Rozdział 26

– Nie powinienem był cię zostawiać samej – powtarzał Uriel raz po raz, delikatnie gładząc ją po twarzy. – To niewybaczalne z mojej strony. Niewybaczalne!

Słodkawa atmosfera kopulacji wciąż unosiła się w izbie, sprawiając, że wymawiał słowa z jeszcze większym przejęciem niż tego pragnął.

– Złożyliśmy wszystko na Soi – odparła Taran drżącym po przeżytym wstrząsie głosem. – Źle postąpiliśmy, zapomnieliśmy, że ona ma także inne obowiązki. Urielu, ogromnie się cieszę, że jesteś przy mnie, ale czy mogę ujrzeć chociaż kawałek twojej osoby?

– Przepraszam – powiedział, wyłaniając się z nicości.

– Od razu lepiej – próbowała żartować, ale głos podejrzanie jej drżał. – Nieco materii nigdy nie zaszkodzi.

Piękne ciepłe oczy patrzyły na nią z wyrazem, który bardzo jej się podobał. Uriel wziął się w garść.

– Musimy stąd odejść!

Taran w pełni się z nim zgadzała. Wspomnienie straszliwego Sigiliona było zaledwie nikłym ułamkiem tego, co rzeczywiście ich stąd wypędzało: oddziaływania atmosfery, pożądania wywołanego dotykiem, gorączką w ciele.

– Zaniosę cię do twojego pokoju – rzekł Uriel łagodnie. – Rozważymy sytuację. Ty i ten Szwed musicie jak najprędzej opuścić zajazd.

Taran, znoszona po schodach przez cudownie silne ramiona, zakryła usta dłonią, tłumiąc okrzyk.

– Mój ty świecie! Robert! Całkiem o nim zapomniałam!

Uriel uśmiechnął się niczym zadowolony tygrys.

– Mów tak częściej!

– Musimy stąd odejść. Nie możemy go w to mieszać.

Znaleźli się w pokoju Taran. Uriel delikatnie położył dziewczynę na łóżku,

– Jak twoja głowa?

Skrzywiła się.

– Nie za dobrze. Ale to pewnie raczej przez wino, które wypiłam przy kolacji.

– Dobrze wiedział, jak mocno wolno mu uderzyć – ponuro zauważył Uriel.

– Urielu, nie chcę leżeć, tylko mi od tego gorzej. Czy mogę usiąść? Przy tobie? To było takie przyjemne.

Z wahaniem siadł przy niej i otoczył ją ramieniem. Taran usadowiła się wygodnie i westchnęła zadowolona.

– Właśnie tak.

– Nie wiem, czy…

Poddał się jednak. On również uważał, że tak jest cudownie. Pochylił głowę do jej ciemnych włosów i wciągnął w nozdrza ich zapach.

– Nie chcę już być aniołem – pomyślał na głos.

– Co przez to rozumiesz?

– Nic, po prostu taki pomysł przyszedł mi do głowy.

– Czy możesz opuścić swoje stanowisko?

– Nie.

Taran umilkła. Obojgu przyjemność sprawiało takie siedzenie we dwoje, bez słów, bez sprzeczek, bez niepokoju. Po prostu byli razem, – wycieńczeni jak po wielkim wysiłku fizycznym.

Taran myśli wirowały w głowie. Soi z Ludzi Lodu, co teraz robi?

Ohydnie nawet o tym myśleć. Ale nie wyglądało na to, by Soi ponosiła jakąś ofiarę, przeciwnie.

Taran wiedziała, że nigdy nie będzie tak dzika i szalona jak Soi. W żyłach czarownicy od urodzenia płynęły krople zła. Przez całe swe krótkie życie starała się zwalczać drzemiące w niej mroczne siły, może nie zawsze równie przekonująco. Przygwoździła kochanka do ściany…?

Taran zadrżała.

Pomimo obrzydzenia i strachu, jaki odczuwała w obecności Sigiliona, Taran potrafiła niemal zrozumieć Soi. Soi nie miała nic do stracenia. Przyniosła ze sobą na świat ogromną ciekawość życia, spragniona była wszelkich przeżyć, jakie ono niesie. Miała nad Sigilionem władzę, polegającą również na tym, iż on nie rozumiał, że Soi jest duchem. Potrafiła zniknąć, kiedy zabawa przestawała jej się podobać. Dlaczego jednak miała nie wykorzystać najpierw – jego umiejętności w tej dziedzinie?

Tak, Tarap potrafiła ją zrozumieć. Sama co prawda czuła mdłości na myśl o zbliżeniu się do Sigiliona, ale inaczej było z Soi, która przeszła przez życie samotna i odtrącona. Soi nie miała Uriela.

Nie można też zapominać, że Sigilion był szalenie pociągający, wprawdzie w jakiś straszny, odpychający sposób. Sam w sobie stanowił sprzeczność, był jednym z najgorszych wybryków natury.

