Rozdział 4 GŁOWA OJCA

Patience czekała na śmierć ojca, a głowiarz stał już pod drzwiami. Lord Peace leżał na wysokim łożu z poszarzałą twarzą, ręce mu już nie drżały. Poprzedniego dnia i jeszcze dzień wcześniej, gdy wieść o śmiertelnej chorobie rozniosła się najpierw po dworze, a potem po Królewskim Trakcie i Wysokim Mieście, do jego komnaty zaczął napływać nieprzerwany strumień gości, pragnących pożegnać się z nim i otrzymać błogosławieństwo. Kiedy opuszczali pomieszczenie, rzucali szeptem usprawiedliwienia w stronę Patience: byliśmy przyjaciółmi w Balakaim, nauczył mnie dwelf… Ale ona wiedziała, czemu przychodzili. Dotknąć, zobaczyć, odezwać się do człowieka, który powinien być heptarchą. Umierający król błogosławił ich swym oddechem.

I teraz Patience, która przez całe życie słyszała od tego człowieka same mądre słowa, przyglądała się ruchom jego warg, szepczących w kilkunastu językach nic nie znaczące frazesy. To było tak, jakby Peace oczyszczał się przed śmiercią ze wszystkich pustobrzmiących słówek.

— Ojcze — wyszeptała.

Nagle otworzyły się drzwi. Do środka wdarł się głowiarz.

— Jeszcze nie — zatrzymała go. — Odejdź.

Ale głowiarz poczekał na znak od lorda Peace. Dopiero wtedy zamknął drzwi.

Ojciec uniósł dłoń i dotknął obojczyka, gdzie widniała jeszcze nie zagojona ranka.

— Już wyjęłam — uspokoiła go.

Wspomnienia mu umykały. Mruknął coś.

— Nie słyszę cię — powiedziała.

— Patience — wyszeptał.

Nie była pewna, czy wymawia po prostu jej imię, czy chce wydać jakieś polecenie.

— Ojcze, co powinnam teraz uczynić? Co zrobić z moim życiem, jeśli uda mi się je uratować?

Odpowiedział coś niewyraźnie.

— Nie słyszę cię, ojcze.

— Służyć i bronić — odparł w dwelf. A zaraz potem w gauntish. — Królewski dwór.

— Oruc nie pozwoli mi przejąć twojej służby — przeszła na geblic. Odpowiedział w agarant, języku używanym przez prostych ludzi, który na pewno potrafił zrozumieć głowiarz.

— Całym świat jest królewskim dworem. — Nawet w chwili śmierci pragnął utwierdzić wiarę Oruca w swą lojalność. Patience wiedziała dlaczego: Oruc powinien odrzucić wszelkie podejrzenia, że Peace kiedykolwiek był nielojalny w stosunku do niego. I zastanawić się, czy przez cały czas ich obojga źle nie oceniał.

Ale wiedziała również, że dla niej te słowa mają jeszcze inne znaczenie. Choć może nigdy w życiu nie odzyska tytułu, spoczywa na niej taka sama odpowiedzialność, jak na władczyni. Ona ma służyć swemu krajowi. Była jemu ofiarowana.

— Uczyłeś mnie, jak przeżyć — szepnęła — a nie jak zbawić świat.

— Lecz również poświęcenia dla świata — zdołały wyszeptać jego wargi.

Potem usta zastygły, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Głowiarz usłyszał skrzypnięcie łóżka i już wiedział. Otworzył drzwi i wkroczył do środka. W lewej ręce trzymał słój na głowę, w prawej długi przewód i skalpel.

— Lady Patience — powiedział, nie podnosząc na nią oczu — lepiej niech pani na to nie patrzy.

Ale ona nie odwróciła wzroku, nie mógł jej powstrzymać, ponieważ nie miał już ani sekundy do stracenia, jeśli chciał, by głowa przeżyła. Skalpel był tylko większą, mniej delikatną i mocniejszą odmianą jej pętli. Głowiarz przeciągnął nim po karku ojca i wetknął przewód do wnętrza głowy. Potem jednym ruchem zerwał ciało i mięśnie. Trochę więcej czasu zajęło umieszczenie przewodu pomiędzy chrząstkami i nerwami kręgosłupa. Peace nie żył zaledwie od dziesięciu sekund, kiedy głowiarz podniósł jego głowę za dolną szczękę i delikatnie umieścił ją w słoju.

Pojemnik chybotał się przez kilka chwili, zanim żyjące w nim szyjki zagnieździły się w miejscu przecięcia żył i arterii. One utrzymywały głowę przy życiu do czasu zainstalowania jej na dworze niewolników.

Oczywiście ciało zabiorą jej również. Lord Peace mógł być za życia ambasadorem króla, ale po śmierci jego zwłoki stały się szczątkami ostatniego pretendenta i jeśli kapłani z Brodu Na Rzece lub Wyspy Straconych Dusz dostaliby je w swoje ręce, kłopotom nie byłoby końca. A więc grabarze zabrali ciało na królewski cmentarz, a ona pozostała sama w komnacie.

Nie traciła czasu. Ojciec już dawno uprzedził ją, w jakim niebezpieczeństwie znajdzie się po jego śmierci. Przede wszystkim musiała ukryć to, co nie mogło być ujawnione. Ojciec nigdy nie trzymał wielu pisanych dokumentów. Zgarnęła je wszystkie i bez wahania wrzuciła do ognia. Poczekała, aż zamieniły się w popiół.

Potem wyjęła maleńki kryształ wydobyty z ciała ojca i połknęła go. Nie była pewna, czy materiał, z którego został wykonany, będzie odporny na procesy trawienne, ale nie znała innego sposobu ukrycia skarbu w swym ciele. Nikt nie powinien go przy niej znaleźć w razie rewizji osobistej.

Torbę podróżną naszykowała już wcześniej. Spakowała do niej rzeczy, które mogły dopomóc w ucieczce i przetrwaniu. Maski i wszystko potrzebne do charakteryzacji, peruki, pieniądze, klejnoty, małą butelkę z wodą i pastylki cukru. Tylko to, co niezbędne. Broń miała zawsze pod ręką, by łatwo było po nią sięgnąć. Pętlę. Środek wybuchowy ukryty wewnątrz krzyża zawieszonego, zgodnie z nakazami mody, pomiędzy piersiami. Trucizna w plastikowych kapsułkach pomiędzy palcami nóg. Była zdecydowana przetrwać, przygotowywała się do tego, czuwając przy umierającym. Wiedziała, że Oruc ma zamiar zaaranżować jej śmierć i pochować córkę wraz z ojcem, choć przyczyny zgonów byłyby zgoła różne.

Czekała. Wokół nie było nikogo, wszyscy służący odeszli. Otaczał; ją przez całe życie, przyglądając się, nasłuchując, szpiegując. Gdyby miała choć cień nadziei, że Oruc pozwoli jej żyć, nieobecność służb, rozwiałaby ją. Nie chciał świadków, szczególnie takich, których za wodem było sprzedawanie informacji.

Rozległo się pukanie do drzwi. Na pewno przyszli ją zabić.

Był to jeden z morderców króla. Przeprosił ją i pokazał papiery eksmisji.

