28

W szpitalu rozpoczął się nowy dzień. Oriana leżała zamyślona w swoim łóżku.

Czuła, że coś się dzieje, tak jak poprzedniego wieczora domyśliła się, że lekarze nie mogą już dla niej nic więcej zrobić. Przerzuty raka objęły całe ciało, choroba toczyła organy, które najtrudniej leczyć.

Będzie więc znowu musiała pogodzić się z myślą o śmierci. Tym razem wydawało się to szczególnie trudne. Atak Kenta poważnie podkopał jej zdrowie, wszelkie siły się wyczerpały, powróciły straszne bóle, choć przedtem tutaj w szpitalu lekarze potrafili już utrzymywać je w szachu.

To był fantastyczny szpital, z niezwykłym personelem i nieprawdopodobnymi możliwościami. Ale wobec tak ciężkiego przypadku choroby nowotworowej również tutejsi lekarze musieli ulec.

Oriana płakała cicho. Tak bardzo chciałaby żyć w tym świecie, w którym mieszkali tylko szczęśliwi, życzliwi ludzie. Kent miał zostać odesłany z powrotem, tak powiedział ów sympatyczny Ram, ale sprawiał wrażenie zagniewanego, kiedy wyznała, że niepokoi się o los Kenta. O, nie, nie powinna martwić się o tego człowieka. Teraz Oriana też tak myślała. Skończyła z nim definitywnie i jego odejście przyjmie jako wielką ulgę.

Zresztą on pewnie już wyjechał.

Wokół panował spokój. Od czasu do czasu słyszała na korytarzu energiczne kroki pielęgniarki, która miała dziś nowe buty, poza tym było cicho. To cudowne słoneczne światło, które zdawało się wypełniać wszystko, płonęło za oknem i stanowiło jednak jakąś pociechę. Oriana nie chciała myśleć, bo nie widziała przed sobą przyszłości.

Tylko śmierć. Wielkie nieznane.

Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł ktoś cicho.

Oriana spojrzała na niego z zaciekawieniem. Był to nieziemsko piękny mężczyzna. O czarnych oczach tak mądrych, jakby skupiła się w nich cała wiedza świata.

Lemur? Nie, nie wyglądał dokładnie tak jak oni. Istota jakby stanowiąca pośrednie ogniwo pomiędzy Lemurami i romantycznymi młodzieńcami, którzy istnieli w czasach Schillera i Goethego. Lord Byron… Wszyscy ci utalentowani młodzi ludzie z weltschmerzem w spojrzeniu.

Kto to, na Boga, jest? I czego od niej chce?

– Dzień dobry, Oriano – przywitał się dziwnie śpiewnym głosem. – Jestem Dolg. Albo Dolgo, jeśli wolisz, bo przecież jesteś Włoszką i pewnie bardziej podoba ci się ta forma mojego imienia.

Dolgo? Syn czarnoksiężnika!

Tak, to może być on. Ale czego od niej chce?


Strażnicy świętych kamieni pozwolili, by Dolg pożyczył szafir. Prawdę powiedziawszy tylko on, i jeszcze dwóch czy trzech innych miało prawo zbliżać się do kamieni. Czerwony farangil nie znosił, kiedy podchodził do niego ktoś obcy, jakiś czas temu zdarzyło się straszne nieszczęście, kiedy jeden z mieszkańców miasta nieprzystosowanych zdołał zakraść się do pomieszczenia, zamkniętego dla wszystkich, do którego zaglądano jedynie przez grube szklane szyby. Otóż ten człowiek skończył bardzo źle. Migotliwe światło mieniące się czerwienią, błękitem i fioletem oślepiło go tak, że nie widział nic. Był jednak zdecydowany przywłaszczyć sobie szlachetne kamienie i poprzez to zdobyć władzę nad innymi, więc po omacku brnął dalej.

