Carol była wyraźnie poirytowana. Siedziała w sali łączności w Marriotcie i palcami bębniła w biurko wsłuchując się w sygnał telefonu. Zaklekotało, a potem odezwał się głos Nicka. — W tej chwili nie ma mnie w domu. Ale jeżeli… — zniecierpliwiona pstryknęła przełącznikiem i ze złośliwym grymasem dokończyła zdanie dając upust swemu zniechęceniu: — Ale jeżeli podasz swoje nazwisko, numer i czas, kiedy dzwoniłeś, skontaktuję się, jak tylko wrócę. Cholera. Cholera. Wiedziałam, że powinnam zadzwonić przed wyjazdem z Miami.
Wybrała inny numer. Odezwała się Berenice i od razu połączyła ją na video z doktorem Dałem Michaelsem.
Carol nie zawracała sobie głowy powitaniami. — Czy wiesz, że nie znalazłam tego głupiego drania? Nie ma go na łodzi, nie ma w domu. Nikt nie wie, gdzie jest. Powinnam była zostać w Miami i zdrzemnąć się.
Carol nie opowiadała zbyt wiele Dale’owi o Nicku i Troyu. A to, co powiedziała o Nicku, nie było pochlebne.
— A czego się spodziewałaś? — odpowiedział Dale. — Przecież chciałaś amatorów jako przykrywki. Dlaczego miałoby ci się zdawać, że łatwo go będzie znaleźć przed spotkaniem? Takie typy zwykle zostają w łóżku z panienką, aż nie znajdą jakiegoś powodu, żeby wstać — zachichotał. Carol poczuła się dziwnie poirytowana pogardliwym komentarzem Dale’a na temat życia erotycznego Nicka.
Chciała coś powiedzieć, ale postanowiła się powstrzymać.
— Słuchaj, Dale — powiedziała — czy ta linia telefoniczna jest całkiem bezpieczna? Mam parę delikatnych spraw do omówienia.
Uśmiechnął się: — Nie ma zmartwienia. Mam czujniki, które świecą, jeżeli gdzieś na linii pojawi się najmniejsza nie wyjaśniona przerwa. Nawet po twojej stronie.
— Dobra — uspokoiła się Carol. Wyciągnęła notes i rzuciła okiem na odręcznie sporządzoną listę. — O ile Arnie Webler zna się na tym — powiedziała patrząc w kamerę video — nie ma żadnego prawnego zakazu ratowania własności rządu Stanów Zjednoczonych pod warunkiem, że zwróci się ją prawowitemu właścicielowi zaraz po odzyskaniu. Praktycznie więc nie popełnię przestępstwa wyciągając ten pocisk. — Odfajkowała pierwszą sprawę ze swej listy.
— Ale o czymś jeszcze myślałam przylatując tu z Miami. Ta rzecz jest do tego czymś w rodzaju pocisku sterowanego. Co będzie, jak wyleci w powietrze? Wariatka jestem, że przejmuję się czymś takim? Chyba że pocisk w jakiś sposób unieszkodliwił się, skoro przez parę dni tkwił w piasku i w słonej wodzie?
Dale roześmiał się. — Czasami jesteś boska. Mam całkowitą pewność, że nowy pocisk zaprojektowano tak, by działał albo w wodzie, albo w powietrzu, i nie wydaje mi się, żeby piasek mógł naruszyć jego co wrażliwsze części w tak krótkim czasie. A to, że nie eksplodował sugeruje przede wszystkim, że nie został uzbrojony, z wyjątkiem może małego niszczącego urządzenia, które mogło, ale nie musiało jeszcze się zepsuć. Odzyskując ten pocisk podejmujesz określone ryzyko. Nadal zakładam, że zrobisz podwodne zdjęcia, a potem opublikujesz relację. Wyłowienie pocisku po to, by go pokazać, nie wydaje mi się większym wyczynem niż reportaż. Poza tym, jest niebezpieczne.
Carol była rzeczowa. — Już mówiłam ci w samochodzie, ze masz prawo mieć swoje zdanie. Marynarka mogłaby dowodzić, że w jakiś sposób podrobiłam zdjęcia. Nie może jednak zaprzeczyć, że pocisk fizycznie istnieje i że widzi go publiczność telewizyjna całego kraju. Chcę, żeby ten reportaż miał jak największe oddziaływanie.
