10

Celowo odczekał, aż reszta aktorów opuści garderobę.

Paczka nie była ukryta. Opakowana w biały papier z ciemnoczerwoną wstążką, była wielkości dużej kostki mydła. Nawet nie wiem czy to od niej, pomyślał Winters rozwiązując kokardę. Był pełen nadziei. Dzisiejsze przedstawienie było nawet lepsze niż poprzednie. A w scenie w sypialni poczuł przez chwilę na wargach lekkie dotknięcie języka Tiffani. Nie musiała tego robić, pomyślał tłumiąc w sobie resztki poczucia winy.

Kiedy otwierał paczuszkę, trzęsły mu się ręce. Wewnątrz leżała srebrna zapalniczka, prosta ale piękna, z inicjałami VW wygrawerowanymi na spodzie. Serce zabiło mu żywiej.

Więc czuje to samo. Poczuł potężny przypływ pożądania.

Wyobrażał sobie scenę, która może nastąpić za trzy, cztery godziny. Zabiera Tiffani do domu, całują się w drzwiach wejściowych, czy zechciałbyś wejść, powie…

— Czuję się śliczna… o tak, śliczna, czuję się śliczna, wesoła i sprytna… — usłyszał jej śpiew. Schodziła do holu.

Pchnęła drzwi do swojej garderoby i zakręciła się dookoła.

Jej włosy upięte wysoko podkreślały wytworną linię szyi.

Złoty połysk na grzebieniu podarowanym przez komandora doskonale harmonizował z kasztanowym odcieniem jej włosów. Miała białą krótką sukienkę z odsłoniętymi raimionami.

No? — powiedziała z radosnym uśmiechem i raz jeszcze się okręciła. — Co o tym sądzisz?

Wyglądasz pięknie, Tiffani — odparł. Przyglądał się JeJ z taką natarczywością, że aż się zarumieniła.

— Och, Yernon — westchnęła. Nastrój zaczynał się zmieniać. — Grzebienie są cudowne. — Wyjęła papierosa z jego paczki i zapaliła jego nową zapalniczką. Głęboko zaciągnęła się, spojrzała mu prosto w oczy i odłożyła papierosa do popielniczki. — Nie wiem, jak ci dziękować — szepnęła.

Podeszła do niego i podała mu ręce. — To był kolejny cudowny wieczór. — Objęła go lewą ręką za szyję i wspięła się, żeby go pocałować. Serce omal mu nie pękło. Poczuła jego podniecenie, kiedy jej usta przytuliły się miękko do jego ust. Pochylił głowę i delikatnie odwzajemnił jej pocałunek. W końcu objął ją i przycisnął.

Wydawało mu się, że mógłby się roztopić w rozkoszy tego pocałunku. Nigdy nie czuł takiego pożądania. Był pewien, że rano z największą przyjemnością umarłby, gdyby mógł przeciągnąć ten pocałunek na całą noc. Przez chwilę doświadczył takiego przypływu miłości, radości i pragnienia, że wszystkie jego zmartwienia i rozpacze odpłynęły. Zapragnął opleść się wokół Tiffani, zamknąć ją w sobie i zapomnieć o całym wszechświecie.

W poszukiwaniu komandora pod garderobę przyszli Melvin i Marc. Mimo że nie starali się zachowywać szczególnie cicho, ani Tiffani, ani komandor Winters nie usłyszeli ich wejścia. Przez uchylone drzwi garderoby zobaczyli całującą się parę. Spojrzeli po sobie i natychmiast instynktownie wyciągnęli do siebie ręce. Z własnego doświadczenia znali problemy miłości, która nie mieści się w ramach akceptowanych norm.

Tiffani i Winters przestali się wreszcie całować. Oparła mu głowę na piersiach. Stała odwrócona plecami do drzwi.

Winters otworzył oczy i zobaczył przed sobą Melvina i Marca. Zbladł, ale dyrektor zrobił uspokajający gest, jakby chciał powiedzieć „wszystko w porządku, to nie nasza sprawa”.

Tamci dwaj umyślnie nieco odczekali, żeby wyglądało na to, iż przyszli dopiero po pocałunku. Komandor poklepał Tiffani po ramieniu i odwrócił ją po ojcowsku. — Wspaniałe przedstawienie, komandorze — powiedział Melvin wchodząc do pokoju. — I kolejny świetny występ w pani wydaniu, młoda damo. — Przerwał. Marc uśmiechnął sie przymilnie i Tiffani bezwiednie poprawiła sukienkę.

Panie komandorze, porucznik Todd czeka na pana na zewnątrz — wtrącił Melvin. — Mówi, że to pilne i prosi o pośpiech.

Winters skrzywił się. Co on tu do diabła tu robi? — pomyślał. Jest po dziesiątej, sobotni wieczór. — Dziękuję, Melvin — odpowiedział. — Powiedz mu, że będę za kilka minut.

Reżyser i jego przyjaciel odwrócili się i wyszli z garderoby. Tiffani sięgnęła po zapalonego papierosa, zaciągnęła się i zwróciła się do Wintersa. — Czy widzieli nas, jak się całowaliśmy? — spytała z obawą.

