Rozdział 12 KAMIEŃ WŁADZY

Ruin starannie wygolił włosy Patience. Zaczął za uchem i doszedł prawie do środka głowy.

— Teraz będziesz musiała nosić swoją perukę — powiedział Angel. — Twoje nowe uczesanie może wzbudzać zbyt wiele zainteresowania.

Ruin przeżuł liść, a potem oblizał wygoloną powierzchnię szorstkim językiem. Ponakłuwał skórę igłą. Patience nie czuła bólu, tylko lekkie napięcie skóry. Nerwy zostały znieczulone.

— Mniejsza o fryzurę — odparła — bylebym tylko po tym pamiętała, że jestem dziewczyną — Nadrabiała miną, ale ku własnemu zdziwieniu usłyszała w swoim głosie lęk. — Czy w ogóle człowiekiem — dodała.

Reck dotknęła jej dłoni. Patience jak przez mgłę pamiętała, że jeszcze miesiąc temu musiałaby całą siłą woli powstrzymywać się, aby nie okazać wstrętu, jaki wzbudzało w niej dotknięcie geblinga. Teraz podziałało na nią kojąco. Uważaj, żebyś jej za bardzo nie polubiła, przestrzegła się w duchu. Strzeż się uczuć, one zawsze mogą cię zawieść.

— Patience — odezwała się Reck cichym głosem — to niedobrze, jeśli nie jesteś pewna, kim jesteś. Po włożeniu kryształu będziesz miała w swoim umyśle wspomnienia setek przedstawicieli dwóch ras. Niektóre okażą się bardzo natarczywe — szczególnie te, należące niegdyś do geblingów. Królowie geblingów zawsze byli bardzo silni.

— Wiem, kim jestem — wyszeptała Patience. Ale kłamała. Jeśli wiedziała, ukrywała to nawet przed sobą. Tę tajemnicę miała nadzieje kiedyś odkryć. Posiadanie kamienia ukaże ją taką, jaka była, zanim nauczyła się wszystkich ról. Gdyby wtedy okazało się, że nie pozostało w niej nic poza odgrywanymi rolami, kamień zwinie ją z powrotem i zabije wspomnieniami istnień, które dawno odeszły. Ale może gdzieś głęboko pod twarzami namalowanymi przez innych istnieje jej prawdziwe ja. Jeżeli wreszcie odnajdzie je, uratuje się.

Albo jestem kimś i będę żyła, albo jestem nikim i umrę.

Wiedziała, że teraz Ruin odcina kawałek skóry. Słysząc zgrzyt domyśliła się, że tnie kość jej czaszki, ale nic nie czuła, jakby głowa była z kamienia. Rzeźbił w kamieniu, jej głowa stawała się taka sama, jak te w słojach, które zebrane w wielkiej komnacie wpatrywały się w nią, pływając wśród szyjek i czerwi głównych. Zadrżała.

— Nie ruszaj się — szepnął Ruin.

Angel rozpoczął monotonny monolog, który miał ją uspokoić.

— Widzisz, Patience, informacje o Nieglizdawcu i pochodzeniu geblingów, dwelfów oraz gauntów najwyraźniej wcale nie zostały odkryte przez tego, który zostawił u Heffiji swoje odpowiedzi. Same przepowiednie, imię Nieglizdawca, tradycje wszystkich nieludzkich gatunków, świadczące, że podchodzą one od kogoś żyjącego na tej planecie przed człowiekiem, i wiara, że Nieglizdawiec jest ich bratem — wszystko to wskazuje, że informacje te odkryto już wcześniej, być może nawet wielokrotnie.

Ruin podważył kawałek kości czaszki. Usłyszała, jak odkładają na stole.

— Ale wiedza przychodzi i odchodzi. Na przykład jak przebiegło pierwsze spotkanie ludzi i geblingów? Czy geblingi od razu rozwinęły język? Społeczeństwo? Czy uczyli się tego wszystkiego od ludzi?

Ruin trzymał w dłoni kryształ.

— To jest moje dziedzictwo — wyszeptał. — Żaden człowiek nie potrafiłby tego zrobić. Należy wyłącznie do mnie i do Reck, a ty nie masz do tego prawa.

