Rozdział 10

Przy wysokim kominie na dachu jednego z domów w Bergen przysiadła niesamowita smukła postać. Czuwała, chociaż całe miasto spało, skąpane w nocnym świetle księżyca.

Sigilion zdawał sobie sprawę, co jest jego dobrą, a co złą stroną. Niezaprzeczalną zaletą była zdolność swobodnego unoszenia się w powietrzu. Między górnymi kończynami a korpusem miał cienkie, ledwie widoczne skrzydła, czy może raczej błony, przypominające te, które zobaczyć można u lotokotów. Podobne organy widniały po wewnętrznej stronie nóg. Dzięki nim mógł wzbić się w powietrze.

Za wadę uważał brak umiejętności stawania się niewidzialnym. Krótkiej, niezwykle intensywnej chwili, kiedy to znalazł się tak blisko trzech świętych kamieni w krainie Lemurów, zawdzięczał niewiarygodnie długie życie, a być może nawet nieśmiertelność; nigdy nie ośmielił się tego sprawdzać. Blask bijący od kamieni uczynił go także częściowo przezroczystym, wprawdzie nie całkiem, ale kiedy pragnął się ukryć, potrafił przeobrazić się w połyskujący cień. Nie mógł jednak zniknąć bez śladu, jego obecność zawsze dawało się wyczuć. Niezmiernie go to irytowało, powinien był dotknąć świętych kamieni, powinien był je zabrać!

Nigdy nie marzł, nigdy nie odczuwał głodu. Rozkoszą jego życia były stosunki z kobietami – na wyznaczonych przez niego zasadach – i odwieczne marzenie, aby opuścić ten marny świat i udać się do tego innego, jasnego, tego, który znajdował się za tajemniczymi wrotami.

Wrota otworzyć mogły tylko trzy kamienie Lemurów.

Jeden z kamieni ujrzał nareszcie światło dzienne. Cudowny szafir.

Sigilion “wiedział już, w którym domu mieszka Taran, jej brat Dolg i czarnoksiężnik. Przysiadł na sąsiednim dachu, skąd miał widok na cały budynek, zwłaszcza na drzwi. Ponieważ był widzialny, z trudem przedostawał się do zwykłych, dobrze chronionych domów mieszkalnych. Czasami jednak otwierano okna; Sigilion czekał teraz, aby okno otworzyło się w domu Taran.

Albo żeby ona sama wyszła.

Widział już Dolga i przeraziło go nadzwyczajne podobieństwo chłopaka do Lemurów, jego największych wrogów. Wprawdzie Lemurowie i Silinowie nigdy nie prowadzili ze sobą wojen, ich kraje bowiem leżały w zbytnim oddaleniu, ale Lemurowie posiadali skarb, kamienie, i już z tego powodu Sigilion uważał ich za nieprzyjaciół.

Zdawał sobie sprawę, że Dolga nie da się zaatakować, mogło się to skończyć katastrofą. Weźmie za to jako zakładniczkę jego siostrę, a wtedy Dolg będzie musiał oddać klejnot.

W dodatku młoda Taran okazała się niezwykle powabną kobietą. Przeciągnął wąskim językiem po wargach na wspomnienie chwili, kiedy ujrzał ją przed kilkoma dniami w lesie. Znalazł się wówczas tak blisko dziewczyny, obudziły się jego żądze, ledwie zdołał się pohamować.

Ale potem coś się stało…

Nie, ona sama miała w sobie jakąś moc sprawiającą, że trudno było jej dosięgnąć. Sigilion nie wiedział, że to dotknięcie szafiru w pewnym stopniu zapewniło Taran bezpieczeństwo. Za to później z lasu nadciągnęło coś, co chroniło ją jeszcze mocniej, nie zdążył się zorientować, co to takiego, sam musiał się ukryć, a potem dziewczyna zniknęła.

Teraz znów ją wytropił. Ponieważ trudno było ją pojmać, musiał podziałać na nią erotyzmem, tak aby nie miała sił mu się opierać.

