Rozdział 3 SKRYTOBÓJCZYNI

Patience miała dosyć leżenia w łóżku już po pierwszym dniu. Niecierpliwiły ją wizyty ludzi, którzy nie mieli nic mądrego do powiedzenia.

— Nie sądzę, by została ci blizna — pocieszała ją Lyra.

— Nie miałabym nic przeciwko niej — odparła Patience.

— To był najodważniejszy czyn, jaki w życiu widziałam.

— Nic podobnego — odparła Patience. — Wiedziałam, że nie umrę. To był jedyny sposób, by uciszyć księcia.

— Ale co on mówił? Patience potrząsnęła głową.

— Wierz mi, wcale się nie nadawał na męża dla ciebie.

Lyra wyglądała na poważnie zmartwioną. No cóż, miała powody. Może po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jej dynastyczne prawa są niebezpiecznie zagrożone, choćby Patience pozostała całkowicie lojalna.

— Czy on próbował… zaaranżować… no wiesz. Z tobą.

No tak. Lyra oczywiście nie martwi się wcale o dynastię. Nikt jej nigdy nie nauczył odpowiedzialności.

— Nie mogę o tym mówić — oświadczyła Patience. Ale odwróciła twarz, by Lyra przekonała samą siebie, że odpowiedź powinna brzmieć „tak”.

— Stojąc przede mną, chciał… ale dlaczego ty? Wiem, że słyniesz z urody, wszyscy to mówią, jednak to ja jestem córką heptarchy i też nie wyglądam najgorzej. Wcale nie. Mówię zupełnie obiektywnie.

— Chyba tylko taki mężczyzna nie chciałby cię mieć za żonę, który w wyniku straszliwego wypadku uszkodził sobie pewne organy — parsknęła śmiechem Patience.

Lyra zrozumiała po dobrej chwili i spłonęła rumieńcem.

— Nie wolno ci mówić takich rzeczy.

Ale Patience pochlebiła jej próżności i w ten sposób Lyra uznała, że nie musi mieć wyrzutów sumienia. Dziewczyna wyszła.

Patience rozmyślała o wczorajszym spotkaniu. Przynajmniej nie poszłam na nie równie nieświadoma jak Lyra, która zresztą nadal nie orientuje się, co zaszło. Jednak kiedyś ktoś powie jej, kim jestem i dlaczego odwieczne prawa mojego ojca do tronu postrzegane są jako stojące powyżej roszczeń Oruca. Wtedy zrozumie, co się właściwie wczoraj wydarzyło i być może pojmie także, że ryzykując śmiercią, walczyłam o życie.

Ale nie reakcja Lyry ją niepokoiła. Ważne było, jakie stanowisko zajmie król Oruc. Był jedynym widzem, któremu Patience chciała sprawić przyjemność. Jeśli zrozumiał jej gest jako desperacką próbę udowodnienia lojalności, ona przeżyje. Ale jeśli pomyśli, że chciała się naprawdę zabić, uzna ją za osobę niespełna rozumu i nigdy nie powierzy jej żadnego zadania. Kariera Patience zakończy się, zanim jeszcze zdążyła się rozpocząć.

Lekarz zamknął jej ranę szczękami maleńkich skorek.

— To nie są zwyczajne skorki — objaśnił. — Zostały wyhodowane i działają jak mocne kleszcze, przytrzymają skórę dopóki mięśnie nie złączą się odpowiednio. Dostosowują się do elastyczności szyi i pomagają w procesie leczenia. Nie zostawiają blizn.

— Bardzo sprytne — mruknęła Patience. Wszyscy uważali, że ona nie chciałaby mieć blizny. Nie była tego taka pewna. Nie zaszkodziłoby nosić na ciele pamiątki stale przypominającej o całkowitej lojalności, jaką wykazała w służbie królowi. Nawet kusiło ją, żeby oderwać skorki albo zmienić pozycję w łóżku, by blizna pomarszczyła się. Jednak takie zachowanie zdyskredytowałoby ją. Pomniejszyło znaczenie jej czynu.

A miał on swą moc. Oruc przyznał jej na czas rekonwalescencji pokój dla specjalnych gości na heptarszym dworze. Wiele osób zachodziło z życzeniami powrotu do zdrowia. Mało kto z nich przeszedł szkolenie w dyplomacji, więc nie potrafili ukryć prawdziwego powodu wizyt. Ich przyciągała Patience, młoda dziewczyna, w której wyczuwało się już pierwszą zapowiedź kobiety.

Dorośli, którzy nie potrafią się pogodzić z utratą młodości, wracają do niej myślami i boleśnie pragną powrotu urody lat młodzieńczych, choć wiedzą, że czasu nie da się cofnąć. Poza tym była prawdziwą córką heptarchy, legendarną siódmą siódmą siódmą córką Kapitana Statku. Dotąd nie mogli otwarcie z nią rozmawiać z lęku przed podejrzeniami króla. Ale nikt przecież nie mógł patrzeć krzywo na wizyty składane młodej dziewczynie, która służąc córce heptarchy popełniła czyn tak heroiczny.