Przez moment Patience myślała, że gebling ma zamiar zerwać umowę, że włoży kamień do ust, połknie go i ruszy samotnie skrajem szaleństwa. Przez tę chwilę poczuła ulgę, ale wtedy właśnie umieścił kamień w jej mózgu i zrozumiała, że mimo wszystko to jednak ona będzie musiała przejść przez tę ciężką próbę. Językiem wepchnął kamień w maleńkie nacięcie, które zrobił wcześniej, w wybranym miejscu, dokładnie w samym centrum ośrodka ruchu. Potem zgarnął językiem delikatny proszek naszykowany w małym pojemniczku i polizał kamień oraz całe pole operacyjne.

— I jeszcze jedno mnie intryguje — mówił dalej Angel, nie zwracając w ogóle uwagi na słowa Ruina ani na fakt, że Patience ruszyła już drogą, przy końcu której mogła ją czekać zagłada. — Jaki wpływ ma kryształ na inteligencję nieludzi? Geblingi oczywiście posiadają takie same mózgi jak my, natomiast mózgi dwelfów są inne. Wszyscy macie kamienie, lecz gaunty nie posiadają woli ani samoświadomości — w takim razie kamień nie jest źródłem kształtowania się osobowości. A wy, geblingi, wy i Nieglizdawiec potraficie porozumiewać się pomiędzy sobą w sposób niepojęty dla stworzeń ludzkich. Na dodatek Nieglizdawiec może w ten sposób przyzywać także ludzi — musi to być również dostępne dla nas, tyle tylko, że nie umiemy się tym świadomie posługiwać.

— Kiedy grasz rolę uczonego, stajesz się takim skurwielem — zdołała wymamrotać Patience.

Angel zignorował jej uwagę.

— A glizdawiec, który przemawiał do Kapitana Statku, miał te same możliwości, a może i większe.

Do rozmowy, nie przerywając pracy, wtrącił się Ruin:

— Bez wątpienia glizdawce używały tych zdolności w celu zwabienia ofiar i niszczenia wrogów. Jeden z nich w ten sposób przywołał do siebie Kapitana Statku. Nie przypuszczał, że ofiara jest inteligentna.

— Kiedy się o tym przekonał, zamiast zjeść Kapitana, użył go jako partnera — dodała Reck.

— Ciekawe, co by wybrał Kapitan, gdyby mógł: parzenie się czy śmierć — roztrząsał Angel. — Zastanawiam się, jak wiele upokorzeń potrafi znieść człowiek, zanim mu się odechce żyć. — Westchnął ze smutkiem.

— Prawą ręką pisał to, do czego zmuszał go glizdawiec — wyszeptała Patience. — A lewą w tym samym czasie nas ostrzegał. Chociaż glizdawiec kontrolował wszystkie jego poczynania, Kapitan zachował resztki woli.

— O tak, fragment, część woli, która rodzi się w mózgu. Stworzona i ukształtowana przez wspomnienia i doświadczenia. Świadomość, umysł kontrolowany, ta jego część, dzięki której posługujemy się słowami. A co z pozostałą częścią woli, która zapisana jest — gdzie? W genach? Tylko one mają szansę przetrwać po naszej śmierci. Czy istnieje bardziej odpowiednie miejsce dla podświadomości…

Patience poczuła, jak nagle wyostrza się jej wzrok. Przedtem nie zwróciła uwagi, że widziany obraz jest taki zamazany. Poza tym to wcale nie mówił Angel, tylko stary Mikail Nakos. Dlaczego wcześniej nie poznała jego głosu? Mikail, który poświęcił się badaniom nad geblingami. Uważał, że nikomu nie może to przynieść szkody. Ale teraz, gdy zdobył kryształ, chciał go zaimplantować w czyjś mózg. Nie zdawał sobie sprawy z przyszłych konsekwencji tego czynu.

— A jeśli kryształ naprawdę zwiększy ludzkie możliwości i człowiek uzyska zdolność telepatycznego porozumiewania się z geblingami?

