Rozdział 15

Sigilion długo szukał.

Obrzydliwy sztywny człowiek o żółtobiałych szczeciniastych włosach jako jedyny mógł zaprowadzić go do Taran. A nie było go na pokładzie statku.

Dużo, bardzo dużo czasu zajęło królowi Silinów wytropienie go.

Wpadł na jego ślad tylko dzięki niezwykle dobrze wykształconemu zmysłowi powonienia.

Przeszkadzał mu koń. To koń dotykał ziemi, a nie ten człowiek, którego nazywano Finkelborg. W mleczne mgliste noce Sigilion czołgał się po drogach, węsząc posuwał się naprzód. Czasami ścigany przezeń człowiek zsiadał z konia, wtedy wyraźnie wyczuwał jego ślady, szczególnie wówczas, gdy człowiek “znaczył terytorium” przy drzewie. Wtedy Sigilion także to robił, w większym stopniu był bowiem zwierzęciem, niż chciał się do tego przyznać.

Potem znów podejmował pościg.

Niezwykły zapach, jaki wydzielał, nie zawsze dał się wyczuć, tylko wtedy, kiedy w pobliżu znajdowała się kobieta. Wszystkie jego zmysły ogarniało wówczas pożądanie. Kobiety z Karakorum zostawały jego niewolnicami, nie mogły się oprzeć jego zmysłowości, erotycznej sile przyciągania. Pięć kobiet, które wykorzystał w Bergen, okazało się inne. Prędko się ich pozbył. Sprawiały wrażenie, że brakuje im czegoś: uczucia. Ich miłość była mechaniczna. Kobiety w Karakorum były dla niego gotowe na wszystko, ubóstwiały go. Wtedy wystarczała mu tylko jedna naraz, wykorzystywał ją, dopóki go pociągała, mniej więcej dwadzieścia, może trzydzieści lat. Potem sprowadzał nową. To one powinny go kochać, on sam nie odczuwał nic poza czystą żądzą.

Sporo czasu upłynęło od momentu, kiedy posiadł kobietę. Ostatnio w Bergen. Potem zabrakło mu czasu.

Wprawdzie Taran miała mu posłużyć jako zakładniczka, ale była przecież taka powabna…

Tego dnia odnalazł Finkelborga. Duńczyk zaczaił się, czekał na coś. Sigilion przeczuwał, że wypatruje Taran.

Król Silinów, wywodzący się z dawno minionej epoki, zapomniany, bez kraju i poddanych, dla Rasmusa Finkelborga nie żywił nic poza pogardą. Człowiek przydawał mu się, dopóki mógł go prowadzić do Taran. Potem…

Jaszczur zajął miejsce na dachu starego domu, skąd miał widok na kępę drzew, za którą ukrył się Finkelborg.

Nadjechał powóz.

Finkelborg wyskoczył na drogę i zatrzymał ekwipaż, Sigilion widział, że grozi. Ściągnął woźnicę z kozła. Potem wysiadło jeszcze dwoje ludzi.

Taran!

Sigilion czekał.

Głos dziewczyny odbijał się od skały. Kłóciła się z rym białowłosym durniem, sprawiającym wrażenie, że chce ją zabić?

Nie można do tego dopuścić.

Sigilion poznał już broń strzelecką. Prędko uczył się wszystkiego, co nowe.

Rozległ się wystrzał, ale Taran się nie przewróciła. Przeciwnie, to Finkelborg upadł na twarz.

Taran, młody chłopak i woźnica ruszyli biegiem w stronę domu.

Prosto w objęcia Sigiliona.

Doskonale!

Uśmiechnął się zimno, jak jaszczur, którym w połowie był.

Finkelborg nadciągał za nimi. Nie ma się czym przejmować.

Dobiegli już na górę. Weszli do domu…

Byli wewnątrz.

Sigilion przechylił się przez krawędź komina i przewodem kominowym, jak zwykle głową w dół, bo tak było mu najłatwiej, wślizgnął się do środka. W kominie nie zalegała sadza, dawno go już nie używano, a niewielka ilość, jaka pozostała, przekształciła się w zbitą substancję.

Wślizgnął się do wnętrza przez otwór w palenisku. Usłyszał głosy ludzi i znalazł kryjówkę.

