20

Gondagil, który przywykł do dzikich przestworzy i prymitywnych warunków, rozglądał się z podziwem po antyseptycznych pomieszczeniach stacji, w której odbywał kwarantannę.

Wszystko tu było takie białe, takie lśniące i czyste. Oczy młodego Warega zaczęły się przyzwyczajać do światła, ale nie chciały wierzyć temu, co widzą.

Wszyscy trzej młodzi mężczyźni oraz Czik odespali już straszną noc w Górach Czarnych. Personel stacji zachowywał się bardzo dyskretnie podczas dezynfekcji, chociaż Tsi wcale dyskretny nie był. Jori szczerze cierpiał z powodu tego, co się z nim działo, natomiast Gondagil po prostu doznał szoku.

Wtedy Jori poklepał go po ramieniu i powiedział: „Jeśli czujesz, że zaraz utracisz godność, Gondagilu, wtedy śmiech jest najlepszym lekarstwem”.

Gondagil spróbował, najpierw nieśmiało, a wkrótce potem wszyscy trzej śmiali się głośno.

Teraz siedział na krawędzi swego łóżka, a jego koledzy nadal spali. Miał na sobie biały płaszcz kąpielowy i czuł się dość niepewnie. Tamci byli przyzwyczajeni do takich rzeczy, on zaś wygłupi się jeszcze co najmniej ze sto razy. Uśmiechnął się znowu pod nosem i zauważył, że to pomaga. Zgadzał się z Jorim, że człowiek, który się zblamował i potem usiłuje za wszelką cenę zachować godność, przedstawia sobą bardzo żałosny widok. Jego przyjaciel Haram był właśnie pozbawiony poczucia humoru?

A niech tam, mogę się wygłupiać, pomyślał Gondagil. Mój szacunek do samego siebie jakoś to zniesie. Przynajmniej dopóki potrafię się z siebie śmiać. Światło połyskiwało od czasu do czasu w instrumentach i na białych, wyłożonych kafelkami ścianach. Gondagil za nic na świecie nie odważyłby się dotknąć żadnego aparatu. Myślał jednak z dumą, jak pięknie manewrował gondolą „po kilku zawstydzających pomyłkach”, z czasem nauczy się z pewnością wszystkiego. To będzie jego cel.

Weszła jedna z kobiet, Gondagil pospiesznie poprawił płaszcz kąpielowy na kolanach, chociaż nie było takiej potrzeby, ubranie sięgało aż do ziemi.

Podała mu taki mały aparacik, jaki kiedyś widział u Mirandy.

– Telefon do Gondagila. Proszę bardzo – powiedziała przyjaźnie. – Możesz wejść do tego małego pokoiku obok, wtedy moja obecność nie będzie ci przeszkadzać.

Co się z tym robi? myślał, kiedy został sam. Jak to się trzyma? Spróbował unieść aparat w górę.

– Halo? – odezwał się niepewny głos, choć Gondagil nikogo nie widział.

– Mi… Miranda? – szepnął, czując, że oblewa go fala gorąca. – Czy to ty?

– Oczywiście! Och, Gondagil!

Słyszał, jak bardzo jest wzruszona.

– Jestem tu, w Królestwie Światła – odparł z dumą.

– Tak, słyszałam już o tym. Pozwolono mi do ciebie zadzwonić, bo wiesz, wiesz… przez telefon nie zarażasz… – głos jej się załamał.

– Nie zarażam? – roześmiał się Gondagil. – Przecież ty i ja byliśmy wiele razy tak blisko siebie!

– Tak, wiem. Ale ja też musiałam przejść kwarantannę, kiedy wróciłam do królestwa. Wszyscy muszą.

– Tak, Jori mi wytłumaczył.

O rany, dlaczego tracą czas na takie głupstwa?

– Mirando, będę tutaj musiał zostać jakiś czas.

– Wiem. Ale możemy ze sobą rozmawiać w ten sposób. Wiele razy w ciągu dnia, jeśli zechcesz. Zostawię ci swój numer telefonu. Zapiszesz sobie?

Zapiszesz? O co jej chodzi?

