21

Jori i jego towarzysze, zostali przedstawieni dwóm odbywającym kwarantannę paniom. Obie przybyły dopiero co tutaj z Ziemi i Jori dopytywał się zaciekawiony, co tam słychać.

– Niedobrze – odparła bardzo kulturalna pani imieniem Oriana. – Nieprzerwanie podejmowane są rozpaczliwe próby naprawienia poprzednich błędów, ale to wciąż oznacza tę samą walkę z ludźmi żądnymi zysku. Pieniądze przeciwko środowisku. A wiadomo, kto zazwyczaj w tej konkurencji wygrywa. Ale niedługo będzie za późno, naprawdę niedługo!

Paula i Oriana dowiedziały się, że przebywają na kwarantannie w krainie znajdującej się poza możliwością pojmowania zwyczajnych ludzi. Kenta nie widziały ostatnio, domyślały się jednak, że wszczynał awantury i został odizolowany. Oriana miała wrażenie, że słyszała histeryczne wrzaski, docierające z jakiegoś odległego pokoju, i nie wątpiła, że tam właśnie znajdował się Kent. Zawsze, kiedy nie panował nad sytuacją, wściekał się na innych. Teraz obie kobiety mogły już zakończyć kwarantannę.

– Wojna? – pytał Jori.

Kąciki ust Oriany opadły na moment.

– A kiedy tam nie ma wojny? Po wydarzeniach roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego, kiedy nastąpiło odprężenie, wszyscy mieli nadzieję na szczęśliwą przyszłość, ale niestety każde dziesięciolecie, właściwie każdy rok, upływało pod znakiem wojny w jakimś miejscu na świecie. Gdyby tylko udało się zakończyć wojny religijne, byłoby dużo spokojniej. Pozostałyby jednak wojny etniczne… A jak jest w tym kraju?

– Tutaj nie ma wojen – odparł Jori.

– Och, to pięknie!

– Ale mamy, niestety, Ciemność… Czyli krainę, leżącą po tamtej stronie… Na szczęście nie musicie tam chodzić – dodał, rzucając pospieszne spojrzenie na swoich towarzyszy. – Zresztą o wszystkim dowiecie się później.

Paula nie miała czasu go słuchać. Po pierwsze, żałowała, że to nie ona nosi takie wspaniałe imię jak Oriana, powinny by się chyba zamienić imionami, myślała rozgoryczona, bo Paula to brzmi okropnie staroświecko, natomiast Oriana…

Po drugie, wpatrywała się jak zaczarowana w dwóch milczących towarzyszy Joriego. Wahała się nieustannie, którego woli. Niesłychanie seksowny faun wyglądał dokładnie tak, jak istota z jej snów, ale teraz, kiedy miała go nareszcie w zasięgu wzroku, ogarniały ją wątpliwości. Zresztą i tak nie mogli się do siebie zbliżyć, ponieważ oddzielała ich barierka. Żeby trzymać różne bakterie z daleka od siebie, zażartowała jedna z kobiet pracujących na stacji.

Wszyscy tutaj byli bardzo życzliwi. Ciekawe byłoby zobaczyć, jak też jest poza stacją. Do jakiego to kraju obie się dostały. Paula niezupełnie pojmowała, gdzie się znajdują.

Tamten drugi mężczyzna, przystojny, podobny do wikinga… miał jeszcze kontynuować kwarantannę, jak słyszała, bo przybył z bardzo niebezpiecznych okolic.

Paula z łatwością mogłaby wyobrazić sobie spędzoną z nim noc, może nawet niejedną. Ale kiedy od czasu do czasu napotykała jego spojrzenie, nie znajdowała w nim odpowiedzi, patrzył na nią z zaciekawieniem, ale nie było w tym żadnych uczuć.

To już tamten wspaniały zielony wydawał się bardziej zainteresowany. Bez skrępowania przyjrzał się jej figurze, a potem równie nieskrępowany uśmiechnął siej do niej. Był po prostu smakowity! Czy powinna się odważyć? Może jednak później.

O czym oni rozmawiają? Oriana zadawała tyle pytań. Musi być potwornie inteligentna. A może Paula powinna teraz zademonstrować swoje ponadnaturalne zdolności? By wzbudzić zainteresowanie panów.