Odwiedzali ją pojedynczo i parami, mówili miłe słówka, ściskali dłoń. Wielu próbowało dotknąć ją gestem, należnym tylko rodzinie władcy. Tym odwzajemniała się gestem szacunku, wskazującym, że gość stoi wyżej od niej na drabinie społecznej. Niektórzy uważali to za sprytne maskowanie się, inni za szczerą skromność. Dla Patience była to walka o życie.

Niepokoiło ją bowiem, że ani razu nie odwiedził jej Angel. Również ojciec nie śpieszył się z powrotem do domu. Nie do pomyślenia było, żeby nie przyszli do niej, gdyby tylko mogli, a to oznaczało, że ktoś musiał zabronić im odwiedzin. Jedyną osobą władną to uczynić był król Oruc. Najwyraźniej coś go zaniepokoiło w odegranym przez nią przedstawieniu. Nadal nie miał do niej zaufania.

Wreszcie wizyty ustały. Do pokoju wkroczył lekarz z dwoma służącymi. Delikatnie przełożyli dziewczynkę na nosze. Nie musieli mówić, gdzie ją zabierają. Kiedy Oruc wzywa, nie ma miejsca na dyskusję. Po prostu się idzie.

Postawili nosze na podłodze komnaty Oruca. Jego małżonka tym razem nie była obecna, ale heptarsze towarzyszyły trzy głowy. Patience nie znała ich, choć spędziła wystarczająco dużo czasu na dworze niewolników, by zapamiętać wszystkie przekazywane tam głowy. Wobec tego te albo nie należały do byłych ministrów spraw zagranicznych, albo też były tak ważne dla Oruca, że trzymał je w jakimś odosobnionym miejscu, by nikt inny nie mógł z nimi rozmawiać. Przy słojach ustawionych na osobnych stolikach siedziały karły, gotowe pompować powietrze.

— A więc to jest ta dziewczyna — oświadczyła jedna z głów, kiedy Patience znalazła się w komnacie. Ponieważ karzeł jeszcze nie zaczął pompować powietrza, z ust głowy nie wydobył się żaden dźwięk, Patience jednak potrafiła odczytać słowa z ruchu warg. I choć tego już nie była pewna, wydało jej się, że druga głowa wyszeptała jej prawdziwe imię: Agaranthemem Heptek.

Lekarz robił wokół swojej osoby bardzo wiele zamieszania pokazując, jak doskonale opatrzył ranę. Po której — naturalnie — nie pozostanie najmniejsza blizna.

— Bardzo dobrze, doktorze — powiedział Oruc. — Zawsze oczekuję od moich techników najwyższej sprawności.

Lekarzowi nie w smak było nazwanie go technikiem, ale oczywiście starał się ukryć niezadowolenie.

— Dziękuję, lordzie heptarcho.

— Żadnej blizny — powiedział Oruc. Wpatrywał się krytycznie w szyję dziewczyny.

— Ani śladu.

— Tylko sznurek robaków na szyi. Nie wiem, czy już nie wolałbym blizny od tych paskud.

— O, nie — zaprzeczył lekarz — one odpadną bardzo szybko. Jeśli przeszkadzają ci, panie, mogę je zdjąć nawet teraz.

Oruc wyglądał na znudzonego.

— To, co powiedziałem, doktorze, było żartem, a nie dowodem mojej głupoty.

— Och, oczywiście, zupełnie nie pomyślałem, proszę mi wybaczyć, jestem trochę zdenerwowany, ja… — w tej chwili lekarz uświadomił sobie, że brnie coraz dalej i wybuchnął nienaturalnym śmiechem.

— Dobra robota. Jestem zadowolony. Teraz proszę odejść. Lekarz pośpiesznie wykonał polecenie i zamknął za sobą drzwi. Oruc westchnął ze znużeniem.

— Życie na dworze przeżywa schyłek od czasu odejścia Mądrych.

— Trudno mi to stwierdzić, sir — powiedziała Patience. — Wtedy jeszcze nie było mnie na świecie. Nie znałam żadnego z Mądrych.

Brwi Oruca uniosły się w górę.

— Na niebiosa, ja także nie. — Jednak zaraz potrząsnął głową. — Chociaż to właściwie nieprawda. Znam kilku Mądrych pośród umarłych. — Nie potrzebował oglądać się na trzy głowy. — I nawet jednego Mądrego pośród żywych, jedynego człowieka spośród wszystkich moich ministrów, który udziela mi rad wartych wysłuchania. Temu człowiekowi los Korfu leży na sercu równie mocno, jak mnie.

— To mój ojciec.

— Cóż za żałosna sytuacja, prawda? — zapytał Oruc. — Nawet najmądrzejszy król potrzebuje dobrej rady, a mądrego doradcy trzeba na tym świecie szukać ze świecą. Oddałbym pół królestwa, by wiedzieć, co się stało z Mądrymi, którzy stąd odeszli, i jak ich tu przywieść z powrotem.

