Rozdział 18

Taran i Rafael znaleźli pusty powóz.

Zmroził ich strach. Danielle, mała siostrzyczka, gdzie ona się podziała?

Niepokój Rafaela przeszedł w gniew.

– Ten niemożliwy dzieciak! Dlaczego nie została na swoim miejscu?

– Bez względu na to, gdzie znajduje się teraz Danielle, to nie jest ona niemożliwa – pouczyła go Taran. – To najłagodniejsza owca, jaką można sobie wyobrazić.

– Jagnię – poprawił ją Rafael. – Określenie “owca” jest ubliżające.

– Nie ma nic ubliżającego w byciu owcą – prychnęła Taran. – Gdzie, do diabła, jest ta dziewczyna?

Uriel natychmiast ją skarcił. Nie wolno przeklinać.

– Guzik mnie to obchodzi – oświadczyła głośno Taran.

– Nie interesuje cię, co się stało z Danielle? – oburzył się Rafael.

– Komentowałam co innego – syknęła Taran. – Czy nie możemy przestać się wreszcie spierać? Czyżbyśmy byli aż tak zdenerwowani?

– Tak chyba rzeczywiście jest.

Finkelborg był zanadto oszołomiony, by brać udział w tej wymianie zdań. Nie miał też sił, by interesować się losem zaginionych dziewczynek, bez względu na to, kim była Danielle. Użalał się nad sobą, gdyż głowa, kark i ramiona potwornie go bolały, pragnął także oddalić się za potrzebą, ale o tym rycerz zakonny wychowany w duchu pruskim nie mógł wszak wspomnieć głośno. Zastanawiał się, jak zdoła wytrzymać długą drogę do domu hrabianki Aurory. Zresztą nie chciał tam wcale jechać, pragnął usunąć się gdzieś na bok i w spokoju lizać rany, oczywiście jak już wreszcie skorzysta z ustępu…

Teraz jednak nie zdoła się wyrwać, zwłaszcza że parobek zabrał mu pistolety, jeden naładował i trzymał go na muszce. Chciał lizać rany? Na głowie?

Woźnica popatrzył na skraj lasu i twarz mu się rozjaśniła.

– Tam biegnie panienka Danielle!

– Dzięki Ci, dobry Boże – mruknął Rafael.

Danielle, cała i zdrowa, trochę tylko popłakiwała i miała bardzo wiele do opowiedzenia.

– Z tym zaczekamy – oświadczył Rafael. – Teraz musimy jak najprędzej dowieźć rannego do domu.

Parobek usiłował wepchnąć Finkelborga do powozu, lecz rycerz się opierał.

– Mam konia…

– No, tak, oczywiście. Gdzie? – spytał Rafael.

Rasmus wskazał miejsce i parobek poszedł sprowadzić wierzchowca.

Danielle zdziwiona patrzyła na Finkelborga, a szczególnie na jego zabandażowaną głowę.

– Uścisnął go rozgniewany niedźwiedź – wyjaśniła Taran. – Ma głowę rozoraną olbrzymim szponem.

Danielle zadrżała.

– Wiem, kto to zrobił – mruknęła. Czuła się bardzo nieswojo.

– Widziałaś go?

– Z bliska! O mało nie wpadłam w jego ramiona.

Wybuchnęła płaczem. Woźnica przyprowadził konia. Wszyscy patrzyli teraz pytająco na Danielle.

– Co takiego widziałaś? – zaczęła dopytywać się Taran, ale Rafael jej przerwał.

– Wsiadamy do powozu – rozkazał. Przynajmniej siostrze mógł być zwierzchnikiem, choć wszyscy inni uważali go za rozmarzonego słabeusza.

Wziął od woźnicy jeden pistolet, ale Finkelborg, usiadłszy w powozie, oparł głowę o ścianę i przestał już walczyć z zamroczeniem. Zemdlał, “odpłynął”, jak zauważyła Taran. Odpłynął od żenujących okoliczności.