Taran powiedziała na głos:

– Wydawał się bardzo dumny z tego, że może ją dźwigać, że daje radę wzbić się z nią w powietrze. Nie zorientował się, że ma do czynienia z duchem, to dziwne.

Uriel, oszołomiony bliskością Taran, musiał najpierw dojść do siebie, zanim zrozumiał, o czym ona mówi. Potem roztargniony pokiwał głową.

Sigilion rozpali? w nim dawno przygasłe żądze. To jednak był zaledwie początek. Miękkie kształty Taran dopełniły reszty. Uriel zdawał sobie sprawę, że powinien jak najprędzej wstać i wyjść, ale wciąż siedział, nie mając siły ani chęci, żeby odejść.

– Gdzie byłeś, Urielu? – spytała Taran z wyrzutem.

– Próbowałem zdobyć znak Słońca, o który mnie prosiłaś. Lekarz jednak zamknął go w swej szkatułce z pieniędzmi, nie mogłem zabrać mu całego majątku. Spróbuję później. Ojej, zapomniałem ci powiedzieć…

– Ledwie miałeś na to czas. O czym to zapomniałeś?

– Odwiedziłem także twojego badacza, żeby w tajemnicy się przekonać, co to za jeden. Niestety, nie zastałem go, i wygląda na to, że nie ma go w domu już od jakiegoś czasu. Nie dowiedziałem się też, kiedy wraca.

– Do diaska, to znaczy, że cała ta podróż na próżno. – Twarz Taran złagodniała. – Nie, oczywiście, że nie. Ale co z tego wyniknie?

Uriel odparł zdecydowanie:

– Jeszcze raz porozmawiam ze swoim przełożonym.

– Zęby cię zwolnił od czuwania nade mną?

– Nie, nie, przeciwnie.

– Chyba nie jestem jeszcze gotowa siedzieć na obłoczku i słuchać dźwięków harfy.

– Nie, nie rozumiesz. To ja… Nie, nic na razie nie zdradzę. Ale to nieznośne, Taran, dla nas obojga.

– To prawda.

W Uriela wstąpił nowy zapał.

– Właściwie to dobrze, że badacz wyjechał. Ty i Roben możecie jutro rano wracać do domu. Tam przynajmniej Sigilion nie będzie ci zagrażał. Dotrzecie na miejsce pół dnia wcześniej, niż zostało to wyliczone.

Taran zamyślona pokiwała głową.

– Prawdę mówiąc, nie mam ochoty zostawać w Christiana ani minuty dłużej.

– Ale nie możesz jechać jeszcze dziś wieczorem, zresztą jest już noc, a Roben pewnie położył się spać. Ty także powinnaś pozwolić odpocząć swojej biednej głowie…

Taran ze wstydem zdawała sobie sprawę, że to wino stało się główną przyczyną jej fatalnego stanu. Wesołość, uniesienie i poczucie szczęścia ustąpiły, robiąc miejsce bólowi głowy i zniechęceniu. A teraz, gdy porozumiewała się z Urielem w całkiem inny sposób niż poprzednio, pragnęła być świeża i wesoła.

– Kiedy rano wyruszycie konne do domu, ja udam się do naczelnego…

– Masz na myśli Boga?

– Och, nie, oszalałaś? Tam, skąd pochodzę, istnieje prawdziwa wielostopniowa hierarchia. Nigdy nie zbliżę się do Najwyższego, dzieli mnie od niego wiele lat świetlnych. Nie widuję nawet najniższych zastępów anielskich!

– Mój służący ma służącego, który także ma służącego – mruknęła Taran bez odrobiny szacunku. – Widać niewiele się to różni od ziemskiego wspinania się po ramionach innych. – Głośno zaś powiedziała: – Jesteś pewien, że anielskie zastępy istnieją?

– Nie.

Taran roześmiała się, ale zaraz spoważniała.

– Nie będziesz mi towarzyszył w drodze do domu?

– Postaram się porozmawiać ze zwierzchnikami najszybciej jak mi się uda – odparł. – I wiem, że Soi zajmie Sigiliona do jutra wieczór. Musimy to wykorzystać. Zresztą Robert ma pistolet, na wypadek gdybyście mieli zostać napadnięci przez jakichś innych złoczyńców.

W pokoju stało biurko, a na nim leżały liczydła. Taran sięgnęła po nie, a teraz siedziała bezmyślnie przesuwając kulki.

– Liczysz godziny do czasu, kiedy zniknę? – spytał Uriel.

– Nie, kiedy wrócisz.

Opuściła liczydła na łóżko i zarzuciła mu ręce na szyję.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam, Urielu.

Poczuł falę gorąca na twarzy, w głowie, w koniuszkach palców i wielu innych miejscach. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, przytulił ją delikatnie, z czułością.

– I ja za tobą tęskniłem, Taran. Wiem, że nie wolno mi tak mówić. Ale mam zamiar wiele zmienić.