– Tak – skłamał i starał się zanotować w głowie, to co mówiła. Poprosił, by powtórzyła liczby jeszcze raz, stwierdził, że zapisał błędnie. Teraz zapamiętał numer i postanowił, że nigdy go nie zapomni.

Pisać? Czytać? Musi się tego nauczyć jak najszybciej!

Jori.

Resztę dnia Gondagil spędził częściowo przy telefonie, częściowo z Jorim, zeszytem i ołówkiem. I Jori, i Tsi obiecali, że nie wygadają i że będą kontynuować lekcje również po zakończeniu kwarantanny.

Trochę godności musiał przecież zachować. Śmiali się serdecznie wszyscy razem, kiedy to powiedział. Rozpoczął bardzo pożyteczną naukę.


Dolg zrobił tak, jak radziła Siska: koncentrował się i szukał telepatycznego kontaktu. Nie było to takie łatwe, ponieważ w Królestwie Światła roiło się od elfów i innych istot natury, nie mówiąc już o ludziach, Lemurach, Obcych, Madragach i wszystkich innych. W tym przypadku zwierząt nie należało wyłączać.

Dolg miał jednak przeczucie, że wezwania pochodzą od niewidzialnych.

Może to błąd mówić o wezwaniach. Ale ktoś chciał mu coś powiedzieć, zabrakło mu jednak odwagi.

Dlaczego akurat jemu? Dlaczego ten ktoś nie szuka kontaktów z Markiem, Mórim albo z Ramem? Albo z którymś z potężnych Obcych?

Dolg próbował wyróżnić grupę, z którą miał nawiązać kontakt. Ograniczyć liczbę istot, wyeliminować zbędne. Odsiał wszystkich, których z całą pewnością sprawa nie mogła dotyczyć. Kto utrzymywał z nim specjalne kontakty?

Jakaś lękliwa dusza…

Kiedy już wyrzucił z myśli tych, którzy nie mogli tu wchodzić w rachubę, postanowił wysyłać specjalną informację, że ten ktoś, kto chciałby z nim porozmawiać o czymś, co mu leży na sercu, będzie powitany serdecznie. Nikt nie powinien się niczego lękać.

Potem już nic więcej zrobić nie mógł. Pozostawało tylko czekać.

Zdecydował się wyjść poza ludzkie siedziby, by temu, kto poszukiwał z nim kontaktu, ułatwić zadanie. Poszedł do lasu elfów, do miejsca, o którym wiedział, że niewidzialne istoty mają zwyczaj się tam zbierać na swoje uroczystości.

Usiadł w zielonym cieniu i czekał. Zmobilizował całą swoją życzliwość i kierował ją na owo niepewne stworzenie, które go poszukiwało.

Nie trwało długo, a zauważył, że nie jest sam. Wobec tego jeszcze intensywniej przekazywał swoją informację: Nie ukrywaj się, daj się poznać, witam cię serdecznie, mój przyjacielu!

Nagle usłyszał delikatny szmer przy swoim ramieniu…

Czy to jeden z maleńkich elfów?

Coś dotknęło jego kieszeni na piersi.

Informacja dotarła do niego w postaci stukania w mózgu.

– To ty? Moja mała przyjaciółka z Gjáin! Nie wiedziałem, że znajdujesz się w Królestwie Światła! Czy możesz mi się ukazać?

Mała panienka z rodu elfów wyszła z cienia, a on wziął ją i ostrożnie posadził na swojej dłoni. Uśmiechała się skrępowana, ale rozpromieniona wpatrywała się w swego idola.

– Jak dobrze znowu cię widzieć – rzekł Dolg ciepłym głosem. – Ale ja nawet nie wiem, jak ci na imię.

– Fivrelde – szepnęła bez tchu.

– Świetnie do ciebie pasuje, mój mały motylku. Czy to ty mnie szukałaś?

– Tak – westchnęła, rozdygotana. Musiała odkaszlnąć. – Wydaje mi się, że coś widziałam, ale nie odważyłam się nikomu tego powiedzieć, bo jestem taka maleńka i głupia.

– Maleńka jesteś naprawdę, ale głupia? Nie. Czyż ty i ja nie dokonaliśmy razem wielkiego czynu? Bez twojej pomocy nigdy bym nie znalazł farangila, dobrze o tym wiesz.