W tym momencie odezwała się jedna z głów. Widocznie karły zaczęły pompować powietrze.

— Oruc, już prędzej stracisz połowę królestwa, ponieważ nie dowiesz się tego.

Druga głowa wydała z siebie starczy chichot.

— To byłby dobry interes, oddać ziemię i otrzymać z powrotem Mądrych.

— Wiesz przecież, gdzie Mądrzy odeszli — odezwała się trzecia o ponurej twarzy i bezzębnych ustach. — Do Spękanej Skały. A stamtąd nie ma powrotu.

— To jest dylemat naszych czasów. — Oruc zwrócił się do Patience. — Już dawno minął czas kolejnej spodziewanej inwazji geblingów. Dwanaście razy podczas siedmiu tysięcy lat wylewały się na nas hordami ze swego ogromnego skalnego miasta, z grot Stopy Niebios i za każdym razem ludzka cywilizacja padała pod tym ciosem. Potem wracali do swych jaskiń lub stawali się żałosnymi kupcami lub wędrowcami, a ludzie zaczynali od nowa podnosić się z upadku, próbując wskrzesić wiedzę z pozostawionych resztek… Tylko jedna ludzka instytucja przetrwała wszystkie najazdy aż po czas trzynastej inwazji geblingów — jedna linia krwi, zapoczątkowana w chwili, gdy człowiek po raz pierwszy postawił stopę na Imaculacie. — Choć nie powiedział tego, wiedziała, że mówi o rodzie heptarchów. Jej rodzie.

— A potem — ciągnął dalej Oruc — geblingi nie zaatakowały ludzi w spodziewanym czasie. Zamiast tego wszyscy Mądrzy, wszyscy uczeni mężczyźni i kobiety — nie, nie chodzi mi o uczonych, ale o tych, którzy osiągnęli prawdziwe zrozumienie wiedzy — wszyscy, jeden po drugim, poczuli zew Spękanej Skały. Niepowstrzymaną, natrętną potrzebę odejścia stąd. Twierdzili, że nie wiedzą, gdzie się kierują. Ale ci, którzy podążyli za nimi, powiedzieli potem, że wszyscy co do jednego udali się do Spękanej Skały. Politycy, generałowie, naukowcy, nauczyciele, budowniczowie — wszyscy ci mężczyźni i te kobiety, na których mógł się oprzeć król podczas swych rządów, odeszli. Na kim się można oprzeć, kiedy Mądrzy odejdą?

— Na nikim — szepnęła Patience. Teraz naprawdę się bała, ponieważ opowiadał tak uczciwie o upadku starożytnej dynastii, z której się wywodziła, że bez wątpienia planował zamordowanie jej tuż po zakończeniu rozmowy.

— Na nikim. Zew Spękanej Skały przywołał ich i heptarcha stracił swą siłę. Twój prapradziadek nie był już mocarnym heptarchą.

— Nie znałam go — powiedziała Patience.

— Dzikus. Naprawdę okropny, nawet jeśli odrzuci się wszystko, co na jego temat napisał mój ojciec, walcząc o własną popularność. Miał zwyczaj zachowywać głowy swoich wcześniejszych kochanek i ustawiać słoje z nimi wokół łóżka, by mogły przyglądać się jego karesom z nową pięknością.

— Wydaje mi się — powiedziała Patience — że była to znacznie cięższa tortura dla najnowszej kochanki.

— Tak. — Oruc roześmiał się. — Chociaż nie powinnaś jeszcze tego rozumieć. Jest tyle rzeczy, których nie powinnaś wiedzieć. Mój osobisty lekarz — który, jak sądzę, nie należy do klanu Mądrych — dokładnie przebadał cię, zanim przyłożono ci skorki. Powiedział mi, że nie mogłaś wykonać lepszej roboty. Wypłynęło z ciebie dokładnie tyle krwi, by wrażenie było odpowiednio mocne, a przy tym nie zrobiłaś sobie prawdziwej krzywdy.

— Miałam szczęście — stwierdziła Patience.

— Twój ojciec nie mówił mi, że szkolił cię w sztuce mordowania.

— Sposobił mnie do zawodu dyplomaty. Często powtarzał waszą, panie, maksymę, że jeden dobrze wytrenowany zamachowiec może uratować niezliczoną ilość istnień ludzkich. Oruc uśmiechnął się i zwrócił w stronę głów:

— Przypochlebia mi się, cytując moje własne słowa, i do tego twierdzi, że wielki lord Peace często je powtarza.

— Tak naprawdę — odezwała się ponura głowa — to były moje słowa.

— Nie żyjesz, Konstans. Nie muszę oddawać ci sprawiedliwości.

Konstans. Osiemset lat temu żył Konstans, który przywrócił Korfu hegemonię na całej długości rzeki Radosnej zaledwie w dziesięć lat po inwazji geblingów, i to bez przelania jednej kropli krwi. Jeśli był to ten sam mężczyzna, nic dziwnego, że jego głowa znajdowała się w tak zaawansowanym stadium rozkładu. Niewiele ich mogło przetrwać więcej niż tysiąc lat — dla tej więc czas dobiegał już swego kresu.

