5

Kilka mrocznych dni wcześniej Gondagil był gotów do drogi.

Wyjął swoją broń i dokładnie przejrzał. Czik najadł się do syta, a teraz siedział, lizał łapy i czyścił sobie uszka. Ponieważ Gondagil miał tym razem aparacik językowy Madragów, mógł się bez problemu komunikować z wiewiórką, dokładnie tak, jak robił to Tsi.

Rozumieli się nawzajem znakomicie. Gondagil pojmował lęk zwierzątka, pozostawionego samemu sobie w ciemnym i obcym, niebezpiecznym świecie, w którym zniknął jego właściciel i w którym wszystko było takie nieprzyjemne. Teraz wiewiórcze serce Czika biło spokojniej. Spotkał życzliwą duszę, kogoś, kto dawał mu jedzenie i potrafił z nim rozmawiać.

Gondagil obiecał, że odnajdą Tsi-Tsunggę, i pytał, jak doszło do tego, że Czik się tutaj znalazł. Mężczyzna przejmował obrazy z mózgu wiewiórki, w jego głowie pojawiło się najpierw oślepiająco silne światło, potem wjazd do Królestwa Ciemności. Gondagil odczuwał przerażenie Czika, później usłyszał rozmowę chłopców, a w każdym razie jej fragmenty.

Najpierw byli zdumieni, szybko jednak zaczęli się martwić. Gondola najwyraźniej nie chciała ich słuchać, wytracała szybkość. Coś w maszynerii funkcjonowało nie tak jak trzeba. Gondagil nie pojmował słowa „maszyneria”, ale przecież sam widział, jak gondola zwalniała i opadała, obserwował różne dziwne manewry. W pamięci odcisnęło mu się zderzenie pojazdu z górską ścianą, właśnie podczas tego uderzenia Czik został wyrzucony na zewnątrz. Słyszał krzyk Tsi, wywołany rozpaczą nad utratą przyjaciela i lękiem o niego.

Upadek… Wiewiórka jest zwinna i przywykła do długich skoków z wysokości, ale oczywiście Czik się potłukł. Tak jest, Gondagil już wcześniej zwrócił uwagę, że zwierzątko utyka na przednią nogę, i dokładnie ją obejrzał.

Wiedział, jak Czik się tutaj dostał, mógł się jednak tylko domyślać, co działo się z wiewiórką w czasie, zanim znalazła się w jego domostwie. Biedactwo głodowało i musiało się bać. To małe stworzenie było z pewnością okropnie smutne i samotne, nawet gruboskórny Gondagil rozumiał, jakie ciężkie chwile przeżyło.

Czik chętnie poddawał się zabiegom. Wyglądało na to, że rana wkrótce zagoi się sama. Gondagil przewiązał ją tylko opatrunkiem z długich liści, które przymocował źdźbłem wysuszonej trawy.

Postanowił, że dla pewności będzie Czika niósł przez pierwszy odcinek drogi.

Był czas snu i wiewiórka sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej długą wędrówką i przykrymi przeżyciami, więc Gondagil zdecydował, że zaczekają do brzasku. Poinformował o tym Czika. Zwierzątko patrzyło na niego spłoszone, ale też i wdzięczne.

Gondagil obiecał Czikowi, że wyruszą na długo przed końcem czasu snu. Obok swojego legowiska urządził małe posłanie i Czik natychmiast się tam ułożył.

Nie spali długo, Gondagil obudził swego nowego przyjaciela bardzo ostrożnie. Zaskakiwało go, jak szybko wiewiórka się u niego zadomowiła, z własnej woli wspinała się na jego ramiona. Widocznie Tsi tak ją nosił.

Gondagil zabrał ze sobą wszystkie te dziwne rzeczy, jakie podarowała mu Miranda. Kiedy spotkali się po raz drugi, dała mu parę przedmiotów, ale, niestety, ich zastosowanie wyjaśniła tylko z grubsza.

Na przykład owo tajemnicze urządzenie z dwiema rurkami, czy jak to się nazywa. Nie odważył się aż do tej pory zajrzeć do przyrządu, dla wszelkiej pewności jednak zabrał go na tę pełną niebezpieczeństw wyprawę. Miranda powiedziała, że to służy do patrzenia w dal, ale że on na razie nie powinien korzystać z urządzenia. Czy teraz może się odważyć?

Znajdowali się właśnie na wzgórzach, poza Doliną Mgieł. Poprzez spotkanego po drodze młodego pasterza Gondagil przesłał do osady wiadomość, że idzie do Gór Czarnych i chyba długo go nie będzie. Tak więc lud Timona dowie się, dokąd poszedł.

Teraz był już wysoko ponad rodzinną krainą. W oddali lśniła ogromna kopuła wzniesiona nad Królestwem Światła. Gondagil zawrócił i przyglądał się dziwnemu przedmiotowi, który trzymał w ręce. Była do niego dołączona jakaś płytka. „Tego używaj w ciemności” – szepnęła mu Miranda, ale nie zdążyła niczego dokładnie wytłumaczyć, bo otaczało ich mnóstwo ludzi.

Odłożył płytkę na bok. Stwierdził teraz, że „przedmiot” pasuje do jego oczu, i trochę przestraszony popatrzył przez okrągłe otwory.

