9

Joe Łazęga to była w Key West instytucja. Ulubiony bar Hemingwaya i jego barwnej załogi potrafił szybko dostosować się do wielostronnej ewolucji miasta, które przyszło mu symbolizować. Niejeden z obywateli starego miasta omal nie dostał apopleksji, gdy bar wyparł się swej historycznej lokalizacji w śródmieściu i przeniósł się do rozległego kompleksu handlowego, który otaczał przystań. Gdy już klub otwarto ponownie w nowym, dobrze klimatyzowanym pomieszczeniu, niektórzy z nich przyznawali, co prawda niechętnie, że lampy od Tiffany’ego, długi drewniany bar, wąskie lustra od sufitu do podłogi i pamiątki stu lat w Key West, że wszystko to zostało zaaranżowane na nowo w taki sposób, że zachowała się atmosfera starego baru.

Tak się złożyło, że u Joego Łazęgi występowała, jako gwiazda, Angie Leatherwood, kiedy z rzadka i na krótko powracała do miasta, w którym się urodziła. Jeszcze gdy miała dziewiętnaście lat, Troy zdołał namówić pięćdziesięcioletniego nowojorczyka nazwiskiem Tony Palazzo, by zrobił jej przesłuchanie. Tony słuchał przez pięć minut jej śpiewu, a potem wykrzyknął podkreślając swoje uwagi gwałtownymi gestami: — Nie tylko przyprowadziłeś mi dziewczynę tak piękną, że zapiera dech. Nie, przyprowadziłeś mi także dziewczynę, która śpiewa jak słowik.

Mamma mia. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Moja córka Carla zabiłaby, żeby tak śpiewać. — Tony stał się najbardziej zagorzałym wielbicielem Angie i bezinteresownie wspierał jej karierę. Angie nigdy nie zapomniała, co dla niej zrobił i ilekroć była w mieście, śpiewała u Joego Łazęgi. Taka była.

Stolik Troya stał z przodu, na środku sali, jakieś dziesięć stóp od sceny. Nick i Troy już usadowili się przy małym okrągłym stoliku i dopijali pierwsze drinki, gdy pięć minut przed pół do jedenastej przyszła Carol. Przeprosiła i wymamrotała coś o syberyjskich parkingach. Jak tylko przyszła, Nick wyciągnął kopertę ze zdjęciami i obaj mężczyźni powiedzieli jej, że według nich obrazy są fascynujące. Nick zaczął zadawać pytania o fotografie, podczas gdy Troy przywołał kelnera. Nick i Carol zajęci byli wstępną rozmową o obiektach w szczelinie, kiedy na stole pojawiły się nowe drinki. Nick właśnie napomknął, że jeden z przedmiotów wygląda jak nowoczesny pocisk. Była dziesiąta trzydzieści pięć. Światła zgasły, potem zapaliły się na znak, że rozpoczyna się występ.

Angie Leatherwood była doskonałą wykonawczynią.

Podobnie jak wielu najlepszych piosenkarzy nigdy nie zapominała, że to publiczność jest gościem, że to ona kreowała jej wizerunek, że ona potęgowała mistykę jej oddziaływania. Zaczęła od tytułowej piosenki ze swego nowego albumu The Memories of Enchanting Nights, a potem śpiewała różne piosenki Whitney Huston składając hołd tej wspaniałej piosenkarce, której talent pobudził w Angie pragnienie śpiewania. Potem dowiodła swej wszechstronności wykonując cztery piosenki o różnych rytmach: jamajskie reggae, wyciszoną balladę ze swego pierwszego albumu Love Letters, omalże idealną imitację Diany Ross z jej starych, najlepszych utworów, Where Did Uur Love Go? i wspomnienie o jej niewidomym ojcu zatytułowane The Mań with Yision — ten utwór, który silnie oddziałał na emocje, zaśpiewała z przejęciem.