— Nadal jestem próżny — odezwała się głowa Konstansa.

— Nie podoba mi się, że nauczył ją zabijać. I to tak znakomicie. Potrafiła nawet upozorować własną śmierć.

— Nieodrodna córka swego ojca — powiedziała jedna z głów.

— Tego się właśnie obawiam — oświadczył Oruc. — Ile masz lat? Trzynaście? Czy znasz inne sposoby zabijania?

— Wiele — odparła Patience. — Ojciec twierdzi, że nie mam wystarczająco dużo siły, by porządnie napiąć łuk, miotanie oszczepem też nie wychodzi mi najlepiej. Ale trucizny, rzutki, sztylety nie mają dla mnie tajemnic.

— A bomby? Materiały palne?

— Zadaniem dyplomaty jest zabić tak cicho i dyskretnie, jak to tylko możliwe.

— Tak twierdzi twój ojciec.

— Tak.

— Czy potrafiłabyś zabić mnie teraz? Czy tutaj, w tym pokoju, możesz to zrobić?

Patience milczała.

— Rozkazuję ci odpowiedzieć.

Zbyt dobrze znała protokół, by dać się wciągnąć w zasadzkę.

— Panie, proszę, nie igraj ze mną w ten sposób. Król rozkazuje mi powiedzieć, czy jestem w stanie zabić króla. Popełnię zdradę zarówno wtedy, gdy odmówię wykonania polecenia, jak i w wypadku nieposłuszeństwa.

— Chcę usłyszeć uczciwą odpowiedź. Jak myślisz, po co trzymam tutaj te wszystkie głowy? Nie potrafią kłamać, to zasługa robaków głównych, już one pilnują, by odpowiedź była uczciwa i pełna.

— Głowy, panie, już nie żyją. Jeśli twoją wolą jest, bym i ja znalazła się w podobnej sytuacji, uczynić to jest w twojej mocy.

— Chcę usłyszeć od ciebie prawdę, niech diabli porwą protokół.

— Dopóki żyję, moich ust nie splamią słowa zdrady.

Oruc nachylił się nad nią z twarzą poczerwieniałą od gniewu.

— Nie interesują mnie twoje sztuczki, dziewczyno, dzięki którym chcesz uratować życie. Chcę, byś porozmawiała ze mną uczciwie.

— Dziecko, on cię nie może zabić. — Konstans parsknął śmiechem. — Możesz śmiało powiedzieć mu to, co on chce usłyszeć, przynajmniej jeszcze teraz.

Oruc obejrzał się na Konstansa, ale ten nie spuścił wzroku.

— Widzisz — ciągnąła dalej głowa — jest uzależniony od twego ojca, który będzie mu wiernie służył tak długo, jak ty pozostaniesz zakładniczką. Żywą. A więc teraz król Oruc stara się ustalić, czy uda mu się skorzystać z twoich talentów, czy też pozostaniesz jedynie wiecznym przedmiotem pożądania jego wrogów.

Analiza Konstansa brzmiała rozsądnie i Oruc się jej nie przeciwstawił. Patience wydawało się absurdalne, że najpotężniejszy człowiek na całym świecie traktuje ją jak potencjalnie niebezpieczną dorosłą osobę. Ale jednocześnie rósł jej szacunek do króla Oruca. Wielu słabszych władców już dawno zabiłoby ją i jej ojca. Przeważyłby w nich strach nad świadomością, że lord Peace i jego córka mogą przysporzyć mu korzyści.

Tak więc podjęła decyzję. Postanowiła mu zaufać, co ją przerażało, ponieważ jednej jedynej rzeczy ani ojciec, ani Angel jej nie nauczyli: kiedy może zaufać.

— Lordzie heptarcho — powiedziała — gdyby myśl o zabiciu ciebie postała choć na moment w moim sercu, to tak, mogłabym to zrobić.

Zrobiła ten krok. Teraz nie było już odwrotu.

— Nawet jeszcze teraz, mimo że już cię uprzedziłam, mogłabym cię zabić, zanim zdołałbyś podnieść rękę w swej obronie. Mój ojciec zna się na swym fachu, uczył mnie mistrz.

Oruc zwrócił się do jednego z karłów.

— Zawołaj straż. Rozkazuję zaaresztować tę dziewczynę pod zarzutem zdrady. — Odwrócił się do Patience i spokojnie powiedział: — Dziękuję ci. Potrzebna mi była podstawa prawna do wykonania na tobie egzekucji. W mojej obecności oświadczyłaś, że możesz mnie zabić. Głowy to zaświadczą.