Niebieskiego kamienia może mógłby dotknąć, nigdy się tego nie dowiedzieli. Człowiek ów bowiem najbardziej pożądał bajecznie pięknego farangila, a ten go po prostu spalił, unicestwił w jednym okamgnieniu, zanim Strażnicy zdążyli dobiec. Pozostało im tylko zmieść na kupkę popiół, jaki został z nieszczęśnika.

Ale Dolg mógł tam wchodzić bez obawy. To przecież on uratował kamienie, on spełnił marzenie wielu tysięcy lat, dzięki niemu cudowne klejnoty znalazły się w Królestwie Światła.

Tak więc Dolg poszedł do skarbca, zatrzymał się w progu i pozdrowił kamienie z wielkim szacunkiem.

– Moi drodzy przyjaciele – powiedział, a pokój wypełniał się coraz jaśniejszym mieniącym się czerwono i niebiesko światłem. – Pomogliście mi przejść przez wiele trudnych prób, przeżyć wiele ciężkich chwil. Czy pomożecie mi raz jeszcze?

Fajerwerk światła był odpowiedzią.

– Muszę prosić niebieski szafir o uratowanie życia pewnej dobrej kobiety.

Nie oczekiwał reakcji, jaka nadeszła. Czerwony farangil rozpłomienił się tak intensywnym, płonącym światłem, jakby klejnot zanosił pokorne modły.

Dolg zwrócił się ku niemu.

– Czy ty również pragniesz pomagać? – zapytał zdumiony. – Owszem, mój drogi przyjacielu, zaraz to załatwimy!

Nie rozumiał, co się dzieje. Farangil nie był przecież kamieniem pociechy, on nikogo nie ratował. To był agresywny kamień służący do obrony, bardzo, ale to bardzo niebezpieczny.

Obcy, którzy byli strażnikami w tej świątyni, pełni obaw pozwolili Dolgowi zabrać ze sobą oba kamienie, umieszczone każdy w swoim złotym pojemniku.

I oto teraz Dolg znajdował się z nimi u Oriany. Siedział na krawędzi łóżka Włoszki, a klejnoty położył ostrożnie przy sobie.

– Słyszałem, że jesteś ciężko chora – rzekł łagodnie.

– Jestem, niestety. A tak bardzo chciałabym tutaj pożyć.

Udręczona Oriana patrzyła na młodego człowieka. On uśmiechał się do niej łagodnie.

– Dlatego właśnie jestem u ciebie – oznajmił. – Sam nie potrafiłbym dokonać zbyt wiele, ale mam tu dwóch przyjaciół, którzy chyba potrafią więcej.

– Nikt nie może mi pomóc – westchnęła Oriana. – Na to trzeba by cudu.

– I właśnie tego teraz spróbujemy.

Co on chce przez to powiedzieć? Czyżby on był…

Przestała w ogóle cokolwiek myśleć, kiedy Dolg wyjął z jednego pojemnika mieniącą się kulę. Wprost nie mogła się napatrzyć temu klejnotowi, który wypełniał pokój migotliwą niebieską poświatą. Wszystko wokół niej stało się niebieskie. Delikatnie i ciepło niebieskie.

– Czy to jest kamień? – spytała z niedowierzaniem. – Kamień szlachetny?

Skinął głową.

– To szafir. Nie ma sobie równego.

– W to mogę uwierzyć – rzekła matowym głosem. – Jaki wielki!

Dolg musiał trzymać klejnot obiema rękami, rzeczywiście był ogromny.

Syn czarnoksiężnika miał poważny dylemat. Co zrobić z farangilem? Czerwony kamień sam chciał, żeby go tutaj przyniesiono. Ale on przecież może zabijać! Co się więc stanie, jeśli zostanie wyjęty…? Mogą pojawić się trudności.

Ostrożnie zajrzał do drugiego pojemnika. Farangil pulsował stłumioną czerwienią, ale bardzo, bardzo słabo. Dolg, który potrafił tłumaczyć jego sygnały, skinął głową.

– Zachowujesz się wyczekująco – szepnął. – To bardzo dobrze.