Każdy utwór witał grzmot oklasków. W klubie wyprzedano wszystkie miejsca, nie wyłączając stojących wzdłuż baru o długości stu stóp. Rozstawiono siedem ogromnych ekranów video, aby dać wrażenie bliskości z Angie tym, którzy znajdowali się z dala od sceny. To był jej tłum, to byli jej przyjaciele. Parę razy Angie prawie się zawstydziła, bo oklaski i brawa nie milkły. W czasie występu niewiele rozmawiano przy stoliku Troya. Każdy z trójki zwrócił uwagę na utwór, który szczególnie przypadł mu do gustu (ulubioną piosenką Carol była The Greatest Love of Ali Whitney Huston), ale nie było czasu na rozmowę. Swoją przedostatnią piosenkę Let Me Take Care of You, Baby Angie zadedykowała swemu „najdroższemu przyjacielowi” (Nick kopnął Troya pod stolikiem) a potem zakończyła najbardziej znanym kawałkiem z Love Letters. Publiczność zgotowała jej owację na stojąco i hałaśliwie gwizdała o bis.

Nick wstał i zauważył, że po dwóch mocnych drinkach był nieco oszołomiony i do tego odczuwał dziwne emocje, chyba z powodu podświadomych skojarzeń wywołanych przez miłosne piosenki, które śpiewała Angie.

Angie wróciła na scenę. Gdy wrzawa opadła, dało się słyszeć jej miękki, pieszczotliwy głos. — Wszyscy wiecie, że Key West to dla mnie bardzo szczególne miejsce. To tutaj dorastałam i chodziłam do szkoły. Do tego miejsca sprowadza się większość moich wspomnień. — Przerwała i oczami przebiegła publiczność. — Jest tyle piosenek, które przywracają wspomnienia i związane z nimi uczucia. Ale ze wszystkich najbardziej lubię melodię przewodnią z musicalu Cats. Więc, Key West, to dla ciebie.

Słychać było jeszcze sporadyczne oklaski, kiedy akompaniujący Angie syntetyzer zagrał wprowadzenie do Memories. Publiczność nadal stała, gdy Angie słodkim głosem rozpoczęła tę piękną piosenkę. Nick usłyszawszy ją od razu przeniósł się myślami do Centrum Kennedy’ego w Waszyngtonie, gdzie w czerwcu 1984 roku z matką i ojcem oglądali ten musical w kinie. Wtedy to przyjechał wreszcie do domu, by wyjaśnić rodzicom, dlaczego nie mógł wrócić na Harvard po wiosennych feriach, które spędził na Florydzie. Próbował, ale nijak nie umiał zacząć swej opowieści przed rozczarowanym ojcem i załamaną matką. — To kobieta… — to wszystko, co potrafił powiedzieć. Potem zamilkł.

Było to smutne pojednanie. Gdy odwiedził rodzinny dom w Falls Church, u jego ojca odkryto w okrężnicy pierwsze złośliwe polipy. Usunięto je. Lekarze byli spokojni o najbliższe siedem lat jego życia, podkreślali jednak, że rak okrężnicy często powraca i daje przerzuty na inne części ciała. W długiej rozmowie z nagle osłabionym ojcem, Nick obiecał skończyć studia w Miami. Ale niewielka to była pociecha dla starszego człowieka: marzył o tym, że ujrzy swego syna jako absolwenta Harvardu.

Projekcja musicalu Cats w Centrum Kennedy’ego była według Nicka tylko średnio zajmująca. W środku przyłapał się na tym, że zastanawia się, ilu ludzi, którzy to oglądają, wie, że autorem literackiego materiału piosenek jest T. S. Eliot, ten poeta, który nie tylko zachwycał się kocimi dziwactwami, ale nawet zdarzyło mu się napisać poemat rozpoczynający się od opisu wieczoru, który „rozpływał się po niebie jak pacjent odurzony eterem na operacyjnym stole”. Ale gdy stara kotka o przywiędłej urodzie weszła na scenę i zaczęła śpiewać piosenkę o „słonecznych dniach”, Nicka poruszyło, tak jak i całą widownię. Nie wiedział dlaczego, ale w kotce ujrzał Moniąue w przyszłości. Gdy przejmująco czysty sopran osiągnął punkt kulminacyjny Nick zapłakał skrywając łzy przed rodzicami.