– Co zamierzasz robić? – spytała cicho, szepcząc mu w szyję.

Uriel zadrżał z rozkoszy, gdy poczuł wilgotne wargi dziewczyny na skórze.

Szeptem przedstawił jej swe zamiary.

– Ach, Urielu! – uradowała się Taran. – Spróbuj!

– Z całego serca!

Wciąż mówiła z ustami wtulonymi w jego szyję, wibracje wywołane jej głosem delikatnie go łaskotały. Chciał prosić, by przestała, zanim wywoła skandal, ale to było takie wspaniałe, że postanowił zaryzykować.

– Soi twierdziła, że i ja nie potrafię pokochać mężczyzny ludzkiego rodu – powiedziała zamyślona. Uriel wstrzymał oddech, czując dotyk jej warg. – Że nie są oni dla mnie dostatecznie silni. Ale jeśli ty postarasz się o powrót na ziemię…

– Uważasz, że stanę się zbyt zwyczajny?

– Nie, ty nigdy nie będziesz zwyczajny. Ale… proszę, nie wracaj jako Gustava!

Uriel – wybuchnął śmiechem.

– Nie, zdecydowanie nie będę Gustava. Będę wyglądać tak jak teraz, no może nie aż tak pięknie i idealnie.

– Ach, Urielu, mam nadzieję, że ci się to uda!

On także na to liczył, dłużej bowiem tak być nie mogło. Zagotowało się w nim teraz, zapomniał o anielskich manierach. Ujął twarz Taran w dłonie, patrzył na miękkie drżące wargi i z całych sił musiał się powstrzymywać, by ich nie ucałować. Jeśli ma nakłonić swego zwierzchnika i mistrza do zezwolenia na swój powrót na ziemię, na darowanie jeszcze jednego życia w ludzkiej skórze, to lista jego uczynków musi być bez skazy. Podejrzewał, że taki pocałunek, jakiego teraz pragnął, absolutnie określono by jako skazę.

Nie mówiąc już o jego następstwach…

Oddychał z trudnością, przed oczami wystąpiły mu czerwone plamki i śmiertelnie się bał, że Taran odkryje, jak się mają sprawy pod jego białą szatą. Wzburzeniem napawała go świadomość, że prawie – anioł jest do tego stopnia podatny na tak przyziemne kwestie.

Siłą zmusił się, by odwrócić wzrok.

– Idź teraz spać. Będę czuwał pod drzwiami i obiecuję zbudzić cię wcześnie rano.

– Nie zostaniesz w pokoju? Przecież masz mnie pilnować.

– Nie, Taran – uśmiechnął się ze smutkiem. – Bo ““tedy być może i przede mną musiałabyś się bronić.

Dziewczyna starała się ukryć uśmiech zadowolenia.

– Zbytnio bym się nie opierała. Rozumiem więc. Dziękuję, Urielu. Dziękuję, że mi to powiedziałeś.

Bardzo niechętnie wstał z uroczego łóżka i dokładnie sprawdził okno.

– Wprawdzie Sigilion nic przyjdzie, bo jest zajęty z Soi, ale przezorności nigdy dosyć. No cóż, tutaj jest bezpiecznie. A chciałbym ujrzeć Sigiliona, który prześlizgnie się przez wywietrznik. Owszem, jest szczupły, ale nie jak witka. Uczerniłby się zresztą sadzą i popiołem. Na wszelki wypadek jednak zamknę go. Dobrze, teraz możesz spać spokojnie.

Znów odwrócił się do Taran. Z wahaniem, bez najmniejszej ochoty, by wyjść. Zaskoczony ujrzał ją przy drzwiach. Uriel był zbyt naiwny, by zrozumieć tę drobną kobiecą sztuczkę. Aby wyjść, musiał ją minąć.

– Dobranoc, Urielu – powiedziała najłagodniejszym głosem.

Uniosła nieco ramiona, zmuszając go tym samym do objęcia jej łokci.

– Dobranoc, moja podopieczna – odrzekł cicho, niespokojny, że sytuacja może się zmienić w trudniejszą. – Mam tylko jedno pytanie: Czy to prawda, że zakochałaś się w Robercie?

– Tak nigdy nie było. Bardzo się starałam, ale do miłości przecież nie można się zmusić. Po prostu czułam się okropnie nieszczęśliwa i próbowałam znaleźć sobie miłego kandydata na męża. Co ja wygaduję! – zaczęła się nieco histerycznie śmiać.

– Czy to z mojego powodu byłaś nieszczęśliwa?

– A jak myślisz? Tak pioruńsko trudno było mi dotrzeć do twojej niebiańskiej doskonałości, że po prostu… Ojej, Urielu, idź, zanim ja wywołam skandal. Babcia twierdzi, że młode panny nie powinny okazywać zbytniego zapału.

Uriel pospiesznie wyszedł z pokoju, zanim któreś z nich popełniło ów drobny ruch, wystarczający, by cały jego opór runął.

Загрузка...