Potem znowu odwrócił się do Oriany.

– Rozmawiałem z ordynatorem twojego oddziału, powiedział mi, które części twojego ciała są najbardziej chore. Wygląda na to, że choroba się rozprzestrzeniła. Zacznijmy wobec tego od głowy, podobno cierpisz na silne bóle.

– Tak, z każdym dniem coraz straszniejsze.

– Zobaczymy, czy uda się temu zaradzić. Niebieski szafir posiada cudowne właściwości, dobrze o tym wiem, ponieważ pomógł mi pewnego razu na Islandii, kiedy stoczyłem się ze zbocza i bardzo potłukłem. Nie mówiąc już o tym, co zrobił dla mojego ojca…

– A cóż on takiego zrobił dla twojego ojca, czarnoksiężnika?

– Wskrzesił go do życia – odparł Dolg cicho.

– Ooo – szepnęła Oriana. Nie bardzo wiedziała, czy ma w to wierzyć, czy nie.

Dolg oparł roziskrzony szafir o jej czoło. Oriana leżała spokojnie i czuła, jak potworny ból ustępuje, najpierw w karku i ramionach, potem w głowie. Czuła ulgę ponad karkiem, w szczękach, w skroniach, ból przesuwał się i zbierał w jednym punkcie, tam, gdzie kamień dotykał czoła.

Miała wrażenie, jakby szafir wyjął ból z jej głowy i wessał go w siebie.

– Och, Dolgo – wyszeptała, bo rzeczywiście wolała nazywać go włoską odmianą imienia. – Dolgo, to cudowne!

– Widzę – uśmiechnął się. – No to jedźmy dalej. Lekarz powiedział, że cały układ kostny jest zaatakowany. Czy pozwolisz, że będę dotykał twojej skóry?

Wahała się przez chwilę.

– Naturalnie, czyniący cuda Dolgu – mruknęła odrobinę skrępowana.

Dolg właśnie zamierzał odsunąć na bok kołdrę, kiedy oboje podskoczyli, bo drzwi zostały gwałtownie otwarte. Oczy Oriany rozszerzyły się z przerażenia.

– Kent!

– Tak, właśnie – syknął jej znienawidzony mąż. – Czy oni naprawdę wierzyli, że mnie pokonają? Mnie? A teraz ty zapłacisz za całe upokorzenie, jakie musiałem znieść… Kto to, do cholery, jest? Czy już zdążyłaś poszukać sobie kochanka?

Dolg siedział w milczeniu i patrzył, jak czerwona poświata rozrasta się w pojemniku z farangilem. Widział, że szalony z wściekłości człowiek trzyma w ręce kuchenny nóż i nie zawaha się przed jego użyciem.

Wiedział również, że strażnicy ścigają tego nędznika.

Spokojnie wyjął farangil.

Tylko Dolg mógł trzymać kamień w rękach. Żaden ze Strażników nie byłby w stanie tego robić, Obcy także nie, nawet Móri. Jak było z Markiem, nikt nie wiedział, ale jest mało prawdopodobne, by potrafił panować nad nie poddającym się nikomu kamieniem.

Dolg uniósł farangil w stronę Kenta, a mordercze ciemnoczerwone promienie natychmiast spaliły człowieka, który najpierw wrzeszczał i wił się w potwornych boleściach, potem umilkł, a wkrótce jego ciało przemieniło się w szary popiół.

Klejnot dokonał tego, czego chciał, i żar powoli wygasał, przemieniał się w pulsującą, mroczną czerwień. Dolg odłożył kamień z cichym podziękowaniem. Oriana była wstrząśnięta. Bała się, że serce odmówi posłuszeństwa, ale widocznie było jeszcze silne. Ten niezwykły młody człowiek, obdarzony wiedzą niczym Matuzalem, zwrócił się do niej i spytał spokojnie:

– Możemy kontynuować?