— To może się zdarzyć — odparł inny głos. Jej własny, tego była pewna, ale nie spodziewała się, że będzie miał takie brzmienie. Z jakiegoś powodu spodziewała się głosu dziewczynki nauczonej wypowiadać słowa słodkie i łagodne. Tymczasem brzmiał szorstko, był niski i autorytatywny. A dlaczego nie? Czyż nie jestem mężczyzną? Heptarchini wsłuchiwała się w samą siebie, próbując zrozumieć, dlaczego jej własny głos brzmi dla niej tak obco.

— Przypuszczam jednak, że komunikowanie się telepatyczne ma raczej związek z zapisem genetycznym niż z kryształami. Kryształ bardziej przypomina pamięć. Znakomicie zorganizowaną, jasną i dobrą pamięć. — Patience (ona lub on) nie miała wątpliwości, że może inteligentnie rozmawiać ze znakomitym naukowcem. Bo stary heptarcha był przede wszystkim uczonym. Ale dlaczego nazywam go starym heptarchą? W takim razie to nie jestem ja. To nie ja rozmawiałam, chociaż pamiętam taką rozmowę.

— Zgaduję, ale te małe stworzenia, które nazywamy dwelfami, potrafią zapamiętać w najdrobniejszych szczegółach wszystkie swoje czyny, choć nie radzą sobie z myśleniem. Magazynują miliony danych, ale nie umieją ich uporządkować.

— Nieprawdopodobne, panie. Kryształ byłby magazynem danych, mózg systematyzatorem. Ale telepatia? Jej ośrodek może się znaleźć w krysztale.

— Nawet nie jestem pewien, czy to jest telepatia. Geblingi tego nie powiedzą, niech Bóg błogosławi ich zbójeckim, podłym duszom.

— A jednak kryształ połączony z ludzkim umysłem może wielokrotnie zwiększyć psychiczne możliwości człowieka.

— Jeśli zdoła się z nim połączyć. Jeśli naprawdę ma coś wspólnego z psychiką.

— Trudno powiedzieć. Geblingi nie odpowiedzą nam na to pytanie, zresztą same prawdopodobnie nic na ten temat nie wiedzą. Głupie małe diabły.

Z jakiegoś powodu heptarcha chciał poprawić uczonego. Powiedzieć mu prawdę o geblingach. Ale nie mógł przypomnieć sobie, dlaczego uważa, że zna tak dobrze geblingi, więc nic nie powiedział.

— Posłuchaj, panie. Gdyby geblingi nie były tak niebezpieczne, moglibyśmy je zostawić w spokoju. Ale to są kanibale. Widzieliśmy, jak jedni drugim wyjadają mózgi, poza tym zamordowali już kilkanaścioro ludzi. Musimy zdobyć tyle wiadomości o nich, ile się tylko da. Czego chcą, skąd pochodzą…

— A więc dla przeprowadzenia eksperymentu z kryształem potrzebna ci jest mała myszka?

— Niestety tak, naprawdę potrzebuję niezwykle inteligentnej białej myszy. Mam zamiar zaimplantować go do swego własnego mózgu.

— Bzdura. Jeśli masz to komuś zrobić, zaimplantuj go mnie.

— Jesteś heptarchą. Nie mogę tego zrobić.

— Jestem heptarchą, a więc musisz to zrobić. Nie ma obowiązku tak trudnego, tak niebezpiecznego, tak przykrego, którego nie wziąłbym na siebie dla moich poddanych.

Patience nagle zdała sobie sprawę, że nie jest człowiekiem, który zdecydował się umieścić kamień w swojej czaszce. On żył dawno temu. Ale jak kryształ mógł zachować wspomnienie zdarzenia, które miało miejsce, zanim został zaimplantowany?

Kiedy pojawiło się pytanie, znalazła się również odpowiedź. Matka mówiła do córki. A ona była jednocześnie matką i córką. To było niepokojące, choć jednocześnie ożywcze.

— Kiedy kamień władzy znajdzie się w twoim mózgu, pierwsze, co zrobi, to wyszuka najważniejsze wspomnienia i zapisze je.

— Będziesz znała moje wspomnienia?