— Ten dom należał do królewskiego niewolnika, lady Patience — powiedział — a teraz niewolnik ten nie żyje. — Stanął za nią, odgradzając ją od pozostałych pomieszczeń. Nie wolno jej nic stąd zabrać, wyjaśnił. Oczywiście wiedzieli, że właśnie tak to się odbędzie. Angel już jakiś czas temu zabrał ze sobą wszystko, co było dla nich ważne. Patience otrzyma swe rzeczy z powrotem, kiedy opuści pałac i dołączy do niego.

Uśmiechnęła się wdzięcznie i ruszyła powoli w stronę drzwi. Mordercy nie zdradził żaden dźwięk. Ani nawet cień. Może usłyszała krok na kamiennej posadzce albo poczuła ruch powietrza we włosach. Wiedziała, choć nie umiałaby powiedzieć skąd, że w tej właśnie chwili będzie próbował ją zabić. Przeniosła ciężar ciała na prawo, obróciła się i uderzyła. Morderca właśnie wznosił sztylet do pchnięcia. Jego twarz zdążyła się wykrzywić w grymasie zaskoczenia, kiedy stopą strzaskała mu kolana.

Jęknął z bólu i wypuścił z rąk sztylet. To ma być zabójca, pomyślała lekceważąco. Czy naprawdę król Oruc myśli, że ktoś taki zdoła zabić córkę lorda Peace? Nie musiała nawet walczyć. Zostawiła sztylet w jego lewym oku.

Dopiero gdy zobaczyła zabójcę leżącego na podłodze ze sztyletem sterczącym niby śmieszna ozdoba, uświadomiła sobie, że po raz pierwszy w życiu postąpiła niezgodnie z wolą króla. Okazało się to zadziwiająco łatwe. Pokrzyżowanie planów Oruca sprawiło jej więcej radości niż służenie mu. Królu, popełniłeś głupi błąd nie przekazując mi stanowiska ojca. Niewątpliwie mam smykałkę do tej pracy. Teraz będę działała przeciwko tobie.

Ale przywołała się do porządku, mówiąc sobie, że nie jest jeszcze wrogiem króla, choć on zdecydował się być jej nieprzyjacielem. Służyła królewskiemu dworowi, więc nie uczyni nic, by osłabić królewską władzę, chyba że przyniosłoby to krajowi pożytek.

Podeszła do drzwi i otworzyła je. Spodziewała się, że na zewnątrz zobaczy wielu żołnierzy. Ale nie, było ich tylko kilku. Król nie spodziewał się przecież, że ona żyje, a może bał się sprzymierzeńców starej dynastii. Jeśli zachowa spokój, uda jej się przemknąć. Nie, nie spokój. Musi wyglądać na nieutuloną w żalu.

Opuszczała swe komnaty zalana łzami. Był to płacz, którego ojciec kazał jej się nauczyć, cichy kobiecy szloch, wywołujący u mężczyzn współczucie. Czuli się wtedy silniejsi i bardziej opiekuńczy.

— Cholerny wstyd — usłyszała szept jednego z żołnierzy.

Wiedziała, co oni wszyscy myślą: to Patience powinna być heptarchinią. Powinna mieszkać na heptarszym dworze, a teraz Oruc nie pozwala jej zostać nawet na Królewskim Wzgórzu. Sama Patience uważała, że będzie miała szczęście, jeśli zdoła przeżyć do rana.

Angel kazał jej udać się natychmiast po zamachu w Aleję Admiralicji. Opracowali trzy różne plany ucieczki. Nie zamierzała zastosować się do żadnego z nich. Znała przynajmniej tyle samo sposobów wydostania się z Królewskiego Wzgórza, co on. Jako dziecko, wiecznie zamknięta za murami królewskich kwater, poznała je jak własną kieszeń. Nie miały przed nią tajemnic podziemne przejścia ani miejsca, gdzie można się było wdrapać na mury i przejść po dachach budynków. Wprawdzie była teraz za duża, by korzystać ze wszystkich, wiele jednak pozostało nadal użytecznych. Poza tym nie zamierzała opuścić Królewskiego Wzgórza przed przeprowadzeniem rozmowy z głową ojca. Zawsze był taki niedostępny i niedosiężny. Teraz dopiero miała nadzieję poznać kilka jego sekretów. Wreszcie lord Peace porozmawia z nią, jak nie rozmawiał nigdy za życia.

Patience musiała tylko przejść przez tereny Królewskiego Lasu. Ziemia była miękka, więc ślady stóp mogłyby się wyraźnie odcisnąć. Poradziła sobie z tym, przechodząc z gałęzi na gałąź. Rosły tu olbrzymie stare drzewa pamiętające jeszcze czasy, kiedy jej prapradziadek zasiadał na heptarszym dworze, a Czternaście Rodzin obiecywało mu służyć po wsze czasy. Teraz liście tych samych drzew dawały jej ochronę, a gałęzie prowadziły do muru ograniczającego las od południa. Nikt nie podąży za jej krokami stawianymi w powietrzu.

Zatrzymała się na chwilę przy rozwidleniu i ściągnęła kobiece ubranie. Pod suknią miała przykrótkie spodnie i długą koszulę, ubranie chłopców z ludu. Była już właściwie zbyt duża do odgrywania tej roli, bo młodzicy jej wzrostu chętniej wkładali długie spodnie lub suknie. Ale przynajmniej piersi nie zdradzały jej jeszcze, no i ojciec zachował się na tyle łaskawie, że nie umarł, kiedy miała swój czas w miesiącu. Ubrudziła sobie twarz i ściągnęła perukę, mierzwiąc krótkie włosy. Zdecydowała się zatrzymać perukę — znakomicie imitowała jej prawdziwe włosy. Drugiej takiej łatwo nie znajdzie. Wsunęła ją więc do torby. Suknię wcisnęła w rozwidlenie gałęzi. Oczywiście ze względu na żałobę strój był czarny, nie tak łatwo będzie go dostrzec z ziemi.

Kiedy dotarła do muru i zeskoczyła z niego po stronie Alei Spichlerzowej, zapadał już zmierzch. Nikt jej nie spostrzegł. Przywłaszczyła sobie jeden z wózków na towary i ciągnęła go za linę w stronę Spiżarni. Po latach ćwiczeń z Angelem naprawdę ruszała się jak chłopak. Nikt nie zatrzymał na niej dłużej wzroku. Nie miała żadnych kłopotów z zostawieniem wózka, kiedy skręciła ku dworowi niewolników złożyć swe uszanowanie zmarłym. Wielu służących tak właśnie postępowało. Gdyby ktoś przyjrzał się jej z bliska, na pewno by ją rozpoznał. Twarz córki lorda Peace była znana na Królewskim Wzgórzu. Ale, jak zawsze powtarzał jej Angel, prawdziwe przebranie polegało na wcieleniu się w postać nie przyciągającą ciekawskich spojrzeń, której ubiór, sposób poruszania się, flejtuchowatość i pospolitość nie budziły zainteresowania.

Przy drzwiach nie widać było strażnika. Rzadko tutaj stał, a i wtedy nie sprawiłby prawdopodobnie kłopotu. Niedowidział.