Słuchała tego z przyjemnością. Śmiała się od ucha do ucha.

– No, a co chcesz mi teraz opowiedzieć, o co chcesz zapytać?

Fivrelde rozsiadła się wygodnie we wgłębieniu jego dłoni, tuż przy palcach wskazującym i środkowym, i wpatrywała się w Dolga z powagą. Jej głosik był tak delikatny i dźwięczny, jak szum pokrytych szronem traw na wietrze.

– Ty wiesz, Lanjelin, że bliskość dwóch szlachetnych kamieni dała mi specjalne zdolności.

– Oczywiście. Ale co masz na myśli?

– To, że widzę więcej niż moi krewniacy.

– Wspaniale! I co widziałaś?

Fivrelde wciągnęła głęboko powietrze, by się opanować. Dolg podparł ją kciukiem. Ostrożnie, by nie połamać kruchych skrzydełek.

– No więc, to było, zanim ty przybyłeś do Królestwa Światła, Lanjelinie. Strasznie rozpaczałam, że ciebie tu nie ma, bo byłeś moim najlepszym przyjacielem i przeżyliśmy razem tyle pięknych rzeczy.

– Najpiękniejszych, jakie mi się przydarzyły – potwierdził z powagą.

Maleńka panienka zarumieniła się i spuściła oczka, uszczęśliwiona jego słowami.

– No i, widzisz, którejś nocy byłam razem z innymi elfami w lesie. Widzieliśmy, jak ci młodzi ludzie żeglują po Złocistej Rzece, i chcieliśmy się dowiedzieć, co zamierzają.

– Ach, to było wtedy! Tak, pamiętam bardzo dobrze, ojciec, Marco i ja też tam poszliśmy! To było tej nocy, kiedy przybyliśmy do Królestwa Światła.

– No właśnie! No i, zanim ty przyszedłeś, obserwowaliśmy z lasu gromadkę bezmyślnej młodzieży. Widzieliśmy, jak pomogli małej, biednej dziewczynce przedostać się przez dziurę w murze.

– Małej Sisce, tak. Zrobili coś absolutnie niedozwolonego, rozcięli mur, ale dzięki temu ją uratowali.

– Tak. My, elfy, byliśmy przerażeni ich zachowaniem, a potem, kiedy bestie tłoczyły się do środka, przeraziliśmy się tak bardzo, że uciekliśmy. Wtedy jednak przyszedłeś ty, Lanjelin, a ja odwróciłam się i poszłam za tobą. Och, byłam taka szczęśliwa. Nie wierzyłam już, że jeszcze kiedykolwiek tak się będę cieszyć!

Wyglądało na to, że opowiadanie dobiegło końca.

– No i co? – rzekł Dolg z zaciekawieniem. – Co takiego wtedy zobaczyłaś?

Mała panienka podskoczyła na jego dłoni tak, że on sam również drgnął.

– Co? Och, nie, zapomniałam teraz o tej strasznej sprawie. No więc, to się stało, zanim ty i twoi przyjaciele przybyliście, by ratować młodych. To było wtedy, kiedy bestie przedostawały się tłumnie do środka.

Wróciła we wspomnieniach do tamtej chwili i znowu zadrżała.

– Pojawiło się coś jeszcze…

Dolg czekał.

– Tak?

Fivrelde spojrzała mu głęboko w oczy.

– Nie mogę ci powiedzieć, co to było, Lanjelinie. Ale kiedy wszystkie bestie weszły już do środka, pojawiło się za nimi coś innego. Jakiś… coś w rodzaju ślizgającego się cienia, co wiło się ponad górną krawędzią otworu w murze, przesunęło się i mknęło dalej, pełznąc pomiędzy korzeniami i kamieniami w głąb Królestwa Światła. Widziałam, że pełznie błyskawicznie, czasem wspina się na drzewo, przeskakuje na następne i znowu zsuwa się na ziemię. W końcu zniknęło w głębi kraju, pomiędzy wzgórzami.

– Jak wąż?

– N-n-iee – rzekła z wahaniem. – To było większe i paskudniejsze. Coś w rodzaju prymitywnego człowieka, chociaż kształty miało niewyraźne. Jakaś taka szaroczarna masa, rozciągała się i kurczyła, pełznąc przed siebie.

