4

Key West było dumne ze swej nowej przystani. Ukończona w 1992 roku, tuż po eksplozji mody na morskie pływanie, która spowodowała napływ przybyszy do starego miasta, była bardzo nowoczesna. Na wysokich wieżach i rozstawionych wokół nabrzeży znajdowały się automatyczne kamery, które nieustannie penetrowały przystań. Te kamery i pozostała część elektronicznego nadzoru stanowiły zaledwie wycinek skomplikowanego układu, który strzegł pomosty pod nieobecność właścicieli. Inna zaleta Przystani Hemingwaya (basen nazwano naturalnie imieniem najsławniejszego mieszkańca Key West) to ośrodek scentralizowanej kontroli nawigacji. Tu, dzięki zastosowaniu prawdziwie zautomatyzowanego systemu kontroli ruchu, jeden kontroler był w stanie przesyłać instrukcje do wszystkich statków w porcie. To umożliwiało skuteczne kierowanie rozkwitającym ruchem wodnym.

Przystań zbudowano w Zatoce Key West w miejscu zanikającej zatoczki. Była wyposażona w pomosty dla ponad czterystu łodzi, a jej ukończenie zmieniło charakter miejskiego handlu. Młodzi ludzie, pragnąc być jak najbliżej swych łodzi, szybko wykupili i wyremontowali wszystkie wspaniałe, dziewiętnastowieczne domy stojące wzdłuż ulic Caroline i Eaton zwanych Ścieżką Pelikana. Eleganckie sklepy, wytworne restauracje, a nawet małe teatry skupiono na terenach wokół przystani, co wytworzyło atmosferę krzątaniny i podniecenia. Znalazł się tam również nowy japoński hotel, Miyako Gardens, który słynął ze wspaniałej kolekcji tropikalnych ptaków fruwających pośród kaskad i paproci atrium.

Tuż przed południem Caroł Dawson weszła do zarządu przystani i podeszła do biurka z bieżącą informacją stojącego na środku dużej sali. Nosiła jedwabną bluzkę w jaskrawym kolorze i białe, bawełniane marynarskie spodnie, które przykrywały wierzchy jej tenisówek. Wokół nadgarstka prawej ręki miała dwie drobne bransoletki z rubinami; w rozpięciu bluzki widniał na końcu złotego łańcuszka zwisającego z szyi wielki ametyst osadzony w złotym koszyczku. Wyglądała szałowo, jak bogata turystka, która zamierza wypożyczyć łódź na popołudnie.

Młoda dziewczyna za biurkiem miała dwadzieścia parę lat. Blondynka, dość pociągająca, w wyraźnie amerykańskim stylu, którego oryginalny przykład dała Cheryl Tiegs.

Popatrzyła na Carol jak zazdrosna rywalka, gdy reporterka zdecydowanym krokiem przeszła przez salę.

— Czym mogę służyć? — powiedziała ze sztuczną zachętą w głosie, kiedy Carol zbliżyła się do biurka.

— Chciałabym wynająć łódź na resztę dnia — zaczęła Carol. — Chciałabym wypłynąć i trochę ponurkować, popływać. Może znajdę coś ciekawego w okolicznych wrakach? — Postanowiła nic nie mówić o wielorybach, póki nie zdobędzie łodzi.

— No, to najwłaściwsze miejsce — odpowiedziała dziewczyna. Odwróciła się w lewo, w stronę komputera i przygotowała klawiaturę do użytku. — Nazywam się Juliannę i jednym z moich obowiązków jest pomagać turystom znaleźć łódź dostosowaną do ich rekreacyjnych potrzeb.

Carol zauważyła, że Juliannę mówi, jakby nauczyła się na pamięć jakiegoś przemówienia. — Czy ma pani jakieś szczególne życzenia co do ceny? Wprawdzie tutaj, w Przystani Hemingwaya, większość to łodzie prywatne, niemniej jednak wynajmujemy łodzie różnych rodzajów. Wiele z nich spełni pani wymagania, oczywiście przy założeniu, że wciąż są do dyspozycji.

Carol kiwnęła głową i po kilku minutach wręczono jej komputerową listę dziesięciu łodzi. — Tymi łodziami w tej chwili dysponujemy — informowała dziewczyna. — Jak już wspomniałam, jest pewna rozpiętość cen.

Carol przebiegła oczami listę. Największą i najdroższą łodzią była Ambrosia o długości czterdziestu czterech stóp, której wynajęcie kosztowało osiemset dolarów za dzień lub pięćset za pół dnia. Na liście były także dwie małe dwudziestosześciostopowe łodzie, które wynajmowano za połowę ceny podanej przy Ambrosii.

— Chciałabym najpierw porozmawiać z kapitanem Ambrosii — powiedziała Carol po chwili wahania. — Dokąd mam iść?

