15

Spojrzeli obaj w stronę, skąd wydobywał się ten zdumiewający dźwięk, i w oddali mignął im pyszczek wiewiórki wystający zza skały. W tym akurat miejscu skała była pochylona, więc nie mogli zobaczyć więcej. Ale i tak widzieli wystarczająco dużo.

– Ach, Czik, czy to naprawdę ty? – zawołał Tsi z radością, a zarazem rozpaczą w głosie. – Myślałem, że już nigdy więcej cię nie zobaczę, o, jak się cieszę, że żyjesz! Ale nie wolno ci tutaj przychodzić! Czy ty tego nie rozumiesz, oni mogą porwać także ciebie, uciekaj jak najszybciej, szybko, szybko, to niebez…

Jori, do którego słowa Tsi docierały dzięki aparatowi językowemu Madragów, przerwał potok okrzyków przyjaciela:

– Zamknij się! Czy nie słyszysz, że on chce coś powiedzieć?

Nerwy Joriego były napięte niczym struny. Może właśnie dlatego odezwał się tak niegrzecznie. Sytuacja była przecież nieznośnie denerwująca.

Tsi umilkł i zaczął słuchać, coraz bardziej zakłopotany.

– Możemy zostać uratowani? Jeśli zejdziemy jeszcze trochę niżej? Ale przecież to śmiertelnie niebezpieczne, wtedy oni znajdą się bliżej nas! Nie, Czik, ty nie możesz nas uratować. Ratuj siebie, błagam cię!

Jori był wzruszony troską Tsi o wiewiórkę, ale zareagował bardziej rozsądnie.

– Mówisz poważnie, Czik? – spytał. – Że mamy zejść w dół? I że mamy się śpieszyć, zanim oni podejdą zbyt blisko? Chodź, Tsi!

Pociągnął za sobą opierającego się z całych sił towarzysza w dół skalnej półki, wprost do miejsca, gdzie zatrzymały się obrzydliwe bestie.

– Szybko! Szybko! – parskał Czik.

– Nie możemy, one tam przecież są, pożrą nas natychmiast! – zawodził Tsi-Tsungga.

– Milcz! – syknął Jori. Próbował zrozumieć parskanie Czika. – „Duży, sympatyczny mężczyzna – przekazywała wiewiórka. – On życzy nam dobrze”. Dziękuję, dziękuję, Czik!

– Nie możemy schodzić w dół, nie możemy – powtarzał rozpaczliwie Tsi.

– A czy mamy jakiś wybór? – syknął Jori. – Jak myślisz, jak długo wytrzymamy tutaj na górze?

Brutalnie szarpnął przerażonego elfa.

Tsi spojrzał poprzez krawędź skały, by zobaczyć, czy nie lepiej skoczyć w dół, ale stwierdził, że to by oznaczało natychmiastowy koniec.

Wspinać się po skale w górę też nie mogli, już tego próbowali, aż pozdzierali sobie paznokcie, a palce i kolana broczyły krwią.

– Jaki mamy wybór? – powtórzył Jori.

O, jak to dobrze, że jest przy mnie Jori, ale czy on naprawdę uważa, że powinniśmy posuwać się ku tym potworom z otchłani? zastanawiał się Tsi.

– No, chodź już! Nie wahaj się, nie rozmyślaj!

Tsi nie odpowiedział. Wstydził się, że się tak potwornie boi, kiedy Jori jest odważny, ale on jako dziecko natury nie umiał maskować swych uczuć. Zawsze był otwarty. Okazywał radość, zapał, żal, gniew, miłość, lęk… Nigdy nie potrafił tego ukryć. Teraz był śmiertelnie przerażony, że zostanie pożarty przez te potworne stworzenia, i nie znajdował żadnej ochrony przed tym strachem. Okazywał jedynie troskę wiewiórce, swemu najlepszemu przyjacielowi

Jori bał się co najmniej tak samo. Jego jednak, jako człowieka, od dzieciństwa uczono sztuki panowania nad sobą. Nie był pewien, czy zawsze płynie z tego pożytek, tutaj jednak mógł przejąć dowodzenie i stanowić oparcie dla zupełnie zagubionego Tsi-Tsunggi.

Znaleźli się na dole na wysuniętym skalnym uskoku. Ale ohydne monstra niemal równocześnie znalazły się tuż przy nich.

Czik zbiegł w podskokach na dół. Tsi patrzył oniemiały, nagle stwierdził, że wiewiórka jest przywiązana liną.

