16

Na chwilę zaległa pełna skrępowania cisza. Każdy z trzech mężczyzn sprawiał wrażenie, iż chciałby kierować gondolą. Kiedy jednak Gondagil spostrzegł, że Jori daje znak Tsi, by ten zajął miejsce przy kierownicy, on również się wycofał. Co prawda, to prawda, gondola należy do Tsi-Tsunggi.

Elf ziemi powierzył Czika ich opiece. Nie wolno dopuścić, by wiewiórka jeszcze raz wypadła za burtę.

– Musimy się przez cały czas trzymać lewej strony – ostrzegł Gondagil. – W przeciwnym razie prąd powietrza nas porwie. Jest niebezpieczny, nie wiemy dokładnie, którędy przebiega poza obrębem Gór Czarnych.

Jego towarzysze skinęli głowami. Spojrzeli obaj w stronę, gdzie musiał się znajdować łańcuch jaśniejszych gór, chociaż stąd nie było go widać. To tam zostali zatrzymani i mogli sobie wyobrazić, że stamtąd wiedzie szlak w głąb przeklętej doliny.

Tsi sprawdził wszystkie instrumenty, by się przekonać, czy działają, poprosił ich, by dobrze trzymali Czika, i wystartował. Początkowo trochę niepewnie i zdenerwowany, z czasem jednak styl Tsi dawał się bez trudu rozpoznać. Odważne zwroty, wykonywane z miną i stanowczością doświadczonego kierowcy rajdowego, poprzedzane głośnym, radosnym śmiechem.

Gondagil siedział w milczeniu i przyglądał się brunatno-zielonemu przyjacielowi Mirandy. Już w chwili spotkania stwierdził, że z tej istoty emanuje siła, która musi działać niczym magnes na dziewczęta W tym dziwnym młodzieńcu było jednak jednocześnie tyle naturalności, tyle spontanicznej naturalności i witalności, że musiał go polubić.

Mimo to z bólem myślał, że Tsi jest dobrym przyjacielem Mirandy. Znali się od tak dawna. I właśnie o to Gondagil był trochę zazdrosny. Miranda zapewniała go, że nie ma między nimi niczego oprócz przyjaźni, ale i tak Gondagil odczuwał lekkie ukłucia w sercu. Chciał zachować prawo pierwszeństwa, jeśli chodzi o jej przyjaźń.

Trwało tak dopóty, dopóki nie opowiedziała mu, jak bardzo Tsi-Tsungga jest samotny.

Nagle od strony Gór Umarłych dotarł do nich ryk rozpaczy. Pełen desperacji i wściekłości długo dźwięczał w powietrzu. Mówił wszystko o rozczarowaniu, ponieważ zdobycz się wymknęła. Z pewnością jednak nie wydawały go tamte pełzające potworki.

Tsi spojrzał za siebie na ponure góry.

– Tak, teraz wiem, że nigdy tu już nie przyjdę. Byłem dumny z tego, że zostałem wybrany, ale nigdy więcej, dziękuję! Nigdy, nigdy więcej!

– Możesz być pewien – powiedział Jori, który myślał dokładnie o tym samym. – Jesteś teraz pierwszym, który się stąd wydostał. Ty i ja, i Gondagil. Wiem, że wy dwaj zostaliście wybrani, ale teraz i ja mogę się do was przyłączyć. Niestety. Jesteśmy tymi, którzy wiedzą najwięcej o Górach Czarnych.

– Nieee – rzekł Tsi-Tsungga, otwierając usta ze zdumienia.

– Nie rozumiesz tego? Oczywiście, że jesteśmy jedynymi, bo o ile wiem, to nigdy żadna żywa istota stąd nie wróciła. My, dzięki Gondagilowi, jesteśmy pierwszymi. Dziękujemy ci bardzo, pozostaniemy twoimi przyjaciółmi do końca życia, Gondagilu.

Tsi zgadzał się z nim co do joty.

– Dziękuję – rzekł Gondagil cierpko. Zawsze był dość szorstki w zachowaniu, kiedy się wzruszał.

– Co możemy zrobić, by ci się odwdzięczyć? – zapytał Jori. – Proś, o co tylko chcesz!

Gondagil zastanawiał się nie dłużej niż sekundę.

– Zabierzcie mnie ze sobą do Królestwa Światła!

– To rozumie się samo przez się – odparł Jori odrobinę skrępowany.

Wareg patrzył na nich z nowym błyskiem w oczach.

– Teraz to ja zaciągam wobec was dług wdzięczności.

– Nonsens!

– Oczywiście. Istnieje jednak coś, czego nie rozumiem. Jest wiele takich spraw, ale jedna szczególnie.

– Co takiego?