— Nie — skłamał Winters, ale równocześnie uświadomił sobie niezręczność swojej sytuacji. Najdroższa Tiffani, moja nastoletnia miłości, byliśmy szczęśliwi, ale nie możemy się nawzajem oszukiwać. W końcu możemy zostać odkryci. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich błysk młodzieńczej namiętności. Ponownie poczuł przypływ podniecenia.

Pochylił się i mocno ją do siebie przyciągnął. Jeśli ktoś nas razem zobaczy, myślał kiedy jego usta łączyły się z jej ustami, nie będę dbał o żadne pozory, zaryzykuję wszystko.

Winters rzucił papierosa na ziemię i przydeptał go.

Kręcił głową z niedowierzaniem. — Mówicie, że aresztowaliście tych troje? I że trzymacie ich w bazie?

Porucznik Todd był zmieszany. — Ależ panie komandorze, czy pan nie rozumie? Mamy pełen komplet fotografii.

Na trzech z nich wyraźnie widać rakietę. I są jeszcze inne zdjęcia, na których ten czarny jest w jakiejś podwodnej budowli na dnie oceanu. Tak jak przypuszczałem. Czego nam więcej trzeba? W dodatku schwytaliśmy ich na gorącym uczynku. Ni mniej ni więcej tylko wracali z pięćdziesięcioma funtami złotych sztabek w plecakach. Pięćdziesiąt funtów złota!

Komandor Winters odwrócił się i ruszył w stronę teatru.

— Wracajcie do bazy, poruczniku — powiedział niezadowolony. — Będę tam za pięć minut.

Było zrozumiałe, że Melvin i Marc poczekają na Tiffani i komandora z zamknięciem teatru i z wyjściem na przyjęcie. — Czy możesz zabrać ją ze sobą, Melvin? — spytał.

— Mamy wielki bałagan w bazie i wygląda na to, że muszę tam zrobić porządek. — Rozmowa z Toddem otrzeźwiła Wintersa, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, przypomniała mu, że poza teatrem istnieje realny świat. Świat, który nie jest zbyt przychylny czterdziestotrzyletniemu komandorowi marynarki wojennej, który ma romans z siedemnastoletnią uczennicą. Po drugie, zaskakujące oświadczenie Todda, które wskazywało, iż rzeczywiście zatrzymał on troje cywilów, wśród których była znana dziennikarka, wstrząsnęło komandorem. Uświadomił sobie, że romans z Tiffani złe wpłynął na jego pracę. Nigdy nie powinienem był sobie pozwolić, żeby ta sprawa tak wymknęła mi się spod kontroli, pomyślał. Od tej chwili ten porucznik nie wykona ani jednego ruchu bez mojej zgody.

— Przykro mi, Tiffani — powiedział ojcowskim tonem.

Uścisnął ją subtelnie i lekko ucałował w czubek głowy.

— Przyjdę na przyjęcie jak tylko będę mógł.

— Pośpiesz się, żebyś zdążył na szampana — powiedziała Tiffani z uśmiechem, Melvin wyłączył światło w teatrze.

Wyszli na zewnątrz.

Winters zaparkował na ulicy, kilkaset jardów dalej.

Pomachał Tiffani, gdy wsiadała do samochodu Melvina.

Ciekawe, czy kiedykolwiek dowiesz się, panienko, pomyślał, że dziś wieczorem niewiele brakowało, żebym wszystko rzucił w diabły. Przywołał w pamięci noc sprzed dwudziestu czterech lat. Chłodną noc na peryferiach Filadelfii, gdy zachował się jak szaleniec i właściwie zgwałcił Joannę Carr. Uruchomił silnik swojego pontiaca i wyjechał na ulicę. To byłoby takie proste, myślał, choć raz zapomnieć o zasadach, o ograniczeniach i na oślep rzucić się na głęboką wodę. Przypomniał sobie pakt z Bogiem zawarty po nocy spędzonej z Joanną. Ty, jak przypuszczam, dotrzymałeś umowy. Zostałem oficerem i dżentelmenem. I mordercą.

Skrzywił się. Skręcił obok okazałego Miyako Gardens i skierował się w stronę bazy. Ze wszystkich sił starał się przestać myśleć o Tiffani, Joannie i seksie. Nie dość, że mam tę historię z Tiffani, to jeszcze w tym samym czasie wyznaczam do ważnego zadania tępego porucznika, który bezceremonialnie wikła w to cywilów próbując udowodnić jakąś bzdurę…

Zatrzymał się na światłach. Powoli zaczynał do niego docierać cały sens tego, co mu powiedział Todd. O Jezu, ja także mogę mieć kłopoty. Bezprawne przeszukanie, nielegalne aresztowanie. Oni zostawili to wszystko Toddowi…

Wjechał na skrzyżowanie. Machinalnie włożył do ust papierosa i zapalił go. Więc powinienem być skruszony. Ale gówno. Ta Dawson jest dziennikarką. Cholernie złe wiadomości…

Przybył do bazy. Pomachał wartownikowi i pojechał tam, gdzie jak mówił Todd, przetrzymywano tę trójkę.