Nie było czasu na gadanie. Jori i Tsi odwiązali Czika, Tsi posadził go sobie na ramieniu, tymczasem Jori przewiązał siebie i Tsi końcem liny. Musieli ratować się jednocześnie, innej możliwości nie było. Tsi zobaczył wstrętną łapę, chwytającą się krawędzi skały, nie wiedział, czy to z rozpaczy, czy ze śmiertelnego strachu, ale z całych sił kopnął upiorną wychylającą się gębę. Nie pomyślał, jak wiele ryzykuje, bestia mogła go przecież złapać za nogę.

Długie pazury puściły skalną krawędź, ale przyssawki trzymały się mocno, więc chłopcy zdążyli zobaczyć długi, żółtobiały brzuch chudego stwora, zanim pazury znalazły nowe oparcie.

Wtedy jednak oni obaj i wiewiórka zostali już poderwani ze skalnej półki i dyndali w powietrzu, jeśli ich ciała nie odbijały się z głuchym łoskotem od skały. Jori obawiał się, że będą musieli wspinać się sami po takiej cienkiej i gładkiej linie, co wydało mu się prawie niemożliwe, okazało się jednak, że ktoś podnosił czy też ciągnął ich w górę. A może to lina sama z siebie się kurczyła? Na to wyglądało.

– Czyżby to sznur elfów? – krzyknął Jori. – Jakim sposobem się tutaj znalazł?

W chwilę później uzyskał odpowiedź. Odprowadzani nieznośnym rykiem rozczarowania docierającym z dołu byli unoszeni ponad łańcuchem gór, pomiędzy ostrymi niczym igły szczytami. Lina została zamocowana wokół takiego właśnie szczytu, a obok stała wysoka, bardzo silna postać i wciągała ich z wysiłkiem. Był to milkliwy wojownik o blond włosach, prymitywnie ubrany, ale o niezwykle ujmującym wyglądzie mimo kanciastych rysów twarzy. Wkrótce Jori i Tsi z Czikiem znaleźli się na bezpiecznym gruncie.

– Czy to sznur elfów? – zapytał Jori. – W takim razie ty musisz być Gondagil.

Jakiś jasny błysk, który mógł być nieśmiałym uśmiechem, pojawił się na surowym obliczu.

– Tak właśnie myślałem! Wyglądasz dokładnie tak jak mężczyzna, w którym Miranda może się zakochać.

Brwi tamtego uniosły się w górę.

– To był komplement – wyjaśnił pospiesznie Jori. – I… Wybacz, że mówię to dopiero teraz: dziękujemy. Dziękujemy za ratunek. Nic nie mogło nam sprawić większej radości.

Tsi kiwał głową, choć minę miał nieco naburmuszoną.

– Gondagil? W takim razie powinienem być o ciebie trochę zazdrosny. Ale nie jestem. Skończyłem już z taką małostkowością – oznajmił uroczyście ze śmiertelnie poważną miną.

Imponujący Wareg spojrzał na Joriego, który, jego zdaniem, był z tych dwóch bardziej inteligentny.

– Miranda? Czy ona…?

– Miranda jest bezpieczna – zapewnił go Jori. – Na pewno wyzdrowieje.

Opuścili Królestwo Światła, zanim Miranda odzyskała świadomość, nie mieli pojęcia, jak się teraz czuje. Ale słowa pociechy zawsze są mile widziane, więc Jori ich nie żałował. Ratunek nadszedł tak szybko i nieoczekiwanie, że Tsi i on jeszcze nie do końca zrozumieli, co się stało. Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste. Jakby oglądał film.

Rozwiązując linę, Gondagil popatrzył na chłopów i powiedział:

– A ty musisz być Tsi-Tsunggą? Miranda mówiła o tobie.

– Naprawdę? – rozjaśnił się Tsi. – A co mówiła?

– Że wyglądasz tak, jak wyglądasz – odparł Gondagil krótko. Nie miał teraz ochoty wdawać się w bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Zwrócił się do drugiego chłopca. – A ty kim jesteś?

– Jori Nie słyszałeś o mnie?

Gondagil dostrzegł rozczarowanie w oczach młodzieńca, rzekł więc krótko:

– Słyszałem.

Chociaż nie był tego całkiem pewien. Miranda miała tak wielu przyjaciół, nie był w stanie spamiętać wszystkich.

– Idziemy!