— Czy zna pani kapitana Homera? — odpowiedziała pytaniem Juliannę, a w kąciku jej ust pojawił się osobliwy uśmieszek. — Homer Ashford — powtórzyła jeszcze raz powoli, jakby miało to być znane nazwisko. Carol zaczęła rutynowo przeszukiwać pamięć. Nazwisko wydało się jej znajome. Gdzie je słyszała? Dawno temu, w dzienniku…

Carol nie do końca potrafiła sobie przypomnieć, gdy dziewczyna dalej ciągnęła. — Zawiadomię ich, że pani przyjdzie. — Po prawej stronie, pod blatem biurka znajdował się wielki pulpit z przełącznikami, w sumie paręset, najwidoczniej podłączonych do systemu, głośników. Juliannę wcisnęła jeden z przełączników i zwróciła się do Carol. — To zajmie tylko chwilkę.

— Co jest, Juliannę? — zapytał po dwudziestu sekundach grzmiący żeński głos. Sądząc ze sposobu wypowiedzenia pierwszych słów, jego właścicielką była Niemka. Był do tego zniecierpliwiony.

— Greto, jest tutaj kobieta, panna Carol Dawson z Miami, która chce przyjść i porozmawiać z kapitanem Homerem o wynajęciu jachtu na popołudnie.

Po chwili ciszy Greta odezwała się: — Ja, w porządku, przyślij ją. — Juliannę skinęła na Carol, by obeszła biurko, za którym na małym pulpicie umieszczona była znana jej klawiatura. Carol wiele razy poddawała się tej procedurze, odkąd po raz pierwszy w 1991 roku wprowadzono USI

(Uniwersalny System Identyfikacji). Posługując się klawiaturą wprowadziła swoje’ nazwisko i numer społecznego ubezpieczenia. Zastanawiała się, które z weryfikujących pytań zostanie tym razem postawione. Miejsce urodzenia?

Nazwisko panieńskie matki? Data urodzenia ojca? Zawsze wybierano je przypadkowo spośród tych dwudziestu danych osobistych, które były niezmienne i stanowiły o tożsamości osoby. Podszycie się pod kogoś wymagałoby niemałych zabiegów.

— Panna Carol Dawson, 1418 Oakwood Gardens, Apt.

17, Miami Beach — Carol kiwnęła giową. Juliannę sprawdzając przyszłych klientów z upodobaniem odgrywała swoją rolę. — Pani data urodzenia? — zapytała.

— 27 grudnia 1963 roku — odpowiedziała Carol. Po twarzy Juliannę widać było, że Carol dała właściwą odpowiedź. Carol jednak dostrzegła coś jeszcze w tej twarzy, rywalizację, lekceważenie, omalże śmiech: „Jestem o wiele od ciebie młodsza i dobrze o tym wiem”. Nie zwracała zwykle uwagi na takie drobiazgi, ale tego rana z jakiegoś Powodu zaniepokoił ją fakt, że ma już trzydzieści lat.

Zamierzała już okazać małej, zadowolonej z siebie Juliannę swoją irytację ale pomyślała, że lepiej będzie, jak ugryzie się w język.

Juliannę udzieliła jej wskazówek: — Proszę wyjść przez tamte drzwi na prawo i iść prosto, aż dojdzie pani do nabrzeża numer 4. Wtedy skręci pani w lewo i wrzuci tę kartę do zamka bramy. Pomost P, jak Piotr, znajduje się tam, gdzie cumuje Ambrosia. To dłuższy spacer, nabrzeżem do końca. Ale jachtu pani nie pomyli, to jedna z największych i najpiękniejszych łodzi w Przystani Hemingwaya.

Juliannę nie kłamała. Do końca nabrzeża numer 4 trzeba było odbyć prawdziwą wędrówkę. Carol Dawson minęła chyba ze trzydzieści łodzi różnych wielkości po obu stronach nabrzeża, zanim dotarła do Ambrosii. Wreszcie dostrzegła wyraźny niebieski napis identyfikacyjny na przedzie kabiny, ale zdążyła już spocić się od upału i wilgoci późnego rana.

Gdy wreszcie dotarła do Ambrosii, na pomost wyszedł kapitan Homer Ashford, by ją powitać. Potężny mężczyzna pod sześćdziesiątkę mierzył dobrze ponad sześć stóp wzrostu i ważył ze dwieście pięćdziesiąt funtów. Włosy miał co prawda gęste, ale siwizna omalże całkowicie zdominowała ich pierwotnie czarny kolor.

Oczy kapitana śledziły wejście Carol z nieskrywanym lubieżnym zachwytem. Uchwyciła to spojrzenie i zareagowała natychmiastową odrazą. Już odwracała się, by zawrócić do zarządu przystani, jednak zatrzymała się. Przypomniała sobie, że czekał ją długi powrotny spacer, i to, że było jej gorąco i była zmęczona. Kapitan Homer najwyraźniej odczytał w jej ruchach dezaprobatę, bo dobrotliwym uśmiechem zastąpił pożądliwe spojrzenie.

— Panna Dawson, jak się domyślam — powiedział nieznacznie kłaniając się z fałszywą galanterią. — Witamy na Ambrosii. Kapitan Homer Ashford i jego załoga do pani usług.

Carol uśmiechnęła się z niechęcią. Ten błazen w okropnej niebieskiej hawajskiej koszuli przynajmniej nie traktował siebie zbyt poważnie. Nadal ostrożna, wzięła z wyciągniętej ręki podaną jej colę i podążyła za kapitanem wzdłuż łodzi po niższej części nabrzeża. Potem oboje weszli na jacht. Był olbrzymi.

