7

Carol i Troy siedzieli na przednim pokładzie Florida Queen zwróceni twarzami do dziobu, w kierunku oceanu i ciepłego południowego słońca. Carol zdjęła swą purpurową bluzkę odsłaniając górę niebieskiego jednoczęściowego kostiumu, ale wciąż miała na sobie białe bawełniane spodnie. Troy był bez koszuli, w białym surfingowym komplecie, który sięgał do kostek jego pięknych czarnych nóg. Ciało miał szczupłe i muskularne, wyraźnie wytrenowane, ale nie nadmiernie umięśnione. Rozmawiali swobodnie, z ożywieniem, często beztrosko się śmiejąc. Za nimi, pod osłoną Nick Williams czytał A Fan Notes Freda Exleya. Od czasu do czasu spoglądał przez chwilę na tamtych dwoje, a potem wracał do swojej książki.

— No to dlaczego nigdy nie poszedłeś do college’u?

— zapytała Carol Troya. — Najwyraźniej byłeś uzdolniony. Byłbyś świetnym inżynierem.

Troy wstał, zdjął okulary i podszedł do relingu. — Mój brat Jamie mówił to samo — powiedział powoli, wpatrując się w spokojny ocean. — Ale byłem zbyt szalony. Gdy w końcu skończyłem szkołę średnią, zachciało mi się dowiedzieć jaki jest świat. Więc wyfrunąłem, Wędrowałem po całych Stanach i Kanadzie. Przez parę lat.

— To wtedy nauczyłeś się elektroniki? — zapytała Carol. Sprawdziła na zegarku, która godzina.

— To było później, znacznie później — powiedział Troy przypominając sobie. — Przez te dwa lata wędrówki nauczyłem się tylko tego, jak sobie radzić, by przeżyć. No i tego, jak to jest być czarnym chłopakiem w świecie białych. — Spojrzał na Carol. Żadnej znaczącej reakcji.

— Musiałem imać się setki różnych zajęć — ciągnął spoglądając na ocean — byłem kucharzem, gońcem w redakcji, pracowałem przy budowach. Udzielałem nawet lekcji pływania w prywatnym klubie. Byłem gońcem w hotelu uzdrowiskowym, opiekowałem się polem golfowym…

— Troy roześmiał się i ponownie odwrócił, by sprawdzić, czy Carol uważnie słucha. — Ale to cię chyba nie interesuje…

— Ależ tak, interesuje — powiedziała Carol — to mnie fascynuje. Usiłuję sobie wyobrazić, jak wyglądałeś w hotelowym uniformie. A jeżeli kapitan Nick się nie myli, mamy jeszcze dziesięć minut, zanim znajdziemy się tam, gdzie mamy dotrzeć — zniżyła głos. — Ty przynajmniej rozmawiasz. Profesor nie jest zbyt towarzyski.

— Być czarnym gońcem hotelowym w południowym Mississippi to niezwykle pouczające doświadczenie — zaczął Troy i uśmiech opromienił jego twarz. Uwielbiał opowiadać historyjki ze swego życia. To zawsze sytuowało go na środku sceny. — Wyobraź sobie aniołku, że mam osiemnaście lat i próbuję szczęścia w wielkim, starym portowym zajeździe nad Zatoką, tuż przy plaży. Pokój, wyżywienie i napiwki. Jestem u szczytu powodzenia. Aż tu szef gońców, niziutki facet o nazwisku Fish, rozsiadł się w baraku gdzie mieszkali wszyscy gońcy plus personel kuchenny i przedstawia mnie jako „nowego czarnucha”.

Z urywków rozmowy mogłem wywnioskować, że hotel ma jakieś kłopoty, chyba z powodu dyskryminacji rasowej, a to, że mnie zatrudnili, miało stanowić po części ich odpowiedź na zarzuty.

— Barak, w którym był mój pokój, znajdował się tuż za polem golfowym. Mała prycza, szafa w ścianie, biurko czy stolik z przenośną lampą, zlew, żebym miał gdzie umyć zęby i twarz — tam mieszkałem przez sześć tygodni. Po drugiej stronie budynku była wielka wspólna łazienka, którą wszyscy opuszczali, gdy tylko się pojawiałem.

— W mojej szkole średniej w Miami wszyscy uczniowie to czarni albo Kubańczycy, lub jedno i drugie. Dlatego prawie nic nie wiedziałem o białych. Z książek, z telewizji miałem ten cudowny ich obraz jako przystojnych, wykwalifikowanych, wykształconych, bogatych. Ha! Moje złudzenia szybko się rozwiały. Szef gońców, Fish, co noc palił trawę ze swoim szesnastoletnim synem Donnym i marzył o dniu, kiedy znajdzie milion dolarów, które ktoś zostawi w pokoju. Drugi ceł jego życia to do samej śmierci rżnąć co rano w klozecie żonę szefa, Marie.

— Jednym z gońców była taka biedna samotna dusza, która nazywała się, naprawdę, Saint John, a to za sprawą swoich dzielnych rodziców, bo Saint mu dali na imię. Miał tylko sześć zębów, nosił grube szkła i miał potężnego guza pod lewym okiem. Saint wiedział, że jest brzydki i przez cały czas martwił się, że z powodu swojego wyglądu straci pracę. Dlatego Fish bezlitośnie go wykorzystywał. Dawał mu wszystkie najpaskudniejsze zlecenia i zmuszał, by mu się opłacał z części swoich napiwków. Pozostali gońcy także przy każdej okazji wyśmiewali się z Saint Johna i zrobili go obiektem swoich prostackich żartów.

— Jednej nocy siedziałem sobie spokojnie w swoim pokoju i czytałem książkę, gdy ktoś cicho zapukał do drzwi.

Gdy otworzyłem, w progu stał Saint John. Wyglądał na zmieszanego i oszołomionego. W jednej ręce trzymał pudełko z szachami, a w drugiej sześć puszek piwa. Odczekałem chwilę a potem zapytałem, czego chce. Rozejrzał się nerwowo, a potem zapytał, czy wiem jak się gra w szachy.

Gdy mu odpowiedziałem, że tak i dodałem, że chętnie bym zagrał, Saint John uśmiechnął się od ucha do ucha i coś wymamrotał, że się cieszy, że skorzysta z okazji. Zaprosiłem go i przez prawie dwie godziny graliśmy, rozmawialiśmy i piliśmy piwo. Był jednym z dziewięciorga dzieci w biednej, wiejskiej rodzinie z Mississippi. Gdy graliśmy, Saint Johnowi przypadkiem wymknęło się, że trochę się obawiał prosić mnie o wspólną grę, bo Fish i Miller powiedzieli mu, że czarnuchy są zbyt tępe, by grać w szachy.