— Dotknij mnie… To proste odejść… zostawić ze wspomnieniem… moich słonecznych dni… Tylko dotknij mnie… zrozumiesz szczęście…

Głos Angie nie był co prawda tak przenikliwy jak sopran w Waszyngtonie, ale brzmiał z tym samym natężeniem i tak samo wywoływał smutek u kogoś, kto wszelkie radości pozostawił już za sobą. W kącikach oczu Nicka pojawiły się łzy. Jedna spłynęła po policzku.

Światła sceny oświetliły jego twarz. Carol dostrzegła łzę, okno cierpienia i sama z kolei wzruszyła się. Po raz pierwszy poczuła głęboką sympatię, prawie afekt dla tego niedostępnego, samotnego niemniej dziwnie pociągającego człowieka.

Ach, Carol, jakże inaczej mogłoby być, gdybyś raz w życiu nie poddała się emocjom. Gdybyś po prostu pozwoliła człowiekowi na chwilę samotności, rozdarcia czy słabości. Mogłaś odezwać się później, gdy będzie spokojniej, poniekąd wygodniej. Wspólne przeżycie tej chwili mogłoby nawet zapoczątkować zbliżenie między wami. Ale ty musiałaś klepnąć go po ramieniu, nawet zanim on sam zdał sobie sprawę, że płacze, musiałaś naruszyć jego cenne pojednanie z samym sobą. Byłaś intruzem. Co gorsza, on twój uśmiech odebrał jako szyderstwo a nie wyraz sympatii i wycofał się jak przestraszony żółw. To pewne, że wszelkie twoje zabiegi o przyjaźń odrzuci jako nieszczere.

To zajście umknęło Troyowi. Dlatego był kompletnie zaskoczony, gdy odwróciwszy się po końcowych oklaskach zauważył niechybnie wrogie nastawienie Nicka. — Czy nie była cudowna, aniołku? — powiedział do Carol. — A ty jak, profesorze? Po raz pierwszy widziałeś ją jak śpiewa?

Nick kiwnął głową. — Była wspaniała — powiedział omal z niechęcią. — I chce mi się pić. Czy człowiek może się czegoś napić w tym lokalu?

Troy był lekko urażony. — No, wybacz nam — powiedział. — Przykro mi, że występ trwał tak długo. — Starał się przywołać kelnera. — Co go gryzie, aniołku? — powiedział do Carol.

— Carol wzruszyła ramionami. Potem, usiłując rozluźnić atmosferę, wychyliła się w stronę Nicka, który siedział oparty o stolik. Klepnęła go w ramię. — Hej, Nick — powiedziała. — Zażyłeś gorzką pigułkę?

Nick prędko cofnął rękę i w odpowiedzi wymruczał coś, co trudno było dosłyszeć. Odwrócił się od rozmawiających i zobaczył, że do stolika zbliża się Angie. Machinalnie wstał a Carol i Troy poszli w jego ślady. — Byłaś fantastyczna — powiedziała Carol trochę za głośno, jak tylko Angie znalazła się na tyle blisko, że na pewno mogła usłyszeć.

— Dzięki… Cześć — Angie podeszła do stolika. Usiadła na krześle, które wysunął dla niej Troy. Przez kilka chwil z wdzięcznością przyjmowała pochwały od ludzi, którzy siedzieli przy najbliższych stolikach. Potem siadła wygodniej i uśmiechnęła się. — Pani to pewnie Carol Dawson — odezwała się swobodnie pochylając się w stronę reporterki.

Żywa Angie była jeszcze piękniejsza niż na fotografii z okładki płyty. Karnację miała ciemnobrązową, nie całkiem czarną. Makijaż był stonowany, tak że w połączeniu z bladoróżową szminką eksponował naturalne zalety jej urody i zęby, których niemal idealną biel podkreślał wspaniały uśmiech. Mało że piękna, była uosobieniem kobiecości. Do tej pory jeszcze żaden fotograf nie umiał oddać naturalnego ciepła, jakie promieniowało z Angie.