I po prostu czekał.

Tego dnia widział ich wszystkich. Cała rodzina wspólnie opuściła dom, ale w obecności krewnych nie mógł tknąć Taran. Wkrótce jednak Taran wróciła wraz z parą starszych ludzi, kobietą, którą nazywała babką, i mężczyzną, do którego zwracała się Erling. Towarzyszyło im dwoje zwyczajnych młodych ludzi. To dopiero połowa rodziny. Czarnoksiężnik, jego żona i dwaj synowie nie pojawili się do wieczora.

Na pewno wrócą…

Sigilion usadowił się wygodniej.

Bystrym wzrokiem wpatrywał się w nocną ulicę. Nadchodziła samotna kobieta. Poczuł, jak rozpalają się w nim żądze…

Następnego dnia ze statku w bergeńskim porcie zszedł mężczyzna. Wąskimi, bladymi oczyma rozejrzał się dokoła. Nosił przypominający uniform płaszcz, miał bowiem zamiłowanie do mundurów, a za granicą nie pozwalano mu nosić jego własnego. W dodatku chciał zachować pełną anonimowość.

Nie było to wcale takie proste. Ludzie odruchowo oglądali się za sztywną postacią, uwagę zwracały także bardzo jasne, krótko przystrzyżone włosy i lodowato zimne oczy. To twarz, na której nigdy nie gości uśmiech, myślano, wydawało się bowiem, że właściciel używał ust jedynie do wkładania w nie jedzenia, obrzucania ludzi sarkastycznymi uwagami i wydawania poleceń.

Hrabia Rasmus Finkelborg zamówił dorożkę i rozkazał woźnicy zawieźć się do najlepszej gospody w mieście.

Niechętnie zapłacił za podwiezienie, bez napiwku, nie patrząc nawet na woźnicę, uważał bowiem, że to poniżej jego godności. Taki był jego sposób upokarzania plebejuszy.

Po ascetycznym posiłku – pieniędzy miał dość, lecz lubował się w żołnierskim stylu życia – zaczął się rozpytywać. Na początek wspomniał Erlinga Müllera, który, jak wiedział, pochodzi z Bergen. Baron von Bergenmüller…

Rzecz jasna nie mógł rozmawiać z nikim innym jak z samym oberżystą, lecz i wobec niego przybrał pogardliwy ton.

Gospodarzowi wcale się nie spodobał nowy gość. Jako jeden z tych, którzy z wielką niechęcią traktują wszelką podległość, miał na ogół złą opinię o wszystkim, co duńskie. Duńczyków goszczących u niego od biedy tolerował.

Ale nie tego.

Ten gość okazał się najbardziej aroganckim, zadzierającym nosa obrzydliwcem, jakiego zdarzyło mu się spotkać. Nie miał najmniejszej ochoty udzielać mu jakichkolwiek informacji.

Odpowiadał mu jednak z lodowatą uprzejmością.

– Owszem, Erling Müller mieszka tutaj, na tej ulicy, w tym wielkim białym domu. Nie było go w Bergen od wielu już lat, ożenił się bowiem z damą z austriackiej rodziny cesarskiej, z bocznej linii. Właśnie całą rodziną przyjechali w odwiedziny. Cóż za czarujący ludzie, wszyscy bez wyjątku! Miałem przyjemność obsługiwać wczoraj księżną panią, doprawdy wcale nie okazywała wyniosłości. Prawdziwa arystokratka! Pan Erling także. Jest teraz baronem.

Nie wiadomo, czy Rasmus Finkelborg pojął aluzję.

– Otaczają się czarownikami, prawda? – spytał nonszalancko. Wyjął tabakierkę, zażył tabaki i kichnął głośno, po męsku.

Oberżysta za kontuarem jeszcze bardziej się spiął.

– Nie nazwałbym zięcia księżnej czarownikiem. Owszem, on wiele potrafi, lecz swoje umiejętności wykorzystuje dla dobra innych.