Odfajkowała następną sprawę z listy w swoim notesie.
— Aha, zapomniałam ci powiedzieć dziś rano, że spotkałam tutaj kapitana innej łodzi, właściwie kawał padalca, starszego, tęgiego gościa imieniem Homer. Chyba od razu mnie rozpoznał. Duży, drogi jacht i tak dalej. Dziwna załoga…
— Czy nazywał się Ashford? Homer Ashford? — przerwał jej Dale.
Carol skinęła głową. — To ty go znasz?
— Pewnie — odpowiedział Dale. — Przewodził wyprawie, która odnalazła skarb Santa Rosa w 1986 roku. Ty także go poznałaś, chociaż oczywiście nie pamiętasz. Wraz z żoną gościli na bankiecie z okazji nagrody MOI na początku 1993 roku. — Dale przerwał. — Jasne. Teraz sobie przypominam. Solidnie się wtedy spóźniłaś z powodu tych pogróżek Juana Salvadora. Ale dziwne, że nie zapamiętałaś ich, zwłaszcza jego żony. To była taka wielgachna, gruba baba i wydawało jej się, że masz na sobie męską piżamę.
Wszystko to powoli, ale dokładnie zaczęło się układać w pamięci Carol. Przypomniała sobie dziwny wieczór, zaraz po tym jak zaczęła chodzić z Dałem. Puściła do Heralda tekst o handlu kokainą i wysunęła przypuszczenie, że kubański radny, Juan Salvador rozmyślnie utrudniał policji śledztwo. Tego dnia, w południe, do wydawcy jej gazety zadzwonił informator, któremu zazwyczaj można było ufać, i powiedział, że senor SaWador właśnie zawarł kontrakt na życie Carol. Herold przydzielił jej ochronę i zalecił, by zmieniła rozkład swoich zajęć tak, by nie można było określić, gdzie przebywa.
Tego wieczoru, kiedy w MOI odbywał się bankiet, Carol znalazła się w kłopocie. Ochroniarza miała przy sobie zaledwie od trzech godzin, a już czuła się skrępowana i ograniczona. Groźba autentycznie ją jednak przestraszyła. Na bankiecie przyglądała się każdej twarzy szukając zamachowca i czekając, aż ktoś wykona pierwszy ruch.
Gdy w czternaście miesięcy później siedziała w sali łączności w Hotelu Marriott, mgliście przypominała sobie spotkanie z Homerem. Miał na sobie smoking i był z jakąś wesołą, tęgą kobietą, która chyba przez dwadzieścia minut chodziła w kółko za nią. Znowu ta moja przeklęta pamięć, pomyślała Carol. Od razu powinnam go była rozpoznać.
Ależ jestem głupia!
— Jasne — powiedziała do Dale’a — teraz ich sobie przypominam. Ale z jakiej okazji oni znaleźli się na tym bankiecie?
— Tamtego wieczoru czciliśmy naszych głównych dobroczyńców — odparł Dale. — Homer i Ellen wsparli w znaczący sposób nasze próby stworzenia podwodnej straży. No i rzeczywiście, z łatwością przetestowali w Key West wiele naszych prototypów. Do tego solidne dane testowe. To było najlepsze opracowanie na temat reakcji elektronicznego strażnika na działania intruza, jakie kiedykolwiek ułożono. No i Homer Ashford pokazał nam, jak można okpić MQ-6…
— Tak, tak — Carol pokiwała głową uświadamiając sobie, że próg jej wytrzymałości nadal był skrajnie niski.
— Dzięki za informację. Jest za kwadrans czwarta. Wybieram się do przystani, żeby spotkać się z Nickiem Williamsem i postanowić coś na jutro. Jeżeli będzie coś nowego, zadzwonię do ciebie wieczorem.
Ciao — powiedział Dale Michaels starając się, bez powodzenia, by zabrzmiało to w sposób wyrafinowany — i proszę, uważaj na siebie.
Carol z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Pomyślała, czy nie powinna poświęcić minuty lub dwóch na zastanowienie się nad tym, dokąd z Dałem zmierzają. Albo nie zmierzają, bo w tym wypadku i tak może być. Myślała o wszystkim, co trzeba było zrobić. Zamknęła notes i wstała. Nie teraz, zdecydowała. Nie mam teraz czasu na myślenie o Dale’u. Ale jak tylko znajdę wolną chwilę w tym moim zwariowanym życiu, to pomyślę.