Dolgowi przyszło do głowy porównanie.

– Jak Sigilion?

– Słyszałam o Sigilionie, człowieku-jaszczurze – powiedziała panienka z powagą. – Nie, to nie on. To było jakby bardziej niekonkretne. (Piękne słowo, z którego mała musiała być dumna).

Dolg zastanawiał się, a panienka z rodu elfów patrzyła na niego ufnie i z podziwem.

– Fivrelde, czy kiedyś później widziałaś jeszcze tego cienia?

Ożywiła się.

– Na początku widywałam to często, jak węszyło w lesie elfów, ale zawsze bałam się tak samo. Potem zniknęło. Nie widziałam go bardzo długo.

– Czy w jakiś sposób łączysz z nim ten nieprzyjemny nastrój, jaki zapanował wśród elfów? To, że tęsknicie, by wyruszyć do Gór Czarnych?

– Ja nie tęsknię do nich, Lanjelinie, o, nie, chcę zostać tutaj, gdzie ty jesteś. O innych też nie można powiedzieć, że tęsknią. Oni są jakby przez coś zmuszani, by chcieli tam pójść.

– Rozumiem. Bardzo mądrze to sformułowałaś, Fivrelde. Wiesz co, myślę, że oboje, ty i ja, powinniśmy odwiedzić mego przyjaciela Marca.

– O, o, och – szepnęła Fivrelde przejęta.


– Dolg, skąd wziąłeś tę śliczną panienkę? – rzekł Marco swoim najłagodniejszym głosem, kiedy zobaczył, kto siedzi na ramieniu przyjaciela.

Tym razem Dolgowi towarzyszył również Nero, pies i Fivrelde zostali przyjaciółmi od chwili, gdy tylko Dolg wyjaśnił Nerowi, że nie wolno witać się tak gwałtownie z tak małym stworzeniem. Marco i Nero byli przyjaciółmi od dawna, pies czuł się tu jak u siebie w domu, ułożył się więc na najlepszym dywanie, nie zwracając uwagi na to, o czym rozmawiają ludzie. Gdy Marco usłyszał, co Fivrelde miała do powiedzenia, natychmiast wezwał Rama, który znajdował się akurat w Sadze i dlatego dołączył do nich w ciągu niewielu minut.

– Bardzo interesujące – stwierdził Ram. – Czy wiesz, Marco, o co tu chodzi?

– Myślę, że wiem – odparł urodziwy książę. – Czy ty sam nie mówiłeś wczoraj, że w mieście nieprzystosowanych panuje dziwny niepokój?

– Owszem, zgadza się. Teraz jest już znacznie spokojniej, ponieważ przeprowadziliśmy oczyszczanie, mieliśmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Rozmawiałem jednak z kilkoma tamtejszymi mieszkańcami, twierdzą oni, iż niektórzy osadnicy chcą opuścić Królestwo. Jakby coś wzywało ich do Gór Czarnych. Obiecuje im się, że droga w góry jest bezpieczna.

– Zdaje mi się, że te same słowa słyszałem już wcześniej – rzekł Marco z ponurą miną. – Fivrelde, czy to nie w okolicy miasta nieprzystosowanych zniknęła twoja paskudna istota, kiedy opuściła wasz las? Musi się znajdować właśnie tam, bo tu do nas jeszcze nie dotarła.

– Ty z pewnością wiesz o tej istocie coś więcej, Marco – rzekł Dolg spokojnie.

Marco westchnął.

– To możliwe. Znacie wszyscy rzymską boginię Famę, prawda?

– Inaczej Pogłoska – rzekł Dolg. – Ale przecież Fama to alegoria. Wymyślona bogini. Stworzyli ją poeci, Wergiliusz i Owidiusz.

– Tylko że teraz prawdopodobnie chodzi nie o Famę Rzymian, lecz o Feme Greków. O istotę z ludowych wierzeń, czyli bardziej prawdziwą niż Fama. Sami wiecie, że znamy różne istoty pochodzące z ludowych wierzeń, i traktujemy je jak naprawdę istniejące.

– No, nieźle – rzekł Ram sucho.