— Na te parę tygodni, które tam jeszcze spędziłem, zostaliśmy przyjaciółmi. Połączyły nas najmocniejsze wiezy, bo obaj byliśmy outsiderami w tej dziwnej społeczności składającej się z pracowników zajazdu portowego nad Zatoką. To od Saint Johna dowiedziałem się o różnych błędnych wyobrażeniach, jakie biali z Południa mają o czarnych. — Troy roześmiał się. — Wiesz, pewnego wieczoru Sain John wszedł za mną do łazienki, by na własne oczy przekonać się, czy mam dużo większego niż on.

Troy wrócił na swoje krzesło i spojrzał na Carol. Uśmiechała się. Trudno było nie bawić się przy opowieściach Troya. Opowiadał je z takim entuzjazmem i uroczym zaangażowaniem! Nick pod osłoną odłożył książkę i również przysłuchiwał się rozmowie.

— No i był tam wielki Farell, dwudziestolatek, który wyglądał jak Elvis Presley. Podawał gościom tańszy likier, załatwiał osoby do towarzystwa na telefon i z hotelu zabierał mnóstwo rzeczy, by je sprzedawać w sklepie swojej siostry. Część mojego pokoju wynajął na skład likieru. Co za typ! Po wielkim śniadaniu z okazji jakiegoś zjazdu zlewał pozostawiony w szkłach sok pomarańczowy do butelek i gromadził to, by ponownie sprzedać. Któregoś rana kierownik hotelu przypadkowo rozsiadł się w pokoju, znalazł torbę z sokami i chciał wiedzieć, co i jak. Farrel chwycił mnie i zabrał na zaplecze. Powiedział, że chce ubić interes. Jeżeli przyznam się, że ja brałem sok, to on zapłaci mi dwadzieścia dolarów. Tłumaczył, że nic mi się nie stanie, bo o czarnuchach wiadomo, że kradną. A jeżeli przyłapią Farrela, to straci robotę…

Nick wyszedł spod osłony. — Przykro mi, że muszę to przerwać — powiedział z nutą sarkazmu w głosie — ale według naszego komputerowego nawigatora — jesteśmy w tej chwili na południowym skraju mapy. — Zwrócił Carol mapę.

— Dzięki, profesorze — roześmiał się Troy — chyba uratowałeś Carol od zagadania na śmierć. — Podszedł do umieszczonych w pojemniku obok osłony urządzeń monitorujących. Włączył zasilanie. — Hej, aniołku, powiedz mi teraz, jak to wszystko działa.

Oceaniczny teleskop Dale’a Michaetea był tak zaprogramowany, że w danym położeniu mógł dawać równocześnie trzy rodzaje obrazów. Pierwszy to zwykły widzialny obraz; drugi obejmował to samo pole widzenia w promieniach podczerwonych; trzeci dawał ultradźwiękowy układ tego samego ujęcia. Podsystem ultradźwiękowy przedstawiał jedynie zarysy przedmiotów, ale sięgał głębiej, aniżeli oba pozostałe i można go było używać nawet wtedy, gdy woda była trochę mętna. Kompaktowy teleskop można było przymocować do dna każdej bodaj łodzi. Posiadał mały wewnętrzny silnik, dzięki któremu sterowano nim w płaszczyźnie pionowej, trzydzieści stopni do przodu i do tyłu.

Wpisany do programu plan określał harmonogram teleskopowych obserwacji. Mikroprocesor zarówno decydował o kolejności poszczególnych czynności, jak i zawierał parametry ostrości teleskopu. Jednak na życzenie obsługującego, zmian w oprogramowaniu można było dokonywać także w trakcie obserwacji, za pośrednictwem wejść manualnych.

Bardzo cienkie światłowody przesyłały dane z teleskopu do pozostałej części elektronicznego wyposażenia. Kable przymocowywano klamrami wzdłuż burty łodzi. Około dziesięć procent obrazów zrekonstruowanych na podstawie danych wyświetlało się, po radykalnym podniesieniu ich jakości, w czasie rzeczywistym na zainstalowanym na łodzi monitorze. Całość danych zbieranych przez teleskop automatycznie nagrywała się w jednostce pamięci o pojemności stu gigabitów, podłączonej do monitora. Inny układ światłowodów łączył tę samą jednostkę pamięci z centralnym systemem nawigacji łodzi i z siłownikiem, który sterował teleskopem. Te obwody przesyłały impulsy co dziesięć milisekund, tak że dane orientacji teleskopu i umiejscowienia łodzi w czasie każdego obrazu można było łączyć razem w jednym ciągłym pliku.

Obok monitora, na wierzchu pojemnika, ale po drugiej stronie jednostki pamięci, znajdował się pulpit systemu sterowania. Dr Dale Michaels i Instytut Oceanograficzny w Miami (MOI) znani byli na całym świecie z pomysłowości swych wynalazków, jednak obsługa tych przemyślnych urządzeń nie była taka prosta. Dale, w noc poprzedzającą przyjazd Carol do Key West, starał się dać jej krótki kurs pracy systemu. Bezskutecznie. W końcu, zniechęcony, po prostu wprowadził do mikroprocesora ułatwiającą sekwencję, która sprawiała, że obraz obszaru pod łodzią układał się w regularne wzory. Potem ustawił optyczne udoskonalenia i przykazał Carol, by niczego nie zmieniała. — Wszystko co masz zrobić — mówił dr Michaels, gdy ostrożnie załadowywał do samochodu pulpit systemu sterowania — to nacisnąć guzik „start”, a potem przykryć pulpit, aby mieć pewność, że nikt przez nieuwagę nie wyda niewłaściwego polecenia.

Carol zatem nie potrafiła wyjaśnić Troyowi, jak to wszystko działa. Spacerowała z nim po łodzi z ręką na jego ramieniu i z zakłopotaniem uśmiechała się.

— Przykro mi, że cię rozczarowałam, mój ciekawski przyjacielu, ale nic więcej nie wiem na temat tego, jak to działa ponad to, co ci powiedziałam, gdy ustawialiśmy cały sprzęt. Wszystko co mamy zrobić, by tym kierować, to włączyć zasilanie, co już zrobiłeś, a potem nacisnąć ten guzik.