Spacerowała pomiędzy półkami, na których stały słoje z głowami. Spędziła w tym miejscu sporo czasu, poznawała większość zmarłych po twarzach, z wieloma z nich rozmawiała. Od dawna nieżywi ministrowie od dawna nieżywych królów, którzy kiedyś dzierżyli ogromną władzę lub wpływali na ważne decyzje albo reprezentowali swych władców na zagranicznych dworach. Oczy większości z nich zazwyczaj były zamknięte, ponieważ niewielu zmarłych czerpie przyjemność z towarzystwa żywych. Zamiast tego woleli śnić i wspominać, wspominać i śnić, rozpamiętywać wszystko, co przeżywali i widzieli za życia. Tylko kilku zauważyło, jak przechodziła, i jeśli nawet któryś wykrzesał w sobie dość zaciekawienia, to i tak nie mógł odwrócić głowy, by zobaczyć, gdzie zmierza.

Nie spodziewała się, oczywiście, zobaczyć ojca ani tutaj, ani na górze, pośród faworytów. Na to było jeszcze zbyt wcześnie — najpierw głowa musiała przejść trening. Poza tym należało złamać jej wolę, aby wypełniała tylko i wyłącznie polecenia króla. Patience skierowała swe kroki do miejsca pod schodami, gdzie brakowało jednej drewnianej łopatki przy wentylatorze, napędzającym do środka gorące powietrze. Na dworze było bardzo ciepło i w żadnym piecu nie napalono. W kamiennym przejściu powietrze było chłodne. Przesunęła się w dół. Kiedy nie mogła już zejść niżej, musiała skręcić — w lewo? — tak, w lewo, i czołgać się, aż dotarła do podłogi z drewnianej kraty. Pod nią panowała ciemność. To znaczyło, że nie zabrali się za ojca.

Ułożyła się w pobliżu kraty, zupełnie nieruchomo, nasłuchując odgłosów, jakie docierały do niej przez system kanałów ogrzewczych. Istniały miejsca na dworze niewolników, gdzie dało się usłyszeć każdą rozmowę. Swoje wykształcenie polityczne Patience w głównej mierze odebrała właśnie tutaj, przysłuchując się najmądrzejszym ministrom i ambasadorom, wyciągającym informacje od zmarłych lub spiskującym z żywymi.

Ku jej zdziwieniu poszukująca jej straż dotarła aż tutaj — słyszała, jak pytają o nią i sprawdzają poziomy przeznaczone dla publiczności. Robili to jednak pobieżnie. Widocznie kazano im szukać wszędzie, ale nie spodziewali się znaleźć jej w tym miejscu. Dobrze. To oznaczało, że stracili ślad w Królewskim Lesie i nie mieli pojęcia, gdzie się podziała.

Potem do pomieszczenia przyszedł głowiarz wraz z pomocnikami, zapalił oliwne lampy i rozpoczął pracę nad jej ojcem.

Oglądała wykonywanie tych czynności wiele razy wcześniej. W ciągu niespełna godziny podłączono czerwie głowne do nerwów kręgosłupa. Przyglądała się chłodnym okiem, jak twarz ojca wykrzywia się w okropnym cierpieniu. Przyczepianie robaków zazwyczaj było bolesne. Wreszcie głowiarz zwolnił pomocników. Proces fizyczny był zakończony.

Kości karku przyczepiono do wieszadła, tchawicę do pęcherza oddechowego, a kark dotykał żelu, pełnego czerwi głównych, oraz szyjek, które przez naczynia krwionośne wypuszczą wici. To dzięki nim głowa będzie nadal żyła zachowując wspomnienia przez kolejnych tysiąc lat — albo do czasu, kiedy król znudzi się i wyrzuci ją.

Teraz strażnik zadawał głowie pytania. Uczył czerwie reakcji, wpuszczając do pojemnika różne rodzaje chemikaliów w zależności od tego, czy lord Peace odpowiadał chętnie, wahał się lub był wyraźnie niechętny. Czerwie bardzo szybko pojęły, które nerwy wywołują uczucia przyjemne, a które sprowadzają ból.

Wkrótce strażnik nie musiał już stosować stymulatorów. Teraz czerwie same odczują niepokój związany ze zwiększeniem napięcia w chwili, gdy głowa będzie miała zamiar skłamać. I one z kolei zaczną pobudzać inne nerwy, wywołujące u głowy różne nieodparte potrzeby — wrażenie pełnego pęcherza, pustego żołądka, ogromnego pragnienia lub seksualnej przyjemności, wciąż na granicy niespełnienia. Jeśli głowa odpowiedziała zgodnie z prawdą, odczuwała pewną ulgę. Kiedy skłamała, pragnienie zwiększało się aż do cierpienia. Odcięte od ciał głowy nie miały zbyt wiele sił witalnych i zazwyczaj ich wola ulegała złamaniu w czasie jednej nocy, niezależnie od natężenia stawianego oporu.

Patience uzbroiła się w cierpliwość przekonana, że jej ojciec przetrzyma bardzo wiele, zanim czerwie go pokonają. Na początku wydawało się, że rzeczywiście będzie stawiał silny opór. Jednak dość szybko, ku jej zdziwieniu, głowa zaczęła pojękiwać. Takiego dźwięku z ust ojca nie słyszała nigdy.

— Bez względu na to, co zrobię — powiedział — ty zawsze możesz uczynić mą mękę cięższą.

— To prawda — odrzekł strażnik. — Czerwie znajdą twoje najbardziej ukryte pragnienia i nigdy ich nie zaspokoisz, dopóki nie zaczniesz mówić prawdy.

— Zadaj mi pytanie. Jakiekolwiek.

Strażnik spełnił prośbę, a głowa zaczęła odpowiadać. Nie stawiała już żadnego oporu. Wyjawiała najbardziej intymne szczegóły, straszliwe tajemnice, sekrety państwa i swego własnego ciała. Patience słuchała z niesmakiem. Była przygotowana na długie cierpienia ojca. Nie spodziewała się tak szybkiej kapitulacji.

Gdy odpowiedział, że nie wie, gdzie jest Patience, strażnik uznał, że znowu stawia opór. Ale ona wiedziała, że ojciec nic nie ukrywa. Może podejrzewał, że łatwo go złamią — może właśnie dlatego bardzo starannie przygotował jej ucieczkę. Musiał znać dobrze własne słabości, chociaż potrafił ukryć je przed wszystkimi. Aż do tej chwili.

— Spodziewałem się tego pytania, dlatego postanowiłem nic nie wiedzieć. Kazałem Angelowi rok temu rozpocząć przygotowania, ale zabroniłem informowania mnie o czymkolwiek. A kiedy poczułem, że śmierć nadchodzi, odesłałem Angela. Byłem pewny, że pierwszą osobą, która starciłaby życie, byłby mój służący. Do chwili spotkania z nim Patience jest zdana sama na siebie. Ale Angel i ja kształciliśmy moją córkę bardzo starannie. Zna wszystkie języki, które ja znam, jest bardziej wprawna w kunszcie zabijania niż sam Angel i jest sprytniejsza niż jakikolwiek doradca króla. Nigdy jej nie złapiecie. Już teraz prawdopodobnie wydostała się z Królewskiego Wzgórza.

Wreszcie strażnik uwierzył mu.

— Powiem królowi, że jesteś już gotowy.

— Czy przyjdzie ze mną porozmawiać? — zapytała głowa.

