej słowa. Wszyscy wiedzieli, że Taran nigdy w życiu nie miała w ręku żadnej robótki.

I ona się roześmiała z nadzieją, że zapomną o swych szlachetnych postanowieniach.

Odkryła, że jej niewidzialny opiekun nic potrafi odczytywać wszystkich jej myśli, jeśli nie życzyła sobie wprost, aby jej wysłuchał. Ucieszyło ją to, bo dzięki temu mogła myśleć swobodniej.

Nawiązanie z nim kontaktu – to znaczy doprowadzanie go do granic rozpaczy – przychodziło jej najłatwiej w lesie lub innych miejscach poza obszarem miasta. Gdzie indziej jednak również zachowywała się wobec swego anioła stróża bezlitośnie. Gdy na ulicy słała za młodymi przystojnymi mężczyznami powłóczyste spojrzenia, za każdym razem czuła pełne irytacji szarpnięcie za ramię.

Pewnego dnia w odwiedziny przyszli znajomi Erlinga z dawnych czasów. Przyprowadzili ze sobą także syna, młodzieńca nieszczególnie zabawnego, lecz Taran ukradkiem uwodziła chłopca, który na przemian czerwienił się i bladł, a coś w powietrzu wokół dziewczyny okropnie się denerwowało.

“Może pójdę z nim do łóżka”, skierowała Taran myśl do konkretnego adresata.

“Nawet sobie tego nie wyobrażaj!” rozległy się zjadliwe słowa w jej głowie. “To przecież jeszcze dziecko! W dodatku wcale nie jest interesujący!”

Taran uśmiechnęła się pod nosem. W ostatnim zdaniu dawało się wychwycić cień… no właśnie, czego?

“Oczywiście, że tego nie zrobię”, odparła uspokajająco. “Chciałam tylko usłyszeć twoje zdanie”.

Odpowiedziało jej prychnięcie prosto do ucha.

Innym razem adorował ją pewien znajomy, starszy pan. Taran z czystej złośliwości pozwalała mu na to aż do chwili, kiedy chciał ją zaciągnąć do ciemnego pokoju.

Granica została przekroczona.

“Pomóż mi”, poprosiła. “Zabierz tego obrzydliwca!”

Nikt chyba nigdy nie działał równie szybko i skutecznie. Kiedy natarczywy zalotnik podniósł do góry kieliszek z wódką, jednocześnie obejmując Taran za ramiona, coś się stało. Kieliszek wyślizgnął się z jego rąk, a zawartość chlusnęła mu w twarz i zalała eleganckie ubranie.

Taran wybuchnęła głośnym śmiechem, lecz jej towarzysz wcale nie uważał tego za zabawne. Wkrótce wyszedł pomimo gorących usprawiedliwień dziewczyny.

Taran dotychczas nie ośmieliła się spojrzeć wprost na swego niezwykłego opiekuna. Dopóki nie zdawał sobie sprawy, że ona go widzi, miała nad nim przewagę.

Taran najlepiej czuła się w lesie. Tam mogła się drażnić ze swym aniołem stróżem i dręczyć go, ile dusza zapragnie, wprowadzając w życie najbardziej absurdalne pomysły, by go przestraszyć. Odczuwała radość słysząc, że się o nią boi, ale nie tylko. Bardzo ją to też wzruszało.

Pewnego dnia uświadomiła sobie, że go lubi. On się o nią troszczył! Zajmował się nią jak nikt przedtem, chociaż miała najlepszą rodzinę na świecie, której wszyscy członkowie bardzo się kochali i dbali o siebie nawzajem. Jedynie w ostatnich dniach Taran poczuła się odsunięta na bok, tylko dlatego, że pozostali pochłonięci byli przygotowaniami do emocjonującej podróży, w której nie pozwolono jej brać udziału.

Po zastanowieniu przyznała, że jest niesprawiedliwa. Przecież Erling, babcia Theresa, Rafael i Danielle także nie jechali na Islandię, a nikt z nich nie narzekał. Tylko ona.

Parę dni przed wyjazdem cała piątka młodych siedziała w salonie popijając lemoniadę. Wówczas to Taran odkryła coś, co powinna zauważyć już dawno temu.

Młodziutka Danielle, delikatna i niezwykle wrażliwa, miała łzy w oczach. Taran w ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby nie wyskoczyć z jakąś niemądrą uwagą.