Nacisnęła guzik „start” na pulpicie. Na kolorowym, monitorze od razu pojawił się wyraźny obraz oceanu z głębokości około pięćdziesięciu stóp pod łodzią. Był zaskakująco ostry. Cała trójka patrzyła zdumiona, jak rekin młot przepływał przez ławicę małych szarych rybek połykając ich setki w straszliwej pogoni.

— O ile rozumiem — ciągnęła Carol, gdy obaj mężczyźni w zachwycie stali przyklejeni do monitora — system teleskopu zrobi potem resztę, zgodnie z zaplanowanym układem obserwacji zawartym w jego oprogramowaniu.

Oczywiście na tym monitorze widzimy to, co widzi teleskop, obraz widzialny. Równoczesne obrazy w podczerwieni i obrazy ultradźwiękowe są nagrywane. Mój przyjaciel w MOI — nie chciała zwracać ich uwagi choćby wspominając nazwisko Dale’a — starał się wytłumaczyć mi, jak mogę zamieniać obrazy widzialne na te w podczerwieni i na obrazy ultradźwiękowe, ale okazało się, że to nie takie proste. Chciałoby się, żeby to było takie łatwe jak naciśnięcie „P” na podczerwień i „U” na ultradźwięki. Nic z tego.

Trzeba wprowadzić nie mnie niż dziesięć poleceń tylko po to, by zmienić sygnał wyjścia, który prowadzi do monitora.

Na Troyu zrobiło to wrażenie. Nie tylko sam system działania oceanicznego teleskopu, ale także i to jak Carol, kobieta — nie da się ukryć — nie obeznana w inżynierii czy w elektronice, jasno uchwyciła to, co w tym najważniejsze.

— Podczerwona część teleskopu ma mierzyć promieniowanie cieplne — powiedziała powoli — o ile dobrze sobie przypominam fizykę ze szkoły średniej. Ale jak podwodne zróżnicowanie cieplne może coś mówić o wielorybach?

W tym momencie Nick Williams pokiwał głową i odwrócił się od ekranu. Zrozumiał, że beznadziejnie nie radził sobie intelektualnie z tymi wszystkimi technicznymi terminami i więcej niż bardzo wstydził się przyznać przed Carol i Troyem do swej całkowitej ignorancji. Nick ani przez chwilę nie wierzył, że Carol zabrała na pokład te wszystkie elektroniczne cuda tylko po to, by odnaleźć wieloryby, które zboczyły z trasy wędrówki. Podszedł do małej lodówki i wyciągnął kolejne piwo. — I przez dwie godziny, o ile dobrze zrozumiałem, będziemy się kręcili po łodzi, podczas gdy ty będziesz szukała wielorybów na tym ekranie?

Złośliwy komentarz Nicka wnosił niechybną prowokację. Zakłócił bliski i ciepły kontakt, jaki Carol nawiązała z Troyem. Znowu pozwoliła sobie na zdenerwowanie z powodu pozy Nicka i odpaliła mu:

— Taki był plan, panie Williams, jak panu mówiłam, gdy opuszczaliśmy Key West. Ale Troy mówi mi, że zna się pan na poszukiwaniu skarbów. A przynajmniej, że tak było parę lat temu. I skoro, jak się zdaje, jest pan przekonany, że ja naprawdę szukam skarbu, to może zechciałby pan posiedzieć obok mnie i popatrzeć na te obrazy, bym była pewna, że nie przeoczę żadnego wieloryba. Albo, niech będzie, skarbu.

Nick i Carol przez parę chwil wpatrywali się w siebie.

Wtedy między nich wskoczył Troy.

— Słuchaj, profesorze… i ty też, aniołku… Nie chcę udawać, że rozumiem, dlaczego upieracie się, by sobie wzajemnie dopieprzyć. Ale to mi daje w dupę. Możecie na chwilę ochłonąć? Poza tym — dodał Troy spoglądając najpierw na Nicka a potem na Carol — jeżeli zamierzacie nurkować we dwoje, to macie być partnerami. Życie każdego z was może zależeć od drugiego. Dlatego darujcie sobie.

Carol wzruszyła ramionami i kiwnęła głową. — Dla mnie załatwione — powiedziała, ale nie widząc natychmiastowego odzewu ze strony Nicka nie mogła oprzeć się kolejnemu docinkowi: — Pod warunkiem, że pan Williams jako członek stowarzyszenia płetwonurków zechce być odpowiedzialny i będzie wystarczająco trzeźwy, by nurkować.

Nick błysnął wściekle oczami. Potem podszedł do relingu i dramatycznie wylał świeżo otwarte piwo do oceanu.

— Nie martw się o mnie, kochanie — powiedział z wymuszonym uśmiechem. — Sam potrafię o siebie zadbać. A ty troszcz się o to, co masz do zrobienia.

Mikroprocesor oceanicznego teleskopu zawierał specjalny układ alarmowy, który wydawał dźwięk jak dzwonek telefonu, gdy tylko zostały spełnione warunki zaprogramowane w tym układzie. Dale Michaels, na prośbę Carol, tuż przed jej wyjazdem do Key West, osobiście przystosował normalny algorytm alarmowania w ten sposób, że reagował albo na duże stworzenia poruszające się w polu widzenia, albo na nieruchome, „nieznane” obiekty znacznych rozmiarów. Był zadowolony z siebie, gdy — w celu dokonania tej drobnej zmiany — kończył projekt układu logicznego, który następnie przesłał do działu programowania z poleceniem zakodowania i przetestowania w pierwszej kolejności. Współpraca z Carol sprawiała mu przyjemność.

Ta techniczna sztuczka z pewnością przekona jej kolegów, kim by nie byli, że poszukiwanie wielorybów Carol traktuje poważnie. Alarm miał dzwonić także wtedy, jeżeli na dnie oceanu pod łodzią pojawiłoby się to, czego Carol naprawdę szukała: zaginiony (i tajny) pocisk marynarki.

Nietrudno było zrozumieć zasady budowy obu alarmowych algorytmów. By zidentyfikować poruszające się zwierzę, wystarczyło nałożyć na siebie dwa lub trzy obrazy wykonane w czasie krótszym niż sekunda (bez względu na długość fali, chociaż ostrzejsze obrazy widzialne dawały większą dokładność), a potem porównać dane wiedząc, że sceneria otoczenia w zasadzie nie powinna ulec zmianie.

Znaczące różnice uchwytne w porównaniach (nakłada się na siebie różniące się w kolejnych ujęciach obrazy tej samej powierzchni) powinny wskazać obecność dużego, poruszającego się stworzenia.

