Rozdział 29

Dumny oddział sunął skąpanym w blasku słońca lasem. Kopyta koni w nierównym rytmie dudniły o porośniętą mchem ziemię.

Rafael i August jechali obok siebie, otwierając orszak godnych zaufania wieśniaków i parobków. Erling wraz z Hermodem, synem Augusta i Aurory, stanowili tylną straż. Znaleźli się mniej więcej w połowie drogi do Christianii, kiedy, musieli wstrzymać konie.

Mieli wrażenie, że oślepił ich promień słońca. Świetlista postać zagrodziła drogę.

– Dzięki ci, dobry Boże, to Uriel – mruknął Rafael.

Wszyscy słyszeli o aniele stróżu Taran, ale go nie widzieli. Rozgniewany, przedstawiał się zaiste imponująco, w połyskliwej białej szacie, ściśniętej złotym pasem. W swoim wymiarze otrzymał nowy pas, paska Rafaela nie uznano, a Uriel nalegał, aby pozwolono mu go używać. Dlaczego, tego nikt tam na górze nie rozumiał, ani też czemu ma służyć szata sięgająca ledwie do kolan. Miał jednak smukłe, kształtne łydki, nosił złote sandały i przyznawano, że w krótkiej szacie lepiej się prezentuje. Pojawiło się nawet więcej głosów proszących o pozwolenie na skrócenie giezła.

Ludzie zeskoczyli z koni. Wieśniacy i parobkowie nisko się pokłonili wysłannikowi ze szlachetniejszego świata.

– Mówcie, tylko szybko – poprosił Uriel. Z oczu bił mu niepokój. – Dowiedzieliście się, że Robert jest jednym z zakonnych braci. W jaki sposób?

Rafael opowiedział, co znaleźli w śmieciach.

Uriel pokiwał głową.

– Przyjaciele – powiedział. Wszyscy poczuli się uprzywilejowani i odruchowo się wyprostowali. – Dobrze, że jedziecie do Christiana, bo Taran potrzebna jest wszelka pomoc. Sigilion wieczorem wyrwie się spod kontroli, a wtedy nie wiadomo, jak sobie poradzimy. Boję się o wasze życie. Pamiętajcie, nigdy nie dajcie się wciągnąć do walki z Sigilionem! Z Robertem natomiast możecie postępować jak uważacie.

– Z pewnością zapamiętamy twoje słowa, panie – odparł starzejący się już August. – Ale Taran wszystkim nam jest droga i bardzo pragniemy jej pomóc.

– Doskonale! Nie wiecie nawet, jak bardzo jestem wam wdzięczny. Natychmiast do niej wyruszam, bez względu na to, gdzie jest. Zobaczymy się… no właśnie, gdzie?

Uzgodnili miejsce spotkania w mieście i Uriel w jednej chwili zniknął. Rozpłynął się w blasku słońca.

– Praktyczna umiejętność – westchnął Hermod. – Bardzo by się przydała.

– Wszystkich nas pewnie kiedyś to czeka – zauważył August dosiadając konia.

– O, nie – zaprzeczył Rafael. – Uriel jest szczególny. Móri i Dolg opowiadali mi, że po śmierci trafimy do wszechogarniającego światła miłości. Natomiast dla takich, którzy gorąco tego pragną i żyją bardzo przykładnie, istnieje drabina niebiańskiej kariery, po której można się wspinać. Tak twierdzi Móri. Ja nic nie wiem. Ale Uriel sprawia wrażenie potężniejszego od zwykłych duchów opiekuńczych.

– Może to anioł stróż? – podsunął Erling.

Czy to nie to samo?

Rozmawiali jadąc. Glosy niosły się między drzewami.

– Myślicie, że Uriel odnajdzie pannę Taran? – spytał jakiś wieśniak.

– Już przy niej jest – odparł Rafael. – Miejsce opiekuna jest u boku swego podopiecznego. Uriel oddalił się od niej tylko na pewien czas, ponieważ Taran zanadto się z nim droczyła, ale to miało tragiczne skutki.

Rafael nic nie wiedział o prośbie Uriela, by ofiarować mu jeszcze jedno życie na ziemi.

– Nie można być takim drażliwym! – oburzył się któryś z gospodarzy.

Rafael uśmiechnął się.

– Czasami nic na to nie można poradzić.

Taran czuła się doprawdy żałośnie. Na razie przynajmniej nie musiała się lękać o swoje życie, ale dokuczało jej upokorzenie, niewygody i żal.