Zatrzymał się przed prostym, białym budynkiem, który stał na małym wzgórzu, jakieś piętnaście stóp nad poziomem ulicy. Porucznik Roberto Ramirez, podenerwowany, czekał na poboczu drogi. W ręku trzymał dwie duże koperty. Ramirez odwrócił się i zawołał w kierunku drzwi wejściowych. Po chwili wszedł Todd. Starannie zamknął drzwi, zszedł po schodach i podszedł do nich. Ramirez właśnie pokazywał Wintersowi fotografie. Trzej mężczyźni przeprowadzili krótką, ale ożywioną rozmowę.

— No więc co się stało, po tym jak otrzymaliście wiadomość ode mnie? — Carol zwróciła się do nich, jak tylko Todd zniknął za drzwiami. Nie mieli zbyt wiele okazji do rozmów bez świadków od czasu, gdy Todd i Ramirez zatrzymali ich na parkingu Pelican Resort.

— Troy gotów był uciekać — zaśmiał się Nick. — Ale ja pomyślałem, że twoje ostrzeżenie dotyczyło tylko robota-

— strażnika. A ponieważ kilka minut wcześniej został unieruchomiony, stwierdziłem, że jesteśmy już bezpieczni. Ciągle byłem wściekły z powodu tego drugiego worka ze złotymi sztabkami. Więc śpieszyłem się z powrotem do bramy.

— Byłem tak zajęty szukaniem sposobu na jego odzyskanie, że chyba zapomniałem o bożym świecie. Nagle poczułem, że Troy szarpnął mnie z tyłu. Może sekundę później dwa lub trzy rekiny, jeden niewątpliwie mąko, raptem uderzyły w bramę. Byłem pewien, że za chwilę rozpadnie się na kawałki.

— Te rekiny były naprawdę groźne, aniołku — wtrącił Troy. — A do tego głupie. Ten wielki uderzył w bramę kilkanaście razy, zanim dał sobie spokój.

— Worek ze złotymi sztabkami natychmiast rozszarpały na kawałki. Chyba nawet połknęły część sztabek. Być w pobliżu to nie było zabawne. — Nick wzdrygnął się.

— Kiedy przymknę oczy, wciąż widzę zęby tego mąko, trzy cale od mojej twarzy. Prawdopodobnie przez całe lata będę miał złe sny.

— Odciągnąłem Nicka w stronę oceanu. Nie chciałem już żadnych skarbów tych podłych drani. Nie wierzyłem, że brama wytrzyma kolejny atak. Wypłynęliśmy stamtąd w rekordowym tempie. Oczywiście, kiedy wracaliśmy do samochodu, żaden z nas nie spodziewał się powitania przez Amerykańską Marynarkę Wojenną… — Troy nagle przerwał. — A swoją drogą, co to za typ, ten Todd? Czego on chce? Pewno myśli sobie, że jest taki chojrak. CiekaWe, czy dlatego jest taki wkurzony, że profesor wczoraj wieczorem położył go na deski?

Carol uśmiechnęła się. Lewą rękę oparła na nodze Nicka powyżej kolana. — Todd jest członkiem grupy inżynierów Marynarki, która poszukuje zaginionych rakiet. Jestem pewna, że on i jego ludzie są odpowiedzialni za włamania do mieszkania Nicka i do mojego pokoju w hotelu. Inaczej nie aresztowaliby nas.

— Jakie mają podstawy, żeby nas tu trzymać? — dopytywał Nick. Opuścił rękę i objął Carol. — Posiadanie złotych sztabek w plecaku nie jest niezgodne z prawem.

Czy my jako obywatele nie mamy żadnych praw chroniących nas przed takimi sytuacjami?

— Pewnie tak — odparła Carol. Ścisnęła dłoń Nicka, a następnie cofnęła rękę. — Ale jako dziennikarka jestem nadzwyczaj zainteresowana tą częścią naszej przygody.

— Możesz sobie mówić, że porucznik Ramirez jest bardzo nerwowy, jednak nie pozwolił Toddowi zadać nam ani jednego pytania, póki nie skontaktuje się z komandorem Wintersem. Równocześnie starał się podnieść nas na duchu.

Jak na zawołanie otworzyły się drzwi wejściowe i do środka weszli trzej oficerowie marynarki wojennej. Z przodu Winters, za nim dwóch poruczników. Nick, Carol i Troy siedzieli na szarych metalowych krzesłach po lewej stronie przedzielonego pomieszczenia, które służyło jako poczekalnia biur na zapleczu budynku. Winters wszedł i oparł dłonie na wielkim szarym biurku.

Jestem komandor Yernon Winters — przedstawił się kierując wzrok kolejno na każdego z nich. — Jak panna Dawson zapewne wie, jestem w tej bazie jednym z oficerów wyższej rangi. Obecnie odpowiadam za tajną operację o kryptonimie „Złamana Strzała”. — Uśmiechnął się jestem pewien, że dziwicie się, dlaczego zostaliście doprowadzeni tutaj, do bazy.

Winters wyciągnął lewą rękę i Ramirez wręczył mu powiększenia w podczerwieni przedstawiające detale rakiety. Pomachał fotografiami przed zatrzymaną trójką.

— Jednym z celów operacji „Złamana Strzała” jest znalezienie rakiety należącej do marynarki wojennej, zagubionej gdzieś w Zatoce Meksykańskiej. Obecny tu porucznik Todd jest przekonany, że wiecie, gdzie jest ta rakieta.