Kobieta…

Sigilion nie potrafił stłumić swoich żądz, chociaż wobec Taran miał przecież inne zamiary. Ale… mógł skorzystać z okazji.

W oczekiwaniu na następne posunięcie Finkelborga ludzie się zabarykadowali.

Potem jednak zapadła cisza.

Sigilion nie wiedział, że wyczuli jego zapach. Sądził, że nikt nie może go odkryć.

Gdyby tylko Taran i ci dwaj mężczyźni się rozdzielili! Pragnął zostać z nią sam, wtedy prędzej by mu uległa.

Wiele dni i nocy upłynęło od czasu, kiedy Dolg wyruszył na Islandię, zabierając kamień. Sigilion postanowił porwać Taran i korzystać z jej kobiecości do chwili, kiedy cudowny szafir znów znajdzie się na norweskiej ziemi.

Wtedy wymieni bezwartościową już dla niego dziewczynę na kamień.

Nikt go wówczas nie powstrzyma, bo dla nich Taran była cenna.

Nie będą wiedzieć, że wykorzysta ją do ostatka, wysączy z niej ostatnią kroplę życia.

Z izby, w której znajdowali się ludzie, nie dochodził żaden odgłos. Sigilion czekał. Potrafił czekać. Nic innego wszak nie robił przez tysiące lat, przytomny albo pogrążony w letargu.

Z drugiej części domu dobiegł dźwięk, jakby otwierano jakąś pokrywę. Sigilion nie znał współczesnych domów na tyle dobrze, by zorientować się, że dźwięk dochodził z kuchni. Ktoś otworzył właz do piwnicy.

Rozumiał jednak, co się stało: Rasmus Finkelborg dostał się do domu.

Król Silinów uśmiechnął się zimno, pogardliwie. Tego przeciwnika się nie obawiał.

Troje w zamkniętej izbie również usłyszało Finkelborga.

– Co teraz zrobimy? – szepnęła Taran, otwierając szeroko oczy.

– Czekamy – cicho odparł Rafael.

– No tak – pokiwał głową woźnica. – On ma po swojej stronie pistolety.

– A jeśli podpali dom? Wpadliśmy w pułapkę.

– Tego nie zrobi – szeptem zapewnił ją Rafael. – On chce ciebie, w dodatku żywą.

– Dlaczego?

– Nie zrozumiałaś tego jeszcze? Nie widziałaś, co przez chwilę zalśniło na jego piersi?

Taran, jeśli to możliwe, jeszcze szerzej otworzyła oczy.

– Nie zdążyłam, on stał za mną. Chcesz powiedzieć, że… Zakon Świętego Słońca?

– Tak.

– Znów się zaczyna ta zabawa – sapnęła.

– To wcale nie zabawa.

– Dobrze wiem. Ale ja przecież nie mam…

– Ciii, nie tak głośno. Wystarczy, że Dolg ma. Założę się, że rycerze zamierzają wymienić cię na niebieski kamień.

– Rzeczywiście, brzmi to dość prawdopodobnie – odparła Taran po namyśle. – A ta druga istota, ta, która sprawia, że ciarki przechodzą po plecach? Kim on jest i czego chce?

– Nie wiem. Nic mi o nim nie wiadomo, nigdy dotąd go nie widziałem.

– Za to ja, owszem – z ponurą miną przyznała Taran. – Prawie. I nie było to przyjemne spotkanie. Przydałby nam się teraz Uriel.

– Kim jest Uriel? – jeden przez drugiego dopytywali się mężczyźni.

– Mój anioł stróż – odparła roztargniona. – A raczej był już prawie aniołem, pochodzi z drugiego wymiaru powyżej naszego. Otrzymał zadanie pilnowania mnie i wtedy utracił swą świetną pozycję.

– Wcale mnie to nie dziwi – stwierdził Rafael. – Kochana Taran, przestań wygadywać bzdury, musimy coś wymyślić!

– Wcale nie wygaduję bzdur, potrzebuję pomocy Uriela.

– Masz rację – odparł Uriel, tym razem ludzkim głosem, więc usłyszeli go wszyscy troje. – Wybaczcie mi, ale muszę się wam ukazać. Sytuacja jest bardzo poważna.