Nieoczekiwanie dwie pielęgniarki przeprowadziły obok nich Kenta, który szarpał się i stawiał opór. Syknął do Oriany:

– Nie myśl, że z tobą skończyłem! Muszę dostać swoje pieniądze, nie odbierzesz mi ich!

Oriana przymknęła oczy i mruknęła:

– Pieniądze? Tutaj? Co ty sobie wyobrażasz? Pieniądze są w banku. Nigdy więcej ich nie dotkniemy i niech tak będzie. Koniec z pieniędzmi, a przede wszystkim z małżeństwem!


Nareszcie Gondagil także zakończył kwarantannę.

Ubrany w nowe rzeczy, które przypominały jego dawne, ponieważ w takich czuł się najlepiej, wyszedł na słońce.

Wszystko było tak bezgranicznie piękne, że aż ścisnęło go w gardle. Mój lud, myślał, a serce krajało mu się z rozpaczy. Timonowy lud z Doliny Mgieł… Dlaczego, dlaczego oni muszą żyć w takich upokarzających warunkach, w wiecznej ciemności, skoro tak blisko istnieje Królestwo Światła?

Ale przecież znał odpowiedź. Najpierw trzeba przynieść jasną wodę ze źródła dobra znajdującego się w Górach Czarnych. Zanim się tego nie zrobi, święte Słońce nie może oświetlać większych obszarów tutaj wokół środka Ziemi, doprowadziłoby to bowiem do katastrofy.

Teraz Gondagil miał już za sobą pobyt w Górach Śmierci. Wiedział, jakie się tam czają niebezpieczeństwa, przynajmniej na krańcach rozległego terytorium. Nie odczuwał jednak żadnego lęku, może wybrać się tam ponownie. Jeśli tylko będzie mógł dać Słońce Waregom i innym plemionom, podejmie się wszystkiego.

Szczerze powiedziawszy, gnębiły go wyrzuty sumienia, że dopisało mu szczęście i mógł przyjść tutaj, podczas gdy tamci… Nie, cierpieli to może nieodpowiednie słowo, ale musieli walczyć o istnienie w półmroku, żyć w Wiecznej Nocy.

– Gondagil!

Na dźwięk tego radosnego głosu wszystkie ponure myśli ulotniły się natychmiast. Czuł, że zalewa go fala radości.

Miranda biegła w jego stronę, ale nieoczekiwanie zatrzymała się w pewnej odległości. Widział, jaka się nagle zrobiła nieśmiała.

On odczuwał to samo. Co innego rozmawiać przez telefon, a zupełnie co innego stanąć tak twarzą w twarz z osobą, o której się od dawna myślało dniem i nocą. Tak, bo dla Gondagila minęło wiele czasu. Tęsknił za Mirandą dwanaście razy dłużej niż ona za nim. Na niej także rozłąka pozostawiła ślady. Właściwie nigdy przez telefon nie rozmawiali o miłości, omijali ten temat, chociaż w ich słowach było tyle oddania i tęsknoty.

I teraz stoją oto naprzeciwko siebie. Ale żadne nie jest w stanie nic wykrztusić.

Chciałbym ją wziąć w ramiona, myślał Gondagil. Ale odwaga, którą okazałem w Górach Czarnych, teraz gdzieś się ulotniła. A jeśli ona mnie odepchnie? Jeśli będzie mnie unikać, może nie otwarcie, nie w widoczny sposób, ale tak, że to odczuję? Teraz bym tego nie zniósł!

Miranda dostrzegła jego wahania i uśmiech na jej wargach zbladł. Musiała się zmuszać, by wyglądać na po prostu uradowaną.

– Witaj w Królestwie Światła, Gondagilu! Czy… czujesz się dobrze?

– Oczywiście – odparł zdumiony, jak ochryple brzmi jego głos. Znowu ogarnął go gniew, że tracą czas na jakieś nic nie znaczące słowa, ale nie był w stanie zachowywać się inaczej.

Miranda powiedziała:

– Mam tutaj swoją gondolę. To znaczy, nie swoją, oczywiście, pożyczyłam od taty. Indra i on czekają w domu i bardzo chcą cię poznać, poczynili już przygotowania…

Przerwała potok niepotrzebnych słów. Gondagil wiedział przecież o wszystkim, nieustannie rozmawiali o tym przez telefon. Że dostanie własny dom niedaleko miasta Saga, w pobliżu indiańskich osad, Miranda miała nadzieję, że z pewnością polubi Oko Nocy, a poza tym Tsi-Tsungga mieszka w pobliskim lesie, więc nie zabraknie Gondagilowi przyjaciół. Najpierw tylko zostanie przedstawiony rodzinie i przyjaciołom Mirandy.