Identyfikując obce przedmioty pojawiające się w polu widzenia, algorytm alarmu wykorzystywał w systemie przetwarzania danych teleskopu ogromną pojemność pamięci jednostki pamięciowej. Obrazy podczerwone i widzialne były prawie równocześnie wprowadzane do jednostki pamięci, a potem wstępnie analizowane w oparciu o zespół danych, który zawierał ciągi parametrów rozpoznawania obrazów w obu zakresach długości fal. Parametry rozpoznawania obrazów doskonalono latami w trakcie dokładnych badań, a ostatnio MOI tak rozwinęła tę technikę, że można ją było stosować właściwie w odniesieniu do wszystkiego, co żyje (rośliny, zwierzęta, rafy, itd.), co można dostrzec na oceanicznym dnie wokół Florida Keys. Każdy duży obiekt, którego parametry w czasie obserwacji nie odpowiadały tym, jakie znajdowały się w bazie danych, był sygnalizowany i powodował uruchomienie alarmu.

Dzięki alarmom nie trzeba było cierpliwie siedzieć przed ekranem i sprawdzać tysiące danych w miarę jak napływały na łódź. Nawet Troy, jawny „naukoholik”, którego ciekawość chyba we wszystkim była niezaspokojona, poczuł się zmęczony po jakichś dziesięciu minutach wpatrywania się w ekran, zwłaszcza że łódź weszła na głębsze wody i niewiele można było dostrzec na ekranie.

Jakieś dwadzieścia minut po tym jak uruchomili teleskop, para samotnych wielorybów pobudziła alarmy wywołując chwilowe podniecenie. Przez dłuższy czas jednak na próżno oczekiwano jakiejś rewelacji. Popołudnie mijało i Nick coraz bardziej się niecierpliwił. — Nie wiem, dlaczego dałem się namówić na tę wyprawę — gderał niby do siebie. — Mogliśmy przygotować łódź do wynajęcia na cały weekend.

Carol nie zwracała uwagi na komentarze Nicka i jeszcze raz przestudiowała mapę. Obszar, który zakreślili z Dałem, przemierzali z południa na północ i teraz poruszali się powoli na wschód wzdłuż północnego skraju. Dale wyznaczył rejon poszukiwań w oparciu o wnioski, jakie wyciągnął z pytań postawionych mu przez marynarkę. Mógłby chyba dookreślić interesujący go obszar z większą dokładnością, gdyby zadał ze swej strony kilka pytań, ale nie chciał wzbudzać tym jakichś podejrzeń.

Carol zdawała sobie sprawę, że było to trochę jak szukanie igły w stogu siana, ale pomyślała, że warto ze względu na ewentualne korzyści. Jeżeli w jakiś sposób udałoby jej się znaleźć i sfotografować tajny pocisk marynarki, który rozbił się w pobliżu zaludnionych obszarów…

To byłaby bomba! Na razie jednak ona także zaczęła się już niecierpliwić i trudno jej było po długim popołudniu — spędzonym na słońcu ożywić swoje wcześniejsze podniecenie. Musieliby już zawrócić do Key West, chcąc mieć pewność, że zdążą nim zapadnie zmrok. No cóż, pomyślała z rezygnacją, przynajmniej spróbowałam. Bo, jak mawiał mój ojciec, kto nie ryzykuje, ten nie ma.

Przez całą drogę stała na dziobie łodzi, póki nagle nie odezwały się alarmy. Jeden dzwonek, potem dwa. Po nich krótka cisza. Potem zadźwięczał trzeci dzwonek i szybko po nim czwarty. Carol, rozgorączkowana, rzuciła się do monitora. — Zatrzymać łódź! — krzyknęła rozkazująco do Nicka. A jednak spóźniła się. Zanim dotarła do monitora, alarmy wyłączyły się i nie mogła niczego dostrzec na ekranie.

— Zawróć, zawróć! — wrzasnęła Carol zawiedziona, nie zauważając, że Nick znowu spiorunował ją wzrokiem.

— Tak jest kapitanie — powiedział Nick i nagle zakręcił kołem sterowym z taką siłą, że Carol straciła równowagę. Monitor i pozostałe elektroniczne wyposażenie zaczęło zsuwać się z lichego oparcia na górze pojemnika; w ostatniej chwili ocalił je Troy. Florida Queen ostro skręciła. Mimo że ocean był spokojny, mała fala przeszła przez reling od strony dziobu ścinając Carol z nóg. Dół jej bawełnianych spodni przylgnął do łydek. Miała przemoczone tenisówki i skarpetki. Nick nawet nie próbował ukryć rozbawienia.

Carol już była gotowa do kolejnej utarczki, gdy ponownie odezwał się dzwonek alarmu odwracając jej uwagę.

Łódź wracała do równowagi i kiedy odzyskała grunt pod nogami, zobaczyła na monitorze, że znajdują się nad rafą koralową. A głęboko pod wodą, ledwie dostrzegalne na ekranie, widniały trzy wieloryby należące do tego samego gatunku co te, które widziała rano na plaży w Deer Key.

Płynęły razem w chaotycznym, na pierwszy rzut oka, szyku. Ale było coś jeszcze. Specjalny kod informacji alarmowej wskazywał, że w polu widzenia lub obok znajdował się jakiś obcy obiekt. Carol ledwie panowała nad podnieceniem. Klasnęła w ręce. — Proszę zakotwiczyć — krzyknęła, a potem roześmiała się. Spostrzegła, że Troy już wyrzucił kotwicę przez burtę.

Kilka minut później Carol na rufie, za osłoną, zakładała pośpiesznie swój kombinezon. Obok niej na pokładzie leżały przygotowane już maska i płetwy. Troy pomagał jej podtrzymując butlę z powietrzem, która była wbudowana w tylną część niewygodnego kombinezonu. — Nie przejmuj się Nickiem — powiedział. — Może i zrzędzi dzisiaj z jakiegoś powodu, być może dlatego, że Harvard przegrał mecz koszykówki. Ale za to jest fantastycznym płetwonurkiem. I ma opinię najlepszego nauczyciela nurkowania w Keys. — Uśmiechnął się. — Co więcej, parę miesięcy temu nauczył mnie, a wcale nie przypuszczaliśmy, że to będzie możliwe.

Carol uśmiechnęła się i pokiwała głową. — Czy ty kiedyś przestaniesz żartować? — powiedziała. Przecisnęła wolne ramię przez drugi otwór i skafander znalazł się na swoim miejscu. — Przy okazji — dodała po cichu — jak na eksperta od nurkowania, twój przyjaciel używa z pewnością zbyt przestarzałego sprzętu.