Carol była naprawdę wściekła, gdy szła z powrotem do zarządu przystani. Z ogniem w oczach podeszła do biurka informacyjnego. — Proszę pani — nieprzyjemnie odezwała się do Juliannę — jak już piętnaście minut temu mówiłam, miałam tu o czwartej spotkać się z Nickiem Williamsem i z Troyem Jeffersonem. A teraz, jak pani widzi, jest czwarta trzydzieści.
Wskazała zamaszystym gestem cyfrowy zegar, co zmusiło Juliannę do podniesienia oczu. — Obie niezależnie ustaliłyśmy, że pana Williamsa nie ma w domu — ciągnęła Carol — więc czy zamierza pani podać mi teraz numer telefonu pana Jeffersona, czy mam zrobić scenę?
Juliannę nie lubiła Carol, czy raczej jej pozy narzucającej się wyższości. Nie ustąpiła.
— Jak pani powiedziałam — odparła uprzejmie, ale podwyższonym, zjadliwym tonem — zwyczaje przystani zabraniają nam podawać numery telefonów niezależnych właścicieli łodzi i członków ich załóg. To tajemnica. Otóż gdyby miała pani u nas formalny czarter — kontynuowała smakując chwilę swego triumfu — to naszym obowiązkiem byłoby pomóc pani. Ale jak już mówiłam wcześniej, nie mamy żadnego dokumentu…
— Do cholery, wiem — odpowiedziała z wściekłością Carol. Cisnęła na biurko kopertę z fotografiami. — Nie jestem debilką. Już to przerabiałyśmy. Mówiłam pani, że miałam spotkać się z nimi tutaj o czwartej. Więc jeżeli chce mi pani pomóc, to proszę mnie skontaktować z pani zwierzchnikiem, zastępcą kierownika czy z kimkolwiek.
— Świetnie — powiedziała Juliannę rzucając Carol pełne wzgardy spojrzenie. — Jeżeli zechce pani tam spocząć, sprawdzę, czy uda mi się znaleźć…
— Nie zechcę — krzyknęła rozdrażniona Carol. — Chcę się z nim zaraz widzieć. To jest bardzo pilna sprawa.
A teraz proszę podnieść słuchawkę i…
— Czy coś nie tak? Może będę mógł pomóc. — Carol odwróciła się. Tuż za nią stał Homer Ashford. Obok, po prawej stronie bramy prowadzącej na nabrzeża, Greta rozmawiała cicho z wielką, masywną kobietą. (To Ellen.
Teraz ją sobie przypominam, pomyślała Carol.) Ellen uśmiechała się do Carol. Greta wprost przeszywała ją spojrzeniem.
— O, kapitan Homer, cześć — powiedziała słodko Juliannę — Miło, że pan pyta, ale nad wszystkim chyba panuję. To panna Dawson po prostu dawała mi do zrozumienia, że nie akceptuje mojego wyjaśnienia zwyczajów przystani. Zamierza czekać, aż…
— Może pan potrafi mi pomóc — przerwała Carol nie słuchając. — Miałam tu mieć o czwartej spotkanie z Nickiem Williamsem i z Troyem Jeffersonem. Nie pojawili się.
Czy zna pan przypadkiem numer telefonu Troya?
Kapitan Homer popatrzył na nią podejrzliwie i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Ellen i Greta. Z powrotem zwrócił się do Carol. — No, to prawdziwa niespodzianka ponownie panią tu spotkać. Bo właśnie rozmawialiśmy o pani dzisiaj rano mając nadzieję, że przyjemnie spędziła pani wolny czas w Key West. — Przerwał czekając na efekt. — Właśnie, ciekawe, dlaczego znowu pani tu przyszła, zaraz na następny dzień? Bo, o ile dobrze słyszałem, pragnie pani widzieć Williamsa i Jeffersona w nadzwyczaj pilnej sprawie. To chyba nie ma nic wspólnego ze sprzętem, który wczoraj pani tu przyciągnęła, co? Albo z tą małą, szarą torbą, której Williams pilnuje od zeszłej nocy?
Ho, ho, pomyślała Carol, gdy Greta i Ellen krążyły wokół niej. Jestem otoczona. Kapitan Homer zamierzał wziąć zalakowaną kopertę leżącą na biurku Juliannę, ale Carol powstrzymała go.
