Taran i Rafael znaleźli pusty powóz.
Zmroził ich strach. Danielle, mała siostrzyczka, gdzie ona się podziała?
Niepokój Rafaela przeszedł w gniew.
– Ten niemożliwy dzieciak! Dlaczego nie została na swoim miejscu?
– Bez względu na to, gdzie znajduje się teraz Danielle, to nie jest ona niemożliwa – pouczyła go Taran. – To najłagodniejsza owca, jaką można sobie wyobrazić.
– Jagnię – poprawił ją Rafael. – Określenie “owca” jest ubliżające.
– Nie ma nic ubliżającego w byciu owcą – prychnęła Taran. – Gdzie, do diabła, jest ta dziewczyna?
Uriel natychmiast ją skarcił. Nie wolno przeklinać.
– Guzik mnie to obchodzi – oświadczyła głośno Taran.
– Nie interesuje cię, co się stało z Danielle? – oburzył się Rafael.
– Komentowałam co innego – syknęła Taran. – Czy nie możemy przestać się wreszcie spierać? Czyżbyśmy byli aż tak zdenerwowani?
– Tak chyba rzeczywiście jest.
Finkelborg był zanadto oszołomiony, by brać udział w tej wymianie zdań. Nie miał też sił, by interesować się losem zaginionych dziewczynek, bez względu na to, kim była Danielle. Użalał się nad sobą, gdyż głowa, kark i ramiona potwornie go bolały, pragnął także oddalić się za potrzebą, ale o tym rycerz zakonny wychowany w duchu pruskim nie mógł wszak wspomnieć głośno. Zastanawiał się, jak zdoła wytrzymać długą drogę do domu hrabianki Aurory. Zresztą nie chciał tam wcale jechać, pragnął usunąć się gdzieś na bok i w spokoju lizać rany, oczywiście jak już wreszcie skorzysta z ustępu…
Teraz jednak nie zdoła się wyrwać, zwłaszcza że parobek zabrał mu pistolety, jeden naładował i trzymał go na muszce. Chciał lizać rany? Na głowie?
Woźnica popatrzył na skraj lasu i twarz mu się rozjaśniła.
– Tam biegnie panienka Danielle!
– Dzięki Ci, dobry Boże – mruknął Rafael.
Danielle, cała i zdrowa, trochę tylko popłakiwała i miała bardzo wiele do opowiedzenia.
– Z tym zaczekamy – oświadczył Rafael. – Teraz musimy jak najprędzej dowieźć rannego do domu.
Parobek usiłował wepchnąć Finkelborga do powozu, lecz rycerz się opierał.
– Mam konia…
– No, tak, oczywiście. Gdzie? – spytał Rafael.
Rasmus wskazał miejsce i parobek poszedł sprowadzić wierzchowca.
Danielle zdziwiona patrzyła na Finkelborga, a szczególnie na jego zabandażowaną głowę.
– Uścisnął go rozgniewany niedźwiedź – wyjaśniła Taran. – Ma głowę rozoraną olbrzymim szponem.
Danielle zadrżała.
– Wiem, kto to zrobił – mruknęła. Czuła się bardzo nieswojo.
– Widziałaś go?
– Z bliska! O mało nie wpadłam w jego ramiona.
Wybuchnęła płaczem. Woźnica przyprowadził konia. Wszyscy patrzyli teraz pytająco na Danielle.
– Co takiego widziałaś? – zaczęła dopytywać się Taran, ale Rafael jej przerwał.
– Wsiadamy do powozu – rozkazał. Przynajmniej siostrze mógł być zwierzchnikiem, choć wszyscy inni uważali go za rozmarzonego słabeusza.
Wziął od woźnicy jeden pistolet, ale Finkelborg, usiadłszy w powozie, oparł głowę o ścianę i przestał już walczyć z zamroczeniem. Zemdlał, “odpłynął”, jak zauważyła Taran. Odpłynął od żenujących okoliczności.