— Jeśli zechce. Ale jeśli on nie przyjdzie, to na pewno również nikt inny. Zbyt dużo wiesz, aby można cię było wystawić w sali publicznej. Może heptarcha postawi cię w swych prywatnych komnatach? — Strażnik roześmiał się. — Poznasz najintymniejsze szczegóły królewskiego życia, a on będzie mógł zasięgać twojej rady w każdym momencie. Był już taki precedens, twój dziad…

— Król Oruc nie jest ani szaleńcem, ani zboczeńcem jak mój dziad.

— Przynajmniej możesz żywić taką nadzieję — powiedział.

— Król Oruc jest wielkim heptarchą.

Strażnik spojrzał podejrzliwie. Potem się uśmiechnął.

— Ty naprawdę tak uważasz. A przez cały ten czas wszyscy myśleli, że służysz Orucowi, ponieważ on trzyma twoją córkę jako zakładniczkę. Okazuje się, że naprawdę byłeś lojalny. Słabeusz. — Strażnik klepnął go lekko w policzek. — Byłeś niczym, a teraz stałeś się jeszcze mniej niż niczym.

Zgasił światła i wyszedł.

Kiedy tylko zniknął i mosiężne klucze obróciły się w zamku, Patience przesunęła kratę i zsunęła się do pokoju.

— Witaj, ojcze — powiedziała. Szukała w ciemnościach, aż natrafiła na pęcherz powietrzny. Zaczęła pompować powietrze, by mógł mówić.

— Odejdź — powiedział. — Nauczyłem cię już wszystkiego, co sam umiem.

— Wiem — odparła. — Teraz chcę, byś powiedział mi, czego się boisz.

— Już niczego się nie boję — stwierdził. — Właśnie w tej chwili opróżniam mój pęcherz, czego nie mogłem zrobić bez bólu przez ostatnie trzy lata. Odejdź.

— Nie masz ani pęcherza, ani moczu, ojcze. Ulegasz tylko zwodniczemu złudzeniu.

— Jedyną rzeczywistością, jaką zna człowiek, jest ta, droga moja dziewczyno, którą przekazują mu nerwy. A moje mówią mi właśnie… och, ty niedobra, niewdzięczna… czerwie torturują mnie znowu, ponieważ staram się stawić ci opór.

— W takim razie nie rób tego, ojcze.

— Nie jestem twoim ojcem, tylko kawałkiem martwej tkanki mózgowej, ożywionej przez wici szyjek i stymulowanej przez wytrenowane czerwie.

— Nigdy nie byłeś moim ojcem. — Czyżby usłyszała jakiś dźwięk wydobywający się z jego gardła? Ciche westchnienie zdziwienia? — Ty tylko przemawiałeś do mnie słowami skierowanymi do służby. Jedynem ojcem, jakiego miałam, był Angel.

— Próbujesz mnie zranić, ale nie trać na to czasu. Nic już nie może mnie dotknąć.

— Czy kiedykolwiek mnie kochałeś?

— Nie pamiętam. Jeśli nawet tak, na pewno już teraz cię nie kocham. Jedyne, czego pragnę, to po wsze czasy wypróżniać mój pęcherz. Chętnie wymieniłbym własną córkę na porządną prostatę.

Znalazła zapałki w miejscu, gdzie je odłożył strażnik, i zapaliła jedną lampę. Oczy ojca zamrugały, oślepione światłem. Uśmiechnęła się do niego.

— Opowiesz wszystko Orucowi, ale najpierw opowiesz mnie. Przez całe moje życie coś przede mną ukrywałeś. Ale już nigdy więcej tego nie zrobisz.

— Nie musisz poznawać żadnych sekretów. Dowiedziałaś się już wszystkiego. Zadbałem o to. Myślałem, że jesteś wystarczająco inteligentna i domyślisz się, iż każde słowo, które słyszysz od Angela, padło najpierw z moich ust.

— Powiedział mi, że bez wahania zgodziłbyś się na moją śmierć, jeśliby to miało służyć interesom królewskiego dworu.

— Wolałabyś, żebym uważał inaczej? Powinienem przedkładać twoje życie nad cały świat? Czyżbyś była egomaniakalnym potworem?

— Jestem człowiekiem — odparła.

— To najgorsza odmiana potworów — rzekł. — Wszyscy jesteśmy potworami, żyjemy w całkowitym odosobnieniu i wysyłamy słowa jak ambasadorów błagając o daninę, o uwielbienie. Kochaj mnie, kochaj mnie. A wtedy słowa wracają. „Kocham cię, uwielbiam cię. Jesteś potężny i dobry”. Potwory zaczynają wątpić, ponieważ dobrze wiedzą, że to kłamstwa. „Udowodnij to — mówią. — Bądź posłuszny, oddaj mi władzę”. A im bardziej jest się posłusznym, tym ich głód władzy rośnie. „Skąd mam wiedzieć, że nie manipulujesz mną? — krzyczy potwór. — Jeśli mnie kochasz, umrzyj za mnie, zabij za mnie, oddaj mi wszystko, a sobie nie zostaw nic!”

— Jeśli ludzie są takimi potworami, po co poświęcać się dla nich?

— Ponieważ są pięknymi potworami — wyszeptał. — I kiedy żyją w pajęczynie uplecionej z pokoju i nadziei, kiedy ufają światu i spełniają się ich najgłębsze pragnienia, wtedy rodzi się radość. I po to żyjemy, by spleść ludzkie życia, zniszczyć lęki i stworzyć piękno.

— To równie mistyczne, jak wszystkie ple-ple księży.

— Bo to jest ple-ple księży.

— Poświęciłeś władzę, uczyniłeś z nas obcych sobie ludzi i wszystko to dla jakiegoś niewidzialnego, nie istniejącego związku między ludźmi, których nigdy nie spotkałeś. — Starała się, by usłyszał w jej głosie pogardę.

— Masz piętnaście lat. Nic jeszcze nie wiesz. Odejdź.

— Wiem, że twoje życie było oszustwem.

— A gdy zrzuciłem przebranie i powiedziałem ci, po co żyłem, ty szydzisz ze mnie. Paplanina księży? Czy myślisz, że jeśli coś jest niewidoczne, to tego nie ma? Pomiędzy najmniejszymi cząsteczkami materii jest tylko pusta przestrzeń. Jedynym, co je łączy, jest ich zachowanie, oddziaływanie na siebie, a przecież z tych pustych, niewidzialnych połączeń zbudowany jest wszechświat. W większości pusty, połączony niedostrzegalną pajęczyną. Ale jeśli nawet na mgnienie chwili pajęczyna zerwie się, wszystko przestanie istnieć. Czy myślisz, że z nami jest inaczej? Czy uważasz, że twoje istnienie nie zależy od powiązań z innymi ludźmi? Czy myślisz, że możesz służyć swoim własnym interesom, nie służąc jednocześnie innym? Jeśli tak, to powinienem był cię zabić, kiedy leżałaś w kołysce. Bo nie możesz być heptarchinią.

Dostrzegła na jego twarzy ten sam ogień, który rozpalał Prekeptora. Ojciec także był wyznawcą. Ale nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek mógł złożyć siebie w ofierze w imię tej wiary.

— Czy to właśnie skrywałeś przede mną przez te wszystkie lata? To właśnie usłyszałabym, gdybyś mógł spędzić ze mną choć jeden moment sam na sam? Czy na to czekałam całe życie? — Nauczył jej, czego może dokonać wzgarda. Użyła jej teraz. — Tyle mogłam się dowiedzieć od byle nauczyciela ze Szkoły.