— Jeżeli nie ma pan nic przeciwko, kapitanie Ashford, — powiedziała dobitnie odsuwając jego ręce od koperty i wkładając ją po pachę. Ściszyła głos. — Chciałabym z panem porozmawiać na osobności — spojrzała wymownie na dwie kobiety. — Czy możemy na chwilę wyjść na parking?
Homer łypnął oczami jak paciorki. Potem jego twarz przystroił ten sam obleśny uśmiech, który Carol widziała na Ambrosii. — Oczywiście, moja droga — powiedział.
Wyszedł z Carol i od drzwi krzyknął do Grety i Ellen.
— Czekajcie tutaj, ja tylko na chwilę.
Potrzeba jest matką wynalazku, pomyślała sobie Carol, gdy wyprowadziła Homera Ashforda za drzwi. To wynajduj, suko. Zaraz. W tej chwili!
Spacerem podeszli na parking. Carol odwróciła się w pół kroku od Ashforda z konspiracyjną miną. — Wie pan, domyślił się pan, dlaczego tu jestem — powiedziała. — Nie chciałam, żeby to tak wyszło. Wydawało mi się, że byłby z tego lepszy materiał, gdyby nikt nie wiedział, że to robię.
Ale jak na mnie jest pan za bystry. — Homer głupkowato wyszczerzył zęby. — Ale prosiłabym pana, żeby jak najmniej ludzi o tym wiedziało. Może pan powiedzieć swojej żonie i Grecie, ale proszę, już nikomu więcej. Herald chce, żeby to było z zaskoczenia.
Homer wyglądał na zakłopotanego. Carol wychyliła się i prawie że wyszeptała mu do ucha. — Cała kolumna sobotniego magazynu. Czwarty tydzień kwietnia. Niesamowite, co? Roboczy tytuł „Marzenie: być bogatym”.
Relacje o ludziach takich jak pan, jak Mel Fisher, jak ta czwórka z Florydy, z której każdy wygrał ponad milion dolarów na loterii; o tym, jak nagły przybytek odmienia ludzkie życie. Robię cały materiał. Zaczynam od skarbu ze względu na kwestie ogólne.
Wiedziała, że kapitan Homer waha się. Zmyliła jego czujność. — Wczoraj po prostu chciałam szybko sprawdzić pana łódź, zobaczyć jak pan żyje, jak można by to sfotografować. Trochę się zdenerwowałam, gdy tak szybko mnie pan rozpoznał. Ale już zaplanowałam, żeby najpierw wyruszyć z Williamsem. — Carol roześmiała się. — Mój sprzęt do poszukiwania skarbów z MOI zmylił go. Jemu nadal wydaje się, że jestem najprawdziwszą poszukiwaczką skarbów. Prawie że skończyłam z nim wczoraj. Dzisiaj przyjechałam z powrotem tylko po to, żeby dokończyć parę drobnych spraw.
Czujność opuściła Homera Ashforda, gdy Carol powiedziała o tym, że zmyliła Nicka Williamsa, ale nawet teraz nie był pewien, czy wierzyć w tę gładką historyjkę dziennikarki. Myślał sobie, że była prawdopodobna. Nadal jednak nie rozstrzygnięta pozostawała pewna kwestia. — Ale co takiego Williams nosi w tej torbie? — zapytał.
— To nic takiego — powiedziała Carol wyczuwając jego nieufność. Uniosła brwi i znowu roześmiała się. — Czy raczej, prawie nic. Wydobyliśmy wczoraj po południu bezwartościową starą ozdobę. Mogłam więc sfotografować przebieg akcji wydobywania. Powiedziałam mu, żeby dzisiaj dał to do oszacowania. Myśli, że jestem dziwaczka.
Trzyma to w torbie, bo go to krępuje i nie chce, żeby ktokolwiek go z tym zauważył.
Carol lekko trąciła kapitana Homera łokciem w żebra.
Kręcił głową. Docierało do niego, że słyszy zręczne łgarstwo, ale widać na tyle zręczne, że nie mógł przeniknąć podstępu. Na chwilę zmarszczył brwi. — To, jak się domyślam, chce pani z nami porozmawiać, gdy pani skończy z tamtymi dwoma…
Właśnie wtedy, najniespodziewaniej dla Carol, Nick i Troy wjechali na parking przystani. Byli jeszcze trochę pijani i wygłupiali się. — Oczy mi się chyba wywróciły powiedział Troy, gdy zauważył, że Carol rozmawia z kapitanem Homerem. — Przesyłają do mojego mózgu obraz pięknej i bestii. To panna Dawson z naszym ulubionym tłustym kapitanem. A o czym rozmawiają, domyślasz się?