Wszyscy się z tego ucieszyli.

Koń Duńczyka, uwiązany z tyłu za powozem, grzecznie ruszył z miejsca.

– I tak skończyła się nasza podróż – krótko oświadczyła Taran. – Nic nam nie wyszło z wizyty w mieście.

– Rzeczywiście, nieudana wyprawa – przyznał Rafael. – Ale przełożymy ją na później, przynajmniej ten jasnowłosy łotr nie będzie nam już przeszkadzać.

– Nie mam ochoty sprowadzać go do domu naszych miłych gospodarzy.

– Nie mamy wyboru, jeśli chcemy się w miarę przyzwoicie zachować wobec rannego. Ale nie mówmy o nim, może tylko udaje nieprzytomnego i nas podsłuchuje.

– Ktoś tak próżny i dbający o męską dumę nie ślini się przytomny. Nie zwracajmy na niego uwagi.

– Dobrze, Danielle, czy wobec tego możemy teraz usłyszeć twoją historię?

– No właśnie, jak się od niego uwolniłaś? – dopytywała się Taran. – Jak on wygląda, co to w ogóle jest?

Dziewczynie w oczach znów zakręciły się łzy, ale wzięła się w garść i zdała im relację najlepiej jak umiała. Opowiadając o tym, jak niezwykle pociągał ją ten potwór, oświadczyła bezradnie:

– Nie rozumiem, dlaczego chciałam do niego iść. To było takie dziwne, takie obrzydliwe, nic z tego nie pojmuję!

– Za to ja rozumiem – stwierdziła Taran, a Rafael kiwnął głową. – Sądziłam tylko, że węże, jaszczurki i im podobne są raczej zimnokrwiste.

– Ja też tak myślałem – przyznał Rafael. – Ten jednak zdaje się bardzo lubieżny.

Danielle przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą, niczego nie rozumiejąc.

– Ależ, dziewczyno – zniecierpliwiła się Taran. – Musisz chyba wiedzieć coś o życiu? Choćby tylko się domyślać?

Rafael objął młodszą siostrę.

– Chyba nie. Mama, ojciec i ja zawsze staraliśmy się chronić Danielle.

– To się mści – burknęła Taran. – Mogło się naprawdę źle skończyć. Sądziłam, że przynajmniej Erling ma trochę więcej oleju w głowie.

– Ojciec ubóstwia Danielle, trzyma ją pod kloszem. Przyznaję, że powinniśmy wykazać pod tym względem więcej rozsądku. Taran, czy ty, jako dość doświadczona, nie mogłabyś porozmawiać z Danielle, kiedy przyjedziemy na dwór?

Taran zapłonęła gniewem.

– Po pierwsze, nie jestem doświadczona, dziękuję za takie słowa, a po drugie, uważam, że nie powinniście spychać na mnie wszystkiego, co nieprzyjemne. To wy jesteście odpowiedzialni za Danielle. Nie będę uczyć mojej ciotki o tajemnicach życia i jego ciemnych stronach!

Zawsze bawił ich fakt, że Danielle jest w pewnym sensie ciotką dla trojga dzieci czarnoksiężnika, bo przecież Theresa była matką Tiril, a także przybraną matką Danielle i Rafaela. Teraz jednak przestało to już być takie zabawne.

– Mów dalej, Danielle – poprosił Rafael, chcąc złagodzić gniew Taran. – Jak zdołałaś wyjść cało z opresji?

Dziewczynka opowiedziała o przybyciu Soi, która odwróciła od niej uwagę jaszczura.

– Soi z Ludzi Lodu – powtórzyła Taran zamyślona. – Nigdy wcześniej nie słyszałam tego imienia. W każdym razie wdzięczni jesteśmy, że przybyła, bez względu na to, skąd.

– Nie pojmuję, skąd się wzięła – oświadczyła naiwnie Danielle. – Nagle się pojawiła. Pytała, czy mam na imię Taran.