W tej chwili żałowała, że zdecydowała się zostawić w samochodzie swój wykonany na zamówienie kombinezon. Zawsze go używała, gdy nurkowała z Dałem. Wyposażony był we wszelkie najnowsze udogodnienia, jak na przykład automatyczny regulator wyrównywania ciśnienia, i w doskonałą kieszeń na podwodną kamerę. Ale po całym tym zamieszaniu, kiedy to przechodziła przez budynek zarządu przystani z pojemnikiem wypełnionym elektronicznym sprzętem, postanowiła nie zwracać już na siebie uwagi przynosząc najnowocześniejszy kombinezon do nurkowania.

— Niech uważa, że nowe kombinezony to zbyt wielkie ułatwienie dla płetwonurków. Chce, żeby ręcznie musieli regulować ciśnienie, tak żeby bardziej byli świadomi tego, jak głęboko się znajdują. — Troy przyjrzał się Carol. — Jesteś leciutka. Ten pas może wystarczy. Czy zwykle używasz jakichś ciężarków?

Carol potrząsnęła głową i owinęła pasem talię. Nick wrócił spod osłony niosąc maskę i swoje płetwy. Kombinezon do nurkowania, butlę z powietrzem i pas z ciężarkami miał już na sobie. — Te twoje wieloryby nadal tkwią w tym samym miejscu — powiedział. — Nigdy nie widziałem takich obijających się wielorybów. — Podał jej kawałek tytoniu do żucia. Krzątał się wokół niej, podczas gdy ona nacierała tytoniem wnętrze swojej maski, żeby zapobiec zaparowaniu. Nick sprawdził wskaźnik powietrza w jej ekwipunku; obejrzał zarówno regulator, jak drugi ustnik, którego musiałby użyć w razie niebezpieczeństwa, gdyby trzeba było korzystać ze wspólnej butli.

Odezwał się do Carol, która zajęta była ostatecznym przeglądem wyposażenia.

— To ty wynajęłaś łódź — zaczął w tonie, który zabrzmiał przyjaźnie — dlatego jak już będziemy na dole, możemy popłynąć właściwie wszędzie. Nurkowanie nie będzie zbyt trudne, bo do dna jest zaledwie czterdzieści pięć stóp czy coś koło tego. Tak czy inaczej — Nick chodził w tę i z powrotem przed Carol i patrzył jej prosto w oczy — chcę, żeby jedno było do końca jasne. To jest moja łódź i ja jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo znajdujących się na niej ludzi. Dotyczy to także ciebie, czy ci się to podoba czy nie. Zanim zaczniemy nurkować, chcę mieć pewność, że pod wodą będziesz mnie słuchała.

Carol zauważyła, że Nick starał się mówić oględnie.

Przemknęło jej nawet przez myśl, że gdy stał przed nią ubrany w kombinezon do nurkowania, wyglądał dość interesująco. Postanowiła być uprzejma.

— Zgoda — powiedziała. — Ale jeszcze jedno, zanim zejdziemy. Pamiętaj, że jestem reporterem. Będę miała ze sobą kamerę i od czasu do czasu może będę potrzebowała, żebyś przesunął się. Więc nie wściekaj się, jeżeli usunę cię z drogi.

Nick uśmiechnął się. — Dobra — zgodził się — postaram się nie zapomnieć.

Carol nałożyła maskę i płetwy. Potem podniosła swą podwodną kamerę i przewiesiła ją przez szyję i ramię. Troy pomógł jej ściągnąć pasek na plecach. Nick siedział na burcie łodzi w przerwie między relingami, tuż obok drabinki, którą Troy właśnie opuścił przez burtę. — Sprawdziłem już wodę — powiadomił Nick — jest spory prąd. Będziemy schodzili po linie kotwicy, aż dotrzemy do dna oceanu.

Wtedy wyznaczysz sobie kierunek.

Nick wyskoczył z łodzi na plecy. Po chwili wynurzył się płynąc w pozycji pionowej. Carol dała mu kciukiem znak, że wszystko jest w porządku i sama usiadła na burcie łodzi.

Troy pomógł jej jeszcze poprawić kamizelkę. — Powodzenia, aniołku — powiedział. — Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. Uważaj na siebie.

Carol włożyła ustnik, wzięła oddech, a potem powtórzyła manewr Nicka wyskakując tyłem. Poczuła chłód oceanicznej wody na spieczonych słońcem plecach. W dół poprowadził Nick. Szedł ręka za ręką, uważnie, cały czas trzymając się liny. Carol ostrożnie podążyła za nim. Czuła silny prąd, o którym wspomniał Nick. Szarpnął nią, o mało nie odrywając od liny, ale zdołała się utrzymać. Nick schodząc zatrzymywał się co sześć stóp, by wyrównać ciśnienie w uszach i sprawdzić, czy Carol podąża za nim, czy wszystko w porządku. Potem schodził głębiej.

Niewiele było widać, póki nie dotarli do leżącej pod nimi rafy. Obrazy z teleskopu były tak wyraźne, że aż ich zmyliły. Wydawało się, za sprawą działania automatycznego systemu optycznego, że rafa ma swą orgią kolorów, w całym bogactwie roślinnego i zwierzęcego świata jest tuż pod nimi. Tymczasem czterdzieści pięć stóp w głąb to duża odległość. Pod łodzią, na dnie oceanu, można by postawić normalny trzypiętrowy budynek, a i tak nie dotknąłby jej kadłuba.

Gdy w końcu dotarli do szczytu rafy, gdzie zaczepiła się kotwica, Carol zrozumiała, że popełniła błąd. Nie rozpoznała otoczenia i dlatego nie wiedziała, jaki obrać kierunek, by odnaleźć wieloryby. Wyrzucała sobie, że nie spędziła przy monitorze kilku chwil więcej i nie sprawdziła położenia wszystkich punktów orientacyjnych. No cóż, pomyślała, teraz jest na to za późno. Po prostu wyznaczę kierunek i ruszę. Poza tym i tak nie mam pojęcia, gdzie jest ten obiekt.

Widoczność była całkiem dobra, może pięćdziesiąt do sześćdziesięciu stóp we wszystkich kierunkach. Carol nieznacznie wyregulowała ciśnienie a potem wskazała wyłom między dwoma spiętrzeniami rafy. Rafa była pokryta wodorostami, morskimi anemonami i wszechobecnym koralem. Nick kiwnął głową. Carol płynnym ruchem podwinęła ramiona pod siebie, poruszyła w górę i w dół płetwami i popłynęła w kierunku wyłomu.

