1

Zbliżał się jeden z najdziwniejszych i otoczonych niezliczonymi mitami dni w roku. Zresztą to raczej noc jest taka wyjątkowa. Najdłuższy dzień w roku, mówi się dość nieprecyzyjnie, bo przecież najkrótsza noc minęła przed dwiema dobami. Ale różnica jest tak niewielka, że nie warto wdawać się w szczegóły. Noc środka lata, Johannesnatt, noc świętojańska, sobótka… ukochane dziecko nazywane jest wieloma imionami.

Zgodnie ze starymi ludowymi wierzeniami moment, w którym słońce dokonuje zwrotu na niebie, jest krytyczny dla całej natury. Ziemia emanuje wtedy intensywną, cudowną życiową siłą, jakby stworzoną dla magicznych ceremonii. W tym okresie zbiera się zioła, które mają moc leczenia chorych zwierząt, stroi się obejścia liśćmi i zielenią, by zapewnić obfite zbiory. Dawniej w domach wykładano liście głogu, a na zewnątrz i w pomieszczeniach gospodarczych gałązki brzozy, tej nocy bowiem opuszczają swe kryjówki czarownice.

I nie tylko one. Zmarli odprawiają około północy sobótkowe msze. I mnóstwo złych istot, chodzących i pełzających oraz takich, których my, ludzie, nie widzimy, wyłania się z ukrycia, by próbować przekabacić ludzi na swoje kopyto albo wypaczyć ich dusze. W dawnych czasach zatykano pod belkami sufitu rozchodnik, dla każdego domownika jedną gałązkę. Jeśli roślina zwiędła, oznaczało to, że człowiek, któremu była poświęcona, umrze w ciągu najbliższego roku. Palono ogniska, najchętniej nad samą wodą, ponieważ woda posiada tej nocy cudowną siłę, wstawiano do ognia beczki ze smołą, żeby odpędzić od inwentarza wszelkie złe moce.

W Szwecji wznosi się majowe słupy; ich nazwa nie ma jednak nic wspólnego z nazwą miesiąca, pochodzi od słowa „maić”, czyli „ozdabiać, oplatać zielenią”.

Była to zawsze niezwykle tajemnicza noc, pełna mistycznych zagadek i niebezpieczeństw, zwłaszcza dla samotnych wędrowców. Tej nocy nikt nie powinien pozostawać poza domem sam.

Ale to wszystko działo się dawno, na świecie, na powierzchni ziemskiego globu. W Królestwie Światła panują chyba inne obyczaje?


Większość z tych, którzy wychodzili na zewnątrz, do Królestwa Ciemności, poddano kwarantannie.

Mirandę przewieziono do stołecznego szpitala. Straciła tak wiele krwi, że nie była w stanie poruszyć ani ręką, ani nogą, nie miała siły unieść powiek ani wyszeptać choćby jednego słowa.

Słyszała jednak wszystko, co wokół niej mówiono. Wiedziała, że brama w murze została zamknięta i że Gondagil na nią czeka. Żeby uratować jej życie, zgodził się na przeniesienie ukochanej do Królestwa Światła. On sam nie uzyskał pozwolenia, by jej towarzyszyć. Przeciwstawił się temu høvding jego plemienia, a przywódcy Królestwa Światła ulegli, by nie narażać na szwank paktu z trudem zawartego z dwoma plemionami z Królestwa Ciemności.

Gondagil wierzył jednak, że Miranda będzie mogła znowu wyjść poza mury, za tydzień, może trochę później. Nie wiedział nic o definitywnie zamkniętych bramach ani o tym, że tydzień w Królestwie Światła równa się prawie trzem miesiącom u niego, w Królestwie Ciemności. Nie wiedział, że skazano ich na wieczną rozłąkę, że już się nie zobaczą.

Gondagil nigdy jeszcze nie spotkał takiej dziewczyny jak Miranda. Rozumieli się nawzajem bez słów. Ona nie próbowała zaciągnąć go do łóżka tak jak dziewczyny z jego własnego plemienia, które tylko na to czekały. Zresztą nie poznawał sam siebie, upartego samotnika, który unikał wszelkich kontaktów z ludźmi. Po raz pierwszy w swoim życiu znalazł kobietę, z którą naprawdę lubił rozmawiać. Kobietę, którą chciałby poznać bliżej, którą pragnął kochać.