— Wiemy od Juliannę, że jest pani zainteresowana wynajmem na dzisiejsze popołudnie. Z przyjemnością zabierzemy panią do jednego z naszych ulubionych miejsc, do Dolphin Key. — Rozmawiali stojąc naprzeciw mostka.

Kapitan Homer najwyraźniej już wszedł w kupiecki ton.

Gdzieś obok Carol usłyszała szczęk metalu. Przypominał odgłos hantli.

— Dolphin Keys to cudowna wysepka na uboczu — ciągnął kapitan Homer — doskonała do pływania a nawet do opalania się nago, jeżeli lubi się tego rodzaju sprawy.

Nie dalej niż o parę mil stamtąd są także zatopione wraki z osiemnastego wieku, jeżeli interesowałoby panią nurkowanie. — Carol pociągnęła następny łyk coli i przez chwilę przypatrywała się Homerowi. Szybko odwróciła oczy.

Znowu spojrzał pożądliwie. Szczególny nacisk, jaki położył na słowo „nago”, w jakiś sposób zmienił wyobrażenie Carol o Dolphin Keys ze spokojnego tropikalnego raju na zatłoczone miejsce rozpusty dla małych podglądaczy.

Wzdrygnęła się, gdy kapitan Homer nieznacznie dotknął ją prowadząc wokół burt jachtu. Co za wstrętny typ, pomyślała, powinnam była iść za pierwszym odruchem i zawrócić.

Szczęk metalu wzmógł się, kiedy minęli wejście do kabiny i zbliżyli do dziobu luksusowej łodzi. Pobudzał zawodową ciekawość Carol: dźwięk jakby nie pasował do tego miejsca. Ledwie słuchała, gdy kapitan Homer zachwalał zalety jachtu. Kiedy w końcu ujrzeli cały przedni pokład Ambrosii Carol przekonała się, że to rzeczywiście szczękały hantle. Jakaś blondynka, odwrócona do nich plecami, wykonywała ćwiczenia ciężarkami.

Miała wspaniałe ciało. Wręcz zapierające dech w piersi.

Naprężyła się kończąc serię wyciskań i uniosła hantle wysoko ponad głową. Strumyki potu spływały w dół po jej mięśniach. Nosiła głęboko wykrojony kostium, prawie bez pleców, o ramiączkach tak cienkich, że zdawało się, iż nie są w stanie utrzymać reszty. Kapitan Homer zamilkł. Carol zauważyła, że zamarł w podziwie, najwyraźniej sparaliżowany zmysłowym pięknem spoconej kobiety w kostiumie.

Co za dziwaczne miejsce, pomyślała Carol. Może dlatego dziewczyna zapytała mnie, czy znam tych ludzi.

Kobieta odłożyła ciężarki na mały stojak i wzięła ręcznik. Gdy odwróciła się, Carol zauważyła, że jest pod czterdziestkę, ładna, z tych atletycznych. Miała duże naprężone piersi, wyraźnie widoczne pod skąpym kostiumem. Jednak naprawdę godne uwagi były jej oczy: szaroniebieskie, wydawało się, że wprost przenikają spojrzeniem. Carol miała wrażenie, że pierwsze świdrujące spojrzenie tej kobiety było wrogie, omal groźne.

— Greta — powiedział kapitan Homer, gdy spojrzała na niego odwróciwszy wzrok od Carol — to jest panna Carol Dawson. Może nas wynajmie na to popołudnie.

Greta nie uśmiechnęła się, nic nie powiedziała. Otarła pot z brwi, parę razy głęboko odetchnęła i przewiesiła ręcznik przez szyję i ramiona. Stanęła twarzą do Carol i kapitana Homera. Potem odciągnęła ramiona do tyłu, ręce położyła na biodrach i zaczęła napinać mięśnie klatki piersiowej. Każdy ruch sprawiał, że jej piersi omalże podchodziły pod szyję. Podczas tego ćwiczenia jej niewiarygodnie wyraziste oczy taksowały Carol szacując szczegóły jej ciała i ubioru. Carol skręcało z niechęci.

— Cześć, Greto — powiedziała. Jej zwykła pewność siebie opuściła ją w tej niezręcznej sytuacji. — Miło cię poznać. — Jezu, myślała Carol, gdy Greta patrzyła przez parę sekund na jej wyciągniętą rękę. Zabierzcie mnie stąd.

Albo jestem na księżycu, albo to jakiś koszmar.

— Greta czasami lubi bawić się z naszymi nowymi gośćmi — powiedział kapitan Homer do Carol — ale niech to pani nie odstraszy. — Greta zdenerwowała go? Carol wydawało się, że między Greta a kapitanem wyczuwa jakąś trwającą w milczeniu rozmowę, bo w końcu Greta uśmiechnęła się. Był to jednak sztuczny uśmiech.

— Witamy na Ambrosii — powiedziała naśladując kapitana Homera. — Nasza przyjemność. — Greta wyciągnęła ręce nad głowę i znowu zaczęła napinać mięśnie. — Snami do raju — powiedziała.

Carol poczuła, że krzepka ręka kapitana odwraca ją przytrzymując za łokieć. Wydało jej się także, że dostrzegła wściekłe spojrzenie, jakie Homer rzucił Grecie.