Wszyscy się z tego ucieszyli.
Koń Duńczyka, uwiązany z tyłu za powozem, grzecznie ruszył z miejsca.
– I tak skończyła się nasza podróż – krótko oświadczyła Taran. – Nic nam nie wyszło z wizyty w mieście.
– Rzeczywiście, nieudana wyprawa – przyznał Rafael. – Ale przełożymy ją na później, przynajmniej ten jasnowłosy łotr nie będzie nam już przeszkadzać.
– Nie mam ochoty sprowadzać go do domu naszych miłych gospodarzy.
– Nie mamy wyboru, jeśli chcemy się w miarę przyzwoicie zachować wobec rannego. Ale nie mówmy o nim, może tylko udaje nieprzytomnego i nas podsłuchuje.
– Ktoś tak próżny i dbający o męską dumę nie ślini się przytomny. Nie zwracajmy na niego uwagi.
– Dobrze, Danielle, czy wobec tego możemy teraz usłyszeć twoją historię?
– No właśnie, jak się od niego uwolniłaś? – dopytywała się Taran. – Jak on wygląda, co to w ogóle jest?
Dziewczynie w oczach znów zakręciły się łzy, ale wzięła się w garść i zdała im relację najlepiej jak umiała. Opowiadając o tym, jak niezwykle pociągał ją ten potwór, oświadczyła bezradnie:
– Nie rozumiem, dlaczego chciałam do niego iść. To było takie dziwne, takie obrzydliwe, nic z tego nie pojmuję!
– Za to ja rozumiem – stwierdziła Taran, a Rafael kiwnął głową. – Sądziłam tylko, że węże, jaszczurki i im podobne są raczej zimnokrwiste.
– Ja też tak myślałem – przyznał Rafael. – Ten jednak zdaje się bardzo lubieżny.
Danielle przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą, niczego nie rozumiejąc.
– Ależ, dziewczyno – zniecierpliwiła się Taran. – Musisz chyba wiedzieć coś o życiu? Choćby tylko się domyślać?
Rafael objął młodszą siostrę.
– Chyba nie. Mama, ojciec i ja zawsze staraliśmy się chronić Danielle.
– To się mści – burknęła Taran. – Mogło się naprawdę źle skończyć. Sądziłam, że przynajmniej Erling ma trochę więcej oleju w głowie.
– Ojciec ubóstwia Danielle, trzyma ją pod kloszem. Przyznaję, że powinniśmy wykazać pod tym względem więcej rozsądku. Taran, czy ty, jako dość doświadczona, nie mogłabyś porozmawiać z Danielle, kiedy przyjedziemy na dwór?
Taran zapłonęła gniewem.
– Po pierwsze, nie jestem doświadczona, dziękuję za takie słowa, a po drugie, uważam, że nie powinniście spychać na mnie wszystkiego, co nieprzyjemne. To wy jesteście odpowiedzialni za Danielle. Nie będę uczyć mojej ciotki o tajemnicach życia i jego ciemnych stronach!
Zawsze bawił ich fakt, że Danielle jest w pewnym sensie ciotką dla trojga dzieci czarnoksiężnika, bo przecież Theresa była matką Tiril, a także przybraną matką Danielle i Rafaela. Teraz jednak przestało to już być takie zabawne.
– Mów dalej, Danielle – poprosił Rafael, chcąc złagodzić gniew Taran. – Jak zdołałaś wyjść cało z opresji?
Dziewczynka opowiedziała o przybyciu Soi, która odwróciła od niej uwagę jaszczura.
– Soi z Ludzi Lodu – powtórzyła Taran zamyślona. – Nigdy wcześniej nie słyszałam tego imienia. W każdym razie wdzięczni jesteśmy, że przybyła, bez względu na to, skąd.
– Nie pojmuję, skąd się wzięła – oświadczyła naiwnie Danielle. – Nagle się pojawiła. Pytała, czy mam na imię Taran.