Na jego twarzy pojawił się znowu wyraz leniwej pogody, który przybierał zawsze, kiedy chciał ukryć uczucia.

— Jeśli się stąd natychmiast nie wyniesiesz, pojawi się Oruc ze swymi ludźmi i najprawdopodobniej spędzisz wraz ze swym ukochanym ojcem następne tysiąc lat, wysysana przez szyjki w tej wazie na zupę — Nie lubię cię na tyle, by pożądać twego towarzystwa. Kiedyś myślałem, że jesteś dobrze wychowanym dzieckiem, ale teraz widzę tylko myślącego o sobie bachora.

— Nie odejdę — powiedziała. — Pewne sprawy muszą być wyjaśnione. Od tego zależy moje przetrwanie.

— Od dziecka uczyłem cię sposobów przeżycia. Dasz sobie radę. Odejdź.

— Czego najbardziej się lękasz?

Jego twarz wyrażała kpiące oddanie.

— Że umrzesz. Robiłem wszystko, by zachować cię przy życiu. Jak myślisz, czemu tak wiernie służyłem synowi uzurpatora? Bo trzymał ciebie jako zakładniczkę.

Chciał, by uznała te słowa za kłamliwe. Ale przecież widziała, że czerwie nie dręczą go. Więc mówił prawdę. Ale nie chciał, by o tym wiedziała. Zadała kolejne pytanie, na które odpowiedź wiele by wyjaśniła.

— Dlaczego obawiałeś się mojej śmierci?

— Z miłości do ciebie. Kiedy żyłem, kochałem cię. Pamiętam to jeszcze, jak przez mgłę.

Teraz kłamał. Dostrzegła drżenie jego ust. Czerwie torturowały go, a on nie potrafił ukryć udręki. Więc bał się o nią nie dlatego, że ją kochał. Dlaczego zatem? Zastanawiając się nad tym, wróciła myślą do wczesnego dzieciństwa, do nocy, która potem wielokrotnie nawiedzała ją w sennych koszmarach. Dziwny wyraz jego twarzy przypomniał jej tę chwilę.

— Tamtej nocy okłamałeś mnie — powiedziała. — Teraz to widzę, okłamałeś mnie.

— Której nocy?

— Co ukryłeś przede mną, ojcze, kiedy przynieśli ciało mamy w siedmiu sakwach?

— Pamiętasz to?

— Z jakiegoś powodu wydarzenie to utkwiło w mojej pamięci.

— Ja nic nie pamiętam — odparł zdziwiony.

— Teraz pamiętasz wyraźniej niż kiedykolwiek.

— Boże, dopomóż mi przypomnieć sobie jakąś noc, a potem okaż łaskę, odsuń ode mnie to koło tortur i pozwól mi umrzeć.

— Tej nocy otworzyłeś pierwszą sakwę i kiedy ujrzałeś, co w niej jest, krzyknąłeś: „Nie pójdę. Nigdy jej nie dostaniesz, moja córka nie znajdzie się w twojej władzy!” Do kogo krzyczałeś? Co tak bardzo cię przeraziło? Drżałeś, mój ojcze. Nigdy nie widziałam cię w takim stanie ani przedtem, ani potem.

— Bałem się króla Oruca, to oczywiste.

— Nigdy się go nie bałeś. A kłamstwa na nic ci się zdadzą. Czerwie nie próżnują, prawda?

Nagle zmienił taktykę. Uśmiechnął się kwaśno.

— Nawet strażnik głów okazał mi odrobinę litości — powiedział. — Teraz czuję się tak, jakbym cierpiał na obstrukcję od dobrego miesiąca i był tuż przed atakiem biegunki. Trudno sobie wyobrazić, jak złym smakiem odznaczają się czerwie.

— Odpowiedz mi, to odczujesz ulgę.

— Bałem się wezwania do Spękanej Skały — powiedział lekkim tonem, jakby jego słowa nie miały znaczenia. — Krzyczałem do tego, kto mnie wzywał, ktokolwiek to był.

— A któż to mógł być, jak nie król geblingów? — spytała Patience.

— Och, a więc myślisz, że rozwiązałaś zagadkę?

— Angel powiedział mi, że królowie geblingów potrafili kierować swymi ludźmi bez słów. Telepatycznie.

— A czy Angel powiedział ci także, że nie potrafili nigdy wejść w umysł ludzki? Jesteśmy głusi na ich krzyk.

— Zew Spękanej Skały. Jeśli nie pochodził od geblingów, to od kogo i dlaczego przejmował cię takim lękiem?

— Nie wiem, od kogo, ale boję się go. Boję się tego, co może przynieść ludziom. Mądrzy, którzy żyli w czasach mojego dziada, mieli sprawne i potężne umysły, najwspanialsze w historii tego świata. Pracowali razem, budowali wspólną wiedzę i dokonali rzeczy, których nikt wcześniej nie dokonał na żadnym ze światów. Tutaj, gdzie tak trudno było znaleźć żelazo, co uniemożliwiło oparcie naszej cywilizacji na maszynach, zawsze stanowiących o poziomie rozwoju cywilizacji ludzkiej, odkryli inne siły życia. Nie byli zwykłymi hodowcami nowych gatunków jak Tassalianie czy jak ci starożytni naukowcy, którzy cztery tysiące lat temu wyhodowali czerwie główne i szyjki. Tamtych w porównaniu z Mądrymi można nazwać zwykłymi szarlatanami. W czasach mojego dziada Mądrzy nauczyli chromosomy pokazywać swą budowę w kryształach atom za atomem tak, by strukturę dało się oglądać gołym okiem. Odkryli, jak skrzyżować rybę z mięczakiem, by otrzymać roślinę. A kiedy się urodziłem, zmienili mnie tak, bym mógł płodzić jedynie synów.

Patience zastanawiała się przez chwilę nad tym, co usłyszała.

— Zrobili to, by proroctwo nie mogło się spełnić. Aby nie narodziła się siódma siódma siódma córka?

— Taki był ich zamiar.

— Dlaczego postanowiłeś im się sprzeciwić? Dlaczego kazałeś Angelowi dokonać kolejnej zmiany? Przecież nie stałeś się Patrzącym.

— Nie. Nie zostałem Patrzącym. Mądrzy zmienili mnie, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. W chwili gdy przestałem być zdolny do spłodzenia dziewczynki, Spękana Skała zaczęła ich wzywać. Jeden po drugim, począwszy od najtęższych umysłów, odeszli wszyscy. Mówili, że idą nauczać gdzie indziej. Że wracają do rodzinnych stron, by odpocząć. Opuszczali Korfu jako ambasadorowie lub nauczyciele. Ale nigdy nie zjawiali się w miejscu przeznaczenia. A potem wszystkich widziano idących wzdłuż rzek i na drogach wiodących do Spękanej Skały.

— Czy twój ojciec był wtedy heptarchą?

— Jeszcze nie. Mój ojciec widział, co się dzieje w imperium. Wszyscy Mądrzy znikali. Chodził do nich i błagał, aby nie odchodzili. Przysięgali na wszystko, że zostaną. Ale ten, kto poczuł zew, łamał każdą obietnicę. A mój dziad nie zrobił nic, by ich powstrzymać. To był przerażający czas. Na prowincji zaczęły się rozruchy, w armii panował zamęt. Wreszcie ojciec kazał dziadka zaaresztować i przejął rządy.

