27

Gondagil czekał na nią na skraju lasu.

Miranda szła ku niemu z bijącym sercem. W dalszym ciągu posiadali zdolność jasnowidzenia, ale dokoła panował spokój, nigdzie nie było widać ani elfów, ani w ogóle nikogo.

Bardzo dobrze!

Miranda nie miała ochoty być obserwowana w chwili, kiedy spotyka miłość swego życia.

Długo musieli walczyć o siebie nawzajem. Musieli pokonać wielkie niebezpieczeństwa. Mimo to nigdy nie denerwowała się tak jak teraz. Wiedziała, co się stanie, to było nieuniknione, ona jednak bała się bardzo. Wciąż miała wątpliwości, czy powie to, co trzeba, czy się sprawdzi, czy cała sprawa nie zakończy się fiaskiem…

Cóż, zachowywała się mniej więcej tak, jak większość dziewcząt zachowywała się przez stulecia.

Gondagil uśmiechał się do niej. Początkowo trochę niepewnie, ale kiedy odpowiedziała mu uśmiechem, jego twarz się rozjaśniła. Wziął ją za rękę.

– Chodź, pokażę ci swój dom!

Miranda poszła za nim bez słowa. Ogarnął ją lęk, że wzbudzi jego pragnienia już tutaj, w tym pięknym lesie, za nic nie chciała, by różne ciekawskie elfy stały i przyglądały im się w najbardziej intymnej chwili. Może istoty natury same uległyby nastrojowi…

Nie, nie wolno przywoływać takich fantastycznych obrazów!

W milczeniu szli przez las, po miękkiej trawie, pod szumiącymi liściastymi drzewami. Żadne nie powiedziało ani słowa. Napięcie było zbyt wielkie, a jednocześnie nastrój tak piękny, że nie chcieli go zepsuć.


W szpitalu dwóch lekarzy rozmawiało z Ramem.

– To się na nic nie zda – mówił ordynator. – Teraz mamy już wyniki wszystkich badań Oriany. Nie będziemy w stanie jej uratować, nasz szpital nie posiada takich środków, a poza tym jest za późno.

– Szkoda – powiedział Ram. – To taka piękna kobieta, bardzo szlachetna.

Drugi lekarz wtrącił ostrożnie:

– Mamy jeszcze jedno wyjście…

– Wiem – rzekł Ram. – Waśnie o tym myślę.

– O którym z nich?

– Nie o Marcu – oznajmił stanowczo Ram. – On by mógł, sądzę jednak, że nie powinniśmy wykorzystywać jego zdolności zbyt często. Tylko w wyjątkowych przypadkach, takich jak dzisiaj eliminacja tego rozsiewacza plotek.

– No, a czarnoksiężnik?

Ram wahał się.

– Nie wiem, czy jego siła tutaj wystarczy. Nie, ja myślałem raczej o Dolgu…

– Ja również. Ale i on musi mieć środki pomocnicze.

– No właśnie. Wiemy wprawdzie także, że kilku Obcych posiada nieznane możliwości, ale nie możemy ich nawet o to zapytać. Nie mamy prawa. Mogę natomiast porozmawiać ze Strażnikiem Słońca na temat niebieskiego szafiru. Zapytam, czy go nam pożyczą.

– Jest tylko jeden człowiek, którego polecenia kamienie wypełniają.

– Dolg, tak. Natychmiast tam idę. – Stał jeszcze przez chwilę, nim odszedł. – Jest też parę innych spraw, które muszę załatwić.

– Jakie to sprawy? – spytali lekarze.

Ram patrzył na nich z zatroskaną twarzą.

– Chodzi o tego Kenta. Zdołał nam się wymknąć. Wkrótce go jednak złapiemy. No i ten wybrany… Musimy przyśpieszyć podróż do Gór Czarnych, a ten drań nie jest jeszcze gotowy. – Nagle rozjaśnił się w szatańskim uśmiechu. – Wydaje mi się jednak, że wiem, komu zlecę to zadanie. Myślę, że znam kogoś, kto potrafi dać sobie radę z takim małym diabłem.

Potem wyszedł, podśpiewując coś pod nosem.