Finkelborg sprawiał wrażenie niesłychanie znudzonego.

– A jego dzieci? Tacy sami bezbożnicy?

– O ile wiem, od czasu do czasu chodzą do kościoła, nie można więc ich nazwać bezbożnikami.

– Podobno ma jakiegoś dziwnego syna?

Twarz gospodarza się rozjaśniła.

– Jeśli młodego Dolga jaśnie pan ma na myśli, to on jest najżyczliwszą istotą stąpającą po ziemi! Pomógł mi zaprowadzić porządek w moim ogródku z ziołami.

– Słyszałem, że czarownik ma też córkę?

Jeśli wiesz aż tyle, to nie musisz mnie zadręczać, bryło lodu, pomyślał gospodarz.

– Owszem, ma troje dzieci, wśród nich czarującą córkę. Może trochę szaloną, ale bardzo sympatyczną.

– Czy oni także mieszkają u Müllerów? – spytał Rasmus, nie patrząc na oberżystę.

– Nie, wynajmują oddzielny dom na czas pobytu w mieście. Leży dwie przecznice stąd. Można go poznać po bogato zdobionej bramie.

Oberżysta miał zamiar dodać jeszcze, że czarnoksiężnik z rodziną udał się na Islandię, ale Finkelborg wyniosłym ruchem ręki kazał mu się oddalić. Rób sobie, co chcesz, pomyślał właściciel gospody i odszedł.

Rasmusa Finkelborga nie obchodzili Müllerowie. Odnalazł dom z okazałą bramą i wziął go pod obserwację.

Z kolei Sigilion ze swego punktu obserwował Duńczyka.

Król Silinów – król bez poddanych – zmienił miejsce, widział bowiem, jak starsze małżeństwo zabrało Taran do swej siedziby. Dlatego też Sigilion poszukał dachu, z którego roztaczał się widok na oba domy i rozdzielającą je ulicę.

Nie miał zamiaru informować nowego przybysza, że w domu czarnoksiężnika nikt nie mieszka. Niech ten człowiek sam się zorientuje.

Sigilion lubił mieć przewagę.

Dwie doby zabrało Rasmusowi odkrycie, co się stało. W końcu, wściekły, zaniechał wszelkich reguł ostrożności i zadzwonił do sąsiedniego domu tak gwałtownie, że o mały włos nie urwał dzwonka.

Służąca niewiele umiała mu powiedzieć. Obcy, a zwłaszcza jego twarz naznaczona podłużnymi bliznami, wydał jej się odrażający. Słyszała kiedyś, jak państwo rozmawiali o czymś podobnym, o niemieckich studentach fechtujących się dla zabawy wyostrzonymi szablami i szczycących się jak największą ilością blizn.

Ale ten człowiek mówił czystym językiem duńskim. Pewnie studiował w Prusach, doszła do wniosku dziewczyna. Słusznie, bo Finkelborg rzeczywiście tam studiował i przejął pruski ideał żołnierza, twardego, żyjącego po spartańska Irytowało go nawet, że nie jest Prusakiem, a tylko duńskim właścicielem ziemskim. Ale… mógł przecież uchodzić za jednego z żołnierzy elitarnych oddziałów krok Fryderyka II.

Dziewczyna potrafiła mu powiedzieć jedynie, że obecnie dom stoi pusty. Młoda dama, która w nim mieszkała, przeniosła się do swej babki i dziadka.

Finkelborg zauważył, że w domu bawiło przedtem jeszcze kilka osób, chyba nawet cała rodzina?

Owszem, ale oni wyjechali wcześniej.

Dokąd?

Tego służąca nie umiała wyjaśnić.

Finkelborg niczego więcej już się nie dowiedział, ale od razu się domyślił, kim jest babka Taran. To ta księżna, która poślubiła Erlinga Müllera. Znaczyło to, że musi wziąć pod obserwację ich dom.