Mężczyźni cofnęli się o kilka kroków, wstrząśnięci, kiedy stanął przed nimi świetlisty anioł, wprawdzie bez skrzydeł, ale nie ulegało wątpliwości, że pochodzący z wymiaru daleko lepszego od ludzkiego.

– Ach, Urielu! – uradowała się Taran. – Jakiż ty jesteś śliczny!

Woźnica odruchowo rzucił się na kolana przed tym niebiańskim objawieniem. Uriel łagodnym, lecz dostojnym gestem nakazał mu wstać. Rafael nie mógł znaleźć słów. Wiele słyszał o duchach Móriego, ale nigdy ich nie widział, zrozumiał jednak, że ma do czynienia z jeszcze wyżej stojącą istotą. Duch opiekuńczy Taran! Ze wszystkich ludzi jedna z najbardziej szalonych i nieokiełznanych osób miała za opiekuna prawie – anioła!

A może właśnie dlatego?

Posłaniec z wyższego wymiaru wyglądał cudownie, surowy, a jednocześnie łagodny jak letni wieczór, miał długie złote loki, przejrzyste niebieskie oczy, na kształtnych wargach igrał zawstydzony uśmiech. Podoba mu się podziw Taran, doszedł do wniosku Rafael. Ale nie chce się do tego przyznać.

– Czy na ziemi także byłeś taki urodziwy? – chciała wiedzieć Taran.

Uriel się zmieszał.

– Nie… ja…

– No tak, nazywałeś się przecież Gustava – przypomniała cierpko.

– Owszem, ostatnim razem – dodał pospiesznie, tracąc przy tym co nieco ze swego dostojeństwa. – Ale masz rację, przechodząc wyżej, awansując do wyższych wymiarów, pięknieje się.

– Jesteś fantastyczny – oświadczyła zachwycona Taran, ale zaraz przekrzywiła głowę, przyglądając mu się krytycznie. – Powinieneś chyba jednak nosić pasek, nie plątałbyś się i nie potykał o tę nocną koszulinę.

– Ależ, Taran! – oburzył się Rafael.

Taran ciągnęła niewzruszona:

– Uriel może pożyczyć twój, nie podtrzymujesz nim żadnych niewymownych, używasz go tylko do ozdoby.

Prędko zabrała pasek Rafaelowi i przewiązała szatę Uriela.

– Od razu lepiej! – oświadczyła zadowolona. – Szkoda, że nie marny nożyczek, ucięlibyśmy tę koszulę do kolan albo jeszcze wyżej.

– Taran – syknął gniewnie Rafael. – Grozi nam niebezpieczeństwo!

– Oczywiście, przepraszam! Ale Uriel jest taki śliczny.

– Później będziesz go podziwiać, teraz musimy się zastanowić.

Uriel podczas całej tej sceny stał nieruchomo jak sparaliżowany. Oniemiał. W duchu musiał jednak przyznać, że z paskiem było mu o wiele wygodniej.

Taran się zamyśliła.

– Coś mi się śniło dzisiejszej nocy…

– Sny – prychnął Rafael. – Czy musisz opowiadać nam teraz takie głupstwa?

– Wydaje mi się, że ten sen był wyjątkowo ważny. Przyszła do mnie pani powietrza…

Teraz Rafael słuchał z większym zainteresowaniem.

– Przybyła do mnie i powiedziała coś o… o jakimś Sigilionie.

– Sigilion? Co to znaczy?

– Zagrożenie. Wiesz przecież, że w snach pojawiają się dziwne imiona. Imię jest nieistotne, najważniejsze, że chciała mnie ostrzec. “Strzeż się Sigiliona – mówiła. – Nie zbliżaj się do niego, on potrafi cię zwabić wbrew twej woli. Pragnie za twoją sprawą zdobyć niebieski kamień”.

– Podobna sytuacja jak z Finkelborgiem! – wykrzyknął Rafael. – Jesteś więc atakowana z dwóch stron!

– Na to wygląda – żałośnie przyznała Taran. – I oni obaj są w tym domu!

– Bądź spokojna, jestem przy tobie – oświadczył Uriel. – Ale słyszę, że jeden z nich się zbliża. Nie powinien mnie zobaczyć. Pamiętajcie jednak, że tu jestem.

Uriel zniknął. W jednej chwili poczuli się osamotnieni i bezbronni.

Загрузка...