— Nie wiem — powiedział Nick natychmiast się opanowując — ale jestem, do cholery, pewien, że się dowiem.
Jeżeli nas przechytrzy… Szybko odstawił samochód na parking i już chciał wysiadać, gdy Troy wyciągnął rękę i powstrzymał go.
— Dlaczego nie pozwolisz, żebym ja sobie z tym poradził? — zapytał. — Humor to może być tutaj najlepsza wejściówka.
Nick pomyślał przez chwilę. — Może masz rację — powiedział w końcu. — Pójdziesz pierwszy.
Troy pojawił się na widoku, gdy Carol i kapitan Homer właśnie kończyli rozmowę. — Czeeeeść, aniołku — odezwał się z odległości czterdziestu jardów. — Co jest?
Carol rozpoznała Troya i uniosła rękę, ale nie odwróciła się, by go przywitać. — A zatem Columbia 2748, tuż za uzdrowiskiem „Pelikan”? Jutro wieczorem o ósmej trzydzieści?
— Zgadza się — odpowiedział Homer Ashford. Kiwnął głową w kierunku Troya i zbierał się do odejścia. — Czekamy na ciebie. Przynieś dużo taśmy, bo to długa historia — cmoknął ustami w charakterystyczny dla siebie sposób.
— I bądź przygotowana, że zostaniesz na małe party.
Gdy Troy podszedł do Carol, Homer znajdował się już w połowie schodów. — Dzień dobry, kapitanie. Do widzenia, kapitanie — powiedział po cichu wciąż błaznując.
Nachylił się i pocałował Carol w policzek. — Jak tam, aniołku…
— Fuj — Carol cofnęła policzek. — Czuć od ciebie jak z browaru. Nic dziwnego, że musiałam was obu szukać po całym mieście. — Spostrzegła Nicka, który szedł przez parking w ich stronę. Niósł torbę. Podniosła głos. — No, pan Williams, cóż za niespodzianka. Jak to miło, żeście obaj zdołali zleźć ze swoich stołków w barze wystarczająco wcześnie, aby nie spóźnić się na spotkanie. — Spojrzała na zegarek. — No, no — powiedziała z sarkazmem — na pewno jesteśmy spóźnieni. Ciekawe, skoro piętnaście minut czeka się na zwyczajnego profesora, to jak długo należy czekać na profesora farbowanego?
— Odwal się z tymi bzdurami, panno wszechwiedząca — powiedział Nick reagując złością na jej zaczepki. Dołączył do nich a potem złapał oddech. — My też mamy z tobą na pieńku — ciągnął. — Co właściwie robiłaś z tym gnojkiem Ashfordem?
W głosie Nicka zabrzmiała groźba. Carol podskoczyła.
— Patrzcie go — odparowała — typowy samiec. Zawsze zwala odpowiedzialność na kobietę. „Ej, suko, zapomnij, że jestem aroganckim chamem, że się spóźniłem, bo to i tak była twoja wina… „, tak mówi.
— No, no, no — wtrącił się Troy. Carol i Nick patrzyli na siebie groźnie. Oboje zaczęli rnówić naraz, ale Troy im przerwał. — Dzieciaki, dzieciaki, proszę. Mam coś ważnego do powiedzenia. — Spojrzeli na niego. Podniósł ręce, żeby ich uspokoić, potem przyjął uroczystą pozę i udawał, że czyta. — Sto osiemdziesiąt i siedem lat temu nasi przodkowie powołali do życia na tym kontynencie nowe państwo…
Carol pierwsza pękła. — Troy — powiedziała śmiejąc się mimo złości — ty to jesteś. Przynajmniej masz poczucie humoru.
Roześmiany Troy uderzył Nicka pięścią w ramię. — Jak wypadłem, profesorze? Dobrze bym odegrał Lincolna? Czy sympatyczny Murzyn może zagrać Lincolna dla białych ludzi?
Nick niechętnie uśmiechnął się i zapatrzył w żwir drogi, podczas gdy Troy paplał. Kiedy skończył, Nick przemówił pojednawczym tonem. — Przykro mi, że się spóźniliśmy.