Tak więc brzemienna w ważne wydarzenia noc świętojańska pozostała już tylko wspomnieniem w pamięci tych wszystkich, którzy podczas jej trwania zostali zaczarowani, omamieni lub przestraszeni.

Miranda z błogosławieństwem taty Gabriela przeniosła się do domu Gondagila. Przedtem jednak ich związek został zalegalizowany przez władze. Jakiś porządek powinien mimo wszystko panować. Postanowiono zbudować dla nich dom w lesie, bo mała chatka była potrzebna jako przejściowe mieszkanie dla nowo przybyłych.

Najbliższym sąsiadem młodej pary miał być Oko Nocy, co wszystkich troje bardzo cieszyło.

Tsi-Tsungga dostał od Strażników nową gondolę. Nie dlatego, że sobie na to zasłużył, ale tak strasznie rozpaczał po utracie starego pojazdu, że Strażnicy się zmiłowali. Podejmował teraz codzienne podniebne wyprawy i budził dreszcz grozy we wszystkich, których napotykał po drodze. Czik wiernie siadywał u jego boku, teraz w małej klatce na stałe wbudowanej w gondolę. Tsi nie chciał ryzykować, że po raz drugi utraci przyjaciela.

Kiedy nie podejmował swoich szalonych wypraw gondolą, z upodobaniem spędzał czas w lesie na drzewie i na swoim flecie wygrywał smutne melodie o bezgranicznej samotności. Nikt tego jednak nie traktował poważnie, Tsi-Tsungga miał na to zbyt wielu przyjaciół.

Jori odgrywał rolę centrali informacyjnej dla całego królestwa, jeśli chodzi o sprawy Gór Czarnych, a przynajmniej ich przedpola. Nikt tak się nie przechwalał szaloną wyprawą jak on. Jego opowiadania przerażały słuchaczy, zwłaszcza że ubarwiał je wytworami swojej fantazji.

Trzy najmłodsze dziewczyny nie rozmawiały ze sobą o snach, jakie miały w noc świętojańską. Berengaria obiecała solennie, że w przyszłym roku nazbiera prawdziwych polnych kwiatów, a Sassa prychała i nie chciała powiedzieć, kto jej się wtedy przyśnił. Siska chodziła zamyślona. Nie, ona też nie chciała ujawnić, kto ukazał jej się w roli kandydata do ręki, nigdy w życiu! W jej oczach jednak często widziało się zdumienie. W ogóle miewała ostatnio tajemniczą minę, ale to pewnie dlatego, że została wybrana do Najwyższej Rady. Zasiadały tam obie z księżną Theresą i miały wiele wspólnych tematów.

Theresa przypominała sobie ze smutkiem wszystkie noce świętojańskie, jakie przeżyła w zewnętrznym świecie. Teraz i tych, spędzonych w Królestwie Światła, też było coraz więcej. Kiedy Theresa myślała o ostatniej, zawsze przenikał ją dreszcz i biegła szybko do małego ołtarzyka z wizerunkiem Madonny, by podziękować jej za powrót ukochanego prawnuka Joriego z diabelskiej siedziby, jak nazywała Góry Czarne.

Paula przeżyła porządny wstrząs, nie tylko z powodu trudnych do zrozumienia wydarzeń nocy świętojańskiej, lecz także dlatego, że została skrzyczana. To rzeczywiście głupi pomysł nazywać się Orianą, rozumiała to teraz sama. Mogła przecież w ten sposób przyczynić się do śmierci prawdziwej Oriany. A przecież wcale tego nie chciała, Paula była przyjazną duszą i lubiła Orianę. Z opowieściami na temat swoich czarodziejskich zdolności też była ostrożniejsza, bo tutaj takie gadanie mogło mieć konsekwencje. Wszędzie aż się roiło od prawdziwych znawców magicznych sztuk, więc jej amatorszczyzna zostałaby bardzo szybko odkryta.

W królestwie elfów ponownie zaprowadzono spokój. Nikt już nie tęsknił, by wyruszyć do Gór Czarnych, mieszkańcy królestwa nie myśleli o niczym takim, pragnęli pozostać w swoim cudownym lesie.

