26

Rozalinda była jedną z wielu mieszkanek miasta nieprzystosowanych, na którą podziałały pogłoski.

Nie mogła pojąć, co się z nią dzieje. Nagle zaczęła tak strasznie tęsknić do Gór Czarnych. Kto w ogóle tęskni do tej okolicy?

Ale ona pragnęła się tam dostać. Jej sąsiedzi również, cała rodzina. Tamci to w ogóle zachowywali się jak szaleni, popakowali wszystko i siedzieli gotowi do drogi. Rozalinda nie wiedziała tylko, w jaki sposób można by teraz pokonać mur.

Ale słyszała, choć nie pamięta skąd, że jest jakieś swobodne przejście, a dalej istnieje absolutnie bezpieczna droga w teren złych gór. Które zresztą wcale nie są złe. Można tam żyć dokładnie tak samo jak na Ziemi, tak, mówiono nawet, że można stamtąd na Ziemię powrócić.

Znowu do starego świata! Wielu mieszkańców miasta było gotowych do wyjazdu. Organizowali spotkania, by zastanowić się, jak przejść przez mur. Może Strażnicy pozwolą im odejść? Strażnicy byli przecież tak zmęczeni ciągłymi awanturami w mieście nieprzystosowanych, że powinni się ucieszyć, gdy co najmniej połowa obywateli zechce je opuścić.

Rozalinda słyszała też, że wielkie tłumy mieszkańców innych części Królestwa Światła zbierają się na równinie poza ich miastem. Co to oznacza? Czy to jakaś obława? Czy zamierzają wejść również do miasta? Dlaczego? Czy po to, by nie pozwolić ludziom opuścić domów?

Nie, to z pewnością coś innego.

Ale ta cała sprawa z Górami Czarnymi brzmi znakomicie! Może w końca uda im się znaleźć drogę wyjścia z zaniknięcia?

Rozalinda w zamyśleniu przeglądała swoje rzeczy. Chyba pora się pakować. Trzeba być przygotowanym.


Kiedy Ram i jego orszak przybyli na równinę pod miastem, zebrani tam zaczynali się już rozchodzić. W pięknej misie nie została ani kropla wody, ale Marco osobiście dotknął oczu Gondagila, Mirandy i pozostałych, a potem wszyscy wkroczyli do miasta.

Jaskari dyżurował w szpitalu przy Orianie, co wszyscy znakomicie rozumieli. Jej stan był krytyczny już przedtem, a teraz, po tym, jak Kent ją potraktował, czuła się jeszcze gorzej.

Miranda rozejrzała się wokół.

– Gondagilu, nie jesteśmy tutaj sami!

– Nie, zdążyłem zauważyć. A co to za grupa ludzi ubranych tak po staroświecku?

– To są duchy Ludzi Lodu – rzekła wzruszona. – To moi przodkowie! Chodź, pójdziemy się przywitać!

Poszedł za nią z wahaniem. Był pewien, że chwyta powietrze, kiedy jedno po drugim przedstawiało się Mirandzie i jemu, ale ich dłonie okazały się zdumiewająco rzeczywiste, choć trochę zbyt chłodne. Zresztą nie wszyscy podawali rękę, część kłaniała się tylko uprzejmie i uśmiechała do nich.

Jakaś niezwykle piękna młoda kobieta rozmawiała z Markiem. Miała na imię Sol. Sol z Ludzi Lodu. Marco najwyraźniej zapraszał ją do miasta, a ona śmiała się uszczęśliwiona.

Znajdowała się też inna grupa dziwnych stworzeń, z nimi z kolei rozmawiali Móri oraz Dolg. To duchy Móriego, wyjaśniła Miranda. Nigdy przedtem ich nie widziała, ale nietrudno się domyślić, kto to. Duchy Móriego miały też w swoim gronie piękne zwierzę, z którym Nero witał się wzruszony.