Zawiodła wszystkich. Nie patrząc na nic, rzuciła się sama w ręce rycerza Zakonu.

“Taran!”

Niemal z krzykiem wciągnęła powietrze w płuca. Głos Uriela w jej głowie! Uriel tu był, Uriel!

Zrozumiała, że muszą się porozumiewać myślą, aby nikt niczego się nie domyślił. Ich prywatna tajemnica.

“Jesteś tutaj! Dzięki ci, najdroższy! Teraz już wszystko będzie dobrze!”

“Niestety. Musisz wrócić do będącego pod ochroną dworu, zanim Sigilion znów zostanie wypuszczony”.

“A co zrobimy z Robertem? Statek płynie w stronę otwartego morza!”

“Robertem zajmę się ja. Nie wolno mi zabijać, ale na pewno coś wymyślę”.

Jak to możliwe, by w jednej chwili wszystko tak pojaśniało, by pojawiła się nadzieja? Uriel wrócił. Pod słońcem nie było już nic trudnego.

“Jak ci poszło w niebie? Pozwolono ci wrócić do postaci człowieka?”

“To nie jest niebo, Taran. Częściowo mi pozwolono, pod warunkiem, że najpierw unieszkodliwię Sigiliona”.

I znów dookoła pociemniało.

“Beznadziejne zadanie!”

“Owszem, ale poradzę sobie. Muszę!”

“Dlaczego?”

“Ponieważ cię pragnę”.

Uściskałaby go, gdyby nie była związana, a on niewidzialny.

Uderzyła ją przerażająca myśl:

“Urielu? Nie masz chyba zamiaru powrócić jako noworodek?”

Jęknął.

“Mój Boże! Mam nadzieję, że tak się nie stanie!”

“Bo wtedy nigdy mnie nie dogonisz”.

“Nie wyczułem, aby tak miało się stać. Chyba będę taki jak teraz”.

Taran nie pytała go o wiek. Odpowiedź mogłaby wprawić ją w zakłopotanie.

“Nie mogę cię uwolnić, Taran, ale zaufaj mi”.

“Oczywiście!”

Zorientowała się, że ją opuścił, ale odeszło także przygnębienie.

Robert nie mógł pojąć, co się dzieje ze statkiem. Chociaż ze wszystkich sił starał się utrzymać kurs prosto na ujście fiordu, statek go nie słuchał, stale kierował się w bok, jakby chciał zawrócić.

I nie dość na tym: naprawdę skręcił.

Co się stało? Czyżbym zgubił ster?

Próbował zajrzeć w wodę od strony rufy, ale niczego nie zobaczył.

Wiatr od morza mocniej dmuchnął w żagle. Przybiję do brzegu i sprawdzę, co się dzieje z tą łajbą, pomyślał Robert.

Ale statek nie chciał płynąć w stronę lądu. Obrał kurs prosto na Christianię i zdawało się, że doskonale wie o wszystkich wysepkach i skałach, trzymał się bowiem środka szlaku i omijał wszelkie przeszkody.

Robert, zdumiony, przestraszony i wściekły, zaczął krzyczeć.

Uriel z niepokojem patrzył, że zapada wieczór. Nie uda im się zdążyć do domu przed nocą.

Właściwie wcale na to nie liczył, ale pragnął, aby znajdowali się choć trochę bliżej, nie na środku basenu portowego, skąd roztaczał się widok na nabrzeże Christiana.

Czekali już tam na nich wszyscy ludzie ze dworu i okolicy. Jakiś czas temu błyskawicznie wyprawił się w umówione miejsce i dał znać Rafaelowi, że przybędą drogą morską i natychmiast przyda im się pomoc.

Na pewno będzie mu brakowało zdolności swobodnego poruszania się w przestrzeni, poza czasem. No i możliwości stawania się niewidzialnym.

Nic jednak nie może się równać z tęsknotą za Taran.

Musi ją mieć. Niewyraźne wspomnienie mówiło mu, że jego dotychczasowe istnienie było dość ubogie w miłość. Pewnie dlatego znajdował się teraz w wytęsknionym trzecim wymiarze, dzięki ascetycznemu życiu w pokorze, aby zadowolić wyżej stojące moce w zamian za wieczne życie. Wiedział wszak, że wielu ludzi traktuje religię jako ucieczkę od lęku przed śmiercią. Czy w taki właśnie sposób myślał w swym dawnym życiu? Czy też wierzył szczerze?