Ruszyli za nim. Prowadził ich poprzez ostre, strome szczyty. Tsi spoglądał przerażonym wzrokiem na groźny, poszarpany górski krajobraz pod ciemnym, ołowianoszarym niebem. Nieskończenie daleko stąd dostrzegał cudowną poświatę nad Królestwem Światła, był bliski płaczu, gdy uświadomił sobie, jak ogromna odległość dzieli ich od domu.

Ale przecież zostali uratowani!

– Musimy stąd uciekać – rzekł Gondagil. – Tamci pewnie ciągle się wspinają.

Na te słowa Tsi podskoczył wysoko i wydał z siebie pełne niepokoju gdakanie. Przyspieszył też kroku. Jeśli „oni” weszli tak wysoko na górę, to muszą pewnie bardzo szybko biegać po płaskim podłożu?

– Musimy ci jak najgoręcej podziękować, Gondagilu – powiedział Jori, a Tsi pospieszył z zapewnieniami, że on też dziękuje. Jori mówił dalej: – Uratowałeś nam życie, ty i Czik. Nie rozumiem jednak, w jaki sposób dostaliście się tutaj i nikt was nie zatrzymał, a my nie mogliśmy przejść?

Gondagil wytłumaczył im, że zły, wsysający wszystko ciąg powietrza znajduje się tylko w zagłębieniu, które właśnie opuścili.

– Aha, ten potężny odkurzacz – rzekł Jori. – Rzeczywiście sam też tak myślałem. Zastanawiam się tylko, gdzie on ma swoje źródło. Ale nie chcę tego badać. Absolutnie nie! No dobrze, powiedzcie nareszcie, w jaki sposób dostaliście się tutaj tak szybko?

Gondagil okrążył jedną z tych okropnych skał i pokazał palcem.

– Spójrz tam.

– Moja gondola! – zawołał uszczęśliwiony Tsi-Tsungga. – Najpierw Czik, mój najlepszy przyjaciel, a teraz gondola. Czy to może być prawda?

– Bardzo trudno tym kierować – rzekł Gondagil przepraszającym tonem. – Kilka razy zły prąd o mało nas nie wessał. (To dziwne, że kiedy mówię o wiewiórce i o sobie, zawsze używam słowa „my”. Ale Czik jest rzeczywiście bardzo uczłowieczony. I lepszy niż wielu ludzi, pomyślał Gondagil). Poza tym gondola raz po raz uderzała o skały. Nie wiedziałem nic o tym tutaj – dodał, wskazując na przyciski na tablicy rozdzielczej.

Chłopcy wyrazili podziw, że w ogóle potrafił uruchomić pojazd. Naprawdę im zaimponował. Gondagil wolał nie wspominać o tym, jak przeorał zarośla, ani o zderzeniu z ziemią nieco później, kiedy Czik i on sam wylądowali głowami w dół na twardych kamieniach, ani o tym, jak wypróbowywał aparaturę do mierzenia wysokości i utrzymywania pojazdu w pozycji poziomej. Uznał, że nieważne są również problemy, jakie miał przy lądowaniu.

Musiał wytłumaczyć chłopcom, w jaki sposób znalazł najpierw Czika, czy też w jaki sposób Czik znalazł jego, a później gondolę, po czym wszyscy wsiedli do pojazdu.

– To wszystko z łatwością zostanie naprawione – mruknął Jori, chcąc pocieszyć Tsi, ponieważ gondola rzeczywiście nie prezentowała się najlepiej. W każdym razie z zewnątrz. Wyglądało na to, że silnik i wszystkie urządzenia lepiej zniosły tamtą podróż.

Unikali siadania w najbardziej uszkodzonych miejscach. Jori stał przez chwilę i rozglądał się wokół po tym przerażającym świecie, widział teraz lepiej i dalej niż przedtem. Dostrzegał poszarpane ostre skały o groteskowych kształtach, na które poprzednio nie zwrócił uwagi. Panujący tu mrok przeszkadzał w dokładniejszych oględzinach, ale Jori stwierdzał, że najbliższe skały przypominają jakieś istoty z nieznanych światów. Potworne, podobne do ludzkich ręce, wydłużone twarze, szczyty, które sterczały niczym pożądliwe palce…

Zadrżał.

Nigdy więcej, myślał. Jeśli wydostaniemy się stąd żywi, już nigdy więcej nie będę się wybierał do tych ponurych siedzib kamiennych istot!

Загрузка...