– Fama wędruje po niebie i rozsiewa wokół siebie najrozmaitsze pogłoski. Feme jest bardziej ostrożna. Wciska się do ludzkich myśli. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy tutaj mieli do czynienia z Feme. Dziękuję ci, Fivrelde – rzekł Marco i pogładził delikatnie małą istotę po złocistych włosach. – Szczerze i serdecznie ci dziękujemy za okazaną czujność. Wiesz, kiedy owa zła istota zrobi co trzeba w mieście nieprzystosowanych, bez wątpienia przyjdzie tutaj do nas. Do stolicy i innych miast Królestwa Światłości.

– Nie odważyłabym się niczego powiedzieć, gdybym nie miała Lanjelina – szepnęła zawstydzona. – Właściwie w ogóle nie odważyłabym się zabrać głosu, ale my dwoje jesteśmy przyjaciółmi.

Ram uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał.

– Ta cała Feme jest prawdopodobnie wysłanniczką z Gór Czarnych, ma odmienić uczucia ludzi i innych istot. By ich przekonać, że mogą bezpiecznie przejść przez dolinę. Kiedy więc Gondagil oraz Niemcy mówią, że nie pamiętają, kiedy dowiedzieli się o przejściu – uważają, że musiało się to stać kiedyś w dzieciństwie – to mówią prawdę, a zarazem się mylą. Feme mogła do nich przyjść całkiem niedawno. A może kilka lat temu. Gondagil opowiadał przecież o wiedzy, którą, jak mu się zdawało, odziedziczył po swoim dziadku. Może dziadek słyszał o tym parę lat temu i przekazał pogłoski Gondagilowi, nie zdając sobie sprawy z tego, że sam dopiero co się o tym dowiedział. A może Gondagil słyszał wszystko sam. Sądzę, że Feme potrafi tak zamącić uczucia człowieka, że traci on poczucie czasu.

– Zapewne – rzekł Marco. – Czyżby to oznaczało, że Królestwo Światła jest cierniem w oku mieszkańców Gór Czarnych? Że chcą oni je zająć, a przynajmniej zniszczyć?

– To brzmi prawdopodobnie – odparł Ram. – W takim razie przekazuję wam trzem, znającym się na czarach, Marcowi, Dolgowi i Móriemu, prośbę, byście korzystając z pomocy Fivrelde spróbowali odnaleźć Feme i unieszkodliwić ją.

Wszyscy kiwali głowami. Chociaż wszyscy mieli różne zastrzeżenia. W jaki sposób można unieszkodliwić pogłoskę?

W drodze do domu Fivrelde była tak podniecona, że Dolg obawiał się, by nie dostała gorączki

– Och, i ja będę mogła być z wami – mówiła, jąkając się. – Będę uczestniczyć w wypełnianiu zadania. To będzie moje drugie wielkie zadanie, prawda, Lanjelin?

Dolg zapewniał ją, że tak właśnie jest i że bez niej by sobie nie poradzili.

Maleńka panienka była z dumy czerwona niczym różyczka.

– Tak, bo inne elfy o niczym nie wiedzą. One by ci nie pomogły, Lanjelinie, one o niczym nie wiedzą.

– No, no, nie trzeba być takim pewnym siebie – uśmiechnął się Dolg. – Jeszcze nie pojmaliśmy Feme. Ale wspaniale będzie współpracować z tobą, znowu zrobić coś pożytecznego, prawda?

Fivrelde też tak uważała. Zgadzała się ze wszystkim, co mówił Dolg.

Dotarli do jego domu, który był wyraźnie mniejszy niż dom Marca. Dolg zapewniał ją, że taki właśnie chce mieć, ponieważ nie jest księciem, a Marco przewyższa go pod różnymi względami.

Wzrok Fivrelde mówił, że nikt pod żadnym względem nie przewyższa Lanjelina.

Dolg miał tyle do zrobienia, że podziękował małej za towarzystwo i poprosił, by powróciła do niego niedługo. Zapewniał, że było mu bardzo miło gościć ją tutaj.

Elfy nie mają poczucia czasu, nie znają w ogóle takiego pojęcia. Nim minęła godzina, mała panienka wróciła do Dolga.

Загрузка...