Nick obserwował ją z uznaniem i podziwem. Poruszała się w wodzie z takim wdziękiem jak płynące obok niej w ławicy żółte i czerwone anioły morskie. Raczej nie wypytywał o jej doświadczenie w nurkowaniu i nie za bardzo wiedział, czego się spodziewać. Ze znawstwa i swobody, z jakimi obchodziła się ze sprzętem wnosił, że była wytrawnym płetwonurkiem, nie był jednak przygotowany na podwodną rywalizację. Z wyjątkiem Grety, nie spotkał jeszcze kobiety, która pod wodą czułaby się tak dobrze jak on sam.

Nick bezgranicznie kochał spokój i ciszę bogatego, tętniącego życiem podwodnego świata. Jedyny dźwięk, jaki w ogóle tam na dole słyszał, to jego własny oddech. Wokół niego koralowa rafa pulsowała niewyobrażalnym pięknem i bogactwem. Teraz pod sobą widział wielką rybę, która tkwiąc w naturalnym zagłębieniu dna zażywała kąpieli pozwalając dziesiątkom małych rybek wyjadać nagromadzone na swoim ciele pasożyty. Chwilę wcześniej Nick, zmierzając w dół do oceanicznego dna, wypłoszył ukrytą w piasku płaszczkę mantę. Ta wielka płaszczka, nazywana przez specjalistów rybądiabłem, wypłynęła ze swej kryjówki w ostatniej chwili i właśnie przepływała obok niego ze swym straszliwie niebezpiecznym ogonem.

Nick Williams czuł się jak u siebie tu, w tym podwodnym świecie na dnie Zatoki Meksykańskiej. Był jego ucieczką i wytchnieniem. Ilekroć trapiło go czy niepokoiło to, co działo się na powierzchni, wiedział, że może zanurkować znajdując odprężenie i ratunek. Z wyjątkiem tej może wyprawy zawsze przenikały go niewypowiedziane uczucia, ledwie określone pragnienia w jakiś sposób związane ze wspomnieniem minionych lat. Obserwował syrenę płynącą wzdłuż rafy i ten widok go poruszył. Zachowuję się jak uczniak i nudziarz. Albo gorzej. Dlaczego? Że jest ładna?

Nie, dlatego, że jest taka pełna życia. O wiele bardziej niż ja.

Carol i Nick zrobili dwa wypady, za każdym razem wyruszając od liny kotwicy, i nie znaleźli wielorybów ani niczego niezwykłego. Gdy po drugim niepomyślnym wypadzie powrócili do kotwicy, Nick wskazał na swój zegarek.

Pod wodą byli już prawie pół godziny. Carol kiwnęła głową, a potem podniosła wskazujący palec, co znaczyło, że spróbuje w jeszcze jednym kierunku.

Wieloryby znaleźli zaraz potem, jak przepłynęli nad wielkim wybrzuszeniem rafy, które wznosiło się na wysokość piętnastu stóp. Nick pierwszy je spostrzegł i pokazał na dół. Było ich trzy, jakieś dwadzieścia stóp niżej i może ze trzydzieści jardów przed nimi. Płynęły powoli, mniej więcej razem i w tym samym, pozbawionym kierunku, prawie kolistym układzie, jaki Nick i Carol zaobserwowali na ekranie. Carol machając ręką przywołała Nicka i wskazała na swoją kamerę. Potem popłynęła w kierunku wielorybów i w miarę jak się zbliżała, robiła zdjęcia, kontrolując równocześnie głębokość i wyrównując ciśnienie w uszach.

Nick podpłynął do niej. Był pewien, że wieloryby dostrzegły ich, ale z jakiegoś powodu wcale nie próbowały uciekać. Przez wszystkie lata swego nurkowania Nick tylko raz widział wieloryba, który na otwartym oceanie akceptował bliską obecność człowieka. Ale była to rodząca matka na lagunie niedaleko Baja California, i jej bóle porodowe były znacznie silniejsze aniżeli instynktowny strach przed człowiekiem. Teraz, nawet gdy Carol zbliżyła się na jakieś dwadzieścia stóp, wieloryby nie przerwały swego leniwego dryfu. Sprawiały wrażenie zagubionych czy wręcz zamroczonych.

Carol zwolniła, kiedy okazało się, że wieloryby wcale nie próbują uciekać. Zrobiła jeszcze parę zdjęć. Zbliżenia wielorybów w ich naturalnym środowisku nadal nie należały do codzienności i choćby dlatego wyprawa była dziennikarskim sukcesem. Carol także zaintrygowało ich zachowanie. Dlaczego nie zważały na jej obecność? I co robiły nie odstępując tego właśnie miejsca? Przypomniała sobie, że gdy pływała rano, zaskoczył ją samotny wieloryb i znowu zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jakiegoś związku między tymi wszystkimi dziwnymi wydarzeniami.

Nick znajdował się w odległości jakichś dwudziestu jardów po jej prawej stronie. Wskazywał na coś za wielorybami i dawał Carol znaki, by zbliżyła się do niego. Zostawiła wielkie ssaki i popłynęła w kierunku Nicka. Od razu dostrzegła to, co zwróciło jego uwagę. Pod wielorybami, tuż nad oceanicznym dnem w okazałym masywie rafy widniał czarny otwór. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na wejście do jakiejś podziemnej jaskini. Bystre oczy Carol dostrzegły jednak, że brzegi szczeliny były zupełnie gładkie i symetryczne, prawie jakby to była jakaś inżynieryjna konstrukcja. Śmiała się z siebie, gdy podpłynęła do Nicka.

Zdumiewający podwodny świat i dziwne zachowanie tych wielorybów płatały figle jej wyobraźni.