— Ambrosia jest najpiękniejszym jachtem, jaki można wynająć w Key West — informował prowadząc ją z powrotem ku rufie i na nowo podejmując handlowy ton.

— Posiada wszelkie możliwe udogodnienia i zbytki. Telewizję kablową z wielkim ekranem, kwadrofoniczny kompaktowy odtwarzacz płyt, automatycznego mistrza kuchni z zaprogramowaną ponad setką znakomitych dań, robota do masażu. I nikt nie zna Keys tak jak kapitan Homer.

Nurkowałem i łowiłem ryby w tych wodach przez ponad pięćdziesiąt lat.

Zatrzymali się na środku jachtu przy wejściu do kabiny.

Przez oszklone drzwi Carol dostrzegła schody prowadzące na drugi pokład. — Czy zechciałaby pani zejść i obejrzeć kuchnię i sypialnię? — powiedział kapitan Homer bez śladu poprzedniej dwuznaczności. Nie było żadnych wątpliwości, że to cwany kameleon. Carol zrewidowała swój poprzedni sąd o nim jako błaźnie. Ale co to było z tą napakowaną Greta, kim ona jest, zastanawiała się. I co się tu dzieje? Dlaczego oni są tacy dziwni?

— Nie, dziękuję kapitanie Ashford. — Carol znalazła sposobność, by z wdziękiem umknąć. Wręczyła mu resztkę nie dopitej coli. — Wystarczy to, co zobaczyłam. To wspaniały jacht, ale muszę powiedzieć, że jest zbyt kosztowny dla jednej kobiety, która pragnie spędzić popołudnie na wypoczynku. Niemniej dziękuję za czas, jaki zechciał mi pan poświęcić i za małą wycieczkę. — Ruszyła w kierunku kładki, ku nabrzeżu. Oczy kapitana Homera zwęziły się.

— Ależ nawet nie rozmawialiśmy o cenie, panno Dawson.

Jestem pewien, że z osobą taką jak pani możemy ubić wyjątkowy interes…

Carol przekonała się, że bez dodatkowej rozmowy nie zamierzał jej puścić. Gdy zbierała się do odejścia z jachtu, nadeszła Greta i przystanęła obok kapitana. — Ale byłoby o czym pisać dla swojej gazety — powiedziała Greta z dziwnym uśmiechem. — Coś niezwykłego.

Carol odwróciła się zaskoczona. — Więc pani mnie rozpoznała? — powiedziała konstatując oczywistość. Dziwna para szeroko uśmiechnęła się w odpowiedzi. — Dlaczego nic nie mówiliście?

Kapitan Homer wzruszył potężnymi ramionami. — Wydawało nam się, że może podróżuje pani incognito albo chce pani zabawić się jakoś, albo może i pracuje pani nad powieścią… — ściszył głos. Carol uśmiechając się potrząsnęła głową. Potem pomachała ręką na pożegnanie, weszła na pomost i nabrzeżem skierowała się ku odległemu zarządowi przystani. Kim są ci ludzie? — zastanawiała się. Teraz jestem pewna, że już ich przedtem widziałam. Tylko gdzie?

Dwukrotnie obejrzała się przez ramię, by przekonać się, czy kapitan Homer i Greta wciąż ją obserwują. Za drugim razem, gdy znajdowała się w odległości prawie stu jardów, nie było ich już w zasięgu wzroku. Odetchnęła z ulgą. To przejście zupełnie odebrało jej odwagę.

Szła powoli. Wydobyła z małej purpurowej plażowej torby komputerową listę, którą dała jej Juliannę. Zanim zdołała na nią spojrzeć, z lewej strony dobiegł ją sygnał telefonu i jej oczy powędrowały oczywiście za dźwiękiem.

Telefon dzwonił na łodzi, na wprost której właśnie się znalazła. Na jej pokładzie, na leżaku siedział krzepki mężczyzna około trzydziestki. Miał na sobie jedynie czerwoną czapeczkę baseballisty, kąpielówki, ciemne okulary przeciwsłoneczne i jakieś paski. Mężczyzna z uwagą wpatrywał się w ekran małego telewizora stojącego na jakiejś wątłej podstawce. W jednej ręce trzymał kanapkę (Carol nawet z odległości dziesięciu jardów zdołała dostrzec, że spomiędzy kromek chleba wyciekał biały majonez). Nic nie świadczyło o tym, że mężczyzna w czerwonej czapeczce przynajmniej usłyszał telefon.

Carol, lekko zaintrygowana, podeszła bliżej. W telewizji trwał mecz koszykówki. Po mniej więcej szóstym sygnale telefonu mężczyzna (usta miał wypełnione kanapką) uradowany krzyknął w stronę sześciocalowego ekranu, pociągnął łyk piwa i nagle podskoczył, by odebrać telefon.

Aparat znajdował się pod osłoną na środku łodzi, na wykładanej drewnianą boazerią ścianie, za kołem sterowym obok kilku wbudowanych pulpitów, które — jak się zdaje — mieściły urządzenia nawigacyjne oraz radiowe wyposażenie łodzi. Mężczyzna podczas krótkiej rozmowy bezmyślnie bawił się kołem sterowym i ani razu nie oderwał wzroku od telewizora. Odłożył słuchawkę, wydał kolejny radosny okrzyk i powrócił na swój leżak.

