Rozdział 1

Po trwających wiele miesięcy gwałtownych starciach z Zakonem Świętego Słońca pewnego wieczoru Móri zwołał rodzinę i przyjaciół w Theresenhof.

Miał do przekazania ważną nowinę.

W całym domu wyczuwało się już atmosferę nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Unosiły się cudowne zapachy świeżo wyszorowanego drewna, upranej i wysuszonej na wietrze bielizny, gałązek jałowca, laku, świątecznych przysmaków i przypraw. Być może właśnie ten nastrój skłonił Móriego do mówienia.

Pogłaskał kosmaty łeb Nera i rozpoczął:

– Walka z kardynałem na razie się zakończyła i trzeba przyznać, że ostatnią rundę wygraliśmy. Wielu z nas jednak mogło przypłacić to życiem. Mam pewną propozycję. Co wy na to, abyśmy pozwolili teraz rycerzom działać na własną rękę? Zapomnijmy o nich na jakiś czas i żyjmy znów jak normalni ludzie.

Zapadła cisza.

Wreszcie głos zabrał Erling:

– Brzmi to doprawdy bardzo kusząco, wielu z nas bowiem potrzebuje choć trochę spokoju, by pomyśleć o własnej przyszłości. Ale czy oni pozwolą nam na taki luksus?

– Rozmawiałem z naszymi przyjaciółmi duchami – odparł Móri. – Dziś w nocy na łące, tam gdzie drzewa rzucają długie cienie, przybyli na me wezwanie. Pojawił się nawet Cień Dolga, na co wcale nie liczyłem. Wyjawiłem swoje pragnienie odpoczynku i poprosiłem ich o radę. To, czego się od nich dowiedziałem, bardzo mnie uspokoiło.

– Opowiedz nam wszystko po kolei – poprosiła Theresa.

Usadowiła się na kanapie między swymi nowymi dziećmi. Danielle z mozołem usiłowała upleść świąteczny koszyczek, a Rafael prosty jak świeca chłonął każde wypowiedziane przez Móriego słowo. Erling siedział z jego drugiej strony. Dzieci wyraźnie polubiły swoich przybranych rodziców. Na buziach Rafaela i Danielle pojawiły się rumieńce, nabrali też ciała. Najważniejsze jednak, że ich oczy odzyskały blask. Świadczyło to o powrocie do życia, cudownego, ciekawego życia wśród dobrych, miłych ludzi, z niezastąpionymi towarzyszami zabaw.

Móri zaczął mówić:

– Duchy powiedziały mi, że bracia zakonni wpadli we wściekłość, ostrzą noże i zęby. Ale Zakon także potrzebuje czasu na zwerbowanie nowych członków, tak by znowu było ich dwudziestu jeden. Dokonaliśmy wielkich zniszczeń w ich grupie.

– Świetnie! – ucieszył się Villemann.

– Zabijanie nie było naszym zamiarem – upomniał młodszego syna Móri. – Czasami jednak nie da się tego uniknąć. Duchy bez względu na wszystko obiecały wziąć ich pod obserwację. Okazuje się, że nasi mniej lub bardziej niewidzialni przyjaciele także potrzebują czasu.

– Ojej! – wykrzyknęła zdziwiona Taran. – Na co im czas? Oni chyba mają go dość?

– Dolg – jednym słowem wyjaśnił Móri.

– Co takiego z Dolgiem? – nie mógł zrozumieć Villemann.

– Chcą, aby Dolg miał kilka lat spokoju, dorósł przed kolejnym zadaniem; będzie trudne.

Villemann cichutko westchnął.

– Zawsze Dolg. Dlaczego nigdy nie potrzebują mnie?

Móri uśmiechnął się do niego tajemniczo.

– Następnym razem i ty będziesz miał swój udział. Duchy to obiecały. Tobie i mnie przyjdzie wspierać Dolga.

Villemann z radości podskoczył prawie do sufitu, ale teraz poderwała się i Taran.

– A ja?

– Nie – odrzekł Móri łagodnie.

– Tak właśnie myślałam! I to tylko dlatego, że jestem dziewczynką.

– Wcale nie, nie tylko. Są inne przyczyny.

– Jakie?

– Tego mi nie wyjawili.

– Doskonale! – mruknęła Taran z ponurą miną.

– W każdym razie czeka nas kilka spokojnych lat – radowała się Tiril. – To będzie naprawdę cudowne.

– Przez krótki czas – mruknął Villemann pod nosem.

Zasmakowały mi przygody, myślał chłopczyk z lekkim przerażeniem. Nie chcę żyć w spokoju do czasu, aż dorosnę. To takie nudne! Przecież wtedy skończy się życie!

Rodzina dyskutowała nad nowinami, a Móri zatopił się w myślach, dziwnych, nieco przerażających…

Tak wiele, bardzo wiele istot czeka, a on mówi o odłożeniu działań na później! Czy ma do tego prawo? Czy nie przedłuża udręki wyczekujących z ogromnym utęsknieniem?

Dolg wiele dla nich uczynił. Oswobodził błędne ogniki od nieistnienia, przywrócił im pierwotną tożsamość. Ale ich droga do domu wciąż pozostaje daleka.

Móri przypuszczał, że Dolg wielce się przysłużył Cieniowi, no i duchom, a to przez swój bohaterski czyn: odnalezienie ogromnego szafiru. Pełni znaczenia tego czynu nikt dotychczas nie zrozumiał. Móri jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Cień i duchy wiedzą znacznie więcej, niż chcą mu ujawnić.

No tak, w pewnym sensie Dolg był ich ratunkiem.

A jednak czekał ktoś jeszcze.

Jeden. A może więcej?

Jeden, którego nie znali.