— A ty, to pewnie Nick Williams — powiedziała wyciągając rękę do Nicka, który, skrępowany i niepewny, nadal stał, mimo że Troy już usiadł. — Troy tyle mi o tobie opowiadał w ciągu ostatnich kilku dni, że możemy się czuć przyjaciółmi. Twierdzi, że przeczytałeś wszystkie warte przeczytania powieści jakie kiedykolwiek napisano.

To oczywiście przesada — Nick był wyraźnie zadowolony z pochwały. Rozluźnił się. W końcu usiadł. Zamierzał rzucić kolejną uwagę, lecz Carol włączyła się do rozmowy i przerwała mu.

— Czy sama napisałaś tę piękną piosenkę o niewidomym? — zapytała zanim Angie miała czas usadowić się i pozbierać. — To chyba bardzo osobiste wyznanie.

— Tak — odpowiedziała Angie uprzejmie, bez śladu rozdrażnienia z powodu napastliwego zachowania Carol.

— Większość moich tekstów biorę z innych źródeł, ale czasami sama piszę. Gdy jest jakiś szczególny temat. — Uśmiechnęła się przelotnie do Troya i ciągnęła dalej. — Mój ojciec jest niezwykłym, uroczym człowiekiem, niewidomy od urodzenia, ale niesamowicie rozumie życie, wszystkie strony życia. Bez jego cierpliwości i rad pewnie nigdy nie miałabym odwagi, żeby zaśpiewać. Byłam zbyt nieśmiała i wstydliwa. Ale, gdy byliśmy dziećmi, ojciec wpoił nam wszystkim, że jest w nas coś niezwykłego, coś niepowtarzalnie naszego i że jedną z największych radości życia jest odkrywanie i rozwijanie tego szczególnego talentu.

— A ta piosenka, Let Me Take Care of You, Baby, rzeczywiście napisałaś ją dla Troya? — Nick wyrzucił z siebie pytanie, zanim Angie dokończyła zdania i tym samym zniszczył dyskretną aurę, jaką wytworzyła Angie uroczym opisem ojca. Nick siedział jak na szpilkach i wydawało się, że z jakiegoś powodu jest niespokojny i poruszony. Troy znowu zaczął się zastanawiać, co takiego zaszło między Nickiem a Carol, co umknęło jego uwadze.

Angie spojrzała na Troya. — Chyba tak — powiedziała z uśmiechem pełnym zadumy — mimo że na początku miała to być wesoła piosenka, beztroskie myśli o zabawie w miłość. — Na chwilę przerwała. — To mówi o czymś poważnym. Czasami trudno być kobietą, której się powiodło. To przeszkadza…

— Amen, amen — wtrąciła się Carol, gdy Angie chciała dalej rozwinąć myśl. To był jeden z ulubionych tematów i postanowiła nie popuścić. — Większość mężczyzn nie umie postępować z kobietą, która odniosła choćby minimalny sukces zwłaszcza, gdy kobieta jest w świetle reflektorów. — Spojrzała na Nicka a potem ciągnęła dalej. — Nawet teraz, w 1994 roku, nadal istnieją niepisane prawa, których się przestrzega. Jeżeli chcesz być w stałym związku z mężczyzną, to musisz przestrzegać trzech „nie”: nie dopuść, by pomyślał, że jesteś inteligentniejsza od niego; nie proponuj pierwsza seksu i, nade wszystko, nie zarabiaj więcej niż on. W tych trzech dziedzinach ich ego jest najbardziej przewrażliwione. A jeżeli podważysz ego jakiegoś mężczyzny, nawet żartem, to przepadło.

— Wygląda, że jesteś ekspertem — odpowiedział Nick z sarkazmem. Jego wrogość była wyraźna. — Ciekawe, czy którejś z tych twoich wyzwolonych kobiet zdarzyło się, że mężczyznę zraził nie sam sukees, ale stosunek kobiety do swego sukcesu. To co osiągasz w życiu nie jest w sensie osobistym bzdurą. Najbardziej ambitne i agresywne kobiety, jakie poznałem (teraz on spojrzał na Carol) stają na głowie, żeby ze związku mężczyznakobieta zrobić coś w rodzaju zawodów. Nie pozwolą mężczyźnie, choćby na chwilę, mieć złudzeń, że żyje w patriarchalnym społeczeństwie. Myślę, że niektórzy z tych mężczyzn celowo się kastrują…