Carol stała teraz na nabrzeżu w odległości zaledwie paru cali od łodzi i nie więcej niż dziesięć stóp od miejsca, gdzie siedział mężczyzna. On jednak nie zwracał na nią uwagi, całkowicie pochłonięty meczem koszykówki. — Dobrze! — krzyknął naraz w reakcji na coś, co w grze mu się spodobało. Podskoczył. Nagły ruch spowodował, że łódź zakołysała się, a spod telewizora wysunęła się licha podstawka. Mężczyzna rzucił się i schwycił telewizor, zanim ten spadł na podłogę. Sam jednak stracił równowagę i upadł na łokcie.

— Cholera — powiedział do siebie krzywiąc się z bólu.

Leżał na pokładzie, okulary przeciwsłoneczne przekrzywiły mu się na bok, a na ekranie małego odbiornika, którego nadal nie wypuszczał z rąk, trwał mecz. Carol nie mogła powstrzymać śmiechu. Nick Williams, właściciel i sternik jachtu Florida Queen, gdy spostrzegł, że nie jest już sam, odwrócił się w stronę, z której dobiegł go kobiecy śmiech.

— Przepraszam — zaczęła Carol przyjaźnie. — Tak się właśnie złożyło, że szłam i zobaczyłam, jak pan upadł…

— Przerwała. Nicka to nie ubawiło.

— Czego pani chce? — wbił w nią wściekłe spojrzenie.

Podniósł się, nadal trzymając (i patrząc w) telewizor i zarazem usiłując ustawić podstawkę na miejsce. Zabrakło mu rąk, by naraz tego wszystkiego dokonać.

— Wie pan — powiedziała Carol nadal uśmiechając się — mogłabym panu pomóc, gdybym nie nadwerężyła pana męskiej dumy.

Ho, ho, przemknęło Nickowi przez myśl. Następna arogancka, uparta panienka. Postawił telewizor na pokładzie łodzi i na nowo zaczął ustawiać podstawkę. — Nie, dziękuję — powiedział. — Poradzę sobie. — Nie zwracając oczywiście uwagi na Carol ustawił telewizor na podstawce, powrócił na leżak. Wziął kanapkę i piwo.

Carol była rozbawiona, co Nick najwyraźniej uznał za poniżające. Rozglądała się po łodzi. Schludność nie należała do zalet właściciela. Na przednim pokładzie walały się różne rupiecie, w tym maski, przewody do oddychania, regulatory, ręczniki, a nawet stare przekąski z barów szybkiej obsługi. W jednym kącie ktoś odłożył na boku elektroniczny sprzęt, może do naprawy, i zostawił zupełnie rozbebeszone urządzenia. Na szczycie niebieskiej osłony znajdowały się dwa napisy, każdy wykonany innym liternictwem: jeden z nazwą łodzi, drugi o treści „proszę nie palić”.

Łódź odstawała wyglądem od lśniącej nowoczesnej przystani. Carol wyobraziła sobie, jak właściciele innych łodzi przechodząc każdego ranka obok Florida Queen odwracają się z niesmakiem. Odruchowo spojrzała na komputerową Hstę, którą trzymała w ręku. Omalże nie roześmiała się na głos, gdy zobaczyła na niej nazwę tej łodzi, jako jednej z dziewięciu, które można było wynająć.

— Przepraszam — zaczęła zamierzając podjąć rozmowę o wynajęciu na popołudnie.

Nick przesadnie ciężko westchnął i oderwał się od transmitowanego w telewizji meczu koszykówki. Wyraz jego poirytowanej twarzy nie pozostawiał złudzeń. Co? Ty jeszcze tutaj? Myślałem, że zakończyliśmy rozmowę. A teraz zmykaj i pozwól mi spędzić popołudnie na mojej łodzi.

Carol nie mogła oprzeć się, by nie dokuczyć aroganckiemu panu Williamsowi (przyjęła, że mężczyzna nosi nazwisko, które miała na komputerowej liście, bo nie mogła sobie wyobrazić, by członek załogi zachowywał się z tak wyraźną pewnością siebie i swobodą na cudzej łodzi).

— Kto gra? — zapytała pogodnie, jakby nie miała pojęcia, że Nick chciał się jej pozbyć.

— Harvard z Tennessee — odburknął zdumiony, że Carol nie zrozumiała jego intencji.

— Jaki wynik? — powiedziała szybko podejmując rozpoczętą już grę.

Nick ponownie odwrócił się potwierdzając osobliwym spojrzeniem swe rozdrażnienie. — 31:29 dla Harvardu — powiedział ostro — tuż przed końcem pierwszej połowy.

— Carol nie poruszyła się. Po prostu uśmiechnęła się i bez zmrużenia oka odpowiedziała na jego groźny wzrok. — Do tego jest to pierwsza runda turnieju NCAA, a oni grają w strefie południowowschodniej. Jeszcze jakieś pytania?

— Tylko jedno — poinformowała. — Chciałabym wynająć łódź na dzisiejsze popołudnie. Pan jest Nick Williams?