Danielle wpatrywała się w Dolga, zajętego rozmową z pozostałymi chłopcami.

Taran wiedziała, że Danielle od zawsze żywiła wielki podziw dla Dolga, ale dotychczas było to dziecinne zauroczenie. Teraz sytuacja się zmieniła.

Danielle, siedemnastolatka, przeżywała pierwszą w życiu miłość. I nikt nie mógł mieć wątpliwości, że nieszczęśliwą. Pomysł zakochania się w Dolgu od zarania był tak chybiony jak tylko można to sobie wyobrazić. Dolg dla nikogo nie żywił podobnych uczuć, Taran gotowa dać głowę, że tak jest.

Na tym nie koniec, dostrzegła bowiem coś jeszcze. Cierpiała nie tylko Danielle. Villemann, jej brat bliźniak, od czasu do czasu zerkał na Danielle, a oczy miał przy tym tak samo zasmucone. Ona bowiem nawet nie spojrzała w jego stronę.

Cóż ze mnie za egoistka, zafrasowała się Taran. Muszę coś z tym zrobić.

Zabiorę się do dzieła, kiedy wrócą, teraz jest już za późno. Ale obiecuję, że postaram się spędzać więcej czasu z Danielle.

Obaj chłopcy wyjeżdżali. Zostawała młodziutka panienka, kochająca jednego, a kochana przez drugiego.

A ja nie mam nikogo, pomyślała Taran z goryczą. Przecież nie mogę zakochać się w Rafaelu, on absolutnie nie jest w moim typie.

Wszystko nagle stało się takie trudne!

By odegnać smutki, znów wyszła do lasu.

Czuła, że jest w okropnie złym humorze, i z czystej złośliwości ruszyła na drugą stronę drogi tuż przed nadjeżdżającym chłopskim wozem. Jak zwykle odciągnięto ją w czas, a pogróżki wzburzonego gospodarza przyjęła z ponurą miną.

Taran wiedziała, że nie jest to jej wielki dzień.

Dlaczego tak się zachowuję wobec mojego miłego opiekuna? zastanawiała się. Dlaczego jestem taka złośliwa?

O, dobrze wiem. To przez tę przeklętą Blitildę.

Głośno zaś oświadczyła:

– Obiecuję, że będę grzeczna, jeśli ty przestaniesz stawiać mi za przykład ten ideał o idiotycznym imieniu. Co w niej jest takiego wspaniałego?

“Nie jest, było”, odpowiedział. “Czcigodna Blitilda żyła dawno temu”.

– Dlaczego więc nie przestajesz o niej marudzić?

Doszli już do lasu. Otoczyła ich cisza.

“Ponieważ była zacną, szlachetną i cnotliwą kobietą. Całkiem inną niż ty”.

– Dziękuję. Przyjmuję to za komplement. Czy ona była piękna?

“Uroda nie ma z tym nic wspólnego”, odparł dostojnie.

Nagle Taran przyspieszyła. Ruszyła przez las szalonym pędem, żeby przekonać się, czy uda się jej go pozbyć.

On jednak spieszył za nią, wyczuwała jego poirytowane ostrzeżenia: “Możesz się potknąć, przewrócić, podrapiesz się o świerkowe gałęzie albo spadniesz z wysokości, albo…”

– Nie gadaj tyle! – syknęła Taran biegnąc dalej. – To znaczy, że Blitilda była brzydka!

Drażniła się z nim przez cały dzień. Postanowiła popływać w leśnym jeziorku. “Uważaj, pędy lilii wodnych mogą cię ściągnąć w głąb. Bądź ostrożna, tu jest głęboko”.

Nie było końca gwałtownym protestom, kiedy rozbierała się do naga, żeby wskoczyć do wody. Taran jednak tylko się śmiała. Dobrze ci to zrobi, pomyślała, uwodzicielskim krokiem podchodząc do brzegu.

Przeliczyła się jednak co do własnej wytrzymałości. Pływała, jak się jej zdawało, przez całą wieczność, kiedy nagle poczuła, że ręce jej mdleją, a całe ciało w wodzie dziwnie ciąży. Akurat znalazła się na środku jeziora.

– Pomóż mi – poprosiła, – Pomóż mi się dostać do brzegu, nie mam już siły!