Tak mało wiedział o tym, co dawniej robił. Czuł tylko, że brakowało mu miłości.

Taran weszła w jego istnienie niczym łagodny letni wietrzyk, a może raczej, szczerze mówiąc, jak letnia burza.

Robert, rycerz Zakonu Słońca, chwilowo ustąpił. Siedział na rufie wycieńczony, pozwalając statkowi płynąć tam, dokąd poniosą go fale. Nic z tego nie rozumiał. By dać upust swej złości, zszedł na dół i próbował kopnąć Taran. To jednak także mu się nie udało. Natrafił na niezwykły, miękki opór w odległości kilku cali od dziewczyny. Próbował kilkakrotnie, ale zrezygnował, wykrzykując do niej przekleństwa. Oskarżał ją, uprowadzoną i związaną, o to, że jest przyczyną wszystkich jego kłopotów.

W pewnym sensie miał rację.

Zjawił się jeszcze jeden gość, ale Robert go nie zauważył. Nie widział Uriela ani Soi, która właśnie wylądowała na pokładzie. Oboje zeszli na dół do Taran. Ona także ich nie widziała, ale dali jej znak, że przybyli, i wszyscy troje mogli porozumiewać się myślą.

“Jak poszło?” spytał Uriel.

Sol westchnęła.

“Nie mogłam. Nie zdołałam się do tego zmusić”.

“Rozumiem”, odparł Uriel, a Taran pokiwała głową.

“Miałam ochotę, mówiąc oględnie, na odrobinę cielesnej miłości, lecz pomimo niesamowitej zmysłowości, nieziemskiej urody i oszałamiającego spojrzenia on okazał się zbyt wstrętny. Zwierzęcy. Zły. Myślący tylko i wyłącznie o sobie. Nie masz jakiegoś anioła, którego mógłbyś mi wypożyczyć, Urielu? Czy Taran zdaje sobie sprawę, ile miała szczęścia?”

“Tak”, powiedziała Taran.

“Zorientuję się”, roześmiał się Uriel. “Ale powiedz, co było dalej, co się stało z Sigilionem?”

“Zaprowadziłam go najdalej jak mogłam, na pustkowie gdzieś na południowym wschodzie. Dość długo udawało mi się podtrzymywać jego zainteresowanie, kiedy jednak się zorientował, że tylko się z nim bawię i że nic z tego nie będzie, wpadł we wściekłość. Wtedy zrozumiał, że jestem tylko duchem. Zostawiłam go, zniknęłam mu z oczu, ale on zamierza tutaj wrócić, więc uważajcie! Tyle że potrzeba mu na to o wiele więcej czasu niż mnie”.

Taran poczuła, że Uriel ściska ją za rękę. Przydało jej się to. Przerażała ją myśl o rozgniewanym Sigilionie.

“Muszę teraz wracać do swej rodziny”, oznajmiła Soi. “Młody Daniel mnie potrzebuje.”

Gorąco podziękowali jej za pomoc. Bez niej nie poradziliby sobie tak dobrze.

“Jeszcze tylko jedna prośba, zanim odejdziesz”, powiedział Uriel. “Ten Robert musi nosić znak Słońca. Czy możesz mu go skraść? Mnie nie wolno”.

“Bardzo chętnie! Co mam z nim zrobić?”

“Chcesz go, Taran?”

Dziewczyna pokręciła głową.

“Doszłam do wniosku, że te znaki są złe, bo należały do złych ludzi. Wrzuć go do morza!”

“Zgoda”, powiedziała Soi.

Robert przeżył kolejny szok, kiedy nagle coś wyrwało mu ochronny znak Słońca zza koszuli i ściągnęło przez głowę. Łańcuch z amuletem przeleciał łukiem w powietrzu i z pluskiem wpadł w fale.

– Nie, to niemożliwe! – krzyknął. – Teraz nic mnie nie chroni!

“Oto właśnie nam chodziło”, mruknął Uriel. “Ludzie Erlinga mogą cię złapać”.

– Wszystko jest jakieś zaczarowane – szepnął Robert. – Ten statek jest niebezpieczny, wolę zejść na ląd.

A miało być jeszcze gorzej. Od wieczornych chmur oderwała się sylwetka wielkiego czarnego ptaka i żeglując w powietrzu opadała ku statkowi Roberta.

Z podkulonymi zwyczajem drapieżnych ptaków nogami na pokładzie wylądowała najstraszniejsza istota, jaką można sobie wyobrazić.

Sigilion, król wymarłych Silinów.

Загрузка...