— Więc uzurpator nie był pierwszym, który obalił heptarchę?

— Dla dobra królewskiego dworu można popełnić nawet zdradę. Tak. Ale było już za późno. Choć kilku z nich poddał torturom, a nawet niektórych zabił dla przykładu, odchodzili. Nawet gdy ścinał ich głowy i umieszczał je tu, na dworze niewolników, zew Spękanej Skały tak mocno rozbrzmiewał w ich umysłach, że czerwie główne nie miały nad nimi władzy. Wezwanie dręczyło ich bardziej niż inne pragnienia.

— Dlaczego Spękana Skała wzywała ich?

— Myślisz, że ojciec nie próbował się tego dowiedzieć? Ale oni sami nie wiedzieli. I nikt nigdy nie dowiedział się, co się stało z tymi, którzy tam dotarli. Nie powrócił żaden ze szpiegów ojca. A po kilku latach nie było już imperium. Dwanaście z Czternastu Rodów podniosło rewoltę. Dowodził nią ojciec Oruca. Wtedy nie nazywano go uzurpatorem, a wyzwolicielem. Głosił, że przywróci dziadka na słusznie należny mu tron heptarchy.

— Och! Twój ojciec powinien był zabić swego ojca.

— Tak jak Oruc powinien był zamordować nas?

— Dziadek nie był siódmą siódmą siódmą córką. — Głowa lorda Peace przymknęła oczy. Patience pomyślała, że gdyby wciąż jeszcze posiadał ciało, złożyłby teraz razem palce i przytknął je do ust. Prawie to widziała. Po raz pierwszy ogarnął ją przejmujący smutek z powodu śmierci ojca, bo przypomniała sobie, jak wyglądał za życia, i kontrast z widokiem na wpół żywej głowy był zbyt bolesny.

Otrząsnęła się.

— Jak to się stało, że ja się urodziłam, ojcze?

— Zanim osiągnąłem dojrzałość, mój ojciec stracił miasto Heptam. Ja dowodziłem jedną armią, on drugą. Przegrał bitwę, został pojmany do niewoli i zabity. Włóczyłem się po dzikich terenach z grupą partyzantów. Jeden po drugim moi synowie stawali się dorosłymi mężczyznami. I jeden po drugim ginęli. Wydawało się, że nieprzyjaciel tak łatwo znajduje moich chłopców, jakby prowadzony był przez jakiegoś zdrajcę. Jakby jakaś niewidzialna siła niszczyła wszystkich moich bliskich. Moja pierwsza żona, mój ojciec, moje dzieci — wszyscy odchodzili z tego świata, tylko ja jeden zostałem przy życiu.

— Abyś mógł zgodnie z proroctwem spłodzić córkę.

— Zacząłem studiować kroniki. Zrozumiałem, że upadek mojej rodziny zaczął się w momencie, gdy Mądrzy uczynili mnie niezdolnym do poczęcia córki. To była zbrodnia, za którą odebrano nam ich i tron. Widzisz, Patience, ci wszyscy ludzie nauki uznali przepowiednię za przesąd. Ale jakaś wielka moc sprawiła, że proroctwo się spełniło. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy uda nam się odrobić popełnione zło. Może gdybym miał córkę, Mądrży wróciliby do domu i wszystko byłoby znowu tak jak dawniej. Na świecie znowu zapanowałby pokój. Ale jak mogliśmy zmienić to, co zrobili Mądrzy, skoro oni odeszli?

— I wtedy zjawił się Angel — powiedziała Patience. — Znam tę część historii.

— Nosiłem już wtedy na grzbiecie czwarty krzyżyk. Przyszedł do mnie, był bardzo młody i powiedział, że studiował dzienniki wielkiego człowieka. Dowiedział się z nich, jak obudzić tę część spermy, która pozwoli mi spłodzić córkę. Niewiele rozumiałem z tego, co tłumaczył — wiem tyle na temat genetyki, co każdy wykształcony człowiek. Ale on znał chemię i matematykę związaną z procesami komórkowymi, wiedział wszystko o katalizatorach, inhibitorach, induktorach i blokerach. Powiedziałem do niego: „Wiesz zbyt wiele. Stałeś się jednym z Mądrych. Spękana Skała wezwie cię.” A on się tylko uśmiechnął i odparł: „Lordzie Peace, mój heptarcho, jeśli ten, który wzywa, chce, byś miał córkę, to zostawi mnie tutaj.”

— Więc moje przyjście na świat… służyło temu, który wzywał ze Spękanej Skały.

— Dyskutowaliśmy z Angelem wiele razy na ten temat. Ja twierdziłem, że lepiej zostać kastratem, niż dać to, czego pragnie nieprzyjaciel. Ale doszliśmy tylko do jednego wniosku: nie wiemy, co dla mojej córki może oznaczać zew Spękanej Skały, ale dopóki ciebie nie ma na świecie, panuje chaos i zamieszanie. Mieszkaliśmy wtedy w Męścicach, pod opieką lady Hekat. Ona powiedziała nam: „Przepowiednia może być rozumiana dwojako. Siódma córka siódmej córki siódmej córki zniszczy świat lub go uratuje. Pozwólmy jej się urodzić, a potem nauczmy ją, jak być zbawczynią”. Więc wziąłem lady Hekat za żonę, a Angel spowodował takie zmiany we mnie, że ty przyszłaś na świat.

— Lady Hekat… — Patience ujrzała oczami wyobraźni twarz swej matki, kiedy ją widziała po raz ostatni. Płaczącą, gdy żołnierze zabierali od niej Patience. Krzyczącą przez łzy: „moja córko, moja córko, moje dziecko, niech Bóg będzie z tobą, zawsze z tobą”. Jakiś czas potem rozległo się stukanie do drzwi pokoju ojca i zaraz potem usłyszała nagły krzyk, który wyrwał się z jego ust, gdy zajrzał do jednej z przyniesionych sakw. Widziała jego twarz. Wyrażała taką samą mękę, jak wcześniej twarz matki. — I nauczyłeś mnie, jak zabijać.

— Uczyłem cię, jak służyć królewskiemu dworowi. Choć teraz myślisz, że mnie nienawidzisz, znam cię. Zawsze będziesz działać dla dobra królewskiego dworu. Jesteś nadzieją ludzkości. Nie w takim sensie, jaki nadają twojemu istnieniu Patrzący i Czuwający, którzy widzą w tobie matkę jakiegoś wymyślonego boga. Ty sama jesteś nadzieją. Ja to wiem.

— Jestem dzieckiem, mam piętnaście lat. Nie możesz pokładać we mnie takiego zaufania. Żadnego wielkiego celu nie postawiono przede mną.

— Jeśli go sama nie postawisz, wtedy wypełnisz zadanie, które narzuci ci Spękana Skała. Ono czeka na ciebie, córko. Angel i ja zrobiliśmy wszystko, by nauczyć cię, na czym polega posłannictwo heptarchy. Skoro tego nie pojęłaś, nie możemy już nic więcej zrobić.