Szli obok siebie w stronę gondoli.

– Jaki jesteś piękny – rzekła Miranda. Obecność Gondagila bardzo na nią działała, z całą siłą uświadamiała sobie, jaki jest wysoki, potężny i jak bardzo ją pociąga. – Chodzi mi o ubranie. Jest prawie takie samo jak stare, ale to jest… – Już chciała powiedzieć „czystsze”, ale w porę się spostrzegła i wykrztusiła: – z… innego materiału.

– Tak.

Pachniał też bardzo przyjemnie, a jego włosy lśniły w słońcu jak złoto, silne, nagie ramiona budziły zaufanie. Zachował jednak trochę własnego męskiego zapachu, stwierdziła Miranda zadowolona.

Gondagil niósł łuk i wszystko, co posiadał. Złożył rzeczy w gondoli, jak zauważył, zupełnie innego typu niż gondola Tsi. Ta była większa, można by ją nazwać pojazdem rodzinnym. Zastanawiał się, czy Miranda potrafi kierować pojazdem, ale oczywiście umiała. Ogarnęła go wielka ochota, by samemu spróbować.

Miranda chyba to zauważyła, ponieważ bez słowa wskazała mu miejsce przy kierownicy.

– Prowadziłeś przecież gondolę Tsi – rzekła lekko.

– Prowadziłem, ale ta jest zupełnie inna – rzekł z wahaniem, mimo to zajął proponowane mu miejsce. Tak więc wahanie nie było chyba całkiem poważne.

Jacy byli sztywni i jak niezdarnie się zachowywali! Obojgu sprawiało to przykrość, ale nie potrafili przełamać niewidzialnego muru. Szczerze mówiąc, spotkali się przedtem zaledwie dwukrotnie, i to zawsze w dramatycznych okolicznościach. Czasami niebezpieczne wydarzenia mogą stwarzać pewien typ romantycznego nastroju pomiędzy dwojgiem ludzi, pomyślała Miranda z goryczą. Czy w naszym przypadku tak właśnie było? Czy to napięcie płynęło z zewnątrz? Czy uczucia wygasły, gdy nastały zwyczajne, spokojne dni?

Spojrzała na Gondagila, na jego wyrazisty profil, i wiedziała, że tak nie jest. Kochała go tak bardzo, że sprawiało jej to ból. Nie była tylko w stanie do niego dotrzeć. Miranda nie miała doświadczenia w miłosnych kontaktach, nie wiedziała, jak powinna się teraz zachowywać. Zwłaszcza że Gondagil wyglądał na rozgniewanego.

Po paru próbach i przy dyskretnych wskazówkach Mirandy Gondagil zdołał wystartować, wznieśli się w powietrze. Pojazd był bardzo ładny, wnętrze obito złocistą, grubą i miękką tkaniną.

Miranda usiadła obok ukochanego, ale miała wrażenie, że znajduje się o milę stąd. Pokazywała i objaśniała mu okolice. Stolica, piękne, białe miasto z wysokimi wieżami. Liściaste lasy elfów, rozległe, ciągnące się pośród gór i dolin. Idylliczne małe wioski, takie piękne, że miało się ochotę tam wylądować. Zaproponowała, by polecieli nad Starą Twierdzę, widok zafascynował Gondagila. Potem odwiedzili też miasto nieprzystosowanych, które go przestraszyło, nie pasowało do Królestwa Światłości ze swoimi brzydkimi czworokątnymi domami.

Gondagil siedział milczący i spoglądał na wzgórza mieniące się różnobarwnymi kwiatami, na Złocistą Rzekę wijącą się pomiędzy wzgórzami. Patrzył na jeziora, w których romantyczne wierzby płaczące zanurzały gałęzie…

Miranda widziała, że Gondagil cierpi, i to sprawiało jej ból. Chciała go ucieszyć, a nie sprawić, by stał się markotny i przygnębiony.

– O co chodzi, Gondagilu? – zapytała cicho.

On westchnął głęboko i przesunął dłonią po tablicy rozdzielczej.