Przejściowe mieszkanie Gondagila mieściło się w małym leśnym domku na wzgórzu. Zresztą właściwie trudno mówić o wzgórzu, było to tylko lekkie wzniesienie w płaskim na ogół krajobrazie. Oko Nocy i większość Indian też mieszkali w okolicy, nie był to jednak żaden ponury rezerwat, przenieśli się tutaj, bo nie najlepiej czuli się w miastach.

– O, jaki śliczny mały domek – zawołała Miranda zachwycona. – Chętnie bym tu zamieszkała!

– Dom jest niewielki – rzekł Gondagil z dumą, jakby to on był jego właścicielem. – Ale widok stąd rozciąga się naprawdę piękny. I jestem tutaj swobodny. Indianie znajdują się daleko poza zasięgiem mojego wzroku.

Moglibyśmy zbudować większy dom, myślała Miranda.

– Wiesz, ja mieszkam w tym samym domu, co ojciec i Indra – rzekła głośno. – Każde ma swoje mieszkanie, ale tutaj wydaje mi się znacznie lepiej.

Gondagil zamierzał pokazać jej całe domostwo, ale zdążył zademonstrować tylko tacę, na której przygotował coś, czego nie zdołała zidentyfikować, ponieważ w korytarzu pomiędzy kuchnią a pokojem dziennym przestał nad sobą panować. Nagle Miranda stwierdziła, że znowu została przyciśnięta do ściany, pocałunki Gondagila świadczyły, iż od kiedy się rozstali, płonął z tęsknoty. Teraz z pewnością weźmie mnie na ręce i zaniesie do sypialni, pomyślała. Tak przynajmniej powinien zrobić, ale jak mu o tym powiedzieć, by nie urazić jego męskiej dumy?

Co tam, do diabła z konwencjami, trzeba brać, co los daje, zdecydowała.

I postąpiła tak, jak jej serce podpowiadało. Jednym ruchem ściągnęła z siebie ubranie i rzuciła je na podłogę, wciąż w tym wąskim korytarzyku, a potem już ani ona, ani Gondagil nie wiedzieli, gdzie się znajdują, Miranda starała się pokazać mu, że usta nie są jedynym miejscem, które może całować, stwierdziła, że jego skóra jest rozpalona, że Gondagil nie potrafi już czekać. Tylko jeden jedyny raz, kiedy zdejmował z siebie ubranie, zamarł na moment i popatrzył na nią.

– Nie chcę zachowywać się jak Haram – szepnął udręczony. – Nie jestem bestią. Wyobrażałem sobie to tak pięknie. Marzyłem, że wszystko odbędzie się powoli, z wielką czułością i miłością do ciebie.

Miranda odgarnęła mu włosy z czoła.

– Ty nigdy nie będziesz jak Haram. Ja sama tego chcę, Gondagilu. Chcę cię mieć, ponieważ do siebie należymy. Jesteś moim pierwszym, podobnie jak ja twoją pierwszą.

Wtedy uśmiechnął się z ulgą, nie potrzebowali już więcej słów. Miranda drżącymi rękami pomogła mu zdjąć koszulę tak, by mogła dotykać go całym ciałem, a on bez trudu znalazł do niej drogę.

Początkowo był rzeczywiście dość ostrożny, w swoim oszołomieniu zdołał zachować troskliwość o nią. Była mu za to wdzięczna, bo przecież niełatwo jest początkującej kobiecie nie odepchnąć kochanka, kiedy ból przeszywa niczym ostrze noża.

Później żadne nie zastanawiało się, czy dobrze się sprawili. Było, jak było, miłość, oddanie, czułość wystarczą za wiele.

Po dziesięciu minutach, kiedy sztorm przycichł, Miranda poprosiła, by pomógł jej wstać. Próg boleśnie uwierał ją w plecy.

Gondagil czynił sobie wyrzuty, że zachował się tak gwałtownie, naprawdę nie miał takiego zamiaru.

– Gdybyś był łagodny i cierpliwy, nie byłbyś sobą – uśmiechnęła się Miranda. – Ty jesteś Gondagil, i w takim właśnie się zakochałam. Takiego chcę mieć.

Wtedy on znowu wziął ją w ramiona.

– Teraz mogę powiedzieć, że dostałem od życia wszystko – rzekł cicho. – Absolutnie wszystko!

Загрузка...