Zapomnieliśmy, która godzina — Tutaj jest trójząb.
Carol zauważyła, jak wielką trudność sprawiły mu przeprosiny. Przyjęła je z wdzięcznością i ze zdawkowym uśmiechem. — Zatrzymaj trójząb jeszcze przez chwilę — powiedziała po chwili milczenia. — Musimy porozmawiać o paru innych sprawach. — Rozejrzała się. — Ale to chyba nie jest właściwe miejsce i czas.
Nick i Troy rzucili jej pytające spojrzenie. — Mam kilka bardzo ekscytujących wiadomości — wyjaśniła. — Niektóre z nich są tutaj, na odbitkach waszych zdjęć, które wywołałam dzisiaj rano. Teleskop odebrał w podczerwieni sygnał ze szczeliny wysyłany przez duży obiekt czy obiekty.
— Zwróciła się do Nicka. — Może być więcej skarbów.
Nie mamy pewności, co przedstawiają fotografie.
Nick sięgnął po kopertę. Carol przytrzymała ją. — Nie teraz i nie tutaj. Zbyt wiele oczu i uszu. Słowo, mówię ci.
Teraz musimy sobie wszystko ułożyć. Czy możecie jutro wczesnym rankiem zabrać mnie i przygotować się do wydobycia przedmiotów o ciężarze jakichś dwustu funtów?
Oczywiście zapłacę za ponowne wynajęcie jachtu.
— Fiu — gwizdnął Nick — dwieście funtów! Ledwie mogę się doczekać, żeby obejrzeć zdjęcia. — Nagle otrzeźwiał. — Trzeba będzie wypożyczyć dźwig i…
— Teleskop jeszcze mam i znowu możemy go wykorzystać — Carol spojrzała na zegarek. — Teraz jest prawie piąta, ile czasu potrzebujecie na przygotowania?
— Trzy godziny, najwyżej cztery — powiedział Nick szybko obliczając. — Oczywiście z pomocą Troya — dodał.
— Z największą przyjemnością, moi przyjaciele — odpowiedział Troy. — A skoro Angie zarezerwowała specjałnie dla mnie stolik u Joego Łazęgi na swój występ dziś wieczorem o dziesiątej trzydzieści, to dlaczego nie mielibyśmy tam się spotkać, a szczegóły przesunąć na jutro?
— Angie Leatherwood to twoja przyjaciółka? — zapytała Carol, na której oczywiście wiadomość ta zrobiła wrażenie. — Nie widziałam jej od czasu jej sukcesów…
— Na chwilę przerwała i wręczyła Nickowi kopertę. — Obejrzyj te zdjęcia, jak będziesz sam. Cała ta seria została wykonana tuż pod łodzią, tam, gdzie nurkowaliśmy. Niektóre z nich to oczywiście powiększenia pozostałych. Trochę czasu może ci zająć, zanim wzrok przyzwyczai się do tych wszystkich kolorów. Ale to ten brązowy obiekt czy obiekty. — Carol widziała, że obaj rwali się do zdjęć. Szła z nimi do samochodu Nicka. — To spotkam się z wami u Joego Łazęgi jakieś piętnaście po dziesiątej. — Odwróciła się i poszła do miejsca, w którym zaparkowała swój samochód.
— Carol, chwileczkę. — Nick zatrzymał ją. Czekała, podczas gdy Nick z niespodziewanym skrępowaniem starał się coś wykombinować, by w uprzejmy sposób zadać jej pytanie. — Czy zechciałabyś nam powiedzieć, dlaczego rozmawiałaś z kapitanem Homerem? — zapytał w końcu taktownie.
Patrzyła przez chwilę na nich obu, a potem roześmiała się. — Wpadłam na niego, gdy byłam w biurze i usiłowałam dodzwonić się do was, chłopaki. Chciał się dowiedzieć, co to za rzecz wczoraj wydobyliśmy. Zbiłam go z tropu mówiąc, że robię duży artykuł o wszystkich członkach załogi, która osiem lat temu znalazła skarb Santa Rosa.
Nick spojrzał na Troya z udawanym oburzeniem. — Widzisz, Jefferson — powiedział z przesadną emfazą. — Mówiłem ci, że istnieje uczciwe wyjaśnienie.
Obaj pomachali jej na pożegnanie, gdy odchodziła w stronę swojego samochodu.