— Nie, kochanie, ale ty poznasz moje. Będziesz wiedziała, o czym myślę w tym właśnie momencie, i zrozumiesz, jak bardzo cię kocham, dając ci w darze kamień, choć sama jeszcze żyję.

— Boję się.

— Musisz pomyśleć o naszym wielkim przodku, który pierwszy zdecydował się nosić kamień władzy. On jest naszą odwagą. Część jego stanie się częścią ciebie.

Dlaczego ojciec nie pomógł jej tak, jak ta matka pomogła swojej córce? Ale nie mogła sobie przypomnieć, kim był jej ojciec, ani kim sama jest, była tylko matką i tylko córką.

— Tak długo jesteś bezpieczna, póki nie myślisz o pewnych sprawach.

— Jakich sprawach?

— Jeśli ci je zdradzę, głuptasie, czy zdołasz powstrzymać się od myślenia o nich?

Wiem, o co jej chodzi, pomyślała Patience. O królów geblingów, w których umysłach rósł ten kryształ przez siedem pokoleń. Ich serca były sercami glizdawców i to o nich nie wolno myśleć.

I w tym momencie w jej umysł wdarły się straszliwie obce wspomnienia. Od razu wiedziała, że wstąpiła w otchłań. Poczuła coś, jakby na granicy wyobraźni, jakby głos w tle, jak metaliczny posmak w ustach, jak aromatyczny zapach słodko-gorzkich wspomnień, jak dotyk tysięcy skrzydełek ciem na skórze. Uświadomiła sobie, tak samo, jak przedtem geblingi, których umysły zamieszkały teraz w jej głowie, że te stworzenia są jej braćmi, jej siostrami. Mówili jej o pierworodnym królu geblingów, o niej samej.

Inne geblingi wciąż jeszcze przebijały się na świat przez miękkie skorupki, ich włosy były skręcone i splątane. A ja już przywieram do ciała matki. Czarne ciało drży wciąż od wysiłku. Obok mnie leży mój ojciec. Jego biedne, słabe, bezwłose ciało pokryte jest potem. Chodź do mnie, ojcze, otwórz moje usta.

— Całkiem ukształtowane. Cokolwiek to jest, to nie dziecko — głos zabrzmiał łagodnie. — Nie widziałeś gdzieś w pobliżu jakichś dzieci?

Jego usta poruszają się i wydają piękne dźwięki. Naucz mnie, jak wydawać takie dźwięki.

Twarz ojca krzywi się na mój widok.

— Całkiem ukształtowana małpka. — Dotyka mnie. Popycha mnie. — Sprowadziłaś mnie tutaj, żebym dał życie temu!

Otwiera się kolejne jajo z czymś czarnym w środku. Czarnym jak matka. To coś jest głodne. Czuję, że jest głodne. Chce zabić ojca. Chce zabić mnie. Chce zabić wszystkich i zjeść cały świat.

Ojciec nauczył mnie, co powinienem zrobić. Uratował mnie. Ojciec nauczył mnie, jak odepchnąć inną istotę. Odepchnąłem czarnego stwora, odepchnąłem go, ale on mnie zranił. To boli. Krzyknąłem z przestrachu. Mamo, pomóż mi! Ojcze, uratuj mnie! Słyszę, jak z moich ust wydobywa się przerażający dźwięk, wydaję dźwięki, tak jak mój ojciec. Krzyczę i krzyczę.

Walczą, matka i to czarne stworzenie. Ojciec wrzeszczy rozpaczliwie.

— Zostańcie tutaj i umrzyjcie, na litość Boga, pozjadajcie się nawzajem.

W jego głosie brzmi lęk, ja też jestem przerażony. Ojciec przez dziurę w ścianie wychodzi w jasność. Ojciec zna drogę. Ojcze, idziemy za tobą. Chodźmy z ojcem, krzyczę bezgłośnie i oni mnie słyszą. Idę i idą też wszyscy inni, ci, którzy wyglądają tak jak ja, i ci mniejsi, i ci więksi, wszyscy, którzy potrafią się poruszać, wszyscy z wyjątkiem umierających, których ciała nie chcą funkcjonować jak należy. Krzyczymy za nim — idziemy, ojcze! — ale on nas nie słyszy, ponieważ nie wydajemy dźwięku, a w ciszy on jest głuchy. Widzę to w jego wzroku, kiedy patrzy na nas i nie rozumie naszego wołania, słyszy tylko jęki.