Dlatego podjął działania mające na celu doprowadzenie was tutaj i przesłuchanie. — Głos Wintersa podniósł się i zaostrzył. Komandor zaczai gestykulować. — Jestem pewien, że nie muszę wam przypominać, iż nowoczesne systemy obronne są tym, co naszemu narodowi zapewnia wolność i bezpieczeństwo…

— Niech pan nam oszczędzi patriotycznych wykładów i teatralnych popisów — przerwała mu Carol. — Wszyscy wiemy, że poszukujecie zaginionej rakiety i myślicie, że może to my ją znaleźliśmy. Przykro nam, szukaliśmy jej dzisiaj, ale znowu nie udało nam się jej zlokalizować.

— Wstała. — Teraz niech mnie pan przez chwilę posłucha.

Ten tam pański nadgorliwy porucznik złamał więcej przepisów prawnych niż mogę policzyć. Nie licząc tego, że nas porwał, dokonał włamania, splądrował i zdemolował mój pokój w hotelu i mieszkanie pana Williamsa. Jego ludzie ukradli również fotografie i cenne wyposażenie. — Utkwiła w Wintersie twarde spojrzenie. — Radzę wam, znajdźcie do diabła lepszy powód, dla którego zostaliśmy tutaj przywleczeni, albo przysięgam, załatwię to tak, że wszyscy trzej staniecie przed sądem wojskowym.

Carol spojrzała na Ramireza. Siedział jak na szpilkach.

— Tymczasem — kontynuowała — możecie zacząć składać nam na piśmie oficjalne wyrazy ubolewania, zwrócić nam całą naszą własność i odpowiednio zapłacić za wszystkie wyrządzone szkody. Ponadto, chcę od tego momentu wyłącznego dostępu do materiałów „Złamanej Strzały”.

Jeśli nie zgodzicie się na wszystkie te warunki, to już teraz możecie być przygotowani na to, że w następnym wydaniu Miami Herold przeczytacie o gestapowskich praktykach Amerykańskiej Marynarki Wojennej.

Oho, pomyślał Winters, nie pójdzie łatwo. Ta dziennikarka zamierza bawić się w blefy i pogróżki. Namyślając się wyciągnął papierosa. — Czy mógłby pan tutaj nie palić?

— Carol przerwała mu tok myśli. — To nam szkodzi.

Szlag by trafił tych agresywnych niepalących, pomyślał.

Włożył pali maiła do paczki w kieszeni. W pierwszej chwili gwałtowny atak Carol wytrącił go z równowagi, ale w końcu odzyskał zimną krew. — Otóż, proszę pani — zaczął chwilę później odwracając wzrok od nich trojga i kierując spojrzenie na drzwi. — Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pani może być zdenerwowana tym, co się zdarzyło.

Mógłbym przyznać, że nasi ludzie działali w sposób nieuzasadniony przeszukując wasze pokoje aby znaleźć dowody. Jednakże… — Winters przerwał w pół zdania, odwrócił się i znów spojrzał w stronę Carol, Troya i Nicka. — Jednakże — powtórzył — my mówimy tutaj o zdradzie.

— Ponownie odczekał chwilę, by jego groźba utrwaliła się w ich pamięci. — A nie trzeba pani mówić, że zdrada to poważna sprawa. Poważniejsza nawet od dziennikarstwa.

— Jeśli któreś z was wie, gdzie jest ta rakieta i przekazuje tę informację członkowi jakiegoś obcego rządu, zwłaszcza jednego, który jest postrzegany jako wróg naszych narodowych interesów, znaczy to, że popełnia zdradę.

— Jakiego skręta pan wypalił, komandorze? — odparowała Carol. — Dobrowolnie przyznajemy, że szukaliśmy pańskiej rakiety. Ale to jeszcze nie czyni z nas szpiegów.

Nie macie przeciwko nam dowodów. — Zerknęła na Nicka. Był zachwycony jej wystąpieniem. — Jestem po prostu dziennikarką zbierającą materiały. Wymyślona przez was zdrada to sfabrykowana bzdura.

— Ach tak — wtrącił porucznik Todd nie mogąc się powstrzymać. — A te zdjęcia, gdzie były zrobione? — Pokazał fotografie Troya w pełnym ekwipunku do nurkowania. Zdjęcie zrobione zostało w podwodnym pomieszczeniu o czerwononiebieskich ścianach. Następnie odwrócił się I wskazał plecaki leżące w przeciwległym kącie pokoju.

— I co pani przyjaciele mieli zamiar zrobić z pięćdziesięcioma funtami złota, po wieczornym nurkowaniu?

— W porządku koleś — wyrwał się Troy. Zrobił krok w kierunku porucznika Todda. — Tak to sobie wykombinowałeś, co? Znaleźliśmy rakietę i sprzedaliśmy Rosjanom za pięćdziesiąt funtów złota. A teraz rakieta jest na pokładzie łodzi podwodnej i płynie do Moskwy czy gdzieś tam.

Daj spokój, koleś bądź poważny. Nie jesteśmy aż tacy głupi.

