Rozdział 13

Następny wieczór był ostatnim, jaki spędzali na pokładzie statku. Na horyzoncie dały się już dostrzec szczyty wysokich wulkanów Islandii.

Tiril i Móri stali na dziobie, zapatrzeni na ląd.

– Cudownie tu wrócić – powiedziała Tiril. – Chociaż ogromnie niepokoję się o Taran.

– Dobrze, że ze mną jedziesz – wyznał Móri. – Bardzo się cieszę, że znów zobaczę swój kraj i pokażę go synom.

Tiril zdziwiona odwróciła głowę, podniosła wzrok w górę na maszt.

– Co się stało? – spytał.

– Nie wiem – odpowiedziała. – Pewnie tylko żagiel załopotał.

Móri spojrzał w górę, ale nic nie zauważył.

– Jakby jakiś cień nad nami przeleciał – zadrżała Tiril. – Zejdźmy na dół.

Móri kiwnął głową i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na maszt, ruszył za żoną.

Sternik także coś zauważył. Miał wrażenie, jakby zawisła nad nim czarna chmura. Stał na rufie i na maszt z żaglami patrzył z innej perspektywy.

Dostrzegł coś. Z całych sił wytężył wzrok.

Czy czegoś tam nie było? Przy samym maszcie? Wysoko na rei?

Nie, to niemożliwe, chyba ma omamy! Tak szczupłego człowieka nie ma na pokładzie. Ptak? Drapieżne ptaki w pozycji siedzącej potrafią wyglądać na szczupłe i wysokie.

Nie, za duże jak na ptaka.

Unieruchomił ster i zszedł na dół po kapitana. Idąc mruczał pod nosem modlitwę.

Sigilion dość już zobaczył. Zrozumiał, że Dolg ma zbyt mocną ochronę, poczuł to aż do szpiku kości. Na pokładzie znajdowały się niewidzialne istoty, z którymi być może mógłby podjąć walkę, ale nie miał czasu, by to sprawdzić. Nie powinien też tracić sił na starcie.

Eleganckim ruchem wzniósł się z masztu. Dzięki błonom ślizgał się nad wodą w stronę Norwegii, by wrócić do realizacji pierwotnego planu. Tutaj tylko chciał coś sprawdzić.

Tak, cudowny szafir z pewnością znajdował się na pokładzie, ale całkowicie nieosiągalny. Musi zdobyć coś na jego wymianę. Taran…

Kiedy sternik wrócił z szyprem, maszt wyglądał zwyczajnie. Biedny marynarz nasłuchał się pouczeń.

Taran przed wyjazdem do Christiana przez dwa dni nie opuszczała domu, więc ani Sigilion, ani Rasmus Finkelborg nie mogli się do niej zbliżyć.

Rekonesans Sigiliona zakończył się dla niego niemal katastrofą, kiedy bowiem wrócił do Bergen, znów pilnował pustego domu, tym razem przez trzy dni. Widział służących, wchodzących i wychodzących kilkakrotnie w ciągu dnia, starą jędzę, czyli siostrę Erlinga, najwidoczniej właścicielkę tej rudery. Sigilion wszystkie domy mniejsze od zamków uważał za rudery. A przecież siedziba dynastii Müllerów była naprawdę okazała.

Kiedy wreszcie zrozumiał, że ptaszek wyfrunął z klatki, i to nie sam, było już za późno. Sigilion nie miał kogo spytać.

Natomiast Rasmus Finkelborg zdobył wiadomości.

Nie było go na posterunku, kiedy rodzina opuszczała dom, statek do Christiana bowiem odpływał bardzo wcześnie rano, a Rasmus spał, szczerze przekonany, że tak samo czynią wszyscy inni.

Swój błąd jednak odkrył wcześniej niż Sigilion, bo już pierwszego dnia.

Choć sama myśl napawała go obrzydzeniem, musiał jeszcze raz odwiedzić Christine, siostrę Erlinga. Zdawał sobie sprawę, że może zostać nieprzychylnie przyjęty, gdyż opuścił bal tak nagle, bez uprzedzenia, nie mówiąc już o podziękowaniu.

Nie miał ochoty spotykać się z tą damą, niestety innego wyjścia nie miał. Będę musiał wypić to piwo, uznał, jak zwykle nawet myśląc frazesami. Kiedyś w szkole, gdy miał napisać wiersz, użył tylu przysłów, cytatów i wytartych frazesów, że nauczyciel spytał, czy naprawdę nie posiada bodaj odrobiny wyobraźni. Cała grupa wybuchnęła śmiechem, a Rasmus postanowił zabić nauczyciela młodych szlachciców. Finkelborgowi brakowało fantazji, nie potrafił też śmiać się z siebie.

Wziął się jednak w garść i zadzwonił do drzwi domu Müllerów. Wpuszczono go do środka, w hallu spotkał się z Christine.