A raczej: sądzili, że zginął.

O tej istocie wspomniał dzisiejszej nocy Cień. Na jego twarzy, teraz dość już wyraźnej, odmalowało się zamyślenie. Powiedział Móriemu:

– Jak wiesz, Dolg pomógł błędnym ognikom wrócić do ich pierwotnej postaci i bardzo mu za to jesteśmy wdzięczni. Mogą teraz swobodnie poruszać się po ziemi w oczekiwaniu na ostateczne oswobodzenie. Pozostają niewidzialne dla was, ludzi, lecz są tutaj. Przyniosły nieprzyjemne wieści…

Móri słuchał w napięciu.

– Widzisz, mój przyjacielu, Móri z rodu islandzkich czarnoksiężników – Cień uśmiechnął się smętnie. – Jesteśmy ludem o szlachetnym charakterze, świadczył o tym nasz sposób życia i wiara. Ale w krainie mrocznych lasów i gór, daleko od naszych ziem, istniało inne plemię, Silinowie. Silinowie nie byli nieśmiertelni jak my i zginęli podczas wielkiej katastrofy, która kiedyś dotknęła świat. Tak przypuszczaliśmy, a powinniśmy wiedzieć lepiej. Żyli jednak daleko od nas, dzieliły nas morza i góry, niewiele o nich wiedzieliśmy. A jeszcze mniej znaliśmy tereny położone za ich ziemiami, krainę wielkich stepów, gdzie mieszkał inny lud. O królu Silinów poszeptywano tylko, że zna się na czarach…

– Czarnoksiężnik? – spytał zdumiony Móri.

– Możesz go tak nazwać – skinął głową Cień. – Ale w innym sensie niż ty, Hraundrangi – Móri czy Nauczyciel. Nosił imię Sigilion. Niedawno dowiedziałem się od moich pobratymców, tych, którzy byli kiedyś błędnymi ognikami, że złe przeczucie z westchnieniem przemknęło wśród drzew.

– Mówisz teraz zagadkami – stwierdził Móri.

– Wcale nie. Sigilionowi towarzyszą westchnienia i jęk. Strach niesiony wiatrem. Ziemia i ludzkie serca jęczą z bólu, nie rozumiejąc, dlaczego. Błędne ogniki sądzą, że on wciąż żyje.

– Czy jego lud także istnieje?

– Nie! Wiemy na pewno, że Silinów spotkała zagłada, widzieliśmy to na własne oczy, gdy nasz statek przybił do ich wybrzeży. Kraj został zniszczony, zniknął w trąbach potwornych orkanów, które wstrząsnęły światem. Zapomnieliśmy jednak o potędze czarów Sigiliona i jego położonej wysoko siedzibie. Mógł przeżyć.

– Ale czy ludzie by go nie odkryli? Upłynął wszak długi czas…

– Dłuższy niż ci się wydaje – Cień uśmiechnął się gorzko. – Nie wiem tego na pewno, ale można przypuszczać, że nie przebywał cieleśnie na powierzchni ziemi. Sądzę raczej, że się obudził teraz, kiedy Dolg szuka drogi powrotu dla wszystkich z mego rodu. Sigilion należy do tamtych epok, nie do ludzkich.

Móri zauważył, że Cień rozróżnia swoją rasę od ludzi. Serce ścisnęło mu się w piersi na myśl, że w żyłach ukochanego syna Dolga płynie krew obu ras.

A prawdę powiedziawszy, Dolg bliższy był nawet tym obcym.

Móri, nie bardzo sobie zdając sprawę z tego, co robi, zrelacjonował na głos swoją rozmowę z Cieniem, kiedy więc Theresa zadała pytanie, gwałtownie drgnął.

– To znaczy, że ten czarownik z pradawnych czasów jest niebezpieczny?

– Co? Co takiego? Ach, przepraszam! Rzeczywiście takie odniosłem wrażenie – przyznał zaskoczony. – Chociaż Cień nie powiedział mi tego wprost. Cień w ogóle nic więcej o tym nie mówił, a mnie, głupiemu, nie przyszło do głowy, by go wypytać. Mieliśmy tyle innych spraw do omówienia, ważniejszych niż jakiś stary, zakurzony czarownik. Tak, czarownik, bo nie zgadzam się na nadawanie mu czcigodnego tytułu czarnoksiężnika.

Ów przedświąteczny wieczór zakończył się konkluzją, że odłożenie niebezpiecznych działań na jakiś czas przyda się wszystkim.

Tylko Villemann był innego zdania, rozumiał jednak, że dziesięciolatek nie powinien się wtrącać w sprawy uzgodnione przez dorosłych.

Móri zakończył rozmowę bardziej optymistycznie:

– Wiecie, co przede wszystkim zrobimy, kiedy odpoczniemy już przez kilka lat?

– Nie?

– Pojedziemy do Norwegii i na Islandię.

– Hurra! – zawołały dzieci, a Tiril rozjaśniła się w uśmiechu. Tak bardzo pragnęła wrócić na północ.

– Czy nie możemy jechać już teraz? – zapalił się Villemann.

– Nie, synku – Móri uśmiechnął się, ale oczy miał poważne. – Bo tam właśnie Dolg ma wykonać swe kolejne zadanie. Dlatego musimy czekać, aż twój brat i ty dorośniecie.

Móri spostrzegł, że twarz Dolga zajaśniała nagle jakimś niezwykłym blaskiem. Norwegia. Islandia. Krainy, o których śnił i do których tęsknił. Móri tak wiele wszak o nich opowiadał. Dolg nie myślał teraz, że podróż łączyć się będzie z nowymi kłopotami, może kolejnymi niebezpieczeństwami.

I może tak właśnie było lepiej.

Загрузка...