Porucznik Todd wybuchnął gniewem. — Ty czarny bękarcie… — wrzasnął zanim komandor Winters wkroczył między nich. Winters potrzebował trochę czasu do zastanowienia. Pytania Todda nadal pozostawały, mimo wszystko, bez odpowiedzi. Nawet jeśli były jakieś dobre odpowiedzi, nietrudno było zrozumieć, że ktoś opierając się na fotografiach mógł dojść do wniosku, iż w grę może tu wchodzić spisek.

Był jeszcze jeden powód, który dodatkowo uzasadniał działania młodszych oficerów i ekipy śledczej. Jeśli ich teraz wypuszczę, myślał Winters, będzie to znaczyło, że faktycznie przyznajemy się do popełnienia pomyłki na samym wstępie… Ramirez usiłował ściągnąć na siebie uwagę Wintersa. Ten w pierwszej chwili nie zrozumiał, ale Ramirez powtórzył swój gest.

— Przepraszamy na chwilę — powiedział komandor.

Obaj oficerowie wyszli na przedsionek schodów zostawiając Todda z Nickiem, Carol i Troyem. — Co jest poruczniku? — spytał komandor.

— Panie komandorze — odpowiedział Ramirez — moja kariera związana jest z marynarką wojenną. Jeśli wypuścimy tych troje bez formalnego przesłuchania…

— Dokładnie tak samo uważam — przerwał mu gwałtownie Winters. — Wolałbym, żeby tutaj nic się nie zdarzyło. Ale zdarzyło się. Teraz musimy to odpowiednio doprowadzić do końca albo nie wybronimy się z tego, co zrobiliśmy. — Pomyślał przez chwilę. — Ile czasu zabrałoby wam przygotowanie video i aparatury rejestracji dźwięku, żebyśmy mogli przeprowadzić formalne przesłuchanie?

— Jakieś pół godziny — odparł Ramirez. — No, najwyżej trzy kwadranse.

— Zróbmy to. Zanim się przygotujecie, ja ułożę listę pytań. Cholera, zaklął Winters w duchu obserwując, jak Ramirez ruszył energicznie do swojego biura w innej części bazy. Wygląda na to, że faktycznie spędzę tutaj całą noc.

Pomyślał o zmarnowanej okazji z Tiffani. Lepiej zadzwonię do niej i wytłumaczę się, zanim ułożę te pytania. Poczuł nagły przypływ gniewu na porucznika Todda. Co do ciebie, postanowił, jeśli wybrniemy z tego bez szwanku, osobiście dopilnuję żeby cię przenieśli do jakiejś odległej dziury.

Było po jedenastej. Porucznik Todd stał obok drzwi wejściowych. W dłoni trzymał pałkę. Użył jej już wcześniej, wieczorem na parkingu Pelican Resort, chcąc zmusić Nicka do wejścia do samochodu. Nick jeszcze czuł piekący ból na plecach.

— Jak długo to potrwa? — spytał Troy. Stał obok biurka. — Nie moglibyśmy pójść do domu, przespać się i wrócić w poniedziałek rano?

— Słyszałeś, co powiedział tamten człowiek — odparł Todd. Był z siebie wyraźnie zadowolony. — Wyszli, żeby się przygotować do formalnego przesłuchania. Powinniście wykorzystać ten czas i starannie ułożyć swoją wersję.

Todd pałką pocierał wierzch dłoni.

Troy odwrócił się do Carol i Nicka. — W porządku — powiedział i mrugnął okiem. — No, rozwalmy tę melinę Pokonajmy tego głupka i wiejmy stąd. „

— Spróbujcie tylko, gnojki — odezwał się Todd. Trzasnął pałką w puste składane krzesło. — O niczym innym nie marze, jak tylko donieść, że próbowaliście ucieczki.

Nick nie odzywał się po wyjściu Wintersa i Ramireza.

Obserwował pokój i Todda. — Wiesz, poruczniku, co mnie najbardziej w tym martwi? — zwrócił się do swego prześladowcy. — To, że ludziom takim jak ty — kontynuował nie czekając na odpowiedź — wydaje się, że mają władzę nad całym światem. Spójrz na siebie. Myślisz, że jesteś kimś, bo masz nas w ręku. Wiesz, co ci powiem, jesteś gorszy od gówna.

Todd nie starał się kryć niechęci do Nicka. — Przynajmniej dobieram sobie białych na przyjaciół — odparł drwiąco.

— Ogłaszam niniejszym — dorzucił szybko Troy — że nasz kolega, porucznik Toddjest fanatykiem. Z nim moglibyśmy porozmawiać o prawdziwym życiu białych. Przekonajmy się, czy czarnuch nie będzie jego następnym…

— Chłopaki, chłopaki — mitygowała Carol kiedy Todd; zaczął zbliżać się do Troya — chyba wystarczy. W pokoju zapanowała cisza. Troy odwrócił się i usiadł na krześle.

Po chwili pochylił się do Nicka i Carol. Szeptał do nich; niemal przytykając bransoletę do ust. — Wiecie, ludziska — powiedział. — Jeśli zaraz się stąd nie wyniesiemy, możemy tu spędzić całą noc. To przesłuchanie może równie dobrze trwać ze trzy, cztery godziny. To by znaczyło, że Marynarka trafi na nasze miejsce rano, przed nami.