Wstrząśnięta słuchała, jak spokojnie przyznawał, że ją oszukał. I nie potrafiła w to uwierzyć. Nie, to musiała być kolejna próba, kolejny ruch w grze. Lord Peace był królowi niezbędnie potrzebny. Oruc nie podejmował żadnej ważnej decyzji bez wysłuchania jej ojca. Musiał więc obawiać się konsekwencji zamordowania Patience. Podstawa prawna do jej zgładzenia niczego tu nie zmieniała.

A jeśli miał to być test, ona go zda. Pochyliła głowę ze smutkiem.

— Jeśli moja śmierć ma przysłużyć się interesom heptarchii, przyznam się do popełnienia tej czy jakiejkolwiek innej zbrodni.

Oruc zbliżył się do niej i dotknął jej policzka dłonią.

— Piękna. Matka Boga.

Przyjęła jego słowa ze spokojem. Nie zamierzał jej zabić. Świadomość tego była wystarczającym zwycięstwem.

— Zastanawiam się, czy rzeczywiście ktoś hoduje ludzi, tak jak to twierdzą Tassalianie. Nie Bóg, bo wątpię, by zawracał sobie głowę parzeniem się ludzi na Imaculacie, ale ktoś na tyle silny, że umiał wezwać Mądrych. — Ujął ją mocno pod brodę i podciągnął twarz dziewczyny w górę. — Jeśli ktoś chciał wyhodować istotę nadzwyczajną, potrafię uwierzyć, że ty jesteś szczytowym osiągnięciem jego pracy. Jeszcze nie teraz, musisz do tego dorosnąć. Ale jest w tobie światło, coś takiego w oczach…

Aż do tej chwili Patience nigdy nie myślała o sobie jako o piękności. W lustrze nie dostrzegała miękkich, łagodnych rysów, powszechnie uważanych za kanon urody. Ale w głosie Oruca nie słyszała fałszywej nuty. Nie próbował jej pochlebiać.

— Tak długo, jak żyjesz — wyszeptał — każdy, kto cię zobaczy, będzie pragnął mojej śmierci, byś mogła zająć miejsce na tronie. Rozumiesz? A także śmierci mojej rodziny. Niezależnie od tego, czy ktoś doprowadził do wyhodowania ciebie, czy nie, istniejesz. A ja nie zgodzę się na śmierć swoich dzieci dla twoich korzyści. Rozumiesz mnie?

— Twoje dzieci były przyjaciółmi mojego dzieciństwa — odparła Patience.

— Powinienem cię zabić. Nawet twój ojciec mi to doradzał. Ale nie zrobię tego.

Patience wiedziała, że nie dodał: na razie.

— Nie żałuję podjęcia takiej decyzji, gdyż prawdę mówiąc tak samo cieszę się twoim istnieniem, jak Czuwający. Ale nie pamiętam, bym taką decyzję kiedykolwiek podejmował. Nie mogę przypomnieć sobie momentu wyboru. Decyzja po prostu została podjęta. Czy ty to spowodowałaś? Czy to jakaś sztuczka, której nauczył cię ojciec?

Patience nie odpowiedziała. A on wyraźnie nie czekał na odpowiedź.

— Czy błądzę tak samo, jak pobłądzili Mądrzy? Decyzja została podjęta, ponieważ ktoś, nieważne kto, chciał, byś żyła. — Odwrócił się w stronę głów. — Wy… wy już nie macie własnej woli, tylko pamięć i namiętności. Czy wiecie, co to jest wybór?

— Mętne wspomnienie — odparł Konstans. — Wydaje mi się, że dokonałem wyboru może raz, a może dwa.

Oruc odwrócił się do nich tyłem.

— A ja robię to przez całe życie. Wybieram. Świadomie, celowo wybieram i działam zgodnie z tym wyborem, niezależnie od moich późniejszych pragnień. Wola zawsze kontrolowała moją duszę — wiedzą o tym księża i dlatego drżą przede mną. Dlatego nigdy nie wywołano powstania, aby osadzić ciebie na tronie. Wierzą, że jeśli podejmę taką decyzję, zabiję cię. Tylko że ja sam nie wiem, czy tego chcę. Kiedy chodzi o ciebie, moja wola nie działa.

Patience zdawała sobie sprawę, że on wierzy w swe słowa. Ale mimo to nie mówił prawdy. Może przyjść taki moment, że zlęknie się jej naprawdę i wtedy ją zabije. Czuła to. Na tym oparta jest jego władza — na pewności, że kiedy zechce, będzie mógł ją zgładzić.

— Ojciec powiedział mi kiedyś — odezwała się — że ludźmi można rządzić w dwojaki sposób. Pierwszy polega na przekonaniu ich, że w razie nieposłuszeństwa oni sami i ich najbliżsi zginą. Drugi zaś — na zdobyciu ich miłości. Powiedział mi również, gdzie te dwie drogi wiodą. Terror zawsze prowadzi do rewolucji i anarchii. A zdobywanie miłości poddanych do lekceważenia władzy i także do anarchii.

— A więc jego zdaniem żadna władza nie może trwać?