– Nie należę do tego wszystkiego – rzekł gniewnie. – Jestem dzikusem, który do tego nie pasuje. Spójrz na swoje ubranie! Takie lekkie, takie jasne i piękne, nawet pracownice stacji, w której odbywałem kwarantannę, wyglądały jak anioły, natomiast ze mnie pod prysznicem spływała czarna woda. Jedzenie też przygotowuje się tutaj zbyt smakowite, nawet nie wiem, jak należy to jeść, a teraz, kiedy mam spotkać twego ojca i siostrę, i wszystkich twoich wykształconych, wspaniałych przyjaciół, czuję się jak idiota!

Miranda włączyła automatycznego pilota i popatrzyła na Gondagila surowo.

– Wszystko można o tobie powiedzieć, tylko nie to, że jesteś idiotą, Gondagilu!

Zauważyła, że on nie odrywa oczu od jej cieniutkiego, jasnego rękawa bluzki. Uniósł rękę, jakby chciał dotknąć materii, ale zaraz cofnął ją ze złością.

– A moi współplemieńcy? Mieszkają w tej strasznej krainie, gdzie każdego dnia, każdej godziny muszą walczyć o życie. Szczerze mówiąc, to ja ich zdradziłem, oni wszyscy powinni zobaczyć to tutaj, powinni otrzymać Światło…

Miranda wiedziała, że gondola z niczym się nie zderzy. Została wyposażona w radar i jak nietoperz unikała wszelkich przeszkód. Dlatego dziewczyna mogła skoncentrować się na rozmowie z Gondagilem, który nawet nie zauważył, że gondola porusza się bez ich pomocy.

– Czy myślisz, że nie przeżywaliśmy tego samego po przybyciu do Królestwa Światła? – zapytała cicho. – Poczucie winy z powodu przeżyć w tym raju jest udziałem wszystkich. A także skrępowanie wobec nowych, pięknych i bezbłędnie działających urządzeń. Nie wyobrażaj sobie, że życie na powierzchni Ziemi było idyllą! O, nie, wprost przeciwnie.

Czuli na policzkach powiew wiatru. Tylko że to nie był wiatr, lecz powietrze poruszane przez szybko mknącą gondolę. Miranda nie zastanawiała się, dokąd pojazd zmierza, mogli długo tak krążyć, przez nikogo nie niepokojeni. Gondagil zrobił ruch, jakby chciał ująć kierownicę, ale ona bez słowa potrząsnęła głową.

Patrzył na nią wciąż tym samym wzrokiem, gniewny i niezdecydowany.

– Czy to prawda, że też byliście niepewni, kiedyście tutaj przyszli? Zachowujecie się tak swobodnie.

– Oczywiście, że byliśmy niepewni! Wszyscy, jak jeden. No, może z wyjątkiem Obcych, ale ich pochodzenia nikt nie zna. Wielu, którzy tutaj przybywają, myśli, że umarli i znaleźli się w raju. Inni sądzą, że trwają w jakimś absurdalnym śnie. Potrzeba czasu, żeby się zaaklimatyzować, Gondagilu, naprawdę nie ty jeden masz takie kłopoty. I pamiętaj, Strażnicy wpuszczają do środka tylko tych, którzy są tego warci!

– Ja dostałem się tutaj podstępem.

– Ale zostałeś wysłany na kwarantannę – odparła Miranda spokojnie. – Gdyby cię nie uznali za godnego, nigdy byś tam nie trafił.

Przeszła na tył gondoli, która nadal poruszała się sama. Gondagil pośpieszył za nią, usiedli na wyłożonej dywanem podłodze, oparli się wygodnie. On był wciąż milkliwy, oszołomiony i bezradny.

Ponieważ przez dłuższy czas się nie odzywał, siedział po prostu i spoglądał w dół na piękne pola pod nimi, Miranda zapytała cicho:

– Żałujesz?

Gondagil drgnął.

– Co? Czy żałuję? Nie, coś ty! Jestem tylko taki…

– Ja wiem – przerwała mu. – Nie musisz niczego tłumaczyć. Przecież ty i ja zawsze wyczuwamy nastrój drugiego, prawda?

– Owszem – przyznał głucho.

Ale to nie do końca była prawa. Akurat teraz żadne z nich nie wiedziało, co czuje drugie ani co się stało z dawnym zauroczeniem.