– Naprawdę? – Taran się wyprostowała. – Wobec tego przypuszczam…
Rafael pokiwał głową.
– Że została tu przysłana. Duch?
– Nie, wyglądała na bardzo rzeczywistą – upierała się Danielle. – Chociaż… kiedy tak mówicie… Nosiła bardzo staromodny strój, piękny, ale z innej epoki.
– Z jakiej?
– Tego nie wiem. Może z końca szesnastego wieku?
– I Sigilion zapomniał dla niej o tobie?
– O, to świetnie rozumiem. Była baśniowo piękna.
– Urielu, czy to ty ją przysłałeś? – rzuciła Taran w powietrze.
– Nie, zapewniam! Nic mi o tym nie wiadomo.
– No tak, tobie brakuje przebiegłości.
– Ależ, Taran! Proszę o więcej szacunku! – rzekł urażony anioł.
– Z kim ty rozmawiasz? – zdziwiła się Danielle, rozglądając się dokoła. – Słyszałam jakiś głos. Kto to jest Uriel?
– Nie zwracaj na to uwagi.
– Wszystko jedno, kim była ta Soi, niech ją Bóg błogosławi – oświadczył Rafael.
– Amen – dokończyła Taran.
W lesie powietrze gęste było od zmysłowości. Sigilion nigdy jeszcze nie spotkał podobnej kobiety, zdawała się niemal bardziej rozpalona niż on.
Nie mógł jej jednak dogonić. Śmiała się i drwiła z niego, wprawiając go w podniecenie. Danielle, gdyby go teraz ujrzała, wpadłaby w panikę. Jego organ ukazał się w całej okazałości.
Nigdy jeszcze nie czuł tak gwałtownego, skondensowanego pożądania.
Czasami już – już ją miał, miękkimi dłońmi pieściła go po lśniącym ciele, ale kiedy chwytał ją w ramiona, nagle okazywało się, że jest od niej oddalony o spory kawałek. Nie rozumiał, jak mogła poruszać się tak zwinnie i szybko. Chwilami zupełnie znikała mu z oczu wśród drzew, znajdował tylko jej buty i pończochy, które zdjęła w biegu. Potem znów się pojawiała, Sigilion, istota niezwykle szybka, zaraz ją doganiał. Kiedy odchyliła głowę w tył, odsłaniając piękną linię szyi i dekolt, czuł, że jest bliski szaleństwa z żądzy, dotknął jej ramienia, ale znów mu się wymknęła.
Ledwie zdołał nad sobą zapanować, ale nie chciał, by cenne soki życia spłynęły na ziemię. Ujrzawszy bluzkę leżącą pod drzewem, podniósł ją i obwąchał, przycisnął do ciała. Kobieta znów mu mignęła między drzewami.
Tym razem na niego nie czekała. Naga od pasa w górę biegła dalej.
Potem znalazł jej spódnicę, a później resztę ubrania. Rozumiał, że teraz jest już całkiem naga.
Oddychał ciężko. Cale ciało mu drżało, nastawione na spotkanie z tą kobietą.
Wówczas znów ją dostrzegł.
– Sigilionie – zaćwierkała. – Jeszcze się zobaczymy. Bo chciałabym cię kiedyś bliżej poznać, do zobaczenia.
Schowała się za świerkiem. Pomknął za nią, ale zniknęła bez śladu.
Rozłożył swe błony lotne i wzbił się w powietrze. Długo krążył nad lasem, ale nigdzie jej już nie widział.
O młodej pannie, którą spotkał najpierw, dawno już zapomniał.
Dużo czasu upłynęło, zanim przypomniał sobie, jaki jest jego właściwy cel: znaleźć Taran.
Jeszcze dłużej trwało ugaszenie trawiącej ciało żądzy. Postanowił, że zdobędzie tę dziką piękność, która nazwała się Soi z Ludzi Lodu.
Potem będzie mógł na nowo stanąć do walki o niebieski szafir.