— Może, ponieważ istnieje trzecia droga. Czasami wygląda, jak zdobywanie miłości, czasami, jak trzymanie pod butem.

— Przechodzenie od jednej skrajności do drugiej? Ludzie nie poszliby za władcą, który nie ma określonego oblicza.

— Nie. Ta metoda nie polega na miotaniu się między dwoma drogami. Jest bardzo prosta. Jest to droga wielkoduszności. Wielkości serca.

— To dla mnie puste słowa. Jedna z cnót głównych, ale nawet księża nie wiedzą, co naprawdę oznacza.

— Oznacza taką miłość do poddanych, że w imię ich dobra władca gotów jest poświęcić wszystko — własne życie, rodzinę, szczęście. I wtedy od nich można oczekiwać tego samego.

Oruc przyjrzał się jej chłodno.

— Powtarzasz słowa, których nauczyłaś się na pamięć.

— Tak — przyznała. — Ale będę cię obserwować, mój heptarcho, i zobaczę, czy tak właśnie rządzisz.

— Wielkoduszność. Poświęcenie. Co ty myślisz, że ja jestem Kristosem?

— Myślę, że jesteś moim heptarchą i zawsze będę wobec ciebie lojalna.

— A wobec moich dzieci? — zapytał Oruc. — Czy to również przyrzekniesz?

Pochyliła głowę.

— Mój panie, dla ciebie jestem gotowa umrzeć za twoje dzieci.

— Wiem. Dowiodłaś tego w bardzo teatralny sposób. Ale ja jestem mądrzejszy od ciebie. Jesteś lojalna wobec mnie, gdyż tego nauczył cię twój ojciec, a on jest lojalny, ponieważ kocha Korfu równie mocno, jak ja. Twój ojciec jest bardzo mądrym człowiekiem. Ostatnim z Mądrych, jak sądzę. Nie został wezwany do Spękanej Skały prawdopodobnie dlatego, że ma w sobie krew Kapitana Statku. Lecz kiedy umrze, a jest przecież bardzo starym człowiekiem — już teraz widzę na jego twarzy cień śmierci — kiedy umrze, jak wtedy będę mógł ci zaufać?

Strażnicy, po których posłał, czekali przy drzwiach. Skinął na nich dłonią. — Zabierzcie ją do lekarza, niech zdejmie te robaki. A potem oddajcie ją pod opiekę niewolnika jej ojca, Angela. Czeka w ogrodzie. — Oruc odwrócił się do Patience. — Czeka tak od kilku dni, nawet nie drgnie. Bardzo oddany służący. I jeszcze jedno. Kazałem wybić medal na twoją cześć. Każdy członek Czternastu Rodzin będzie go nosił w tym tygodniu, a także burmistrz i członkowie rady Heptam. Doskonale poradziłaś sobie z księciem Tassalian. Bezbłędnie. Będę korzystał z twoich talentów. — Uśmiechnął się niewesoło. — Wszystkich twoich talentów.

Taki był jej końcowy egzamin i zdała go. Powierzy jej zadania dyplomatyczne, mimo że była bardzo młoda. Miała mu również służyć jako morderczyni. Od tego dnia będzie wyczekiwać na nocne pukanie do drzwi posłańca od króla Oruca. Potem, tak jak to robił jej ojciec, przeczyta wiadomość, z której dowie się, kto ma zginąć. Następnie spali kartkę i rozetrze popiół na najdrobniejszy proszek. A wreszcie zabije.

Kiedy szła korytarzem pałacu heptarchy, chciało jej się tańczyć. Teraz już nie potrzebowała noszy. Stanęła twarzą w twarz z królem, a on ją wybrał, tak jak wcześniej wybrał jej ojca!

Angel powrócił do lekcji, jakby nauka nigdy nie została przerwana. Patience była rozsądna i wiedziała, że nie może rozmawiać na temat minionych wypadków, szczególnie w pałacu, gdzie ściany miały uszy.

W dwa dni po tych wydarzeniach, późnym popołudniem, Angel otrzymał jakąś wiadomość. Niezwłocznie zamknął książkę.

— Patience — powiedział — dziś po południu pójdziemy do miasta.

— Tato wrócił do domu! — wykrzyknęła uszczęśliwiona. Angel uśmiechnął się i podał dziewczynce płaszcz.

— Pójdziemy do Szkoły. Może dowiemy się czegoś.

Było to raczej mało prawdopodobne. Szkołą nazywano duży, otwarty plac pośrodku Heptam. Dawnymi czasy zbierali się tu Mądrzy i nauczali. Przez wzgląd na Bród Na Rzece i Wyspę Straconych Dusz, Heptam uznawano za religijną stolicę świata, a dzięki Szkole również za centrum intelektualne. Ale obecnie, kiedy od odejścia Mądrych minęło wiele lat, Szkoła stała się miejscem, gdzie uczeni tylko powtarzali w nieskończoność głoszone dawniej przez mistrzów słowa, których musieli się nauczyć na pamięć, ponieważ ich nie rozumieli. Angel z entuzjazmem uczył Patience wdzierać się w jądro jakiegoś wywodu i znajdować jego słabe punkty. Nie robiła tego często, ale cieszyła ją świadomość, że potrafi wykazać chwiejność czyjegoś rozumowania. A teraz Angel mówi, że miałaby się czegoś nauczyć w Szkole. Niemożliwe.

