Rozdział 3

Norwegia!

Nareszcie, po ponad dwudziestu latach, powrócili do starego kraju.

Zeszli na ląd w Bergen, bo uważali, że przyjazd do Christianii nie ma sensu. Ani Tiril, ani Móri nie mieli stamtąd dobrych wspomnień, pojechali więc z Erlingiem, który chciał zaprezentować rodzinie żonę, księżną Theresę, i dwoje dzieci, Rafaela i Danielle. Później Theresa zamierzała odwiedzić swą dawną przyjaciółkę Aurorę, mieszkającą pod Christianią, ale już bez Tiril i Móriego. Móri wraz z synami miał jechać dalej, na Islandię, gdzie Dolga czekało następne zadanie. Tiril zastanawiała się, czy nie wybrać się wraz z nimi, bo z Bergen także nie łączyły jej przecież przyjemne wspomnienia. Erling przybył do rodzinnego miasta jako szlachcic, baron von Bergenmüller.

Podczas całego tego uzgadniania planów Taran odsunięto na bok. Nikt nie pytał, jakie są jej życzenia.

Rozglądając się na wszystkie strony jechali ulicami Bergen w wielkim otwartym powozie, ponieważ była już późna wiosna i świeciło słońce. Erling całkiem niepotrzebnie obawiał się zwyczajnej na zachodnim wybrzeżu deszczowej pogody. Młodzi przysłuchiwali się niezwykłemu dialektowi Bergen i przeraźliwemu skrzeczeniu mew. Villemann twierdził, że są do siebie podobne, jak gdyby to ptaki nauczyły ludzi mówić.

– Mnie się ten dialekt bardzo podoba – oświadczyła Taran, która chciała mieć własne zdanie. Nie należała do osób pragnących pozostać w zapomnieniu. – Ale trochę tu prowincjonalnie.

– No, no – zaperzył się Móri. – Bergen było kiedyś wielkim ośrodkiem handlowym.

– Właśnie, było – mruknęła Taran. – Nie jest to Wiedeń!

Villemann miał lepszy nastrój.

– Spójrzcie, wydaje mi się, że Nero poznaje, gdzie jest! – wykrzyknął.

Rzeczywiście, na to wyglądało. Pies wyprzedził konie i z zapałem obwąchiwał ulice. Nagle ruszył biegiem w głąb jakiegoś zaułka.

Och, nie, byle tylko nie wdał się w awanturę z innymi psami, pomyślała Tiril.

– Za tym rogiem kiedyś mieszkałam – oznajmiła z przykrością. – Chyba nie mam ochoty oglądać tego domu.

– Niestety, nie da się tego uniknąć – odparł Erling. – Będziecie go mijać w drodze do miejsca, gdzie się zatrzymacie. Spójrz, Thereso, te domy należały kiedyś do mnie.

Erling bawił poza Norwegią nie tak długo jak inni, ale i jego nieobecność liczyła się już na lata.

Dotarli do dawnego domu konsula Dahla, Tiril cała spięła się w sobie.

– Pomalowali dom! – wykrzyknęła z ulgą po chwili. – Drzwi także, przedtem były ciemnozielone, teraz są białe.

Nadbiegł Nero i już chciał wejść na schody.

– Nie, Nero, teraz mieszkają tam inni ludzie. Jedźmy dalej!

Po jakimś czasie rodziny się rozstały. Miały się spotkać następnego dnia.

Taran siedziała obok Villemanna milcząca, z zainteresowaniem przyglądała się niskim białym domom, przytulonym do zbocza góry. W oddali widać było dwie średniowieczne budowle: Dwór Häkona i Wieżę Rosenkrantza, jak wyjaśniła Tiril.

Taran nie słuchała uważnie, myślą znów wróciła do przeprawy statkiem.