No, może jednak był ktoś, kto tęsknił do przeprowadzki. Mała Fivrelde nieustannie dawała do zrozumienia swojemu Dolgowi Lanjelinowi, że w dużym lesie czuje się niedobrze. Źle sypia, bo w jej domu jest zimno i potwornie wieje. Dolg w to oczywiście nie wierzył, bo przecież w Królestwie Światła nie ma ani wiatru, ani przeciągów. Mała panienka z rodu elfów znajdowała setki innych wymówek, jak na przykład to, że Dolg potrzebuje kogoś, kto by go pilnował, a ona czuje się samotna i tak dalej.

W końcu pozwolił jej zamieszkać w swoim pięknym ogrodzie. Obiecał, że będą razem jadać śniadania na tarasie. Będą razem spacerować. Postawił tylko warunek, że nigdy nie wolno jej wchodzić do wnętrza domu, pragnął zachować mimo wszystko trochę prywatności.

Fivrelde była wzruszona i natychmiast się przeprowadziła, zajęła najpiękniejsze miejsce, pod oknem jego sypialni, ponieważ, jak twierdziła, Dolg potrzebuje ochrony, na wypadek gdyby zagroził mu ktoś z Królestwa Ciemności albo z miasta nieprzystosowanych. Ignorowała przy tym kompletnie fakt, że Dolg ma znakomitego obrońcę Nera. To absolutnie nie to samo.

Tak więc noc świętojańska minęła szczęśliwie dla wszystkich z wyjątkiem istot obdarzonych złymi charakterami. Potomek Feme skończył w zamknięciu. Kent został unicestwiony, paskudne pełzające stwory na górskiej ścianie straciły obiad, a wszystkie nieznane i niewidzialne bestie z Gór Czarnych musiały patrzeć, jak zdobycz wymyka im się z rąk.

Mieszkańcy miasta nieprzystosowanych uspokoili się, tam też nikt już nie tęsknił do złych gór. Znowu było jak przedtem, wszyscy się na coś skarżyli i wszyscy czuli się źle, ponieważ oni w ogóle źle się czuli. Byli to po prostu pospolici, pozbawieni wdzięku i wyobraźni ludzie, oni skarżyliby się również na Ziemi, tęsknili do obecnych warunków i mówili: „W Królestwie Światła wszystko było inaczej! Tam to dopiero było życie!”

Tego dnia, kiedy Oriana opuściła szpital w eskorcie Jaskariego, radosna, szczęśliwa i zdrowa, Indra została wezwana na spotkanie do pałacu Marca.

– No popatrz, popatrz – śmiała się Indra do siostry, która właśnie przyszła odwiedzić rodzinę. – No i nadeszła moja kolej, teraz ty jesteś zużyta i wyrzucona na śmieci.

Miranda wiedziała doskonale, że siostra ma taki właśnie sposób mówienia.

Ale rzeczywiście nadeszła kolej Indry.

Nigdy by się nie spodziewała tego, co usłyszała w pałacu. Wszyscy zebrani przyjęli ją z wielką powagą. Indra początkowo nie była w stanie rozmawiać, stojąc twarzą w twarz z tyloma ważnymi osobami.

A zadanie? Ona, jedyna ze wszystkich, została wyznaczona, by wychować wybranego chłopca, który poprowadzi ich do Gór Czarnych. Nie będzie to łatwe zadanie, mówił potężny Talornin.

Indra wtrąciła, że przecież nie wie kim jest ten chłopiec

Nie, oczywiście, że nie, nigdy go jeszcze nie spotkała. Teraz będzie musiała się wybrać w długą podróż, by go przywieźć do stolicy.

Kiedy Indra usłyszała, dokąd pojedzie, z podniecenia dostała gęsiej skórki.

Mieli jechać do nieznanych, zakazanych, południowych części Królestwa Światła.

Загрузка...