A poza nami ten czarny, który wygląda jak matka, zjada jej wnętrzności. Gdyby mógł, zjadłby także nas. Głód, głód, krzyczy o swym głodzie prosto w nasze uszy. Chodźcie do mnie, krzyczy jego głód, chodźcie i napełnijcie mnie, i czuję, jak moi bracia i siostry odpowiadają mu, stają, a potem zawracają do miejsca naszych narodzin. Nie! Krzyczę. Nie! Chodźcie z ojcem, odejdźmy stąd. Z ojcem, z ojcem, powiedzcie każdemu, by poszedł z ojcem.

I najsilniejsi podejmują mój krzyk i oni krzyczą również — chodźcie z ojcem! Kiedy wołamy tak razem, stajemy się silniejsi, silniejsi i silniejsi, aż wreszcie nasza siła jest większa niż głód pożeracza naszej matki.

W dół czarnym tunelem, wszyscy posuwamy się czarnym tunelem. Gdzie jesteś, ojcze? Gdzie jesteś?

Widzę was, jasne siostry i jaśni bracia. Czuję wasze ścieżki w ciemności, wiem, gdzie jesteście, każde z was, tyle różnych dróg. A kroki ojca znaczą mi drogę na zewnątrz. Z biegiem wody. Jak najdalej miejsca urodzin, z biegiem wody…

Patience aż krzyknęła z radości, gdyż po raz pierwszy w swoim życiu ujrzała światło. Stała w wylocie jaskini położonym na stromym zboczu i patrzyła w dół na gęsty las. Pomiędzy drzewami spływały z góry zwanej Stopą Niebios liczne strumienie. I nawet kiedy przypomniała sobie, że to ona jest Patience, wciąż nie zapominała, iż jest również pierwszym królem geblingów, czującym obecność wszystkich pozostałych stworzeń swojej rasy, wychodzących z poszczególnych tuneli, z których każdy po kolei odkrywa niebo i wodę wypływającą z licznych otworów w ścianie góry. Znowu patrzyła oczami geblinga.

Stoimy tam wszyscy w jasnym świetle, wszyscy podobni do mnie, trochę więksi albo mniejsi. Czułem obecność nas wszystkich, tutaj, na skraju świata. A obok mnie stoi ojciec, jemu też woda spływa po twarzy.

— Dla was zaprzedałem duszę — mówi. — Wszystkie moje pragnienia skupiły się na waszej matce. Jak w ogóle mogłem jej tak pożądać? — Wzruszył ramionami. — To coś ją zjadało. Co za potwór… Starałem się go czuć, tak jak czułem wszystkich pozostałych, ale nie potrafiłem. Moje oczy widziały go, mój nos rozpoznawał jego zapach, lecz mój drugi umysł nie był świadomy jego obecności. Dotknąłem policzka ojca i spróbowałem wody, która płynęła mu po twarzy. Była słona, inna niż woda w jaskini. Zobaczył mój język i skrzywił się.

A potem wyciągnął rękę i sięgnął do mego policzka, a jego usta powiedziały:

— Ale ty nie jesteś glizdawcem, prawda? I w tym, co się stało, nie ma twojej winy.

Potem wstał, wziął mnie za rękę i poprowadził na skraj skały. Tam wskazał tę błękitną jasność, która oślepiała i mnie, i wszystkie dzieci człowiecze, i glizdawcze.

— Niebo — powiedział.

— Chory. Ja — powiedziałem. — Jestem jak on, nie jak matka. Ona została zjedzona przez glizdawca w miejscu połogu, ale ojciec żyje, a ja jestem jak on.

— Urodził się godzinę temu i już potrafi mówić. Do czego ja się przyczyniłem? Co z niego wyrośnie?