Wszędzie kręciło się mnóstwo istot natury… Tłoczyły się jak okiem sięgnąć. Oczekiwały rozwoju wydarzeń, one zostały już uwolnione spod władzy Feme.

Och, chciałabym na dłużej zachować tę zdolność widzenia, myślała Miranda. Wiedziała jednak, że potrwa to najwyżej dobę. Szkoda, naprawdę szkoda!

Widziała, jak bardzo przejęci i zdumieni są inni ludzie. Wszyscy bowiem widzieli to samo, co ona. Niektórzy bali się, ale takich nie było wielu. Większość przeżywała swoje wielkie chwile.

Gorący dreszcz przeniknął Mirandę. Na dzisiejszy wieczór umówiła się z Gondagilem. Oj, musi zdążyć wziąć przedtem prysznic i umyć włosy! Musi być czysta i apetyczna!

Ci, których zadaniem było pójść do miasta, by odszukać Feme, wyruszyli w drogę. Pozostali utworzyli dwa łańcuchy. Zewnętrzny będzie stał poza miastem i informował, gdyby Feme udało się wymknąć. Wewnętrzny łańcuch miał się powoli przybliżać do miasta, potem przejść ulicami i krok po kroku zmniejszać teren, na którym mogła się ukrywać.

Miranda chętnie poszłaby z Markiem, ale mogła tylko na nich popatrzeć: Marco, Móri i Dolg, ten ostatni z Fivrelde szczebioczącą mu nad uchem, oraz piękna wiedźma, Sol z Ludzi Lodu.

No, niech tam, ona ma przecież Gondagila. Wsunęła rękę w jego dłoń i czekali.


Wkrótce grupa Marca znalazła się wśród zabudowań. Wszyscy krzywili się z obrzydzenia na widok miasta, które zaczynało przypominać najgorsze, najbardziej zaniedbane metropolie starego świata. Wewnętrzny łańcuch posuwał się za nimi, ale miał ograniczone możliwości działania. Feme mogła ukrywać się w jakimś domu, a w takim razie nie będzie łatwo ją odnaleźć czy też zatrzymać, gdyby chciała uciec.

Dolg niósł kilka wielkich zwojów samoprzylepnej taśmy. Tajemnicze oczy czarnoksiężnika Móriego przeszukiwały ulice i place, ściany i okna. Wszystkie zmysły Sol były napięte, wiedźma szukała z sadystycznym zapałem.

Zadanie nie będzie łatwe!

Ale Marco zwrócił uwagę na dziwne zachowanie ludzi. Pospiesznie porządkowali swoje domy, tak się przynajmniej zdawało, jedne rzeczy wyrzucali i palili, inne zbierali. Kiedy zauważył Rozalindę na podwórzu jej domu, zatrzymał swoich towarzyszy i podszedł, by wypytać, co się tu dzieje.

Owszem, Rozalinda wyjaśniła, o co chodzi, otóż mianowicie ludzie chcą opuścić Królestwo Światła i przenieść się do Gór Czarnych. Stamtąd podobno można też wyjść do starego świata, jeśli ktoś zechce. Nie, ona sama nie rozumie, skąd się nagle wzięła ta chęć przeprowadzki, ale tak po prostu jest.

– Wszyscy chcą stąd wyjść? – dopytywał się Móri.

– Nie, jeszcze nie wszyscy. Ale to się rozprzestrzenia, coraz to nowi ludzie podejmują decyzję.

Tak więc mogli się wreszcie czegoś dowiedzieć! Marco stawiał szybkie, krótkie pytania, a kobieta odpowiadała jak potrafiła. Myśl o wyjeździe przenosiła się jakby z domu do domu. Najpierw opanowała tych, którzy mieszkają w dzielnicach położonych niżej. Później wschodnią część miasta, a teraz dzielnicę, w której mieszka Rozalinda. Przenosi się to z sąsiada na sąsiada. Nie, nie tak szybko. Jak się bliżej zastanowić, to wychodzi, że codziennie przyłącza się jedna rodzina… A gdzie znajdują się ci, którzy nie chcą się przeprowadzać? Przynajmniej jeszcze nie chcą?