Jak wiele razy wcześniej próbowała odrobinę uwodzić Rafaela, trochę dla zabawy, a trochę po to, by się sprawdzić. Rafael, równolatek Dolga, wydawał jej się taki dorosły i przez to bardzo interesujący. Zdaniem Taran wyglądał niezwykle romantycznie. Włosy, gdy nie spinał ich na karku, miękkimi falami spływały na szeroki, biały kołnierz. Rozmarzone oczy, piękne, delikatne, niemal kobiece rysy, tak przypominające rysy jego siostry, Danielle. Rafael pisał poezje, mówił ciepłym, łagodnym głosem i miał nienaganne, eleganckie maniery, niemal przesadne, jak to często bywa u ludzi, którzy we wczesnym dzieciństwie podlegali żelaznej dyscyplinie.

Taran nie śmiała otwarcie uwodzić swego przybranego brata, czy raczej przybranego wuja. Powiązania rodzinne w Theresenhof były całkiem idiotyczne, wytłumaczenie ich obcym zawsze przychodziło z trudem.

Nie flirtowała z Rafaelem wprost, ale sprawiało jej radość poruszanie się w sposób, który go zawstydzał. Prezentowanie ciała bokiem lub zmuszanie, by zajrzał w wycięcie sukni, podwinięta spódnica, lekkie muśnięcie.

Drobiazgi, które mogłyby się wydawać czysto przypadkowe, choć oczywiście wcale takie nie były.

Nie udało jej się jednak zawrócić Rafaelowi w głowie. Nie powiodło jej się także z młodziutkim chłopcem okrętowym na statku podczas podróży do Norwegii.

Dlaczego? Dlaczego tak się stało?

W jej życiu pojawił się natomiast jakiś nowy element, tak trudny do zdefiniowania, że nie potrafiła go nazwać. Jak to opisać? Jakby… Jakby ktoś dosłownie trzepał ją po palcach, sycząc: “Fe!” za każdym razem, gdy starała się być uwodzicielska.

Tak było między innymi w tamtą księżycową noc na statku, kiedy nie mogła zasnąć i wymknęła się na pokład w samej tylko nocnej koszuli. W miejscu, w którym się znalazła, nie zauważyła marynarzy i coś ją podkusiło, żeby wspiąć się na maszt.

Nagle powstrzymał ją jakby nagły wyrzut sumienia. “Nie wolno ci tak robić, Taran, to niebezpieczne! I okropnie niekobiece”, odezwało się jej lepsze “ja” czy co to było. Nie zdarzyło się to nigdy wcześniej, śmiałe przedsięwzięcia stanowiły nieodłączną część jej życia, wyzwanie, które przyjmowała z radością.

Tym razem także odpowiedziała na impuls, lecz nie powiodło się jej najlepiej. Stopa obsunęła się na bomie i ciężar stał się za duży dla ręki, którą się przytrzymywała. Drugą ręką szukała podparcia, lecz go nie znalazła. Spadła z dość znacznej wysokości, sternik ją zauważył, krzyknął, lecz znajdował się zbyt daleko, by móc ją uratować.

A jednak, upadłszy na pokład, Taran stwierdziła, że żyje i wcale tak mocno się nie potłukła, bo prędkość spadania w pewnym momencie nagle jakby się zmniejszyła. Z lekko skręconą nogą mogła więc pokuśtykać z powrotem do swojej kajuty, boleśnie świadoma faktu, że koszula nocna wydęła się wokół niej jak parasol i w końcu wywinęła nad głową. A ona pod spodem nie miała nic.

Taran wiele się zastanawiała nad swym cudownym ocaleniem. Akurat w momencie, gdy dotknęła pokładu, przez głowę przemknęła jej śmieszna myśl: “Przeklęty zwierzchnik, dlaczego to nie Blitilda?”

Cóż to za skojarzenie? Skąd się wzięło? Blitilda? Cudaczne imię. Zetknęła się z nim przy okazji omawiania drzew genealogicznych. Córka Chlotara, wnuczka Chlodwiga i Klotyldy. Czyżby w rodzie Merowingów nie mieli źdźbła poczucia estetyki przy wybieraniu imion?

Słowa, rzecz jasna, napłynęły znikąd. Ale ratunek?

Następnego dnia spytała ojca, czy jego duchy znów im towarzyszą.