W jego ciele i w duszy płonęła bolesna tęsknota, jakiej w swojej samotności wcześniej się nawet nie domyślał.


Miranda leżała na szpitalnym łóżku. To odzyskiwała przytomność, to znowu ją traciła. Miała wrażenie, że jest noc, czas snu. Było wokół niej tak cicho, wszelki ruch, różne głosy i dźwięki, szelest butów przesuwających się miękko po podłodze, wszystko zniknęło, świat tonął w ciszy.

Pod skórą chorej, tuż przy nadgarstkach, umieszczono gumowe rurki. Coś leżało na jej twarzy. Jakiś przewód albo wężyk, nie wiedziała, co to takiego.

Myślała, że jest w pokoju sama, ale nie była tego pewna.

W chwilę później musiała się znowu zdrzemnąć, ponieważ na granicy między snem a jawą usłyszała przerażający dźwięk.

O, jak dobrze to rozpoznawała, jak bardzo tego nienawidziła!

To znowu te głuche jęki z Gór Umarłych. Ciąg powietrza świadczył, że leży przy otwartym oknie, dlatego te zawodzące wołania brzmiały w nocnej ciszy tak wyraźnie.

Miranda była tam, na zewnątrz, po tamtej stronie muru. W Ciemności słyszała te krzyki z bardzo bliska.

Teraz jednak wydawało się, że przenikają przez niewidzialny mur do Królestwa Światła i kierują się właśnie ku niej, takie były silne.

Nagle ponad wszystkim wzniosło się wyjątkowo gwałtowne wycie, a właściwie ryk, przeciągły, donośny, jakby oznajmiał światu jakiś triumf. Miranda poczuła, że przenika ją to do szpiku kości, doznawała wrażenia, że dusze potępione wdarły się do szpitalnej izby i wyją jej prosto do ucha.

Drgnęła gwałtownie i obudziła się od tego niepohamowanego, a teraz zamierającego wycia, które wciąż trwało w powietrzu rozedrgane, raniąc jej serce.

Czy to sen? A może rzeczywistość? Ponowny krzyk znowu dotarł do jej uszu, ale może słyszy to z powodu utraty tak wielkiej ilości krwi…

Te głosy… Tragiczne, nieskończenie smutne, człowiek stawał się przygnębiony, serce mu się krajało z powodu tych nieszczęśliwych stworzeń, które są w stanie aż tak zawodzić. Gdyby tylko nie te okropne, złowieszcze tony… Czaiło się w nich tyle zła, a teraz pojawiło się coś jeszcze. Triumf?

Nie, musiało jej się przyśnić, krzyki były zbyt silne, zbyt wielką budziły grozę. Sen je po prostu spotęgował, nic innego nie mogło się zdarzyć.

Mimo to Miranda śmiertelnie się przeraziła.

Oddychała z wysiłkiem. Ostatnie przeżycia to więcej, niż jej słabe ciało mogło znieść. Nieustannie kręciło jej się w głowie, nie zdołała nawet zadzwonić po pomoc, chociaż trzymała dzwonek w ręce. Palec odmawiał wykonania poleceń wysyłanych przez mózg.

Gondagil…

Dlaczego musiałam cię spotkać tylko po to, by cię utracić? Dopóki cię nie poznałam, nie wierzyłam, że miłość istnieje. Wiem, że na mnie czekasz. Wiem, że we mnie wierzysz. A ja muszę sprawić ci zawód.

Cicho otworzyły się jakieś drzwi, dotarł do niej szelest pielęgniarskiego fartucha i ktoś ujął ją za rękę, szukając pulsu.

Zaraz też do pokoju weszło kilka innych osób. Jakiś męski głos mówił:

– Z takimi ranami powinna już co najmniej kilkakrotnie umrzeć. Musiała się kiedyś znajdować w bezpośredniej bliskości Świętego Słońca, innego wytłumaczenia nie ma.

Tak, myślała Miranda. Trzymałam we własnych dłoniach Słońce tak długo, aż zaczęło ze mnie emanować niebieskie światło.