Zaskoczyła go. — Cooo? — zdumiał się. W tej chwili drużyna Tennessee znowu zremisowała doprowadzając Nicka do jeszcze większej wściekłości. Przez parę sekund obserwował mecz, a potem spróbował opanować się. — Ale ja nie miałem żadnego telefonu od Juliannę. Każdy, kto chce wynająć łódź tutaj, w przystani Hemingwaya, musi to zgłosić przy biurku i…

— Przyszłam najpierw obejrzeć inną łódź, ale mi się nie spodobała. Dlatego wracając przystanęłam tutaj, — Nick znowu patrzył w telewizor i Carol zaczęła tracić do niego cierpliwość. Zabawny był na początku. Przynajmniej nie muszę się martwić, że będzie się do mnie przystawiał, pomyślała. Facet nie jest w stanie odpowiednio się mną zająć nawet po to, żeby wynająć swoją łódź. — Niech pan posłucha — dodała. — Czy chce pan wynająć mi łódź na popołudnie, czy nie?

Skończyła się pierwsza połowa meczu. — Dobra… chyba tak — odpowiedział powoli dodając w myślach, że tylko dlatego, że potrzebuje pieniędzy. Dał znak, by Carol weszła na pokład łodzi. — Zadzwonię do Juliannę i upewnię się, że pani może. Nigdy nie wiadomo.

Gdy Nick potwierdzał tożsamość Carol w zarządzie przystani, na nabrzeże wszedł żwawo młody Murzyn i zatrzymał się dokładnie naprzeciwko Florida Queen.

— Cześć, profesorze! — powiedział w chwili, gdy Nick skończył rozmawiać. — Czyżbym pomylił miejsca? — spojrzał na Carol. — Nie mówiłeś mi, że podejmujemy dzisiaj piękno, styl i klasę. Ho, ho! Cóż za biżuteria. A ta jedwabna bluzka. Czy teraz mam sobie iść i wrócić później, by wysłuchać twoich opowieści? Zwrócił się do Carol.

— On niewiele jest wart, aniołku. Wszystkie jego przyjaciółki i tak kończą u mnie.

— Przestań pleść, Jefferson — odparł Nick — ta pani jest naszym potencjalnym klientem. A ty jak zwykle spóźniasz się. Myślisz, że jak mam wynajmować łódź, skoro nie mam pojęcia kiedy i czy moja załoga pojawi się?

— Profesorze — przybysz zeskoczył na łódź i podszedł do Carol — gdybym wiedział, że to wszystko tak wygląda, już dawno bym tu był. Hej, młoda damo, nazywam się Troy Jefferson i jestem resztą załogi tego domu wariatów.

Przybycie Troya i szybkie, cięte odpowiedzi nieco zbiły z tropu Carol, która jednak prędko dostosowała się i odzyskała dowcip. Uścisnęła wyciągniętą dłoń Troya i uśmiechnęła się. Natychmiast wychylił się i omalże musnął swym policzkiem jej policzek. — Ooo — Troy stłumił szeroki uśmiech — właśnie poczułem zapach „Oscara de la Renta”. Profesorze, czy nie mówiłem, że ta kobieta ma klasę?

No, aniołku — spojrzał na Carol z kpiarskim podziwem — wprost nie potrafię powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczy, że w końcu spotkałem na tej balii kogoś takiego jak ty. Zwykle gościmy stare damy, to znaczy stare damy, które chcą…

— Dość, Jefferson — przerwał mu Nick. — Mamy robotę. Niedługo prawie południe, a nam ciągle brakuje przynajmniej pół godziny, żeby się przygotować do wypłynięcia. Nawet nie wiemy, co panna Dawson chce robić.

— Wystarczy Carol — powiedziała. Przerwała na chwilę, taksując dwóch stojących przed nią mężczyzn. Niech już będzie, myślała, przynajmniej nikt nie będzie niczego podejrzewał, jak będę z tymi dwoma. — Powiedziałam w biurze, że chciałabym wyruszyć trochę popływać i ponurkować, ale to tylko część prawdy. Tak naprawdę chcę się dostać tutaj i poszukać wielorybów. — Z plażowej torby wyciągnęła złożoną mapę i w Zatoce Meksykańskiej, na północ od Key West, wskazała im obszar wielkości jakichś dziesięciu mil kwadratowych.

Nick zmarszczył brwi. Troy spojrzał na mapę znad ramienia Carol. — Na tym obszarze wystąpiły ostatnio liczne anomalie w zachowaniu wielorybów, w tym znaczące liczebnie wypłynięcie na plażę w Deer Key dzisiaj rano — ciągnęła Carol. — Chcę sprawdzić, czy w ich zachowaniu znajdę jakąś regułę. Może będę potrzebowała trochę ponurkować, więc jeden z was będzie mi musiał towarzyszyć. Liczę, że przynajmniej jeden z was ma licencję nurka i że macie na pokładzie sprzęt do nurkowania?

Obaj mężczyźni spojrzeli na nią z niedowierzaniem.

Carol poczuła, że powinna usprawiedliwić się. — Tak naprawdę… jestem reporterem — powiedziała wyjaśniająco, — Pracuję dla Miami Herald. Dziś rano zrobiłam materiał o wielorybach w Deer Key.