Rasmus Finkelborg stuknął obcasami, aż echo odbiło się od ścian, a jego zabolały kostki. Zanim Christine słowami zdążyła wyrazić to, co zdradzał już surowy wyraz twarzy, pospiesznie oznajmił:

– Madame, chciałbym serdecznie przeprosić za tak pospieszne opuszczenie balu. Niestety, odezwała się dawna wojenna rana, a kiedy dolegliwości się nasilają, nie jestem miłym towarzystwem. Mam nadzieję, że wybaczy mi pani, choć zachowałem się niewybaczalnie.

Christine już stopniała.

– Ależ, drogi chłopcze! Rana z wojny? Jakież to interesujące! Z której?

Twardy jak kamień brat zakonny nie lubił, kiedy nazywano go “drogim chłopcem”, nie bardzo też potrafił zdecydować, jaką wojnę należałoby wymienić. Ostatnimi czasy w Danii panował spokój.

– Nie chciałbym o tym mówić – mruknął z wyrazem udręki w oczach, a przynajmniej sądził, że udało mu się go przywołać. Tak naprawdę wyraz twarzy Rasmusa można było określić tylko jako kamienny albo jeszcze bardziej kamienny.

Poproszono go do salonu, gdzie musiał konwersować, chociaż siedział jak na szpilkach. Zdołał jednak, udając przy tym w ogóle nie zainteresowanego sprawą, dowiedzieć się, dokąd wybrała się Taran z kompanią.

Ledwie słuchał jakiejś niemądrej relacji z wydarzeń na balu, jakie miały miejsce po jego wyjściu, bo jego myśli pracowały gorączkowo.

W drodze do Christianii? Na statku? Wypłynęli rano? Christine nie miała całkowitej pewności, czy statek rzeczywiście wyruszył. Pewne opóźnienia…

Rasmus Finkelborg wpadł we wściekłość.

Czy miał się w ostatniej chwili rzucić na pokład? Po pierwsze, mogło to wzbudzić podejrzenia. Po drugie…

– Tak, pamiętam burmistrzynię. Nie, jej sukni nie uważam za szczególnie… twarzową, zwłaszcza dla osoby w jej wieku. (Och, zamknij się, babo, muszę pomyśleć!)

Po drugie: Co miał do roboty na statku? Jego zadaniem było pochwycenie Taran jako zakładniczki i wymienienie jej na szafir. Jak dokonać tego na pokładzie? Przetrzymywać ją w kajucie? No i przecież ten statek żeglował do Christiana, a szafir zmierzał na zachód, na Islandię.

Nie, albo będzie musiał czekać, aż wrócą, albo też dostać się do Christiana w inny sposób.

Przekleństwo!

– Tak, pasztet z kurczęcia był rzeczywiście wyborny. Wie pani, kto go przyrządził? Fantastyczne! Takiej żony jak pani życzyłby sobie każdy mężczyzna!

Christine na moment się zmieszała. Przez chwilę całkiem zapomniała, że jest kobietą zamężną, tak zafascynował ją młody hrabia i jego adoracja. Pospiesznie dodała, że umie przygotować wiele specjalnych dań.

Nic mnie to nie obchodzi, pomyślał Rasmus. Usiłował się skupić i dopóki kiwał głową albo mruczał w odpowiednim momencie, wszystko szło dobrze, gdy jednak Christine zadawała jakieś pytanie, sytuacja stawała się kłopotliwa, gdyż tak naprawdę wcale jej nie słuchał.

Wreszcie powziął decyzję. Doszedł do wniosku, że nie stać go teraz na marnowanie czasu. Musiał jechać do Christiana, bo nie wiedział, jak długo Taran tam zabawi.

Na “przypadkowe” pytanie Duńczyka o to, gdzie brat Christine zamierza się zatrzymać w stolicy, nie podejrzewająca podstępu dama chętnie odpowiedziała. Z natury drobiazgowa, wyjaśniła mu ze szczegółami, gdzie mieszka hrabianka Aurora wraz ze swym mężem, właścicielem ziemskim, o którym mówiła “wieśniak August Mikalsen”. “Hrabianka to dawna przyjaciółka mojej szwagierki, księżnej austro – węgierskiej. Mój brat jest teraz baronem”.

Tym także zdołała się pochwalić.

Finkelborg miał szczęście. Jeszcze tego samego dnia wypływał na wschód inny statek. Może uda mu się nawet zdążyć przed nimi?

Za późno się zorientował, że to jednak niemożliwe. Statek wiózł duży ładunek, płynął powoli i zatrzymywał się w wielu portach na długim południowym wybrzeżu Norwegii między Bergen a Christianią.

Kapitan statku chwilami miał ochotę wyrzucić swego duńskiego pasażera za burtę, tak bardzo ten człowiek marudził i wrzeszczał, żądając, aby statek przyspieszył. Starał się nawet przekupić kapitana, aby nie zawijał do portów w Mandal i Arendal, nic mu jednak z tego nie wyszło. Raz nawet zagroził kapitanowi pistoletem, ale człowiek morza był twardy i nie chciał się ugiąć.