— Ale co możemy zrobić? — spytała Carol. — Musiałby się stać cud, żeby pozwolili nam stąd po prostu wyjść bez przesłuchania.

— Cud, aniołku — powiedział Troy szczerząc zęby — oto czego nam potrzeba. Dobry, staromodny cud. Jak Błękitna Wróżka.

— O czym tak szepczecie, gnojki? — wojowniczy porucznik Todd ruszył w kierunku toalety po zachodniej stronie długiego pomieszczenia. — Skończcie z tym i nie próbujcie niczego. Drzwi na zewnątrz są zamknięte, a klucz mam ze sobą. — Wszedł do toalety nie zamknąwszy za sobą drzwi.

Na szczęście pisuar był po prawej stronie, poza zasięgiem ich wzroku. Kiedy Todd skończył, zaczęło się dziać coś dziwnego. Czuł, jakby wbijano w niego tysiące drobnych igieł. Zaintrygowany odwrócił się w stronę kąta toalety.

To, co zobaczył, było tak przerażające, że dreszcz przemknął jego ciało. W rogu, częściowo niewidoczne z powodu słabego światła, stało coś, co można było określić nie inaczej niż marchewkę o wysokości sześciu stóp. Grubszy koniec stwora chwiał się na czterech pajęczych łapach wrośniętych w podłogę. Coś nie miało rąk. Około pięciu stóp nad ziemią, tuż pod kłębowiskiem błękitnego spaghetii nieznanego przeznaczenia, na szczycie jego głowy były cztery pionowe szczeliny, każda długa na stopę. Przecinały to, co mogło być twarzą. Na zewnątrz każdej ze szczelin zwisało coś dziwnego. Troy wyjaśnił później Nickowi i Carol, że były to sensory, którymi marchewka widziała, słyszała, smakowała i wąchała.

Porucznik Todd nie zamierzał dłużej przyglądać się stworowi. Wydał z siebie przerażający okrzyk i wycofał się szybko z łazienki. Nie zdążył nawet zapiąć rozporka ani schować penisa. Kiedy chwilę później dziwna, pomarańczowa rzecz pojawiła się w drzwiach łazienki, porucznik był już pewien, że to goni właśnie jego. Wytrzeszczył oczy i na pół sekundy zastygł w bezruchu. Następnie, gdy marchewka rzeczywiście ruszyła w jego kierunku”, błyskawicznie odwrócił się, otworzył drzwi wejściowe i wypadł przez nie na zewnątrz.

Na swoje nieszczęście zapomniał o ośmiu betonowych schodach. W panice potknął się, uderzył głową o drugi stopień i stoczył się na dół. Leżał nieprzytomny na chodniku przed budynkiem.

Kiedy Carol po raz pierwszy zobaczyła marchewkę, przytuliła się do Nicka. Potem oboje zerknęli na Troya.

Śmiał się i pohukiwał do siebie: „Kiedy pod gwiazdą złożysz życzenia, kim jesteś, nie ma znaczenia… „. Wydawał się tak ubawiony, że nawet Carol i Nick chwilowo odprężyli się. Jednak kiedy porucznik Todd zniknął za drzwiami a marchewka zwróciła się w ich stronę, trudno im było zachować spokój.

— Wariaci — powiedział Troy z szerokim uśmiechem.

— Naprawdę miałem nadzieję, że to będzie błękitna wróżka. Pomyślałem, że może mnie uczynić bogatym, a może nawet białym.

— W porządku, Jefferson — powiedział Nick. Wyglądał tak, jakby właśnie zjadł cytrynę. — Wytłumacz nam, proszę, cóż to takiego mamy przed sobą?

Troy najpierw podszedł wolno w kąt pokoju i zabrał ich plecaki. — To, profesorze — odparł idąc prosto w kierunku marchewki — jest coś, co możemy nazwać projekcją holograficzną. — Jego dłonie przeszły na wylot przez pomarańczowe ciało. — Gdzieś we wszechświecie są być może prawdziwe stworzenia, które wyglądają tak jak to, ale „oni” przysłali tylko obraz, żeby pomóc nam w ucieczce.

Nick i Carol, nie zamierzali, mimo wyjaśnienia Troya, podchodzić do nieruchomej marchewki bliżej, niż było to absolutnie konieczne. Sunęli z plecakami wzdłuż ściany, póki nie dotarli do drzwi. — Nie martwcie się — zaśmiewał się Troy — to was nie skrzywdzi.

Z prawej strony głowy marchewki zwisał ze szczeliny zupełnie niesamowity sensor. Carol nie mogła oderwać od niego oczu. Wyglądał jak wałek plastra miodu zatknięty na końcu batuty. — Co on tym robi? — spytała Carol wyprzedzając Troya w drzwiach. — Nie wiem, aniołku — odpowiedział — ale musi to być śmieszne.

Nick i Troy dołączyli do Carol na podeście schodów.

Zobaczyli Todda. Zaskoczyło ich oczywiście to, że leży i krwawi. — Czy nie powinniśmy mu pomóc? — zastanawiała się na głos Carol, kiedy Troy zeskoczył już na dół.