To przeważnie mieszkańcy zachodnich dzielnic.

Marco poprosił, by poszła z nimi kawałek i pokazała, gdzie to jest. Rozalinda zgodziła się chętnie, miło jest się przejść w towarzystwie trzech przystojnych mężczyzn. Sol była dla niej niewidoczna, Marco wolał, żeby tak się stało. Piękna wiedźma miała w mieście pozostać niewidzialna.

Pół godziny później mogli sami zobaczyć, którędy przebiega granica pomiędzy domami tych, którzy chcą się wyprowadzać, a tych, którzy do całej sprawy odnoszą się z zupełnym spokojem. Podziękowali Rozalindzie za pomoc, nie, teraz już dadzą sobie radę sami.

Kobieta opuściła ich z ciężkim westchnieniem, nie dowiedziawszy się, czego szukają.

Oni tymczasem zaczęli sprawdzać teren.

– To musi być ten dom – rzekł Dolg, wskazując na niewielki, parterowy budynek. Mały, przytulny domek, wyglądał, jakby pochodził z dziewiętnastego wieku, ściany pokrywały pnące róże.

– Mieliśmy szczęście – rzekł Marco. – Mógł nam się trafić wysoki, wielopiętrowy gmach.

Kiedy szli przez miasto, ludzie patrzyli na nich i pośpiesznie usuwali się z drogi. Trzej mężczyźni nie byli podobni do tutejszych mieszkańców, poza tym mieli bardzo surowe miny. Lepiej takim nie nasuwać się przed oczy!

Ale w tej części miasta panował spokój. Napotkali kilka domowych zwierząt, poza tym dzielnica sprawiała wrażenie nie zamieszkanej.

Zaglądali do domu przez okna. Nie bardzo to piękne zachowanie, ale potrzeba łamie zasady. Zobaczyli, że w łóżku w jednym z pokojów ktoś śpi, widzieli zarys ludzkiej postaci pod kołdrą.

– Moim zdaniem ona jest tutaj – rzekł Marco cicho. – Wygląda na to, że wchodzi do jakiegoś domu i tłoczy mieszkańcom do głów swoje pogłoski o wspaniałych warunkach życia w Górach Śmierci. Szepcze te swoje informacje śpiącym ludziom do ucha. Przeszukamy dom?

Dolg i Sol zabrali się natychmiast do zaklejania samoprzylepną taśmą wszelkich otworów, dziurek od kluczy, szczelin w ścianach. Opatrzyli każdą najmniejszą szparkę. Sol z łatwością wspięła się na niski dach, położyła płaski kamień na kominie, a potem wszystko oblepiła taśmą. Feme potrafiła wyciągać swoje ciało tak, że mogła się prześlizgnąć przez najwęższą szczelinę. Gdy wszystko było gotowe, Sol zeskoczyła na ziemię.

Dolg miał szczerą nadzieję, że nikt nie widział jej manewrów na dachu ani przy oknach. Wiedźma z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku z dużą rolką nowoczesnej taśmy samoprzylepnej, poruszająca się na oczach wszystkich, to naprawdę dziwny widok. Gdyby ktoś potrafił ją dostrzec, oczywiście.

Sol bawiła się znakomicie. Takie właśnie zajęcia uwielbiała: łapać draństwo, najlepiej rodzaju żeńskiego. Dlatego Marco ją wybrał. Wiedział, że zaangażuje się w sprawę całym sercem.

Kiedy uznali, że wszystko jest już uszczelnione, Dolg powiedział cierpko:

– A jeśli jej tam nie ma?

Wtedy Sol wybuchnęła radosnym śmiechem.

– Wszystko oblepione, caluteńki dom!

– Ona tam jest – zapewnił Marco spokojnie, ale również on uśmiechnął się pod nosem. – Wchodzimy! Cicho!