W Tvedestrand Finkelborg się poddał. Prychając ze złości zszedł na ląd z postanowieniem, że resztę drogi pokona konno. Nim do tego doszło, o mały włos nie został pobity przez załogę, odmówił bowiem zapłacenia za “wszawą podróż”. Marynarzy było jednak zbyt wielu, uiścił więc należność, ale usta zacisnęły mu się w wąską kreskę i dyszał żądzą zemsty.

Sigilion powrócił do Bergen na czas, by zobaczyć, że Finkelborg opuszcza miasto statkiem.

Pozbyłem się konkurencji, doszedł do wniosku król Silinów, wiedział wszak, że zarozumiały hrabia także pilnuje Taran.

Kiedy jednak upłynęły trzy dni i Sigilion przyznał, że Taran wraz z pozostałą rodziną się nie pojawiła, zaczął przypuszczać, że coś się stało. Kobiety, które tak łatwo padały jego łupem, także przestały krążyć po mieście. Nie miał tu już nic do roboty.

Jedynym jego śladem pozostawał ów jasnowłosy mężczyzna, o zimnych oczach.

Sigilion mógł spróbować wypytać kogoś z pozostałych w domu ludzi, na przykład tę podstarzałą damę, to jednak oznaczało krzyk, zabijanie, zaczęto by go szukać. Nie chciał ściągać na siebie uwagi, to mogło zabrać mu czas.

Lepiej śledzić statek. Nic się nie stanie, jeśli po wydobyciu informacji od jasnowłosego potraktuje go swoimi szponami. Morze kryje zmarłych.

Sigilion opuścił więc Bergen i wyruszył szlakiem, którym, jak widział, popłynął statek konkurenta.

Nie zrozumiał jednak, że szkuta zawijała do rozmaitych portów, i wiele czasu stracił kręcąc się nad pustymi wodami.

Kiedy nareszcie odnalazł właściwy statek, okazało się, że minął on już Tvedestrand, a hrabia Finkelborg co koń wyskoczy ruszył na północ.

O tym Sigilion nie wiedział. Opadł na pokład za plecami sternika. Bezszelestnie jak jaszczurka, którą był w połowie, przesunął się wzdłuż relingu i po schodach w dół.

Świdrującym wzrokiem przyglądał się śpiącym marynarzom. Któremuś być może przyśnił się koszmarny sen o paskudnym, niezwykle gładkim potworze, ale żaden się nie obudził.

Sigilion przeszukał wszystkie kąty.

Wreszcie zdobył pewność: jasnowłosego nie było na statku.

Kiedy wrócił na pokład, miał mniej szczęścia. Kucharz opróżniał właśnie wiadro z odpadkami i na widok Sigiliona uderzył w krzyk.

Kapitan i sternik słuchali przerażonego, jąkającego się z przejęcia człowieka:

– Widziałem coś! Przysięgam, że widziałem, jak coś wpłynęło po schodach i przesunęło się wzdłuż relingu na dziób. Prześlizgnęło się przez reling i zniknęło, tam, dokładnie w tym punkcie.

Przeszli we wskazane miejsce i wyjrzeli przez reling. Cokolwiek to było, nie znajdowało się już na pokładzie ani też na burcie.

– Jak to coś wyglądało? – spytał lekko poirytowany szyper. Gdyby kucharz nie mówił z tak bezwzględną pewnością, nawet by go nie słuchał.

– Duże! Wzrostu człowieka, i przez moment stanęło nawet wyprostowane koło masztu. Wtedy przypominało ludzką istotę. Zaraz jednak zniknęło, jakby przykleiło się do relingu, jakby miało przyssawki albo szpony. Straszniejszej postaci nigdy w życiu nie widziałem!

Dyskutowali przez chwilę o rozmaitych morskich stworach, ale w końcu zrezygnowali. Sternik jednak poprosił, aby tej nocy ktoś mu towarzyszył, bał się zostać na pokładzie sam.

Sigilion rzeczywiście uczepił się burty statku, ale pod wodą. Wciąż w razie potrzeby, wprawdzie nie na długo, mógł posługiwać się odziedziczonymi po przodkach resztkami skrzeli.

Gdy mężczyźni odwrócili się plecami, pozwolił wodzie unosić się w kierunku lądu.

Statek do niczego już nie był mu potrzebny.

Na pewnym strychu w Bergen dozorca ku swemu przerażeniu znalazł zwłoki pięciu zmarłych całkiem niedawno kobiet. Były to ulicznice, które ostatnio zaginęły.

Straszny był to widok. Zostały zgwałcone, ale to być może nie było dla nich pierwszyzną. Później jednak rozdarto je na pół od góry do dołu i po prostu ciśnięto na bok.

Władze przeraziły się nie na żarty. Teraz należało wszcząć poszukiwania wielokrotnego mordercy. Najdziwniejsze, że wszyscy mieszkańcy domu, gdzie dokonano makabrycznego znaleziska, przysięgali, że drzwi wychodzące na ulicę każdej nocy były starannie zamknięte. Tą drogą nikt nie mógł się tam dostać.

Загрузка...