— Nie ma mowy — odparł szybko Nick.

Troy pochylił się nad Toddem i uważnie obejrzał nieprzytomnego porucznika od stóp do głów. Klepnął go delikatnie w policzek. Porucznik Todd nie poruszył się.

Troy mrugnął do przyjaciół stojących na szczycie schodów.

— Profesor miał rację — powiedział. — Koleś, ty naprawdę nie jesteś nawet gównem.

— Więc pocałowałam ją — powiedziała Carol ze śmiechem.

— Co zrobiłaś? — spytał Nick. Siedzieli w starym fordzie LTD i jechali w kierunku przystani Hemingwaya.

Po opuszczeniu bazy przeszli półtorej mili pod dom Troya, żeby zabrać samochód. Carol siedziała obok Troya na przednim siedzeniu. Nick zajął miejsce z tyłu, obok plecaków ze złotem i dyskietkami.

Odwróciła się do Nicka. — Pocałowałam ją. — Uśmiechnęła się znowu, kiedy skrzywił się z niesmakiem. — Co miałam zrobić? Ta kobieta jest silniejsza niż większość mężczyzn. Przygwoździła mnie do podłogi. Sposób, w jaki mnie trzymała, podsunął mi ten pomysł…

— Ech, aniołku — Troy lewą ręką klepnął w tablicę rozdzielczą. — Jesteś niesamowita. Co potem zrobiła ta Niemra?

Zwolniła na chwilę uścisk na moich przegubach.

Chyba zastanawiała się, czy odwzajemnić mi pocałunek.

Fuj — odezwał się Nick z tylnego siedzenia — zaraz mnie zemdli.

Czyli że przyłożyłaś jej w głowę i uciekłaś? — spytał Troy. Carol przytaknęła. Troy roześmiał się serdecznie i spoważniał. — Bądź ostrożna, aniołku, jeśli ją kiedykolwiek znowu zobaczysz. Greta nie lubi przegrywać.

— Ale w jednym, Carol, mylisz się — zauważył Nick.

— Greta wcale nie ugania się za kobietami. O wiele bardziej lubi seks z mężczyznami.

Komentarz Nicka wydał się Carol irytujący i drobnomieszczański. Powiedziała do Troya: — Dlaczego tak jest, Troy, że mężczyźni z góry zakładają, że kobieta, która ma związki seksualne z mężczyznami, nie może być zainteresowana uprawianiem seksu z kobietami? Czy to jest kolejny przykład ich wiary we wrodzoną męską wyższość? — Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się ponownie do Nicka i stwierdziła: — W sprawie, o której myślisz, odpowiedź brzmi — nie. Nie jestem lesbijką. Jestem zadziwiająco heteroseksualna. Tak bardzo, jak to tylko możliwe. A to z powodu moich drobnomieszczańskich korzeni. Muszę jednak przyznać, że czasami mam serdecznie dość mężczyzn i czegoś, co nazywam ich małpim demonstrowaniem męskości.

— Ej, — zaczął Nick — nie chciałem zacząć kłótni. Ja tylko sugerowałem…

— Dobrze już, dobrze — przerwała Carol. — Nie ma sprawy. Przyznaję, że trochę za szybko pociągam spust.

— Milczała przez parę sekund. — Przy okazji, Nick, jest jedna rzecz, której ciągle do końca nie rozumiem. Dlaczego kapitan Homer przez cały czas tak usilnie starał się ukryć te skarby? Dlaczego po prostu ich czym prędzej nie sprzedał?

— Z wielu powodów — odparł Nick. — Między innymi bał się, że wyjdzie na jaw, że w naszym procesie złożył fałszywe zeznania. Dzięki temu uniknął płacenia podatków, a złoto przez ten czas zyskało na wartości, i co najważniejsze, Greta musiała być przy nim, jeżeli chciała dostać swój udział. Prawie na pewno co jakiś czas zamienia część na gotówkę, pewnie przez pośrednika. Nigdy jednak nie ma tego tyle, żeby transakcja zwróciła uwagę.

— No więc widzisz, aniołku — powiedział Troy. — On na pewno nie wezwie policji. Musiałby się przyznać do wszystkiego. Założę się, że jest nieźle wkurzony.

Troy zjechał na lewy pas i czekał na zmianę świateł.

Z prawej strony zbliżył się do nich samochód. Carol spojrzała mimochodem w jego kierunku. To był mercedes.

Później, kiedy Carol przypominała sobie to zdarzenie, wydawało jej się, że czas rozciągnął się. Każda sekunda tej minuty zapisała się w jej pamięci w zwolnionym tempie, jak gdyby to wszystko trwało znacznie dłużej. Za kierownicą samochodu Homera Ashforda siedziała Greta. Wbiła w Carol wzrok. Homer siedział obok niej. Wymachiwał pięściami i krzyczał coś, czego Carol nie słyszała przez zamknięte okno. Wpatrywała się w niesamowite oczy Grety.

Jeszcze nigdy nie widziała takiej nienawiści. Błyskawicznie odwróciła się, żeby ostrzec Nicka i Troya: Greta trzymała pistolet wycelowany prosto w nią.