— O to chodzi — Carol z triumfem wpadła mu w słowo. Trąciła łokciem Angie, która uśmiechała się, ale widać było, że złośliwy ton tej rozmowy nadal ją krępuje. — Oto magiczne słowo. Gdy tylko kobieta chce coś zakwestionować i nie przyjmuje jakiejś głębokiej męskiej prawdy jak objawienia, to znaczy że usiłuje „wykastrować” albo „pozbawić męskości”…

Dobra — stanowczo wkroczył Troy. Pokręcił głową.

— Wystarczy. Zmieńmy temat. Myślałem, że może będziecie umieli we dwoje spędzić wieczór, ale widzę, że nie, skoro zaczynacie w ten sposób.

Problem w tym — ciągnęła Carol lekceważąc prośbę Troya i zwracając się teraz do Angie — że mężczyźni się boją. Ich hegemonia w świecie Zachodu jest zagrożona przez to, że pojawiły się kobiety, które nie mają ochoty być tylko zapładniane. Bo kiedy byłam w Stanford…

Przerwała i odwróciła głowę, gdy usłyszała szurgot odsuwanego krzesła. — Z całym szacunkiem, panno Leatherwood. — Nick wstał trzymając w ręce krzesło. — Chyba przeproszę. Z przejęciem słuchałem pani muzyki, ale nie chcę więcej pani narażać na złe maniery. Życzę, żeby szczęście nadal pani sprzyjało w karierze i mam nadzieję, że któregoś dnia spędzi pani ze mną i z Troyem trochę czasu na łodzi. — Odwrócił się do Troya. — Spotkamy się na przystani o ósmej rano. — Na koniec spojrzał na Carol. — Z tobą także, jeżeli jeszcze chcesz płynąć. O mydłkach ze Stanford możesz nam opowiedzieć, kiedy wyruszymy, na środku Zatoki.

Nie czekał na odpowiedź. Zabrał kopertę i przez tłum ruszył w kierunku wyjścia. Gdy zbliżał się do drzwi, usłyszał, że ktoś go woła. — Nick. Hej, Nick. Tutaj! — To Juliannę. Kiwała na niego ręką od pobliskiego stolika zapełnionego kieliszkami i popielniczkami. Ona, Corinne i Linda znajdowały się w otoczeniu pół tuzina mężczyzn, jednak Juliannę posunęła się i wyciągnęła wolne krzesło.

Nick podszedł do jej stolika.

Pół godziny później Nick był już bardzo pijany. Juliannę, która od czasu do czasu ocierała się o jego nogi, w połączeniu z widokiem olbrzymich piersi Corinne (teraz były przykryte, ale pamiętał je z gry Troya), do tego sporadyczne spojrzenia Carol rzucane poprzez dym z papierosów, wszystko to sprawiło, że był podniecony. A niech to, Williams, pomyślał sobie od razu, jak tylko przysiadł się do grupy Juliannę. Znowu zawaliłeś. A miałeś tu idealną okazję, żeby ją oczarować. Może nawet zdobyć. Pół godziny później jednak, po wypiciu, jego uczucia przywodziły na myśl lisa Ezopa. Tak czy owak, jest jak na mnie zbyt agresywna. Sława. Pewnie za bardzo twarda w środku.

I zimna w łóżku. Jeszcze jedna cwaniara. Ale nadal obserwował ją z oddali.

Usunięto dodatkowe krzesła, które przyniesiono specjalnie na występ Angie Leatherwood, żeby zrobić miejsce do tańca. Dalszą część wieczoru poprowadził discjockey. Można było tańczyć do różnych nowoczesnych kawałków, oglądać skandaliczne, nadprogramowe muzyczne video na wielkich ekranach, czy porozmawiać, bo muzyka nie była zbyt głośna. Ludzie, którzy otaczali Nicka, pochodzili w większości z przystani. Podczas przerwy w tańcach, zaraz po tym jak Nick szybko opróżnił kolejny kieliszek teąuili, Linda Quinland wychyliła się w jego stronę znad stolika. — No, Nick — powiedziała — zdradź nam swój sekret. Co wczoraj z Troyem znaleźliście?.->

— Nic szczególnego — odparł Nick. Pamiętał o umowie, ale zaskoczyło go, że naprawdę chciał o tym porozmawiać.