W całym tym nieszczęściu i biedzie stwierdziła, że potrafi się jeszcze śmiać. Nie w sposób widoczny, sama do siebie, w głębi duszy. Ale to dało jej nadzieję na nowe życie.

Tylko po co jej właściwie życie? Nigdy więcej przecież nie wyjdzie poza mur do Gondagila, a jemu też nie pozwolą wejść do Królestwa Światła.

Zrobiono jej zastrzyk w ramię. Potem znowu wszyscy opuścili pokój. Tak myślała, ale może ktoś jednak został.

Ogarnęło ją zmęczenie.

Kiedy obudziła się następnym razem, poczuła się silniejsza. Teraz odnosiła wrażenie, że na zewnątrz panuje dzień, ale były to tylko domysły.

Próbowała coś powiedzieć, ledwo jednak poruszyła wargami Miała sucho w ustach. Język kleił się do podniebienia i jedyne, co zdołała wydobyć z gardła, to jakieś słabe, bełkotliwe dźwięki.

Natychmiast czyjaś ręka przysunęła się do jej twarzy i zwilżyła wargi nasyconym wodą gazikiem. Miranda chciała wyssać więcej wilgoci, ale nie była w stanie.

Starała się otworzyć oczy, lecz i to okazało się zbyt trudne. Mimo to ten ktoś, kto przy niej stał, zauważył, że poczuła się lepiej, i wezwał lekarza.

– Muszę przyznać, że jesteś bardzo wytrzymałą dziewczynką – powiedział doktor wesoło do leżącej nieruchomo Mirandy. – Nawet jedna pijawka nie pożywiłaby się tą resztką krwi, jaka w tobie została. My jednak wpompowaliśmy w twoje ciało nową krew, tak że na pewno się z tego wyliżesz.

– Niezłomna jak zawsze – rzekł znajomy głos.

To Indra, siostra. Miranda uśmiechnęła się w duchu. Czy Indra była tu przez cały czas?

Chyba nie. Siostra próbowałaby swoimi złośliwymi komentarzami podtrzymać w niej płomyk życia, próbowałaby apelować do jej poczucia humoru.

Nagle udało się Mirandzie otworzyć oczy. Stało wokół niej wielu ludzi, a wszyscy rozjaśnili się stwierdziwszy, że chora na nich patrzy.

– Hej, żywy trupie! – zawołała Indra wesoło. – Jak ci się udało wykonać zadanie?

Miranda zachrypiała ostro z ledwo widocznym uśmiechem w kącikach warg:

– Sama… wi… dzisz… re… zultaty.

– Oczywiście. Ale witaj z powrotem, witaj w Królestwie, i witaj w życiu!

Indra jak zwykle mówiła swobodnie, w jej głosie brzmiała ironia, ale czyż teraz nie wyczuwało się w nim również lekkiego drżenia?

– Ojciec był tutaj przez cały czas – oznajmiła. – Niczym zmartwiona kura czuwał nad swoim pisklęciem, które oddaliło się od domu i zabłądziło. Chociaż akurat teraz ojciec śpi.

Miranda zaniepokoiła się bardzo. Próbowała usiąść, ale bez powodzenia, opadła z powrotem na poduszki.

– Jak długo… ja tutaj…?

– Spokojnie! Tylko jedną dobę.

– Jedna doba? To dla Gondagila dwanaście dni! Muszę wyjść! Muszę… do Ciemności.

– No, no – uspokajał ją lekarz. – Nic nie będziesz musiała jeszcze przez długi czas.

– Ale on czeka. Nie mogę zawieść…

– Wiemy o tym – rzekła Indra tak samo obojętna jak przedtem. – Marco nam opowiadał. Nie możesz nic zrobić, dobrze o tym wiesz.

Ale Gondagil musi dostać wiadomość, chciała zawołać Miranda. Chciała zresztą powiedzieć o wiele więcej, gdyby ktoś znowu nie zrobił jej zastrzyku w ramię, po którym, mimo gwałtownych protestów, natychmiast zasnęła. Zachowywali się wobec niej niesprawiedliwie, czy oni naprawdę niczego nie rozumieją? Czy nie domyślili się, jak wiele Gondagil i ona dla siebie nawzajem znaczą?