Troy odwrócił się do Nicka: — No, profesorze, mamy tu chyba prawdziwy czarter. Ktoś tu mówi, że ona chce poszukać wielorybów w Zatoce Meksykańskiej. Co ty na to? Powinniśmy przyjmować od niej pieniądze?

Nick wzruszył obojętnie ramionami i Troy wziął to za zgodę. — W porządku, aniołku — zwrócił się do Caroł — za pół godziny będziemy gotowi. Jeżeli rzeczywiście trzeba, to obaj jesteśmy licencjonowanymi nurkami. Swój sprzęt mamy na pokładzie i możemy wziąć jeszcze dla ciebie. No więc zapłać Juliannę przy biurku i zabierz swoje rzeczy.

Troy odwrócił się i poszedł na dziób łodzi do sterty sprzętu elektronicznego. Wziął jedno z pudełek z częściowo odsuniętą pokrywą i zaczął przy nim majsterkować. Nick wyciągnął następne piwo z lodówki. Carol stała bez ruchu.

Po jakichś dwudziestu sekundach Nick zauważył, że nadal tam była. — No, — powiedział zamykając rozmowę — Troy ci nie powiedział? Nie będziemy gotowi wcześniej niż za pół godziny. — Odwrócił się i poszedł na tył łodzi.

Troy zerkał znad swojej pracy. Rozbawiło go starcie, do jakiego właśnie doszło między Nickiem i Carol.

— Czy zawsze jest taki przyjemny? — zapytała Troya wskazując głową w kierunku Nicka. Nadal uśmiechała się, ale ton jej głosu zdradzał pewną irytację. — Mam trochę sprzętu, który chciałabym zabrać na pokład. Możesz mi w tym pomóc?

Trzydzieści minut później Troy i Carol powracali na Florida Queen. Troy uśmiechał się i pogwizdywał „Zippity DoDah”. Ciągnął wózek, na którym spoczywała załadowana torba. Ledwie mógł się doczekać wyrazu twarzy Nicka, gdy zobaczy „trochę sprzętu” Carol. Był podniecony rozwojem wypadków. Wiedział, że wcale nie było to takie przypadkowe wynajęcie łodzi na popołudnie. Reporterzy, nawet ci najlepsi (a poczta pantoflowa Troya szybko poinformowała go, że Carol nie była taką sobie po prostu reporterką), nie mają na co dzień dostępu do takiego sprzętu, jaki ona miała ze sobą. Troy był już pewien, że historia z wielorybami to jedynie przykrywka. Ale nie zamierzał jeszcze niczego mówić; postanowił cierpliwie zaczekać na rozwój wydarzeń.

Troyowi spodobała się ta pewna siebie młoda kobieta.

Nie było w jej zachowaniu żadnych uprzedzeń ani wyższości. No i miała poczucie humoru. Po otwarciu tylnych drzwi swego samochodu pokazała mu pojemnik pełen sprzętu.

Troy dowiódł Carol, że naprawdę zna się na elektronice.

Od razu rozpoznał znaki MOI na oceanicznym teleskopie Dale’a i nawet odgadł znaczenie skrótu MOIIPL a także rodzaj systemu przechowywania danych. Gdy poprosił ją o wyjaśnienie, Carol po prostu roześmiała się i powiedziała: — Przecież muszę się czymś posłużyć szukając wielorybów. Co mam powiedzieć?

Załadowali wózek sprzętem i potoczyli go przez parking.

Carol najpierw nieco speszyło to, że Troy rozpoznał pochodzenie sprzętu i że zadawał jej sondujące pytania (z którymi zręcznie sobie radziła dzięki wymijającym odpowiedziom — pomógł jej fakt, że Troy chciał wiedzieć przede wszystkim, jak działa elektroniczny sprzęt a ona po prawdzie nie miała o tym zielonego pojęcia). Jednak w trakcie rozmowy uspokoiła się. Intuicja podpowiadała jej, że Troy jest sprzymierzeńcem i że można liczyć na jego dyskrecję.

Carol jednak nie uwzględniła kontroli bezpieczeństwa w zarządzie przystani. Nowa przystań oferowała właścicielom łodzi nieporównywalny z innymi system bezpieczeństwa. Każda osoba, która wchodziła lub wychodziła z przystani, musiała przejść przez skomputeryzowane bramy przylegające do budynku zarządu. Pełną listę poszczególnych wejść i wyjść wraz z godziną przejścia przez bramę wydrukowywano każdej nocy i przechowywano w kartotekach biura bezpieczeństwa — środek ostrożności w razie doniesień o jakichś wzbudzających podejrzenie czy nieszczęśliwych wydarzeniach.

Wejścia i wyjścia ze sprzętem również rutynowo sprawdzano (i odnotowywano), by zapobiec kradzieży kosztownego wyposażenia elektronicznego oraz innego sprzętu.

Gdy po przyjęciu opłaty za wynajem jachtu Juliannę poprosiła, aby na kartce spisać zawartość zamkniętego pojemnika, Carol zdenerwowała się lekko. Ostro jednak zaprotestowała, kiedy wezwany szef bezpieczeństwa, typowy bostoński policjant irlandzkiego pochodzenia w stanie spoczynku, który osiadł na terenie Key West, chcąc sprawdzić zawartość pojemnika, zmusił Carol, by go otworzyła.