Widział bardzo niejasno. Wszystko było rozproszone. Co Miranda miała na myśli, dając mu to urządzenie, co miałby przez nie zobaczyć? „Pokręć trochę, aż będziesz widział wyraźnie” – tak mówiła. Wtedy nie zrozumiał, ale teraz…

Kierując się właściwym mężczyznom wyczuciem w obsłudze urządzeń technicznych, Gondagil postępował słusznie, chociaż przesunął pokrętło nie w tę stronę i wszystko przed jego oczyma zrobiło się szare. Natychmiast zrozumiał, że należy kręcić odwrotnie, i oto otworzył się przed nim zupełnie nowy świat! Błąd polegał jedynie na tym, że nie skierował lornetki na żaden określony punkt, wobec czego w okularze ukazało się wpatrzone w niego ogromne oko. Stłumił okrzyk przerażenia i odsunął lornetkę od Czika.

Teraz widział lepiej. Patrzył w dół na swoją rodzinną osadę, widział dach domu høvdinga z tak bliska, jakby mógł go dotknąć. Krzyknął zdumiony. Fantastyczne! Przez podwórze szła żona wodza, drapiąc się po karku. Naturalnie obraz był dość niejasny, w jego świecie panowała bowiem wieczna ciemność…

„Używaj tego w ciemności”.

Płytka!

Gondagil znalazł szparę w swoim tajemniczym aparacie i wsunął tam płytkę. Potem znowu popatrzył.

Ooo!

Teraz widział wyraźniej niż kiedykolwiek w Królestwie Ciemności Wszystko tonęło wprawdzie w niebieskozielonej poświacie, ale to nic nie szkodzi Mógł zajrzeć do izby høvdinga przez małe okienko, mógł w ten sposób oglądać wszystkie domy po kolei, w jednym stał pośrodku izby jakiś mężczyzna całkiem nagi… Nie, Gondagil nie chciał robić czegoś takiego, miał wrodzone poczucie dyskrecji. Haram cieszyłby się pewnie, że może podglądać łudzi w intymnych sytuacjach. Ale nie Gondagil.

Skierował teraz lornetkę ku Królestwu Światła. Widok przesłaniał mur, choć sam był niewidoczny. Przenikało przez niego tylko trochę światła, nic więcej.

A może obejrzeć zbocze góry, tej wysokiej, jasnej?

Gondagil skierował lornetkę w tamtą stronę. Oj! Każda najmniejsza szpara w górskiej ścianie ukazywała mu się jasno i wyraźnie. Odnalazł miejsce, o które uderzyła gondola, zostawiając długie pęknięcia.

Przez chwilę stał w takiej pozycji, że nie mógł widzieć Gór Czarnych, tylko nieduży kawałek skały daleko po prawej stronie. Obiecał sobie jednak, że obejrzy wszystko dokładnie, gdy tylko wejdzie wyżej.

Jeśli to zrobi. Czy powinien się odważyć na coś takiego? Co właściwie tam zobaczy?

Odłożył dar Mirandy, głaszcząc go pieszczotliwie. Uważał się teraz za niemal niepokonanego. Początkowo myślał, że lornetka to jakiś rodzaj broni, podobnie jak ten laserowy pistolet, który miała Miranda. Był więc trochę niepewny, jak posługiwać się darem.

Lornetka przypominała jednak bardziej tamten aparat, którego Miranda używała podczas poszukiwania wielkich jeleni. Dlatego nietrudno było się domyślić, w jaki sposób urządzenie funkcjonuje.

Zresztą, niech to licho, czy nie mogła mu dać również takiego pistoletu? I o mało do tego nie doszło, z pewnością dostałby pistolet, gdyby ten przeklęty Haram im nie przeszkodził. O, Gondagil bardzo by chciał posiadać taką broń! Wtedy naprawdę byłby nie do pokonania. Łuk i długi nóż to przecież bardzo niewiele jak dla kogoś, kto musi pójść do Gór Czarnych.

Próbował odtworzyć w pamięci drogę w góry, tak jak mu o niej opowiadali starzy członkowie plemienia.

A może nie starzy? Dziwne, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć, kto mu o niej mówił. Czy to nie dziadek? Tylko że to było całkiem niedawno, a dziadek nie żyje od wielu, wielu lat, chociaż, z drugiej strony, Gondagil zawsze myślał, że słyszał o bezpiecznej drodze do Gór Umarłych jeszcze w dzieciństwie. Teraz zresztą nie był już niczego pewien…

No trudno, wszystko jedno, najważniejsze, że zna tę drogę. I rzeczywiście, wybierał właściwą, przynajmniej na razie. Później będzie z pewnością trudniej.

– Chodź, Czik, idziemy dalej – rzekł przyjaźnie. – Nasi ukochani czekają. Potrzebują nas.

Wiewiórka parsknęła w odpowiedzi.


W Królestwie Światła babcia Theresa uniosła w górę ramiona, jakby chciała się przed czymś bronić.

Zbliża się noc środka lata, myślała. W dawnym świecie na powierzchni Ziemi to piękny czas. Mimo że noc świętojańska, ta najjaśniejsza i najkrótsza w roku, jest tam również najbardziej niebezpieczna. Tutaj, w Królestwie Światła, nic mi nie grozi. Czy jednak nigdy nie pozbędę się lęku przed tą nocą, podczas której natura budzi się do życia?

A w tym roku będzie gorzej niż kiedykolwiek. Jeden z ukochanych wnuków zaginął, znajduje się gdzieś w nieznanej Ciemności.

Żeby mu się tylko nic nie stało podczas tej nocy. Musimy go odnaleźć, zanim ona nadejdzie!

Загрузка...