Dwa zmarnowane dni! Rasmus ze złości zazgrzytał zębami. Często zgrzytał zębami, nie zdawał sobie sprawy, do jakiego stopnia są już starte i że z czasem, jeśli się od tego nie odzwyczai, będą sprawiać mu ból. Nie rozumiał także, że na ostre bóle głowy cierpi również właśnie za przyczyną zębów. Częsta to przypadłość u osób mocno zaciskających szczęki.

Przeniósł swój strategiczny punkt obserwacyjny w pobliże wielkiej posiadłości Müllerów, dawnej rezydencji hanzeatyckiej. Sigilion nie spuszczał z niego oka, patrzył, jak Finkelborg wyszukuje sobie kryjówkę, pusty magazyn na piętrze kupieckiego domu.

Sigilion zastanawiał się, o co chodzi temu człowiekowi, dlaczego i on pilnuje tej rodziny? I gdzie się podziali tamci, czarnoksiężnik z żoną i synami? Została tylko Taran, tamtych od dawna nie widział. A Taran przeniosła się do tego drugiego domu.

Król Silinów nie panował nad sytuacją, a to uczucie było mu bardzo niemiłe. Od paru dni nie widział też dziewczyny. Ale dobrze wykorzystał ten czas…

Władze miejskie musiały się zająć rozwikłaniem niezwykłej zagadki. Co się stało z pięcioma ulicznicami? Zniknęły bez śladu.

Rasmus Finkelborg w kwestii Taran posunął się nieco dalej. Kilka drobnych, niewinnych pytań przyniosło rezultat: dowiedział się, że w domu Müllerów odbędzie się bal, wydany na cześć księżnej Theresy, ale także i po to, aby troje młodych ludzi, którzy pozostali w mieście, Taran, Danielle i Rafael, mogło się zabawić i poznać bergeńską młodzież z wyższych sfer.

“Troje młodych ludzi, którzy pozostali w mieście? – spytał Finkelborg swego rozmówcę. – A co z resztą rodziny? Z braćmi Taran?”

Mężczyzna, z którym rozmawiał, popatrzył na niego zdziwiony. Czyżby naprawdę o niczym nie wiedział? Przed tygodniem pożeglowali na Islandię. Podobno mieli tam długo zabawić, może nawet parę miesięcy.

Twarz Finkelborga pobladła, rysy wyostrzyły się jeszcze bardziej. Odwrócił się na pięcie i odszedł bez pożegnania.

Na Islandię? Tak daleko, na prawie niedostępną wyspę w samym środku nicości? I jeśli Dolg wyjechał, to zabrał też z pewnością szafir.

Na cóż w takiej sytuacji zda się pojmanie Taran jako zakładniczki?

Ścisnął trzymany w kieszeni cienki sznur, za którego pomocą zamierzał ją pochwycić. Miał wrażenie, że tą informacją zadano mu straszny cios, nie zdawał sobie sprawy, że oddalając się od nabrzeża chwieje się na nogach i zatacza.

Wreszcie jednak twarz mu się nieco rozjaśniła. Parę miesięcy to nie wieczność. Dobrze wykorzysta ten czas, dowie się więcej o Taran, ona też z pewnością posiada wiele cennych informacji. Może trzymać ją w ukryciu, dręczyć i torturować, jeśli okaże się to konieczne.

Wszystko będzie dobrze!

Musi tylko zdobyć zaproszenie na bal. Wiedział już, dc kogo powinien się zwrócić. Wcześniej, korzystając z drobnej wymówki, odwiedził kantor Müllerów i poznał tam siostrę Erlinga, zimną, oddaną interesom damę, sprawiającą wrażenie ulepionej z tej samej gliny co on.

Okaże jej swoje zainteresowanie.

Rasmus Finkelborg rozumował słusznie. Siostra Erlinga Müllera dała się złapać na haczyk i z przyjemnością zaprosiła czarującego Duńczyka na bal.

Chyba tylko ona mogła uznać za czarującego lodowatego aroganta, jakim był Rasmus Finkelborg.

Загрузка...