— Plotka mówi co innego — wtrącił jeden z mężczyzn przy stoliku. — Wszyscy wiedzą, że dziś rano zaniosłeś coś do Amandy Winchester. No, powiedz nam co to było.

Nowy statek ze skarbem znaleźliście?

— Może — powiedział Nick z pijackim grymasem na twarzy — po prostu może. — Drugi silny impuls popychał go jednak do tego, by opowiedzieć tę historię i pokazać im zdjęcia. Powstrzymał się. — Nie mogę o tym rozmawiać — powiedział tylko.

W tej chwili dwaj krzepcy młodzi mężczyźni, typowi krótko ostrzyżeni oficerowie marynarki w mundurach, zatoczyli się wprost na stolik Nicka. Jeden z nich był ciemny, w typie Hiszpana. Pewni siebie, wręcz aroganccy.

Ich nadejście przerwało rozmowę. Biały porucznik położył rękę na ramieniu Juliannę. — W porządku, ślicznotko — powiedział bezczelnie. — Marynarka czuwa. Może ty i ta twoja przyjaciółka — kiwnął na Corinne, za którą stał Ramirez — zatańczyłybyście z nami? mv, cs,Ł

— Nie, dziękuję — odpowiedziała grzecznie z uśmiechem Juliannę. Todd spojrzał na nią z góry. Trochę się chwiał i po jego oczach wyraźnie było widać, że solidnie popił.

— To znaczy, powiesz mi, że wolisz tu siedzieć z tymi miejscowymi błaznami niż zatańczyć z przyszłymi admirałami? — Juliannę poczuła, jak jego ręka zaciska się na jej ramieniu. Rozglądała się po stoliku usiłując go zignorować.

Toddowi nie spodobała się odmowa. Zdjął rękę z ramienia Juliannę i wskazał na piersi Corinne. — Chryste, Ramirez, miałeś rację. Są monstrualne. Przyssałbyś się do takiego? — Oficerowie roześmieli się prostacko. Corinne płonęła ze wstydu.

Partner Lindy Quinlan, silny chłopak, podniósł się z krzesła. Tylko on w tym towarzystwie dorównywał wzrostem Toddowi i Ramirezowi. — Słuchajcie, chłopaki — odezwał się z rozwagą — pani powiedziała bardzo grzecznie, że nie. Nie ma potrzeby ubliżać ani jej, ani jej przyjaciołom…

— Widzisz go, Ramirez — przerwał mu Todd — ten typek powiedział, że my komuś ubliżyliśmy. To jest ubliżanie, jak się podziwia wielkość czyichś cycków? — Zachichotał ze swego dowcipu. Ramirez dał znak, żeby odejść, ale Todd machnął na niego ręką.

Pijany Nick przez cały wieczór gotów był wybuchnąć.

— Wynocha stąd, gnojki — powiedział spokojnie, ale stanowczo. Nadal siedział obok Juliannę.

— Kogo nazywasz gnojkiem, kurczaczku? — spytał wojowniczo porucznik Todd. Odwrócił się do Ramireza.

— Bo uwierzę że będę musiał trzepnąć w łeb tego bałwana.

Ale Nick go uprzedził. Szybko podniósł się, wyprowadził zdradliwy cios pięścią, trafił Todda prosto w twarz i posłał w fikołkach do tyłu, na inny zastawiony szkłem stolik.

Todd razem ze stolikiem runął na podłogę, a Nick ruszył za nim. Ramirez zaczął odciągać Nicka, ale ten odwrócił się i jego także uderzył sierpowym. Ramirez popchnął Nicka, który stracił grunt pod nogami i przewrócił się na Juliannę. Następny zastawiony stolik runął na podłogę.