Znowu zaległo milczenie. Gondagil wsłuchiwał się w szum pojazdu i powoli spływał na niego spokój. Nikt ich tutaj nie widział. Byli wolni niczym orły, nikogo nie obchodziło, co widzą albo robią, ich też nikt nie obchodził. Panowała wszechogarniająca cisza.

Ja nigdy nie wykażę inicjatywy, myślała Miranda. Nigdy w życiu, to nie w moim stylu To on powinien zburzyć ten mur, ale skoro nie chce, to niech tak będzie.

Indra poradziłaby sobie z tym znakomicie. Berengaria również, ponieważ ona zawsze robi, co chce. Natomiast Elena nie, jest na to zbyt niepewna siebie…

Jak to dobrze, że nie ma wśród nas żadnej Bodil! Uff, Bodil, nie, nawet nie mogę myśleć o tym, co ona by tu wyprawiała!

Ale ja? Myślę, że jeśli o to chodzi, jestem dość staroświecka. Chcę być zdobywana, a nie zdobywać. Poza tym myślę, że Gondagil też tak chce. Jest bardzo dumnym mężczyzną, a ostatnie dni nadwerężyły trochę jego godność i spokój. Nie panuje jeszcze nad nową sytuacją. Gdybym ja podjęła inicjatywę zbliżenia, mogłabym wszystko popsuć.

O, jak bardzo miłość może zmienić człowieka! Ja, która nigdy się niczego nie lękałam, gdy chodziło o ochronę środowiska lub zwierząt, mogłam iść na czele demonstracji, mogłam wzniecać bunty, siedzę teraz kompletnie onieśmielona i bezradna.

Muszę czekać. Ale to nie będzie łatwe. On jest taki piękny i pociągający, kocham go bardziej niż kiedykolwiek.

Ale dlaczego on nie reaguje? Czy jest rozczarowany ponownym spotkaniem?

Bardzo trudne pytania.

Gondagil czuł niepokój w całym ciele i wiedział, że musi nad tym panować. Miranda była teraz zupełnie inna, jakby nie bardzo zadowolona z tego, że do niej przyszedł. Jej piękne, zwiewne ubranie czyniło z niej delikatną, śliczną istotę. Sukienkę miała tak krótką, że widział jej opalone uda. Miała naprawdę cudownie piękne nogi, za każdym razem kiedy na nie spoglądał, przenikała go fala gorąca. Była taka apetyczna, a on nie miał odwagi jej dotknąć, nie zrobiłby tego, nawet gdyby krążyli w tej gondoli sami przez całą wieczność. Bo w tym dziwnym locie był jakiś element wieczności.

Znajdował się oto w Królestwie Światła. Kiedy spoglądał w górę, w to łagodne, złociste światło, wydawało mu się, że zaraz pęknie mu serce. Z pewnością ze szczęścia, nie był w stanie go ogarnąć, więc szczęście mieszało się ze smutkiem i żalem. Wszystko, co go otaczało, było zbyt piękne dla kogoś, kto żył w zimnym uścisku ciągłego mroku, w strachu i śmiertelnym niebezpieczeństwie. Potrzebował czasu, żeby przyjąć całe otaczające go teraz piękno.

Nagle Miranda powiedziała coś, co go bardzo ucieszyło:

– Czy pamiętasz, co mówiłeś kiedyś, kiedy Haram zachowywał się nieprzyzwoicie? Mówiłeś tak: „Nie jesteśmy barbarzyńcami, Haram!”. I natychmiast wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Jesteś człowiekiem o wrodzonej kulturze, której nie można ci odebrać, nie zniszczyło jej w tobie nawet to prymitywne życie, które byłeś zmuszony prowadzić. Czy myślisz, że Jori i Tsi tego nie zauważyli? Albo Marco i Ram oraz Rok, nie mówiąc już o Obcym, Strażniku Słońca? Nie masz się czego obawiać ze strony mieszkańców Królestwa Światła, oni są obdarzeni szerokimi horyzontami i pełni wyrozumiałości. Co innego, jeśli chodzi o miasto nieprzystosowanych. Ale tam nie musimy jeździć, jeśli nie będziesz chciał.

My. Powiedziała my, a nie ty. Lodowy pancerz Gondagila zaczynał topnieć. Spokój, ciepło i to łagodne światło zrobiły swoje.