Trzy rzeczy zdarzyły się niemal równocześnie. Carol zrobiła unik, Troy wjechał na skrzyżowanie przy czerwonym świetle ledwie ominąwszy rozpędzony samochód, a Greta wystrzeliła. Pocisk przebił okno i utkwił w drzwiach obok Troya. Carol siedziała skurczona pod deską rozdzielczą. Próbowała opanować się i wyrównać oddech.

Pościg trwał. Była jedenasta trzydzieści. Sobotnia noc w Key West. W dzielnicy willowej panował niewielki ruch.

Ford Troya nie mógł konkurować z mercedesem. Greta jeszcze dwukrotnie znalazła się w dogodnej pozycji i ford został zasypany pociskami. Okna miał popękane i podziurawione, ale żaden z jadących w nim pasażerów nie odniósł ran.

Nick leżał na tylnym siedzeniu. — Jak się da, jedź do centrum — krzyknął do Troya. — Może uda się ich zgubić w ulicznym tłoku.

Troy skulił się za kierownicą tak nisko jak tylko mógł.

Ledwie widział jezdnię i prowadził jak lunatyk, zbaczając i klucząc po całej szerokości czteropasmowej ulicy. Trąbił przy tym jak szalony. Starał się uniemożliwić Grecie odgadnięcie jego kolejnych ruchów. — Gdzie ci gliniarze, kiedy naprawdę ich potrzeba? — wykrzykiwał. — W centrum Key West gonią nas maniacy, strzelają do nas, a tych ani śladu.

Za radą Nicka Troy nagle zawrócił w miejscu na środku ulicy i ruszył w przeciwną stronę. Greta nie była na to przygotowana. Nacisnęła hamulce, wpadła w poślizg, potrąciła zaparkowany samochód i ruszyła w dalszą pogoń.

Uciekali pustą ulicą. Mercedes zmniejszył dystans.

— Oho — powiedział Troy obawiając się kolejnego ataku. Gwałtownie skręcił w lewo, wjechał na parking, zmienił kierunek i ruszył w wąską uliczkę. Po chwili błyskawicznie wjechał na podjazd. Samochód został zalany światłem i Troy wcisnął hamulce. — Wszyscy wysiadać — krzyknął. Kiedy Nick i Carol usiłowali ustalić, co do diabła się stało, Troy oddawał kluczyki do samochodu wysokiemu mężczyźnie w czerwonym uniformie.

— Chcemy się czegoś napić — powiedział. Usłyszeli zgrzyt hamulców mercedesa. — A ci ludzie za nami — Troy zwrócił się głośno do kilku gapiów, wśród których byli dwaj strażnicy parkingu — mają broń i próbują nas zabić.

Było za późno, żeby Homer i Greta zdołali uciec. Troy wjechał na podjazd parkingu Miyako Garden Hotel a kolejny wjeżdżający tam samochód zablokował mercedesa od tyłu. Greta cofnęła uderzając w chłodnicę i zderzak stojącego za mercedesem jaguara. Potem próbowała uciec przeciskając się obok forda Troya. Troy i parkingowy odskoczyli, kiedy uderzyła w otwarte drzwi samochodu. Straciła panowanie nad kierownicą i rozbiła się na budce parkingowego stojącej przy podjeździe. Kiedy Nick i Carol potykając się wysiadali z samochodu, czterech hotelowych strażników otoczyło Grę tę i Homera.

Troy podszedł do przyjaciół. — Ktoś jest ranny? — obydwoje potrząsnęli głowami. Troy uśmiechnął się szeroko.

— Przypuszczam, że zaopiekują się tymi typami — powiedział.

Carol uściskała go. — To był świetny pomysł, żeby tutaj przyjechać. — Jak na to wpadłeś?

— Ptaki — powiedział Troy.

— Ptaki? — powtórzył Nick. — O czym ty, kurwa mówisz, Jefferson?

— Cóż, profesorze — wyjaśnił Troy otwierając drzwi eleganckiego hotelu i wchodząc za przyjaciółmi do otwartego atrium. — Kiedy ostatnim razem omal nas nie złapali, uzmysłowiłem sobie, że mają nas zamiar zabić za to, że ukradliśmy im złoto i zastanawiałem się, czy w niebie naprawdę są ptaki. Matka zawsze mi mówiła, że są.

— Troy — przerwała mu Carol z uśmiechem — czy ty zawsze musisz tak pieprzyć? Przejdźmy do rzeczy.

— Właśnie, aniołku — odpowiedział. — Rozejrzyj się.

— W atrium Miyako Gardens była wspaniała ptaszarnia otoczona z czterech stron cienką jak przędza siatką wznosząca się aż po rzędy świetlików w dachu. Między palmami fruwały setki kolorowych ptaków, co sprawiało, że w hotelowym holu słyszało się odgłosy i czuło się zapach tropiku.

Kiedy pomyślałem o ptakach — Troy nie mógł dłużej powstrzymać szalonego śmiechu — przypomniałem sobie, że jesteśmy w pobliżu tego hotelu i pomysł sam wpadł mi do głowy. — Stali we trójkę i przyglądali się ptakom. Carol znajdowała się między mężczyznami. Wyciągnęła do nich ręce.

Загрузка...