Nick wskazał najpierw na dziurę, a potem na siebie, co oznaczało, że zamierza popłynąć w dół, by bliżej się temu przyjrzeć. Kiedy zaczął odpływać, Carol w nagłym impulsie chciała chwycić go za prawą stopę i pociągnąć z powrotem. Chwilę później, gdy patrzyła, jak Nick się oddala, ogarnął ją przeraźliwy, niewytłumaczalny niepokój. Zaczęła drżeć walcząc z tym dziwnym uczuciem. Gęsia skórka pojawiła się na jej ramionach i nogach i Carol poczuła przemożne pragnienie, by uciec, zanim zdarzy się coś strasznego. Chwilę później zobaczyła, że jeden z wielorybów rusza na Nicka. Gdyby była na lądzie, mogłaby krzyknąć, ale pięćdziesiąt stóp w głębi oceanu nie ma sposobu, aby kogoś na odległość ostrzec. Gdy nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa podpłynął bliżej otworu, o jego bok otarł się wieloryb z taką siłą, że Nick uderzył o rafę a potem się od niej odbił. Spadł na małe piaszczyste miejsce na oceanicznym dnie. Carol szybko popłynęła do niego mając wieloryby na oku. Nick stracił swój regulator i wydawało się, że nawet nie próbuje umieścić go na swoim miejscu. Podpłynęła do niego i dała znak kciukiem. Bez odpowiedzi. Oczy Nicka były zamknięte.

Gdy sięgała po regulator i wciskała mu go do ust, poczuła napływ fali adrenaliny. Po kilku sekundach otworzył oczy. Carol jeszcze raz spróbowała dać znak kciukiem.

Nick potrząsnął głową, jakby odgarniał pajęczynę, uśmiechnął się, a potem odpowiedział sygnałem, że nic mu nie jest. Zaczął się poruszać, lecz Carol powstrzymała go.

Pokazała mu na migi, by leżał spokojnie, podczas gdy sama pośpiesznie go zbadała. Po sile, z jaką Nick uderzył o rafę CaroJ spodziewała się najgorszego. Nawet jeżeli jego ekwipunek był w porządku, to z pewnością jego skóra została pokaleczona i rozcięta od uderzenia o ostry koral.

Chociaż to niewiarygodne, nie wyglądało na to, żeby Nickowi i jego sprzętowi coś się stało. Znalazła tylko parę drobnych zadrapań.

Trzy wieloryby znajdowały się teraz w tym samym rejonie, w którym oni byli przedtem. Patrząc na nie z dołu Carol pomyślała, że wyglądają jak wartownicy strzegący jakiegoś szczególnego miejsca na oceanicznym terytorium.

Pływały w tę i z powrotem zakreślając pełen łuk o rozpiętości może stu jardów. Cokolwiek bądź sprawiło, że jeden z wielorybów zaczął zachowywać się inaczej i ruszył na Nicka, to było to z pewnością coś niezrozumiałego. Ale Carol nie chciała ryzykować następnego starcia. Skinęła na Nicka, żeby ruszył za nią i oboje odpłynęli jakieś trzydzieści jardów do piaszczystego rowu między rafami.

Carol postanowiła wracać na powierzchnię, jak tylko stało się jasne, że Nick nie został poważnie zraniony. Ale gdy uważnie badała jego ciało, by się upewnić, czy w pośpiesznych oględzinach nie przeoczyła żadnej groźniejszej rany, Nick odkrył na piasku dwa równoległe wgłębienia, które widniały poniżej. Chwycił Carol za ramię pokazując jej, co znalazł. Wgłębienia miały wyżłobienia podobne do śladu czołgu i były głębokie na około trzy cale. Wyglądało, że są świeże. Jeden ślad zmierzał w kierunku szczeliny, nad którą pływały trzy wieloryby. Ślad równoległych linii ciągnął się wzdłuż piaszczystego rowu między dwiema głównymi na tym obszarze rafami.

Nick wskazał rów, a potem odpłynął w jego kierunku, z wyraźną fascynacją podążając śladem wgłębień. Carol szybko powróciła do szczeliny, tak blisko na ile jej starczyło odwagi (czyżby znowu wyobrażała sobie, że trzy wieloryby obserwują ją, jak skrada się po oceanicznym dnie?), by zrobić parę zdjęć i sprawdzić, czy ślady naprawdę prowadzą z otworu w rafie. Wydawało jej się, że tuż przed szczeliną dostrzega sieć podobnych, zbiegających się tam wgłębień, ale nie zabawiła tam długo. Wolała nie przebywać bez Nicka w tym nawiedzonym miejscu. Kiedy odwróciła się, ledwie było go już widać. Ale na szczęście zatrzymał się, gdy zdał sobie sprawę, że Carol za nim nie płynie. Kiedy w końcu go dogoniła, Nick wykonał przepraszający gest.

Równoległe linie znikały w miejscu, w którym piaszczysty rów skręcał w stronę skał. Ale Nick i Carol odnaleźli dalszy ciąg tych samych śladów w odległości około pięćdziesięciu jardów. Rów stał się w końcu tak wąski, że zmuszeni byli płynąć jakieś sześć stóp ponad nim, by ustrzec się uderzeń o skały i korale po obu jego stronach.

Wkrótce potem rów i ślady skręcały w lewo i znikały pod skalnym nawisem. Carol i Nick zatrzymali się i unosili się naprzeciw siebie w wodzie. Dalej prowadzili rozmowę na migi. W końcu postanowili, że Carol zejdzie pierwsza, by sprawdzić, czy czegoś nie ma pod występem, bo tak czy inaczej chciała zrobić fotograficzne zbliżenie miejsca, w którym znikają ślady.

Carol ostrożnie podpłynęła do dna rowu zręcznie unikając kontaktu z ostrymi rafami. Rów w miejscu, w którym znikał pod nawisem, był na tyle szeroki, że mieściła się w nim cała jej stopa w płetwie. Występ znajdował się jakieś osiemnaście cali od dna, ale nijak nie mogła pochylić się i zajrzeć pod spód nie drapiąc sobie o rafę twarzy i rąk.

Carol, podekscytowana, wsunęła rękę pod występ. Nic.

Gdy usiłowała wygodniej się ułożyć, straciła na chwilę równowagę i poczuła ukłucie koralu w lewe udo. O, pomyślała gdy z powrotem wsuwała rękę pod występ, mam za swoje. Dotkliwa pamiątka po niezwykłym, wręcz niesamowitym dniu. Dziwne wieloryby, ślady czołgu na dnie oceanu… co to wszystko jest? Dłonie Carol natrafiły na coś, co sprawiało wrażenie metalowego prętu grubości mniej więcej jednego cala. Dotknięcie tak ją zaskoczyło, że natychmiast wyciągnęła rękę i poczuła dreszcz przebiegający po ciele. Czuła przyśpieszone bicie serca i aby się uspokoić, starała się oddychać powoli. Potem zdecydowanie włożyła rękę z powrotem i znowu znalazła ten przedmiot. A może to było co innego? Tym razem powtórnie wyczuła coś metalowego, ale wydawało się to szersze i, jak widelec, miało cztery zęby. Carol powiodła ręką po przedmiocie i znowu odnalazła część, w której znajdował się pręt. Nick obserwując to wszystko z góry, z dogodnej pozycji, stwierdził, że Carol coś odkryła. Teraz jemu udzieliło się podniecenie. Podpłynął do niej na dół, gdy bezskutecznie próbowała wydobyć przedmiot. Zamienili się miejscami i Nick sięgnął pod wystającą skałę. Najpierw dotknął czegoś, co sprawiało wrażenie gładkiej płaszczyzny o rozmiarach mniej więcej jego dłoni. Mógł stwierdzić, że spód płaszczyzny spoczywał na piasku a przymocowany do niej pręt znajdował się kilka cali wyżej. Nick zaparł się i szarpnął za pręt. Ledwie drgnęło. Chwycił inaczej i ponownie pociągnął. Jeszcze kilka pociągnięć i wydobył przedmiot spod występu.