— Przecież ty nic nie wiesz, ojcze. Nie wiesz, kto wzywa ze Spękanej Skały, nie wiesz, czego ode mnie chce, nawet mnie nie znasz.

— A jak mogłem cię poznać, Patience? Ja też czułem zew Spękanej Skały. Dziwi cię to? Poczułem go w chwili twoich narodzin. Straszliwe pragnienie, by zabrać cię i zanieść do Stopy Niebios, by oddać temu, który na ciebie tam czeka. Zawsze, kiedy byłem przy tobie, czułem udrękę znacznie gorszą od tortur, jakie mogą mi zadać czerwie. Dlatego starałem się ciebie unikać, jak tylko mogłem, bałem się, że nie wytrzymam tej męki i zabiorę cię stąd, zanim będziesz gotowa.

— Gotowa na co?

— Zmierzyć się z tym, co cię tam czeka.

— A teraz jestem gotowa?

— Skąd mam to wiedzieć? Ale przygotować cię lepiej już nie potrafiłem. Teraz zaufaj Angelowi. On jest ostatnim z Mądrych. Jedynie on może cię chronić przed tym, który wzywa. Przed Nieglizdawcem.

— Znasz jego imię?

— Jedna z przepowiedni głosi, że zaprowadzisz świat do legowiska Nieglizdawca i że cała ludzkość umrze, by odrodzić się na nowo. Tylko w tej przepowiedni pada jego imię.

— Od kogo ona pochodzi?

— Przypuszczam, że od jakiegoś proroka. Ale zew Spękanej Skały dowodzi, że przepowiednia jest prawdziwa lub że jakaś siła nie do pokonania dąży do jej spełnienia, co sprowadza się do tego samego.

— Nie ma siły nie do pokonania — stwierdziła Patience. — Zawsze mnie tego uczyłeś.

— Idź już, córko. Powiedziałem ci wszystko. Nie pozwól, by cię teraz znaleźli, bo wtedy całe moje życie straci sens. Pamiętaj, że gdy zapytają mnie o ciebie, będę musiał powiedzieć im prawdę i naprowadzę ich na świeży trop.

Już miała go posłuchać, gdy nagle zdała sobie sprawę, że odpowiedź ojca była niepełna. Mięśnie jego twarzy nadal drżały, co oznaczało, że wciąż stawia opór, nie chcąc powiedzieć całej prawdy.

— Powiedz mi wszystko — zażądała.

— Nie ma nic więcej.

— Powiedz to, co wciąż przede mną ukrywasz.

Jego twarz wykrzywiła się, ostatkiem sił wytrzymywał ból, jaki mu zadawały czerwie.

— Zostaw mnie w spokoju, dziecko!

— To, co ty najbardziesz chcesz ukryć, ja równie mocno pragnę wiedzieć.

— Mylisz się! Gdyby ci ta wiedza była potrzebna, sam bym ją wyjawił. Pozwól mi zabrać do grobu ten jeden sekret.

— Zmuszę cię do wyjawienia tajemnicy, ojcze! Będę czekać tak długo, aż przyjdzie po mnie Oruc.

Wreszcie, walcząc ze łzami, głowa zaczęła mówić. Patience pompowała powietrze rytmicznie, ale głos brzmiał piskliwie i dziwnie.

— Kapłani mówią, że duch Kapitana Statku został wzięty przez Boga. Wygłosił kilka proroctw, a potem zniknął w niebie.

— Znam te opowieści.

— Ja znam prawdę. Kapitan Statku „Konteptoine” oszalał, gdy nasi przodkowie orbitowali wokół tego świata. Prawdą jest, że prawą ręką napisał przepowiednie w dzienniku pokładowym. Narysował też mapę Imaculaty, zaznaczając na niej pokłady żelaza i węgla, czy li materiałów potrzebnych do wytworzenia stali. Potem przy użyciu silników statku zniszczył te złoża. Tym samym zdeterminował przyszłość planety. Na Imaculacie nie brakowało żelaza. Przez jego szalony akt zniszczenia my, dzieci budowniczych wielkich machin, zostaliśmy pozbawieni stali. Nie mogliśmy stworzyć cywilizacji technicznej. Nigdy wcześniej ludzka rasa nie była tak słaba, jak my teraz.

— Jeśli był rzeczywiście szalony, to dlaczego ludzie widzieli w nim proroka?

— Ponieważ mapy, które sporządził, okazały się dokładniejsze niż te, które wyrysował komputer pokładowy. Dysponował wiedzą o tym świecie przekraczającą ludzkie możliwości. Mówiono, że zachowywał się jak człowiek opętany. Ja, który poznałem zew Spękanej Skały, wiem, że tak było naprawdę. Siła, która przejęła nad nim kontrolę, żyje nadal. Kapitan opuścił statek w kapsule i nikt nigdy go już nie ujrzał. Ani jego pojazdu.

— Dlaczego nie wspomina o tym żaden z podręczników historycznych?

— Są historie przekazywane jedynie z ust do ust przez kolejnych heptarchów. Do historyków nigdy one nie dotarły. Ja natomiast zadbałem, byś ty je poznała. Kazałem Angelowi ci je powtórzyć. Kapłani znają jedynie mapę, którą Kapitan narysował prawą ręką i wypowiedziane przez niego słowa. Ci, którzy zawładnęli jego umysłem, chcieli, byśmy w nie uwierzyli. O Kristosie, który zejdzie na Imacu-latę, by odnowić ludzką rasę i doprowadzić ją do doskonałości. Ale córka Kapitana, Irena, pierwsza zasiadająca na tronie heptarchy, zobaczyła coś, co przekazane zostało jedynie następnym heptarchom: gdy Kapitan wymawiał słowa proroctwa i prawą ręką rysował mapę, lewą z mozołem wystukiwał na klawiaturze komputera pokładowego zdania: „Chrońcie moją córkę przed matką glizdawców, bo inaczej pożrą oni całą ludzką rasę”.

— Jego córkę…

— Nie chodziło mu o Irenę, dziecko. Lecz o jego przyszłą córkę. Na początku nie wiedziano, z jak odległej przyszłości. Istniała przepowiednia, zgodnie z którą miała to być siódma córka siódmej córki siódmej córki. Magiczne cyfry. Dopiero w czasie ostatniego tysiąclecia pojawili się prorocy głoszący, że Matka Boga będzie siódmą siódmą siódmą córką Kapitana Statku.

— W takim razie to ostatnie proroctwo nie jest niczym więcej, jak majaczeniem Oczekujących.

— Oczywiście. Poza tym, że zew Spękanej Skały najwyraźniej pragnął jego spełnienia. Nie mam żadnych wątpliwości, że ty jesteś córką, którą należy uratować i że to ciebie dotyczy ostrzeżenie Kapitana.

— Ale kim jest ta matka glizdawców? Królową rasy?

— Kapitan użył tego słowa w języku gwiezdnym, najstarszej mowie, według której oznacza ono potwora, i to potwora najbardziej niebezpiecznego, przebiegłego, nieprzyjaciela dysponującego wielką mocą. Tak silnego, że mógł kontrolować umysł Kapitana Statku, nawet wtedy, kiedy jeszcze „Konkeptoine” pozostawała wciąż na orbicie Imaculaty. Nieprzyjaciela wyposażonego w taką moc, że potrafił przyciągnąć wszystkich Mądrych do Spękanej Skały. Czy rozumiesz, Patience, co zagraża światu? Stoimy w obliczu wroga, który ułożył swój plan siedem tysięcy lat temu, gdy pojawili się na tej planecie pierwsi ludzie. Rządzącego Imaculatą, zanim zjawił się człowiek, i pragnącego znowu odzyskać władzę.