Patience przyglądała się, jak przepływa czas. Kapitan Statku uczył swe dzieci wszystkiego, co sam umiał. Budować domy, polować i zdobywać pożywienie, opiekować się własnymi dziećmi i z kolei je uczyć. Ci nowi ludzie chłonęli wiedzę bardzo łatwo. Nigdy nie zapominali niczego, co zrobili choćby tylko jeden raz. Ulepszali swój świat prędzej, niż ojciec potrafił im pokazać, co należy zrobić, aż wreszcie już rzadko kiedy przychodzili do niego po poradę.

Tylko król geblingów, który nigdy w ten sposób siebie nie nazwał, przychodził często do ojca.

— Glizdawce — mówił mu ojciec. — Twoja matka była glizdawcem, a ja jestem twoim ojcem, ale najważniejszy jest ten potwór, który zjadł twoją matkę i starał się nas odciągnąć od jasnych miejsc. On wygląda jak glizdawiec, ale nim nie jest. Jest waszym bratem i gdy tylko będzie mógł, zabije was wszystkich. Jeśli kiedykolwiek wyjdzie z jaskini, to wy musicie go zgładzić.

Tak więc pierwszy król geblingów był też pierwszym geblingiem, który nauczył się, co to znaczy zabijać, i podobnie jak ludzie używał sekretnej wiedzy o zabijaniu, aby zdobyć władzę. Świadomość, że można zabijać, to straszliwy sekret. Potrafię cię zamordować, jeśli mnie nie posłuchasz. Ale jeśli będziesz uległy, mogę zdradzić ci sekret i ty również zdobędziesz władzę.

Ale kiedy ojciec znalazł mnie pewnego dnia unurzanego we krwi, powiedział:

— Żałuję, że Nieglizdawiec nie zabił cię w dniu twoich urodzin, żałuję, że nie zabił mnie i nie zjadł. Wolałbym to, niż widzieć, kim się stajesz. Żałuję, że przekazałem wam tę wiedzę.

Więc stojąc przed resztą, zabiłem go i zjadłem jego mózg, chociaż nie było w nim kamienia. Nie powiedziałem im, że nie miał kamienia. I teraz moja władza jest doskonała, większa nawet niż władza Nieglizdawca, ponieważ on nie ma nikogo, kto by wypełniał jego polecenia, a ja mam wszystkich.

Na wspomnienie tej sceny z ust Patience dobył się krzyk, gdyż pamiętała smak i zapach krwi ojca, przerażenie, ale i podziw w oczach innych geblingów. Nie mogłam tego zrobić! Nigdy nie mogłabym czegoś takiego zrobić! — krzyczała ze wstrętem. A przecież do tego właśnie została przygotowana. Miała zabijać, by zdobywać władzę i usuwać ze swej drogi wszystko, co zagrażało jej zamierzeniom.

— Ona wpada w obłęd — odezwał się Angel.

— Dajcie jej czas na odnalezienie siebie — powiedziała Reck.

Ich głosy nie docierały do Patience. Ona widziała tylko rzekę krwi płynącą poprzez wieki. Morderstwa królów geblingów, morderstwa heptarchów. Wojny i skrytobójstwa, tortury i gwałty. Pamiętała wszystkie zbrodnie popełnione przez siedem tysięcy lat i nienawidziła samej siebie za to, co zrobiła.

Moje życie to tylko śmierć i spustoszenie, myślała.

A potem nagle ujrzała twarz swojej matki (czy naprawdę była to jej matka?), uśmiechającej się do niej i mówiącej:

— Nie płacz, złamane serduszko. Nie rozpaczaj nad tym, co zrobiono w twoim imieniu. Na każde zniszczone życie przypada dziesięć tysięcy żyjących w spokoju pod twoją władzą. Czy myślisz, że twoja władza przetrwałaby choć przez chwilę, gdybyś nie miała siły zebrania ich i zmuszenia, by pracowali jak jeden mąż? Uczyniłaś słabych silnymi i będą cię kochać na zawsze.

Patience uchwyciła się tego głosu. Uczyniła słabych silnymi. Będą ją kochać na zawsze.

A ponieważ znalazła coś, na czym mogła się oprzeć, co chroniło ją przed upadkiem w przepaść, usnęła.

Загрузка...