Gondagil patrzył w zamyśleniu przed siebie, kiedy gondola ostrożnie manewrowała, by podejść możliwie jak najbliżej jasnych gór. Mocno przyciskał do siebie Czika, bardzo się zaprzyjaźnił z tą sympatyczną wiewiórką.

– Słuchajcie, ja dowiedziałem się o drodze do Gór Umarłych od swojego dziadka. On tę wiedzę otrzymał od swoich przodków. Niemcy mówili to samo, oni też mówili, którędy należy iść. Ale to przecież najbardziej niebezpieczna trasa! Uważam, że to jedyna niebezpieczna trasa. O co w tym wszystkim chodzi?

– Indoktrynacja – mruknął Jori.

Gondagil spojrzał na niego pytająco. Jori wytłumaczył:

– Zastanawiam się, czy ktoś z Gór Czarnych nie mógł przyjść do waszej części Królestwa Ciemności i nie rozpuszczał pogłosek o tej właśnie drodze. By tam kierować śmiałków.

Gondagil zadrżał.

– To brzmi potwornie. I nieprawdopodobnie. A w każdym razie musiałoby się przytrafić bardzo dawno temu.

– Owszem, z pewnością tak było – rzekł Jori, podczas gdy Tsi wznosił gondolę ponad łańcuchem wzgórz. – Czy wiadomo ci, by ktoś z Królestwa Ciemności próbował iść tą drogą?

– Oczywiście – odparł Wareg cierpko. – Nawet wielu, ale nikt ich nigdy potem nie widział.

Podróż przebiegała spokojnie. Znajdowali się już poza niebezpieczną strefą.

– No to mamy noc świętojańską – westchnął Jori.

Dwaj pozostali spojrzeli na niego zdumieni.

Jori wyjaśnił:

– Tak jak już mówiłem do Tsi, babcia Theresa wie o tej nocy wszystko. O tym, jak złe istoty i inne paskudztwa wychodzą z otchłani i napadają na ludzi. Bo człowiek to dziwne stworzenie i w gruncie rzeczy pragnie, by różne potworności od czasu do czasu się zdarzały. Chce przeżywać napięcie i podniecenie. Ale my chyba mamy już dość napięcia, prawda? Można powiedzieć, pełen nocnik.

Tsi skulił się.

– Oczywiście, tak można powiedzieć. Skąd wylazły te żółtoblade pełzacze?

Gondagil oświadczył:

– Ja widziałem więcej niż wy, a to dzięki lornetce, którą dostałem od Mirandy.

Z dumą pokazał chłopcom aparat.

Joriemu bardzo to zaimponowało.

– No, no, Miranda nie jest mimo wszystko taka głupia. Wie, co komu dać. Czy mamy sądzić, że to właśnie dzięki temu nas uratowałeś?

– Absolutnie – odparł Gondagil.

– No dobrze, co to mówiłeś? – zapytał Tsi.

– Według mnie wyglądało na to, jakby wylazły z otchłani. Bo tam pod tą skałą, na której siedzieliście, niczego chyba nie było. Tylko potwornie głęboka rozpadlina.

– Ja też odniosłem takie wrażenie – rzekł Jori zamyślony. – Właściwie to powinniśmy mieć wyrzuty sumienia, że zrobiliśmy im nadzieję na wyszukany posiłek, a potem… – westchnął z ulgą. – Dobrze, że nie dane nam było przekonać się, co jeszcze noc świętojańska trzyma dla nas w zanadrzu. Dziękujemy ci, Gondagilu! Z całego serca dziękujemy!

Gondagil próbował robić obojętną minę, ale nikt się na to nie nabrał.

– To zasługa Czika – mruknął ochryple.

Gondola przesuwała się z cichym szumem ponad łąkami Królestwa Ciemności. Kiedy tak rozmawiali, Gondagil poznał największą przeszkodę, jaka dzieliła go od Mirandy.

Zapytał Joriego, jak się Miranda czuje, czy już całkiem wyzdrowiała.

Jori ścierpł na niewygodnym siedzeniu i próbował zmienić pozycję, ale cały pojazd zatrzeszczał niebezpiecznie. Tsi wykrzykiwał jakieś ostrzeżenia i Jori usiadł jak poprzednio. Spoglądał przestraszony na potężne uszkodzenia z jednej strony gondoli i mocno trzymał się oparcia.

– Jeszcze nie całkiem – odpowiedział na pytanie Gondagila. – Leżała przecież ledwie dzień. Nie, teraz to już chyba dwa albo trzy, zresztą człowiek traci rachubę czasu w tym opuszczonym przez bogów świecie.

– Dwa albo trzy? – zapytał Gondagil z niedowierzaniem. – Co chcesz przez to powiedzieć? Przecież ja tutaj czekałem na nią całą wieczność. Minęło co najmniej pięćdziesiąt czasów snu.