– Nie – odparł Móri. – Jeszcze nie. Nie słyszałem ich ani nie widziałem od czasu naszej ostatniej rozmowy przed ośmiu laty. Powiedzieli mi wtedy, że gdy Dolg skończy dwadzieścia jeden lat, będziemy mogli pojechać do Norwegii, a przede wszystkim na Islandię, wręcz powinniśmy tak uczynić. Nie, nie ma ich teraz z nami, lecz przypuszczam, że się pojawią, jak zbliżymy się do ważnego dla nich miejsca.

A więc to nie towarzysze ojca. Może własny duch opiekuńczy Taran? Hm, przez całe lata wyczuwała u swego boku obecność jakiejś kruchej, eterycznej istoty, lecz ona nigdy nie objawiała się namacalnie. A tym razem stało się inaczej. Nie, towarzyszący jej elf nie mógł tego dokonać!

To musiał być ktoś inny. Ale kto?

Roztrząsali na wszystkie strony kwestię, co począć z Taran, czy zabrać ją na Islandię, czy nie. Dziewczyna wahanie rodziców przyjęła jako wielką niesprawiedliwość i awanturowała się bardziej niż zwykłe, co z kolei sprawiło, że Móri jeszcze głębiej się namyślał. Wtedy, przed ośmiu laty, duchy przestrzegły go akurat przed tym: “Uważaj na Taran! Dobrze się zastanów, zanim zabierzesz ją na Islandię. Ona może przyciągać kłopoty jak magnes. Już jest dość nieskromna. Nikt nie wie, jak będzie, gdy dorośnie. Na wyspie może narazić się na wielkie niebezpieczeństwo”.

Teraz Taran była dorosła i szczerze musiał przyznać, że nie wyrosła na cnotliwą.

A mamie, Tiril, wolno było jechać. Taran nie mogła zrozumieć, na czym polega różnica. Nie pojmowała, że duchy już dawno przejrzały jej brak rozwagi. Zdawały sobie sprawę, że nie oglądając się na nic pójdzie prosto w paszczę lwa, wiedziona chęcią przeżycia emocji będzie wpadać do gorących źródeł albo czołgać się pod lodowcami!

“Zawisła nad nią groźba – oznajmił wówczas Nauczyciel. – Nie wiemy, co to jest, ale od dawna przeznaczone jej są kłopoty”.

Móri nie miał też ochoty zostawiać córki bez opieki w Norwegii. Z ciężkim sercem poprosił, aby sama zdecydowała: czy woli jechać z babką Theresa do Aurory pod Christianię, czy też zostać w Bergen u rodziny Erlinga?

Taran nie podobało się żadne z tych rozwiązań. Chciała jechać na Islandię. Ojciec tyle opowiadał o tym kraju, rozpalił w niej tęsknotę. Czyżby się z nią drażnił teraz, kiedy prawie już tam dotarła?

No, “prawie” to chyba nieco zbyt mocne słowo. Ale Móri zdawał sobie sprawę, że zawiódł córkę.

Okazało się, że ma jeszcze trochę czasu do namysłu. Mogli wyruszyć dopiero za dwa tygodnie i Móri z radością przyjął tę zwłokę.

Ucieszyła się i Taran. Czas oczekiwania wykorzystała na zbadanie okolic Bergen na własną rękę. Z natury ciekawa świata, a ponadto wielka miłośniczka przyrody, zakochała się w dzikich wzgórzach otaczających miasto. Właściwie nie wolno jej było włóczyć się samotnie, ale taki zakaz był dla Taran drobiazgiem bez znaczenia. Matce i ojcu mówiła, że wybiera się do Erlinga i Theresy, a dziadkom – że musi wracać do rodziców. Bracia zbyt byli zajęci przygotowaniami do morskiej podróży, by zwracać na nią uwagę, a Rafael i Danielle przebywali u rodziny Erlinga.

Tak naprawdę nikt nie miał czasu dla Taran.

Podczas jednej ze swych stale coraz bardziej niebezpiecznych ekspedycji odkryła, kto jej pilnuje.