Przez prawie minutę Nick i Carol unosili się nad złotym metalicznym przedmiotem, który leżał pod nimi na piasku.

Z wierzchu był gładki. Miał około osiemnastu cali długości. W oczy rzucała się przede wszystkim wypolerowana zwierciadlana powierzchnia, co nasuwało przypuszczenie, że przedmiot wykonano rzeczywiście z jakiegoś metalu.

Długi pręt grubości około jednego cala stanowił oś przedmiotu i był z jednego krańca ostro zakończony przechodząc w coś w rodzaju haka. W odległości czterech cali od haka znajdował się środek mniejszej płaszczyzny, symetrycznie ułożonej wokół pręta, której promień wynosił mniej niż dwa cale. Większa płaszczyzna, którą Nick wyczuł gdy po raz pierwszy wsunął rękę pod występ, miała promień długości około czterech cali i znajdowała się dokładnie w połowie pręta. Ta płaszczyzna była usytuowana idealnie symetrycznie. Przedmiot składał się tylko z tych dwóch płaszczyzn i z pręta, który ponadto rozwidlał się na cztery mniejsze odgałęzienia, zęby, jakie Carol wyczuła na drugim jego końcu.

Carol uważnie fotografowała przedmiot leżący pod występem. Zanim skończyła, Nick wskazał na swój zegarek.

Pod wodą znajdowali się już ponad godzinę. Carol sprawdziła swój wskaźnik i stwierdziła, że zaczyna brakować powietrza. Dała Nickowi znak i popłynęła na dół, by wziąć przedmiot. Był niesamowicie ciężki, według Nicka ważył jakieś dwadzieścia funtów. A więc o nic nie był zaczepiony, kiedy usiłowałem go wyciągnąć, pomyślał Nick. On jest po prostu taki ciężki.

Ciężar przedmiotu jedynie spotęgował podniecenie Nicka, które pojawiło się, gdy po raz pierwszy zobaczył złoty kolor. Chociaż nigdy nic podobnego nie widział, przypomniał sobie, że najcięższe fragmenty wydobyte z wraku Santa Rosa były całe ze złota. A ten przedmiot był o wiele cięższy aniżeli wszystko, czego kiedykolwiek dotykał. Jezu, pomyślał sobie gdy odczepiał kilka ołowianych ciężarków od swego pasa, by łatwiej było mu przenieść przedmiot na łódź. Nawet jeżeli tu jest dziesięć funtów czystego złota, licząc po tysiąc dolarów za uncję w bieżących cenach, to jest to sto sześćdziesiąt tysięcy dolarów. A może to dopiero początek? Bez względu na to, skąd to coś pochodzi, musi być tam tego więcej. W porządku, Williams, to może być twój szczęśliwy dzień.

Umysł Carol pracował na przyśpieszonych obrotach, gdy wraz z Nickiem płynęła w kierunku liny kotwicznej.

Usilnie starała się powiązać to, co zobaczyła w ciągu ostatniej godziny. Była już przekonana, że wszystko w jakiś sposób łączyło się z zagubionym pociskiem marynarki.

Zachowanie wielorybów, złoty widelec z hakiem, ślady czołgu na dnie oceanu. Ale na razie nie miała pojęcia, na czym polegały te związki.

Gdy płynęli z powrotem, Carol nagle przypomniała sobie, że kilka lat temu czytała relacje o śladach rosyjskiego okrętu podwodnego znalezionych na oceanicznym dnie w pobliżu szwedzkich wód terytorialnych. Jej dziennikarska wyobraźnia zaczęła układać fantastyczny, ale całkiem prawdopodobny scenariusz wyjaśniający wszystko, co zobaczyła. Może pocisk rozbił się gdzieś tutaj i nie przestał wysyłać danych nawet wtedy, gdy już znalazł się pod wodą, pomyślała sobie. Jego elektroniczne sygnały w jakiś sposób zmyliły wieloryby i być może te same sygnały zostały przechwycone także przez rosyjskie i amerykańskie okręty podwodne. Jej myśl na chwilę zamarła. Są więc przynajmniej dwa wyjaśnienia, dywagowała Carol po wykonaniu jeszcze kilku ruchów. Obserwowała, jak Nick zbliża się do liny kotwicy ze złotym przedmiotem, który wciąż mocno trzymał w rękach. Albo odkryłam rosyjski spisek kradzieży amerykańskiego pocisku, albo ślady i złoty widelec odgrywają jakąś rolę w staraniach Amerykanów odnalezienia pocisku bez alarmowania opinii publicznej. Tak czy siak, to duża sprawa. Muszę jednak zabrać ten złoty przedmiot, żeby Dale zbadał go w MOI.

Zarówno Nickowi, jak i Carol zaczynało już niebezpiecznie brakować powietrza, kiedy w końcu wypłynęli na powierzchnię obok Florida Queen. Zawołali Troya, by pomógł im wciągnąć na pokład ich głębinową zdobycz.

Byli wyczerpani, gdy wczołgali się na łódź, ale też bardzo rozemocjonowani i przejęci popołudniowym odkryciem.

Zaczęli oboje naraz opowiadać. Troy także miał swoją historię do opowiedzenia, bo kiedy Nick i Carol podążali po śladach w rowie on zobaczył coś niezwykłego na monitorze. Nick wyciągnął piwo i kanapki z lodówki, a Carol opatrywała swoje rany po koralu. Gdy zachodziło słońce, roześmiana trójka usiadła razem na leżakach na pokładzie.

Mieli czym się dzielić podczas swej trwającej dziewięćdziesiąt minut powrotnej podróży do Key West.

Загрузка...