Nie mógł już dłużej zapanować nad ciekawością. Wyciągnął rękę i dotknął zwiewnego rękawa Mirandy. Materiał zniknął prawie w jego palcach, taki był cieniutki.

Gondagil westchnął ciężko.

Miranda uśmiechnęła się.

– To jest materiał przypominający jedwab. Nie jesteśmy na tyle okrutni, by wykorzystywać larwy jedwabników do produkcji włókna, bo one giną podczas tego procesu. Żadne zwierzęta nie umierają tutaj dla naszej wygody. Nie jadamy też mięsa. Te drobiowe wędliny, które jadłeś, a także mięso, którym karmiono cię podczas kwarantanny, to syntetyczne produkty. Lemurowie są ekspertami w tego rodzaju sprawach, byli zmuszeni się tego nauczyć, bo kiedy tutaj przybyli, nie mieli żadnych zwierząt. Później owszem, ale to było bardzo dawno temu, Obcy sprowadzili różne pożyteczne zwierzęta, natomiast dzikie zwierzęta same znalazły drogę tutaj z powierzchni Ziemi.

Gondagil wskazał na łąkę w dole, gdzie pasły się krowy i owce.

– Tak, widzę, że macie domowy inwentarz. One z pewnością zapewniłyby wam pod dostatkiem mięsa?

– Nie, to niemożliwe. Wykorzystujemy mleko, wełnę, jajka i tak dalej. To znaczy produkty zwierzęce. Ale nie zabijamy samych zwierząt, by je zjadać. To stadium zostawiliśmy już daleko za sobą. Zwierzęta są naszymi przyjaciółmi, Gondagilu.

Gondagil zamyślił się i nie odpowiadał.

– Co się stało, Gondagilu? Wyglądasz jakoś tęsknie.

– Mówisz o zwierzętach, które same znalazły tutaj drogę z powierzchni Ziemi. Ale nie wszystkie dotarły do Królestwa Światła. Tak samo jak mój lud, różne gatunki zwierząt miały pecha i dotarły do Królestwa Ciemności.

– Myślisz o…?

– Tak, o świętych zwierzętach. One powinny dostać się tutaj. I żyć w bezpieczeństwie.

– Wielkie jelenie, oczywiście! – zawołała Miranda z entuzjazmem. – Gondagilu, my je tutaj sprowadzimy!

Zaraził się jej zapałem. Co tam mur, co tam bestie i wszelkie niebezpieczeństwa, akurat teraz widzieli tylko sukces. Megaceros wspaniale by pasował do Królestwa Światła.

Radość z tego, co postanowili, ponownie ich połączyła. Gondagil patrzył w roześmiane oczy Mirandy i poczuł ciepło w sercu. Teraz ona znowu jest moja, pomyślał.

Krew pulsowała w nim z tęsknoty. Nie tylko za tym, by ją zdobyć, lecz także za tym, by się nią opiekować, ochraniać ją, przytulać czule do siebie, czuć, że ona jest jego kobietą, oddaną i kochającą.

– Oj – jęknęła Miranda, spoglądając w dół. – Tam znajduje się Saga. Jesteśmy w domu, lądujemy?

Nie, pomyślał, zamykając oczy. Nie, najpierw muszę cię wziąć w ramiona, pragnę kochać się z tobą tutaj w górze, w tym cudownym świecie, muszę ugasić głód mego ciała.

Nagle zobaczył przed sobą Harama, przypomniał sobie, jak tamten brał swoje kobiety gdzie popadło i kiedy popadło, a potem spojrzał na tę śliczną istotę z rozjaśnioną twarzą i stłumił w sobie pożądanie, nie zdobył się na tyle odwagi. Jeszcze nie teraz. Najpierw musi pozbyć się wspomnienia Harama, musi wyrzucić z pamięci wszystkie obrazy jego chutliwych uścisków i szklanych, zmęczonych rozkoszą oczu kobiet.

Przeklęty Haram! Nawet po śmierci budzi wstręt w Gondagilu i potrafi zbezcześcić obraz pojednania z Mirandą.

– Tak. Lądujemy – rzekł lekko zdławionym głosem.

Właśnie wtedy Miranda odkryła i w jego głosie, i w wyrazie twarzy wielką tęsknotę. Ale było już za późno.

Загрузка...