Zanim jednak do tego doszło, zdążyła wiele osiągnąć.

Zwiedziła na przykład targ rybny, przyglądając się norweskiej ulicy. Nieźle nauczyła się norweskiego od rodziców, którzy między sobą rozmawiali najczęściej w tym właśnie języku, ale ze zrozumieniem dialektu bergeńskiego miała trudności. Dlatego doszła do wniosku, że najmądrzej będzie uczyć się go, słuchając.

Nie zauważyła, że kobiety na jej widok wymieniają wiele mówiące spojrzenia, a mężczyźni rzucają za nią sprośne żarty. Przecież nie rozumiała słów, cóż więc jej to przeszkadzało?

Kiedy pewnego dnia usłyszała sympatyczną propozycję, od razu się na nią zgodziła.

Jakiś szyper spytał, czy miałaby ochotę na wyprawę jego kutrem.

Na ryby? Wspaniale, bardzo się z tego ucieszyła, będzie miała co opowiadać braciom.

Na pokładzie kutra było trzech mężczyzn. Łódź wypłynęła z portu przy wtórze zachęcających okrzyków z nabrzeży. Taran, nie zdając sobie sprawy, co się dzieje, wesoło pomachała ręką zebranym.

Gdy wypłynęli już prawie na pełne morze, szyper stanął za nią, objął ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Jaki on przyjacielski, pomyślała Taran.

– Niewiele możemy ci zapłacić – oznajmił szyper. – Ale każdy dorzuci grosz. Zależy, ile zwykłaś dostawać.

– Och, nie, nie chcę żadnej zapłaty – odparła uradowana Taran. – Bardzo się cieszę, że mogę być z wami i wam pomóc. Co mam robić?

Chwilę później zrozumiała swój błąd. Walczyła jak szalona, lecz pokonanie dwóch mężczyzn było ponad jej siły. Trzeci stał przy sterze, wydawało się jednak, że jest głuchy na wołania dziewczyny o pomoc.

Nagle jednak poczuł, że kuter nie chce go słuchać. Chociaż starał się utrzymać stały kurs na pełne morze, ster kierował łódź ku lądowi. Rybak ciągnął z całych sił, lecz coś okazało się silniejsze od niego. Zawołał szypra, który zorientował się już, że manewrowanie łodzią źle idzie, ale musiał się bronić przed dzikimi kopniakami Taran.

Kuter zbliżył się do lądu na niebezpieczną odległość i wszyscy trzej mężczyźni rzucili się ratować łódź. Taran natychmiast skorzystała z okazji i skoczyła za burtę.

Zaraz potem kuter znów skierował się na otwarte morze.

– Dziękuję za pomoc! – wybulgotała Taran, bo fale w tym miejscu były dość wysokie. Umiała pływać, zresztą do kamienistej plaży nie było daleko. – Dziękuję, bez względu na to, kim jesteś!

Znów uwaga o “wspaniałej Blitildzie” przemknęła jej przez głowę. Zabrzmiała dość kwaśno, ale też i dało się w niej wyczuć ślad ulgi.

Kto mi pomaga? zastanawiała się Taran, kiedy ociekając wodą i trzęsąc się z zimna kierowała się w stronę Bergen. Wściekła na siebie za swą naiwność i zdecydowana nigdy więcej nie chodzić na nabrzeże rybackie.

Ponieważ jednak posiadała zdolność dostrzegania komizmu w większości sytuacji, wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Świetnie sobie poradziliśmy – rzuciła w powietrze. – Obiecuję, że nigdy czegoś podobnego więcej nie zrobię.

“Wcale w to nie wierzę”, rozległa się odpowiedź w jej głowie.

– Bardzo chciałabym wiedzieć, kim ty jesteś. I jak wyglądasz.

“Nigdy się tego nie dowiesz! Nigdy w życiu!”

– Masz jakieś życie, o którym możesz mówić? – dopytywała się. – I kim, do pioruna, jest ta okropna Blitilda?

Głos w jej wnętrzu pozostał milczący.

Загрузка...