Drzwi nie były zamknięte na klucz. Tych drzwi oczywiście wcześniej nie zakleili, ale Dolg i Sol zrobili to błyskawicznie, od wewnętrznej strony, gdy tylko wszyscy znaleźli się w środku. Potem krok po kroku przeglądali mały domek.

W łóżku w izbie leżała jakaś starsza kobieta i odpoczywała po obiedzie. Marco jednym ruchem dłoni sprawił, by się nie obudziła, niezależnie od tego, co się stanie.

– Ona jest tam – szepnął Dolg.

Teraz mogli ją zobaczyć, wszyscy. Podobna do cienia szaroczarna istota, najbardziej ze wszystkiego przypominająca wielką pijawkę, leżała na poduszce tuż przy uchu śpiącej kobiety.

W jednym momencie uszczelnili wszystkie możliwe wyjścia z pokoju. Sol musiała się zajmować najtrudniej dostępnymi miejscami, ponieważ była niewidzialna.

Ale Feme ich odkryła. Zerwała się i zwinnie niczym wąż pomknęła ku wywietrznikowi Sol była jednak szybsza i zalepiła taśmą nos paskudztwa, czy coś, co go przypominało. Usłyszeli syk, wydawany przez to obrzydliwe stworzenie, a potem w ich głowach pojawiły się sygnały. O pięknych osadach wewnątrz Gór Czarnych, o drogach…

Zaklęcia obu czarnoksiężników przerwały ten uwodzicielski szept. Feme musiała zamilknąć, choć bardzo ją to denerwowało. Pomknęła ku drzwiom, a stwierdziwszy, że są zamknięte, zawróciła do okna. Miotała się po pokoju, ale wszędzie Sol albo już była, albo natychmiast pojawiała się przed nią.

– O, nie, ty oślizgła stara ropucho! – zawołała piękna czarownica, której Feme nie widziała. – Zasadziłaś już swoje ostatnie nasiona!

Ruchem dłoni strąciła przebiegłą istotę akurat w momencie, gdy ta próbowała się przecisnąć przez wąziutką szczelinę pod sufitem.

– Teraz spotkałaś kogoś silniejszego od ciebie, moja mała Feme, ty paskudny stary trollu!

– Ja nie jestem Feme – syknął potworek wściekle. – To była moja prababka.

– Nie ma znaczenia, jak się nazywasz, i tak jesteś paskudna – rzekła Sol i wyciągnęła tamtą ze szczeliny w podłodze, chociaż i tak potwór nie mógłby się tamtędy wydostać. – Fuj, co ja złapałam? Jakiś śluz?

– Czy to ona, Fivrelde? – zapytał Marco.

– Tak – szepnął elf. – Dokładnie ta sama, którą widziałam. Uff, ale wstrętna!

– Tak, rzeczywiście tak można powiedzieć! Ale takie właśnie są plotki, Fivrelde. Zawsze są wstrętne, potrafią zamordować człowieka skuteczniej niż miecz. Móri i Dolg, przytrzymajcie ją swoimi runami, to ja zajmę się resztą!

Obaj czarnoksiężnicy natychmiast osaczyli paskudztwo. Feme, czy też jej potomkini, musiała zastygnąć, nie mogła się poruszyć, zdążyła się tylko zawinąć w białą, robioną na szydełku kapę na łóżko.

– Co miałeś na myśli, mówiąc, że plotki i pogłoski są bardziej niebezpieczne niż miecz, wielki Marcu? – pisnęła Fivrelde.

– Chodzi o to, że plotka zabija godność człowieka, jego cześć. A to, Fivrelde, gorsze niż morderstwo.

– Aha, rozumiem – rzekła niepewnie, ponieważ nie zrozumiała ani słowa.

– Sol, czy zechciałabyś mi pomóc? – poprosił Marco.

Podczas gdy Móri i Dolg trzymali złą istotę w szachu, Marco i Sol zabrali się do jej unicestwiania. Plotki nie trzeba mordować, wystarczy ją unieszkodliwić.