Zresztą nie wiedza była jej potrzebna, lecz wolność. Pod nieobecność ojca musiała pozostawać za wysokimi murami pałacu, w kwaterach zajmowanych przez szlachtę, dworaków i służących. Zdążyła już poznać tam każdy kąt i żadne pomieszczenie nie miało przed nią tajemnic. Ale kiedy ojciec wracał do domu, zwracano jej wolność. Dopóki jego więziły ściany pałacu, Angel mógł z nią chodzić po mieście, gdzie tylko chciała.

Swobodę wykorzystywali ćwicząc techniki, których nie dało się zastosować w pałacu. Na przykład — wcielania się w różne postacie. Często przebierali się, a potem zachowywali i rozmawiali jak służący, kryminaliści lub kupcy, udając, że są ojcem i córką. Lub czasami matką i synem, ponieważ zgodnie ze słowami Angela, najlepszym przebraniem było wcielenie się w odmienną płeć. Gdy ktoś szuka dziewczyny — mawiał — chłopcy stają się dla niego niewidzialni.

Jeszcze większą przyjemność niż przebieranie dawała jej jednak rozmowa. Przeskakując z języka na język mogli rozmawiać na każdy temat, spacerując kipiącymi życiem ulicami. Nikt nie pozostawał w ich pobliżu na tyle długo, by podsłuchać całą wymianę myśli. Tylko w takich chwilach mogła zadawać niebezpieczne pytania i dzielić się swymi wywrotowymi opiniami.

Wycieczki do miasta byłyby niezmąconym pasmem radości, gdyby niejedna sprawa: nigdy nie mógł towarzyszyć jej ojciec. Oruc nie pozwalał im dwojgu równocześnie opuszczać pałacu, tak więc Patience w czasie rozmów z ojcem musiała się nieustannie pilnować. Przez całe życie domniemywała jedynie, co myśli jej ojciec, niepewna jego prawdziwych celów, ponieważ prawie nigdy nie mógł jej powiedzieć tego, co by chciał.

Jedyną osobą, która mogła przekazywać ich sekrety, był Angel. Zabierał Patience do miasta i tam swobodnie rozmawiali. Potem zostawiał ją w pałacu i wybierał się do miasta z lordem Peace. Angel był dobrym przyjacielem i oboje całkowicie mu ufali. Ale mimo jego starań rozmowy były jakby prowadzone przez tłumacza. Przez całe życie nie dana była Patience nawet jedna chwila prawdziwej bliskości z ojcem.

Kiedy szła teraz przez Królewski Dar i Górne Miasto, schodząc wąskimi ulicami w stronę Szkoły, Patience zapytała Angela, dlaczego król tak usilnie dążył do rozdzielenia jej z ojcem.

— Czy jeszcze nie pojął, że jesteśmy jego najbardziej oddanymi sługami?

— Wie, że jesteś mu wierna, lady Patience, ale źle ocenia twoje motywy. Traktując ciebie i twojego ojca w ten sposób, sam się zdradza. Wierzy, że trzymając przez cały czas jedno z was w roli zakładnika, zapewnia sobie lojalność drugiego. Zasada taka sprawdza się w stosunku do wielu ludzi. Są tacy, którzy nade wszystko kochają swoją rodzinę. Nazywają to cnotą, ale chodzi im tylko i wyłącznie o ochronę własnych genów i ich reprodukcję. Oruc tak właśnie rozumuje. Jest wielkim królem, ale na pierwszym miejscu zawsze postawi rodzinę. Jego więc można by szantażować. — Takie słowa były oczywiście zdradą, ale Angel przeskakiwał z gauntish na geblic, a następnie na dialekt wyspiarzy, więc szansa, że ktoś go zrozumie, była niewielka.

— Czy to znaczy, że jestem zakładniczką za mojego ojca? — zapytała Patience.

Angel spojrzał na nią ponuro.

— Oruc tak sądzi, lady Patience, i każdy dowód ze strony lorda Peace, że pozostanie lojalny nawet w wypadku, gdybyś ty uzyskała wolność, wydaje mu się rozpaczliwą walką twojego ojca o wolność dla ciebie. Zrozum mnie dobrze, mała dziewczynko. Oruc sądzi, że ty jesteś mu posłuszna tylko dlatego, by chronić życie ojca.

— Każdego, kto deklaruje miłość i wierną służbę, traktuje jako kłamcę. Jakie to smutne.

— Królowie nauczyli się, że żyją znacznie dłużej, jeśli od swych poddanych spodziewają się wszystkiego najgorszego. Nie są dzięki temu bardziej szczęśliwi, ale umierają ze starości, a nie na jakąś nagłą chorobę od wirusa zwanego zdradą.