Sprzeciwy oraz próba pomocy ze strony Troya były daremne. Reguły obowiązują wszystkich.

Pojemnik otwarto w głównym pomieszczeniu zarządu przystani, jako że wózek był zbyt duży, by mógł przejść przez drzwi. Paru zdziwionych przechodniów, w tym miła, bodaj czterdziestoletnia kobieta o imieniu Ellen (Troy skądś ją znał, była pewnie właścicielką jednej z łodzi, pomyślała Carol), nadeszło i przyglądało się, jak oficer O’Rourke uważnie porównywał zawartość pojemnika z przygotowaną przez Carol listą. Była nieco wytrącona z równowagi, gdy wraz z Troyem pchała wózek nabrzeżem w kierunku Flor idą Queen. Miała nadzieję, że zwróci na siebie jak najmniej uwagi i teraz była na siebie zła, że nie przewidziała kontroli bezpieczeństwa. Tymczasem Nick, po wykonaniu kilku rutynowych przygotowań na lodzi i po otworzeniu kolejnego piwa, z powrotem pogrążył się w meczu koszykówki. Jego ukochany Harvard przegrywał teraz z Tennessee. Pogwizdywanie Troya Nick usłyszał dopiero wtedy, gdy członek jego załogi i Carol znajdowali się w odległości zaledwie kilku jardów.

— Jezu — Nick odwrócił się — już myślałem, że zginęliście… — głos mu zamarł, gdy zobaczył wózek z pojemnikiem. — Co to za rupiecie?

— To sprzęt panny Dawson, profesorze — odpowiedział Troy z szerokim uśmiechem. Dopadł do torby chwytając najpierw duży cylindryczny, błyszczący przedmiot na podpórce. Miał około dwóch stóp długości i ważył około dwunastu funtów. — To na przykład jest, jak mi mówiła, oceaniczny teleskop. Tymi uchwytami mocujemy to do dna łodzi i teleskop robi zdjęcia, które pokazują się na tym monitorze i przechowywane są w innym urządzeniu…

— Dość. — Nick kategorycznie przerwał Troyowi.

Wszedł na pomost i z niedowierzaniem wpatrywał się w pojemnik. Kręcił głową i spoglądał to na Troya, to na Carol.

— To właśnie mam wziąć? I mamy zainstalować cały ten bajzel tylko po to, żeby sobie wypłynąć na zatokę na jedno popołudnie i szukać wielorybów? — Popatrzył spode łba na Troya. — Gdzie ty masz głowę, Jefferson? To jest ciężkie. Montaż zabierze nam dużo czasu, a jest już popołudnie.

— A co do ciebie, siostrzyczko — ciągnął Nick zwracając się do Carol — zabieraj swoje zabawki i mapę ze skarbem gdzie indziej. Wiemy, na co cię stać, ale mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Skończyłeś? — wrzasnęła Carol na Nicka, gdy przez pomost wracał na Florida Queen. Zatrzymał się i lekko odwrócił. — Słuchaj, gnoju — wrzeszczała Carol dając upust frustracji i złości, jakie w niej się nagromadziły — to pewnie twoja sprawa, że odmawiasz mi swojej łodzi, ale nie masz prawa zachowywać się jak Pan Bóg wszechmogący i traktować mnie, czy kogokolwiek, jak gówno tylko dlatego, że jestem kobietą a tobie chce się komuś dołożyć.

— Ruszyła na niego. Nick zrobił krok do tyłu ustępując w obliczu ataku.

— Powiedziałam ci, że chcę szukać wielorybów i to właśnie zamierzam robić. A to, co ty sobie myślisz o tym co ja robię, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Dla ciebie ważne jest tylko to, by przez godzinę nie odrywać się od tego cholernego meczu. Jeżeli tylko będziesz trzymał się z daleka, to Troy i ja ustawimy cały sprzęt na miejsce w ciągu pół godziny. A poza tym — Carol trochę przyhamowała, — bo poczuła się zażenowana swoim wybuchem — zapłaciłam za wynajem, a ty dobrze wiesz, jak trudno jest to odkręcić przy tych komputerowych kartach kredytowych.

— Ooo, profesorze — Troy wyszczerzył złośliwie zęby i łypnął okiem na Carol. — Ale ona to ktoś więcej. — Przerwał i spoważniał. — Posłuchaj Nick, potrzebujemy pieniędzy, obaj. Do tego bardzo chciałbym jej pomóc.

Możemy trochę wyładować kosztem sprzętu do nurkowania, żeby wyrównać ciężar.

Nick poszedł z powrotem do składanego krzesła i telewizora. Pociągnął kolejny łyk piwa i nawet nie odwrócił się, by spojrzeć na Carol i Troya. — W porządku — powiedział dość niechętnie. — Zbieramy się. Ale jeżeli nie będziemy gotowi do pierwszej, to nici z tego. — Przed jego oczyma przepływali koszykarze. Harvard znowu wyrównał. Ale tym razem Nick nie patrzył. Myślał o wybuchu Carol. Ciekawe, czy ma rację. Ciekawe, czy ja rzeczywiście sądzę, że kobiety to coś niższego. Albo gorszego.

Загрузка...