Walczyła z całych sił, a trzeba pamiętać, że plotka ma porażającą moc. Była wielka, większa niż się spodziewali, tak duża, że nawet maleńka Fivrelde zobaczyła ją, kiedy przemykała się przez dziurę w murze. Wydawała z siebie wściekły syk, ale nie była w stanie zejść z łóżka, runy trzymały ją w miejscu.

– A teraz milcz, ty stara wstrętna babo! – prychnęła Sol. – Twoje uwodzicielskie sztuczki na nas nie działają! O, fuj, do diabła, jaka ona paskudna!

Stwór wściekał się nieustannie.

– Przestańcie nazywać mnie „ona”! Nie jestem istotą żeńską!

– O, uff, co ty powiesz – ironizowała Sol. – W takim razie jesteś „on”? Dobrze, dobrze, nam jest zupełnie wszystko jedno.

Marco uśmiechnął się krzywo.

– Okazaliśmy się bardzo naiwni, uważaliśmy, że jest stworzeniem żeńskim, bo nazywaliśmy ją Feme. Ale rodzaj męski może być równie zdolny w rozsiewaniu szkodliwych plotek.

Męski krewniak Feme zaczął złościć się nie na żarty. Słyszeli jego syczenie:

– Nie jestem byle kim, jestem silniejszy, niż wy wszyscy razem wzięci.

To mogła być prawda, oni jednak nie zamierzali się poddawać.

Paskudny stwór donosił z dumą:

– Zostałem wybrany, by służyć tutaj w samym środku Ziemi…

– Znakomicie! – drwiła Sol. – W takim razie wystarczy, że cię unieszkodliwimy, a raz na zawsze uwolnimy się od plotek i pogłosek

– Nie, nie, nie, nie – pośpiesznie wyjaśniał stwór. – Jest nas więcej w Górach Wspaniałych.

Nikt mu jednak nie wierzył. Był tym, czym był, po prostu pogłoską.

– Aha, u was to one się nazywają Góry Wspaniałe – uśmiechnął się Móri. – Można się było tego spodziewać.

– Och, nie wiecie, co się tam ukrywa! – wykrzyknął potomek Feme.

Marco przerwał mu.

– Owszem, wiemy. Ale teraz dość gadania. Przynajmniej jeśli o ciebie chodził

Zabrali się do dzieła. Soi wyszła z domu, bo swoje już zrobiła. Móri i Dolg nadal za pomocą run utrzymywali potworka na miejscu, podczas gdy Marco przygotowywał się do wypełnienia zadania.

Z jego dłoni wybuchnął snop niebieskich iskier, on sam wypowiedział kilka słów, których nikt nie zrozumiał.

Istota próbowała odpowiedzieć, lecz nie wydobyła z siebie ani jednego dźwięku. Było tak, jakby jej ktoś zawiązał pysk sznurkiem. Ale mimo to nie rezygnowała.

„Ja nie potrzebuję głosu”, dotarło do ich myśli. „Moje ukryte insynuacje, moje zabójcze plotki, moje naprawdę złe pogłoski i tak trafią do ludzkich dusz!”

Pang! Przed potworkiem rozbłysła niebieska błyskawica, po czym z jego strony nie pojawiła już się ani jedna myśl.

Sol przyniosła sporą butelkę z przykrywką i wsunęła do środka porażonego rozsiewacza plotek. Starannie zamknęła przykrywkę i owinęła wszystko resztką taśmy samoprzylepnej. Marco powiedział, jakby przesyłał ostatnie pozdrowienie:

– Wyniesiemy cię z powrotem do Królestwa Ciemności, nie wiem, jak to zrobimy, ale poradzimy sobie. Nie możemy, jak powiedziano, cię zamordować. Myślę jednak, że jesteś unieszkodliwiony.

Niemy, pozbawiony telepatycznych zdolności potworek siedział w butelce i wykrzywiał się.

Загрузка...