– Naprawdę? – Taran się wyprostowała. – Wobec tego przypuszczam…

Rafael pokiwał głową.

– Że została tu przysłana. Duch?

– Nie, wyglądała na bardzo rzeczywistą – upierała się Danielle. – Chociaż… kiedy tak mówicie… Nosiła bardzo staromodny strój, piękny, ale z innej epoki.

– Z jakiej?

– Tego nie wiem. Może z końca szesnastego wieku?

– I Sigilion zapomniał dla niej o tobie?

– O, to świetnie rozumiem. Była baśniowo piękna.

– Urielu, czy to ty ją przysłałeś? – rzuciła Taran w powietrze.

– Nie, zapewniam! Nic mi o tym nie wiadomo.

– No tak, tobie brakuje przebiegłości.

– Ależ, Taran! Proszę o więcej szacunku! – rzekł urażony anioł.

– Z kim ty rozmawiasz? – zdziwiła się Danielle, rozglądając się dokoła. – Słyszałam jakiś głos. Kto to jest Uriel?

– Nie zwracaj na to uwagi.

– Wszystko jedno, kim była ta Soi, niech ją Bóg błogosławi – oświadczył Rafael.

– Amen – dokończyła Taran.

W lesie powietrze gęste było od zmysłowości. Sigilion nigdy jeszcze nie spotkał podobnej kobiety, zdawała się niemal bardziej rozpalona niż on.

Nie mógł jej jednak dogonić. Śmiała się i drwiła z niego, wprawiając go w podniecenie. Danielle, gdyby go teraz ujrzała, wpadłaby w panikę. Jego organ ukazał się w całej okazałości.

Nigdy jeszcze nie czuł tak gwałtownego, skondensowanego pożądania.

Czasami już – już ją miał, miękkimi dłońmi pieściła go po lśniącym ciele, ale kiedy chwytał ją w ramiona, nagle okazywało się, że jest od niej oddalony o spory kawałek. Nie rozumiał, jak mogła poruszać się tak zwinnie i szybko. Chwilami zupełnie znikała mu z oczu wśród drzew, znajdował tylko jej buty i pończochy, które zdjęła w biegu. Potem znów się pojawiała, Sigilion, istota niezwykle szybka, zaraz ją doganiał. Kiedy odchyliła głowę w tył, odsłaniając piękną linię szyi i dekolt, czuł, że jest bliski szaleństwa z żądzy, dotknął jej ramienia, ale znów mu się wymknęła.

Ledwie zdołał nad sobą zapanować, ale nie chciał, by cenne soki życia spłynęły na ziemię. Ujrzawszy bluzkę leżącą pod drzewem, podniósł ją i obwąchał, przycisnął do ciała. Kobieta znów mu mignęła między drzewami.

Tym razem na niego nie czekała. Naga od pasa w górę biegła dalej.

Potem znalazł jej spódnicę, a później resztę ubrania. Rozumiał, że teraz jest już całkiem naga.

Oddychał ciężko. Cale ciało mu drżało, nastawione na spotkanie z tą kobietą.

Wówczas znów ją dostrzegł.

– Sigilionie – zaćwierkała. – Jeszcze się zobaczymy. Bo chciałabym cię kiedyś bliżej poznać, do zobaczenia.

Schowała się za świerkiem. Pomknął za nią, ale zniknęła bez śladu.

Rozłożył swe błony lotne i wzbił się w powietrze. Długo krążył nad lasem, ale nigdzie jej już nie widział.

O młodej pannie, którą spotkał najpierw, dawno już zapomniał.

Dużo czasu upłynęło, zanim przypomniał sobie, jaki jest jego właściwy cel: znaleźć Taran.

Jeszcze dłużej trwało ugaszenie trawiącej ciało żądzy. Postanowił, że zdobędzie tę dziką piękność, która nazwała się Soi z Ludzi Lodu.

Potem będzie mógł na nowo stanąć do walki o niebieski szafir.

Загрузка...