Nie, żadne z nich zdawało się tego nie pojmować.


Przedziwne obrazy pojawiały się w snach Mirandy. Były to sny tego typu, których nienawidziła najbardziej, gdzieś powinna dotrzeć, do jakiegoś miejsca, ale nigdy nie zdołała osiągnąć celu.

Tym razem miał się odbyć ślub, nie wiadomo jednak, kto się żenił, bowiem bohaterowie nieustannie się zmieniali. Zadaniem Mirandy było sprowadzenie dużego, silnego Warega z Królestwa Ciemności, ale Ram oświadczył, że on już jest w Królestwie Światła, nikt tylko nie chciał jej powiedzieć, gdzie się znajduje, więc rozpaczliwie go szukała. Pan młody dostał od kogoś w prezencie trzy małe szczeniaki i jeden z nich uciekł z koszyka. Ponieważ widziała to tylko Miranda, właśnie ona musiała pobiec go szukać.

Nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że musi iść do lekarza, który przyjmował w jakimś domu na najwyższym piętrze. Portier jednak zagrodził jej drogę, ponieważ jakoby tego dnia żaden lekarz nie pracował. Nieubłaganie zbliżała się pora ceremonii ślubnej i Miranda zaczynała się bardzo niepokoić, tłumaczyła, że jest właśnie na dzisiaj umówiona z lekarzem. Wtedy portier zadzwonił na górę do gabinetu i powiedział, że rodzina Mirandy idzie do lekarza, bo zamówiła wizytę.

Miranda nie miała czasu tłumaczyć portierowi, o co chodzi, bo oto w pobliżu pokazał się szczeniak i pobiegła go złapać, by nie wpadł pod jakiś pojazd. Trzymając psa w objęciach, szukała wejścia do domu, ale znalazła się w jakimś garażu, a ów mężczyzna z Ciemności, którego tak polubiła, chociaż nie mogła sobie przypomnieć jego imienia, był bardzo ładnie ubrany. Jak ona sama zdoła się przebrać we śnie? Następne obrazy dotyczyły jakichś wysokich budynków, Miranda wciąż bezskutecznie szukała windy, którą mogłaby dojechać do lekarza, a przecież musiała się do niego jak najprędzej dostać.


Kiedy następnym razem Miranda ocknęła się ze snu czy omdlenia, trudno stwierdzić, w jakim stanie się znajdowała, wszystko wyglądało lepiej, w każdym razie pod względem fizycznym.

Wciąż jednak dręczyły ją strach i zniecierpliwienie. Gondagil czekał. Ile czasu już minęło?

Głosy zebranych w pokoju świadczyły, że wszyscy są bardzo podnieceni. Choć mówili prawie szeptem, wyczuwała wielkie zdenerwowanie, ludzie wybiegali i wbiegali do środka, był wśród nich ojciec, słyszała to wyraźnie, a przede wszystkim Indra. Słyszała, że są też Jaskari i Elena, rozpoznawała obecnych po głosach.

Trudno jej było natomiast zrozumieć, co mówią, wykrzykiwali bowiem coś jedno przez drugie.

Miranda otworzyła oczy, uznała, że jest już prawie całkiem wyleczona. Szklanka z wodą stała na stoliku tuż przy łóżku, chora napiła się, bo w dalszym ciągu miała sucho w ustach. Przypuszczała, że to z powodu masy lekarstw, którymi ją faszerowano.

Nikt nie zwrócił uwagi, że Miranda nie śpi, stali w gromadzie pośrodku pokoju i dyskutowali, wszyscy byli bardzo poważni.

– Nie gdaczcie tak – rzekła Miranda ochryple. – Jestem już zdrowa, nie ma się o co martwić.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią.

– To nie o ciebie się martwimy, zarozumialcze – powiedziała Indra. – Ty już sobie poradzisz. Nie, w czasie, kiedy leżałaś tutaj i dawałaś się rozpieszczać oszałamiająco przystojnym lekarzom, przytrafiły się dużo gorsze rzeczy.

– O co chodzi, co się stało?

– Jori. Jori zniknął.

– Zniknął?

– Bez śladu!

Загрузка...