Carol, Angie i Troy zauważyli rozróbę z odległej części sali. W samym jej środku rozpoznali Nicka. — Uuua — powiedział Troy wyskakując, by pomóc przyjacielowi.

Carol była tuż za nim. Gdy dopadli do przeciwległego krańca sali, akcję opanowali już dwaj klubowi bramkarze.

Tymczasem Nick i Todd, nadal na podłodze, usiłowali doprowadzić się do porządku. Todd powoli podnosił się na nogi.

W trakcie walki Nickowi wypadła koperta z fotografiami, część z nich wysunęła się na podłogę. Ramirez podniósł je zauważywszy jaskrawe kolory. Zdjęcie, które leżało na wierzchu, najwyraźniej przedstawiało zbliżenie brązowego pocisku.

— Ej — powiedział do chwiejącego się Todda — spójrz na to.

Carol zadziałała niezwłocznie. Przeszła obok Ramireza, chwyciła kopertę ze zdjęciami i zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, krzyknęła — Nick, nie, nie wierzę. Jak mogłeś znowu się upić? — Przyklęknęła na podłodze obok niego i wolną ręką kołysała jego głowę. — Kochanie — mówiła, gdy on wpatrywał się w nią z niedowierzaniem — obiecałeś, że przestaniesz.

Zaskoczony tłum patrzył, jak Carol całuje Nicka w usta.

Troy spojrzał zdumiony. — Troy — krzyknęła chwilę później, gdy Nick usiłował ochłonąć. — Troy, gdzie jesteś?

No, podaj mu rękę. — Troy rzucił się i pomógł Nickowi podnieść się na nogi. — Zabieramy go do domu — oznajmiła gapiom. Oboje z Troyem chwycili go pod ramiona i cała trójka potykając się ruszyła do drzwi nocnego klubu.

Przy wyjściu minęli kierownika. Carol powiedziała mu, że przyjdzie nazajutrz uregulować rachunki. Wyszli na ulicę prawie niosąc Nicka.

Gdy oddalali się od Joego Łazęgi, Carol odwróciła się i zobaczyła, że część tłumu wyszła za nimi na ulicę.

Ramirez i Todd, który wciąż rozcierał policzek, stali na czele grupy z wyrazem zakłopotania na twarzach. — Dokąd go zabieramy, aniołku? — spytał Troy, gdy nie mogli być już słyszani. — Nawet nie wiemy, gdzie zaparkował swój samochód.

— Nieważne — odpowiedziała Carol. — Przynajmniej, póki jesteśmy na widoku.

Zdezorientowana trójka skręciła na prawo, w tę samą uliczkę za teatrem, w którym trzy godziny wcześniej skończyło się przedstawienie Nocy Iguany. Tuż obok, po lewej stronie znajdował się mały, pusty plac. Carol zatrzymała ich na jego skraju, przed zagajnikiem i obejrzała się, by sprawdzić czy nikt ich nie śledzi. Ciężko odetchnęła i rozluźniła chwyt. Spoconą twarz mimowolnie otarła kopertą, którą odebrała Ramirezowi.

Nick prawie już się pozbierał. — Nie miałem pojęcia — wymamrotał wyswobadzając rękę, za którą trzymał go Troy — że tak się o mnie troszczysz. — Chciał ją objąć.

— Nie troszczę się — powiedziała Carol z naciskiem.

Odepchnęła jego ręce i cofnęła się. Nick nie zrozumiał i nadal się zbliżał. — Przestań! — krzyknęła na niego ze złością. — Przestań, pijany durniu.

Starała się go powstrzymać, ale on parł do przodu.

Zanim Troy ruszył, by go chwycić, Carol trzasnęła go silnie w twarz. Nick, zaskoczony, stracił grunt pod nogami i padł brzuchem na trawę.

Carol, nadal wściekła, pochyliła się nad nim i używając całej siły przekręciła go na plecy. — Nigdy, przenigdy nie używaj wobec mnie siły — wrzasnęła. — W żadnej sytuacji.

Rzuciła mu kopertę na brzuch i szybko podniosła się. Spojrzała na Troya, ze wstrętem potrząsnęła głową i odeszła uliczką.

Загрузка...