Jori popatrzył na niego zaskoczony. Nagle twarz mu się rozjaśniła.

– Och, naturalnie, rozumiem! Ty przecież mieszkasz w Królestwie Ciemności i nie wiesz, że my mamy inny czas. My w Królestwie Światła bardzo długo jesteśmy młodzi, ponieważ czas u nas posuwa się dwanaście razy wolniej niż tutaj u was.

Gondagil przyglądał mu się w półmroku. Jori ciągnął dalej:

– Wy macie ten sam czas, co na świecie zewnętrznym. To nasza rachuba jest opóźniona. Po to, byśmy mogli żyć niemal wiecznie.

Teraz cała groza sytuacji zaczęła powoli docierać do Gondagila.

– Nie – wyszeptał. – Nie, to nie może być prawda!

– To, niestety, jest prawda. Miranda wiedziała o tym, kiedy przenoszono ją stąd do Królestwa Światła. Dlatego bezgranicznie cierpiała, że nie może cię ze sobą zabrać, zanim bramy zostaną zamknięte na zawsze.

– Bo mój wódz nakazał mi zostać – z wolna szepnął Gondagil pobielałymi wargami. – Jori… ja muszę się tam dostać. Teraz!

– Oczywiście, już ci to przecież obiecałem – odparł młody chłopiec. – Myślisz, że nam się to uda? Że nie doprowadzi to do rozłamu pomiędzy twoim plemieniem a Królestwem Światła?

Gondagil uśmiechnął się z goryczą.

– Przekazałem wiadomość pewnemu pasterzowi, że wybieram się do Gór Czarnych. Ludzie pomyślą więc, że zaginąłem. Nikt nie będzie mnie szukał.

Wykonał gwałtowny ruch, który spowodował, że gondola znowu złowieszczo zatrzeszczała. Przestraszony zamarł.

– Jori i Tsi, ja muszę koniecznie spotkać Mirandę. Jeśli brama została zamknięta, to ona nie wyjdzie z Królestwa Światła.

– Nie.

– A jak wy się wydostaliście?

– Znaleźliśmy potajemne otwory, o których nikt nigdy nie mówił. Uważam, że Strażnicy również o nich zapomnieli. Gondagil, to ty uratowałeś nam życie, więc my teraz zrobimy dla ciebie wszystko. Wejdziesz z nami do Królestwa Światła, a my ukryjemy cię i postaramy się o to, by do Królestwa Ciemności dotarły pogłoski, że zostałeś wciągnięty w głąb Czarnych Gór. To uspokoi twojego høvdinga.

W jaki sposób zdoła rozpuścić jakiekolwiek pogłoski w świecie, do którego nie będzie w stanie dotrzeć, Jori się nie martwił. Niewiele spraw niepokoiło szalonego syna Taran. Teraz czuł, że jest niezwykle szlachetny. Robi bowiem wszystko, by romantyczna i tragiczna zarazem historia miłosna skończyła się dobrze.

– Dziękuję wam, drodzy przyjaciele – rzekł Gondagil z powagą. – Tam u was będę też miał większe możliwości działania na rzecz przekazania Słońca mojemu ludowi w Królestwie Ciemności.

Jori zaniepokoił się odrobinę.

– Myślę, że Strażnicy nie powinni wiedzieć, iż znajdujesz się w naszym królestwie,

– Możesz mieszkać ze mną i z Czikiem – wtrącił Tsi-Tsungga z zapałem. – Mnie i tak nikt nie odwiedza.

– Tsi, coś ty – bąknął Jori z nieczystym sumieniem. – Przecież wszyscy ciągle o tobie myślimy.

Nie wiedział jeszcze, że tylko jedna Miranda zapytała o elfa, kiedy chłopcy zniknęli.

– Nie, myślę, że jednak popełniamy błąd – westchnął Jori z żalem. – Gondagilu, nie możemy cię trzymać w ukryciu, to by się dobrze nie skończyło. Możesz oczywiście mieszkać z Tsi, dzięki czemu również on będzie miał towarzystwo. A w końcu, skoro ludzie Timona nie będą cię szukać, to nie grożą żadne nieporozumienia.

Gondagil potakiwał.

– Dziękuję ci, Tsi, z radością przyjmuję twoją propozycję. Ale teraz… tam dalej – powiedział, wskazując w dół. – Tam znajduje się moje domostwo. Czy nie moglibyśmy wstąpić do niego tak, by nas nie widziano z osady? Jest tam parę rzeczy, które muszę zabrać.

Tsi-Tsungga z dumą zaprezentował swoje talenty kierowcy. Towarzysze bali się, że ledwie trzymająca się kupy gondola w wyniku jego śmiałych manewrów rozleci się na kawałki, i Jori rozpaczliwie próbował zapobiec katastrofie. Ale wszystko poszło dobrze.