— W takim razie to muszą być geblingi. To najbardziej rozwinięta forma miejscowego życia, są równie inteligentni jak ludzie…

— Naprawdę? W takim razie dlaczego geblic to tylko zmieniona forma języka gwiezdnego? A czemu dwelfy i gaunty zapożyczyły swój język od ludzi? Stały się inteligentnymi rasami dopiero po naszym pojawieniu się. Tu musiała istnieć jakaś starsza inteligencja. Angel miał cię przestrzec przed tym wrogiem. Ale teraz już wiesz. To wszystko, możesz odejść.

Ale zachowanie robaków wskazywało, że ojciec wciąż jeszcze krył przed nią jakiś sekret. Strażnik głowy wcale nie złamał jego woli. Ojciec nadal potrafił stawiać opór. Lecz ona wierzyła, że go złamie i zmusi do wyznania wszystkiego tego, czego tak bardzo nie chciał Jej powiedzieć.

— Ojcze, znam cię lepiej, niż myślisz — oświadczyła. — Gdybym naprawdę stanowiła zagrożenie dla świata, zabiłbyś mnie, gdy byłam jeszcze dzieckiem.

— Kapitan Statku nie kazał zabić swojej córki. Polecił ją chronić. Ale nawet gdyby nie powiedział tego, ja nie mógłbym cię zabić. Każdy inny może umrzeć, dziecko, każdy, tylko nie ty. Musisz żyć. Albo doprowadzisz do zagłady ludzkości, albo uratujesz świat. Nie wiem, które z tych proroctw się spełni, ale ty przeżyjesz, choćby trzeba było za twoje życie zapłacić straszną cenę.

— Dlaczego? Przecież nie chodzi ci o to, że jestem twoją córką. Więc dlaczego?

Jego twarz wykrzywiała się w męce. Zadała mu pytanie, na które nie chciał odpowiedzieć i czerwie główne poddawały go torturom nie do zniesienia. Ale chociaż zdawała sobie z tego sprawę, nie chciała ustąpić. Pamiętała wyraz jego twarzy tej nocy, kiedy umierała matka. Wtedy, gdy przywdział maskę żalu.

— Nigdy nie usłyszałam od ciebie, ojcze, dlaczego tak rozpaczałeś, kiedy przyniesiono ci ciało mojej matki?

Jego usta otworzyły się do krzyku, który się jednak nie wydobył.

— Zew Spękanej Skały. To nie ja miałem tam pójść. Miałem przyprowadzić tam ciebie. Całą i zdrową. Czułem zew tylko w twojej obecności.

— Ale to nie jest odpowiedź na moje…

— Przy tobie zawsze była matka. Ją też przyzywała Spękana Skała. A ona była słabsza ode mnie. Próbowała z tobą uciec. Dlatego musiałem ją odsunąć. Poprzysięgła, że nie ustąpi, aż dostanie cię z powrotem i zrobi wszystko, by mi ciebie odebrać.

Patience nawet teraz, choć czuła już straszliwy lęk, nie rozumiała, co się wtedy musiało wydarzyć.

— Posłuchaj, głupia dziewczyno! Czy nie nauczyliśmy cię z Angelem słuchać? Mój ojciec był na tyle słaby, że pozwolił dziadowi żyć, chociaż powinien był go zabić. Hekat chciała cię zabrać do Spękanej Skały. Ja nie miałem tyle siły, by zabić ciebie, a tym samym przeciwstawić się nieznanej mocy, ale nie byłem całkowicie bezwolny.

Patience przestała pompować powietrze.

— Ty to zrobiłeś — wyszeptała. — Powiedziałeś mi, że to żołnierze chcieli się przypochlebić Orucowi. Mówiłeś nawet, że zostali za to ukarani śmiercią. A to byłeś ty!

Jego wargi układały się w słowa, które nie mogły zabrzmieć.

— Nie chciałem ci tego powiedzieć. Nigdy. — Jego oczy oskarżały ją. — Zmusiłaś mnie do tego, choć ta wiedza nie była ci potrzebna.

Tego już nie potrafiła znieść.

— Dlaczego nie pozwoliłeś, by zabrała mnie do Spękanej Skały? Mogłabym cierpieć, byle tylko ona pozostała przy życiu.

Z jego ust wyczytała:

— Królewski dwór to cały świat.

— Nie byłeś heptarchą! Nie na tobie spoczywała odpowiedzialność za cały świat! Nie musiałeś zabijać mojej matki!

Zepchnęła słój ze stołu na podłogę. Ale zaraz podbiegła, podniosła naczynie i zebrała galaretę, która utrzymywała szyjki przy życiu.

Kiedy uklękła koło niego, patrzył na nią nieruchomym wzrokiem, a jego usta poruszały się.

— Pozwól mi umrzeć — prosił bezgłośnie.

Więc zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła zrobić. Ujęła głowę lorda Peace za szczękę i oderwała ją od wieszadła, do którego była przyczepiona. Czerwie główne wiły się pozbawione odpowiedniego środowiska, a szyjki opadły na podłogę. Przez cały czas ojciec patrzył na nią z miłością i wdzięcznością.

A potem, pełna żalu i wściekłości, cisnęła głowę przez otwór w kracie sufitu i wdrapała się za nią. Trzymała ją przez następne dziesięć minut, kiedy gramoliła się systemem kanałów powietrznych aż do wentylatora za barakami garnizonu. Zanim Patience tam dotarła, głowa już nie żyła i w żaden sposób nie dałoby się przywrócić jej do życia. Przez chwilę rozważała, czy nie zostawić głowy przy drzwiach. Niech żołnierze tłumaczą królowi, skąd się tam znalazła.

Nie. Nie mogła porzucić głowy ojca jak kociego truchła na ulicy. Jego to już nie obchodziło, nie potrzebował teraz żadnych oznak czci i poważania. Ale Patience nie było to obojętne, nie potrafiła znieść myśli, że ojciec, choćby uosobiony w jednej tylko części ciała, mógłby zostać potraktowany bez należytego szacunku.

Jednego tylko nie potrafiła zrozumieć — dlaczego go nie znienawidziła?

Zabił matkę. Łkał, kiedy pokazano mu jej podzielone na części ciało, okazywał żal, całował córkę, starając się jej dodać otuchy — a przecież to on ją zabił. Z powodu jakiejś starej przepowiedni. Siedem tysięcy lat temu ich przodek oszalał, a potem kilkuset myślicieli wbrew zakazom wybrało się w podróż do miasta geblingów — i z tego powodu jej matka została zamordowana przez własnego męża.

Ale to przecież ten sam potwór uczynił ją tym, kim była. Nie kierowała się miłością. Z pewnością go nie kochała. I nawet nie poważała. Lecz z szacunku dla siebie samej nie mogła postąpić inaczej.

Idąc wzdłuż urwiska za murami królewskiego pałacu, zbierała kamienie i wkładała je do ust ojca, a potem cisnęła to zimne, bezkształtne truchło w morze.

Загрузка...