Musiał ją ciągnąć, bo od chłodu leśnej wody chwycił ją kurcz. Tym razem Taran porządnie się wystraszyła, ale uścisk wokół ramion dawał poczucie bezpieczeństwa. Po trwającej dobre pół godziny męce wyciągnął ją wreszcie na ląd.

Na brzegu Taran zmęczona osunęła się na ziemię, przedtem owinęła się tylko płaszczem, zarówno po to, aby się wysuszyć, jak i zakryć.

Gdy wreszcie doszła do siebie, zorientowała się, że nie wyczuwa obecności swego ducha opiekuńczego.

Czyżby ją opuścił? Zrezygnował z niej?

Bardzo tego nie chciała!

Rozżalona wyjęła z kieszeni runę umożliwiającą widzenie duchów.

Zobaczyła go. Leżał wyciągnięty na niewielkim wzniesieniu, w miękkim mchu.

Rozłożył się na plecach, zamknął oczy kompletnie wyczerpany.

Postąpiłam tak złośliwie, wyrzucała sobie Taran. Jaki on piękny! To anioł, chociaż nie ma skrzydeł. A może duch opiekuńczy? Ale nie ten co zwykle. Wygląda mi na to, że się zamienili. Czyżby mój mały elf, ten, który mi stale towarzyszył, nie mógł sobie ze mną poradzić?

Popatrzyła na niego, przyjrzała mu się uważniej. W głowie zaczęły jej krążyć przewrotne myśli.

Ciekawe, czy aniołowie zbudowani są tak jak ludzie? Wszędzie? Ciekawe, czy on jest czuły na takie wrażenia?

Interesujące byłoby sprawdzić, jak wygląda.

Najdelikatniej jak umiała uniosła kraj białej szaty. Czy starczy mi odwagi, żeby pod nią zajrzeć?

Ten pomysł okropnie ją rozśmieszył, ale nie wydała z siebie ani jednego dźwięku.

Jeśli jednak chciała coś zobaczyć, musiała podsunąć ją wyżej.

Centymetr po centymetrze przesuwała rękę coraz dalej, popychając delikatnie materiał.

W pewnym momencie zrobiła nieostrożny gest i natychmiast znieruchomiała. Nie śmiała drgnąć ani nawet odetchnąć.

Ponieważ jednak on się nie obudził, nabrała śmiałości. Musnęła ręką jego kolano, pogładziła wewnętrzną stronę uda.

Przeszył ją dreszcz, roześmiała się bezgłośnie. Szata odrobinę się podniosła w tym tajemniczym miejscu, jakie mają mężczyźni. A więc on jest stworzony tak jak ziemianie, pomyślała podniecona. I ona także odczuła przyjemne, łaskoczące napięcie.

Nagle poderwała się przestraszona. Obudził się.

Usiadł z jękiem, patrząc prosto na nią. Taran prędko opuściła jego szatę, ale na twarzy wyraźnie miała wypisane poczucie winy. Duch opiekuńczy rzecz jasna doskonale rozumiał jej zamiary.

Zerwał się na równe nogi.

– Dość tego! – oświadczył. – Mam cię już dość!

A gdy pojął, że Taran na niego patrzy, wrzasnął bardzo nie po niebiańsku:

– Od jak dawna mnie widzisz?

– Od pewnego czasu – odparła wymijająco. – Przepraszam, teraz już…

– Dosyć! – powtórzył. – Naprawdę mam cię dość. Miarka się przebrała. Wracaj do domu sama – ciągnął oburzony. – Nie godzę się na to, poskarżę się swoim przełożonym…

Gniewne słowa cichły coraz bardziej, kiedy rzucił się biegiem przez las ku Bergen.

Wspaniale, pomyślała Taran i wolno zaczęła się ubierać. Nareszcie będę mogła być sama.

Ale jej spokój był pozorny. Wargi jej drżały, a ręce się trzęsły, kiedy naciągała ubranie.

Podczas tej gwałtownej wymiany zdań żadne z nich nie zauważyło, że nie są sami. Ktoś się pojawił, czarny cień na moment przesłonił słońce.

Taran nie spostrzegła, że coś przysiadło na strzelistej sośnie.

Coś, co obserwowało ją z nieskrywanym triumfem.

Istota długo przyglądała się dziewczynie.

Wreszcie zaczęła spuszczać się ku niej w dół. Zsuwała się po pniu drzewa ruchem jaszczurki, okrążając pień z głową w dół.

Загрузка...