Kiedy znaleźli się na dole i Gondagil zebrał już wszystko, czego potrzebował, rozejrzał się jeszcze po swojej tak dobrze znanej siedzibie. Teraz opuszczam to miejsce, myślał. I chyba już tu nie wrócę. Wszędzie jest czysto i ładnie, ponieważ tutaj czekałem na Mirandę. Ona też już chyba tego nie zobaczy.

Gondagil nie był sentymentalnym marzycielem, na takie sprawy nie ma czasu na dzikich pustkowiach. Teraz jednak odczuwał skurcz serca na widok dwóch sosen, które wyrastały w jego obecności. Patrzył, jak wykiełkowały z ziemi, i obserwował, jak stawały się wysokimi, pięknymi drzewami. Jego mieszkanie, początkowo zwyczajna jaskinia pod skalnym nawisem, zostało później przebudowane. Obił ściany drewnem, urządził wszystko tak, że można to było nazwać domem. Ile różnych dóbr tutaj zgromadził na własny użytek, ile wszystkiego było wewnątrz… Teraz to zostawia… Zabrał ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy oraz kilka drobiazgów, które przeznaczył na prezenty dla Mirandy, gdyby miała do niego przyjść. Resztę trzeba było porzucić.

Otrząsnął się ze smutnych myśli i wsiadł do gondoli.

Jori wybuchnął krótkim śmiechem.

– Jacy my jesteśmy głupi, przecież i tak nie moglibyśmy cię ukrywać, Gondagilu. Gdy się tylko zjawimy, skierują nas wprost na kwarantannę i będą nas dokładnie szorować. Zwłaszcza ciebie, który spędziłeś życie poza murem. Prawdę powiedziawszy, my z Tsi też potrzebujemy gruntownego oczyszczenia! Nie sądzę, żeby Góry Czarne ze wszystkimi swoimi okropnymi mieszkańcami były najbardziej sterylną okolicą świata!

Gondagil słuchał bardzo uważnie, chociaż nie rozumiał, co to jest kwarantanna. Nie, jego myśli obejmowały jak gdyby dwa plany, musiał całym wysiłkiem woli je rozdzielać.

Przede wszystkim rozmyślał o tajemnicy, która dręczyła go od dawna. Poza tym myśli wypełniały mu dużo przyjemniejsze tematy.

Tajemnicza sprawa została bardzo szybko odrzucona, bo dlaczego miałby się zastanawiać nad czymś, na co trudno było znaleźć odpowiedź.

Dlaczego, dlaczego, u licha, jego dziadek powiedział, że droga przez ciasną dolinę jest jedynym szlakiem wiodącym w głąb Gór Czarnych? Nie ma w tym twierdzeniu najmniejszego sensu, jest to przecież droga najgorsza.

I czy to rzeczywiście jego dziadek tak twierdził? Czy działo się to w czasach dzieciństwa Gondagila?

Wszystko to wydawało mu się jakieś okropnie niezrozumiałe, bo nie mógł sobie przypomnieć ani jednej takiej sytuacji ze swojego dzieciństwa, kiedy by się zastanawiał nad tą drogą albo też znał kogoś, kto miał coś wspólnego z wejściem w obręb wysokich, mrocznych gór, których cały lud Timona bał się bardziej niż samej śmierci. Była to dla niego prawdziwa zagadka.

Otrząsnął się z ponurej zadumy, tymczasem Jori i Tsi-Tsungga dyskutowali o czymś, ale on tego nie słuchał, jego myśli wędrowały dalej własnymi drogami.

Miranda…

Zawsze tak było, wciąż wracał do Mirandy, nie umiał już przypomnieć sobie czasów, kiedy Mirandy nie było jeszcze w jego świecie. Uważał, że wyobrażać sobie jej twarz to najwspanialsze zajęcie.

Miranda, kiedy ją o to poprosił, zgodziła się zostać poza murami, w Królestwie Ciemności. Dla niego była gotowa poświęcić więcej, niż był w stanie pojąć. Wiedziała, że życie tutaj będzie krótkie. Ktoś kiedyś wspomniał, że ona sama jest prawdopodobnie niemal nieśmiertelna. W takim razie on by umarł na długo przed nią…

Na myśl o tym robiło mu się słabo.

To właśnie w jednym z takich momentów Gondagil uświadomił sobie, że Miranda naprawdę go kocha. I że jest mu głęboko oddana.

Uśmiechnął się sam do siebie. Mirando, nie jesteś sama, jeśli chodzi o tę wielką miłość, powtarzał w duchu, czując, że ogarnia go wielka fala ciepła.

I pełne niepokoju oczekiwanie.

Загрузка...