— Ale, Angelu, ojciec nie będzie żył wiecznie. Kto wtedy stanie się rękojmią mojej wierności?

Angel milczał.

Po raz pierwszy w życiu Patience uświadomiła sobie, że — wbrew naturze — może bardzo niewiele przeżyć własnego ojca. Była jego córką z drugiego małżeństwa, które zawarł w podeszłym już wieku. Teraz dobiegał siedemdziesiątki, a jego zdrowie nie było najmocniejsze.

— Posłuchaj uważnie Angelu, jeżeli heptarcha nie powinien mnie zgładzić teraz, to z tych samych względów nie powinien tego zrobić w przyszłości. Fanatycy religijni myślą, że ja mam być matką Kristosa…

— Nie tylko fanatycy, lady Patience.

— Jeśli mnie zabije, jak to wpłynie na uprawomocnienie jego rządów?

— A co z prawem jego dzieci do sukcesji, jeśli cię nie zabije? On sam potrafi utrzymać kontrolę nad tobą, ale kiedy umrze, ty będziesz nadal młoda, u szczytu swych możliwości. A teraz na dodatek wie, że zostałaś wyszkolona na skrytobójczynię i sprytną dyplomatkę. Zamordowanie ciebie jest niebezpieczne dla Korfu, może nawet dla całego świata. Natomiast pozostawienie przy życiu zagraża jego rodzinie. Kiedy umrze twój ojciec, w każdej chwili oczekuj zabójcy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, lord Peace czując zbliżający się koniec odeśle mnie. Ty powinnaś poradzić sobie z każdym nasłanym mordercą. Potem musisz uciekać z pałacu. O zachodzie słońca w dzień śmierci twego ojca spotkamy się tutaj, w Szkole. Będę wiedział jak wyprowadzić cię z miasta.

Szli pomiędzy grupami studentów. Dla Patience, rozmyślającej o swej sytuacji po śmierci ojca, bezsens tekstów recytowanych przez młodych retorów miał wyjątkowo gorzką wymowę.

— I gdzie wtedy pójdę? — zapytała. — Jedyne, co umiem, to służyć królowi.

— Nie bądź takim głuptasem, lady Patience. Ani przez moment nie byłaś przygotowywana do służby królowi.

W tym momencie Patience ujrzała całe swe życie w kompletnie innym świetle. Wszystkie jej wspomnienia, a także przekonanie, kim jest i kim ma być, nabrały nowego znaczenia. Nie została przeznaczona na doradczynię i sługę króla. To ona sama miała rządzić. Nie kształcono jej na lady Patience. Miała zostać Agaranthemem Heptek.

Zamarła w bezruchu, nie zważając na popychających ją ludzi.

— Zawsze uczono mnie — powiedziała — że mam być lojalna względem króla.

— Powinnaś być i będziesz — odparł Angel. — Idź, bo inaczej szpiedzy, których jest tu całe mrowie, podsłuchają nas, a to, co mówimy, jest zdradą. Jesteś lojalna względem króla Oruca z bardzo ważnego powodu — ponieważ na razie, dla dobra Korfu i wszystkich krain zamieszkanych przez ludzi, on ma pozostać heptarchą. Ale nadejdzie czas, gdy jego słabość okaże się fatalna i wtedy dla dobra Korfu oraz wszystkich krain zamieszkanych przez ludzi ty będziesz musiała zasiąść na tronie i ująć berło heptarchy. I tego dnia ty, lady Patience, będziesz gotowa.

— A więc po śmierci ojca mam udać się do Tassali i wzniecić powstanie? Zaatakować mój kraj i moich ludzi?

— Zrobisz to, co będzie wtedy konieczne dla dobra wszystkich ludzi. A do tego czasu będziesz też wiedzieć, co jest dobre. Nie ma to nic wspólnego z tym, co dobre dla ciebie samej i dla twoich bliskich. Wiesz, że obowiązek stoi ponad wszelkimi uczuciami i lojalnością. I dlatego ani ty, ani twój ojciec nigdy nie staniecie się prawdziwymi zakładnikami króla Oruca. Jeśli dobro królestwa wymagać będzie od jednego z was popełnienia czynu, w wyniku którego drugiemu przyjdzie zginąć, nie zawahacie się. Na tym polega prawdziwa wielkość, miłość do wszystkich. Jeśli w grę wchodzi dobro królestwa, nawet córka ojcu może stać się obca.

To była prawda. Gdyby dobro państwa tego wymagało, ojciec pozwoliłby jej umrzeć. Po raz pierwszy Angel powiedział jej o tym, kiedy miała zaledwie osiem lat. W dniu jej uroczystych chrzcin zaprowadził jaz Królewskiej Zatoki do Domu Związków na Wyspie Straconych Dusz — prywatnego i oddanego królowi klasztoru, nie do gniazda buntu w Domu Głów przy Brodzie Na Rzece, gdzie księża otwarcie modlili się o śmierć Oruca. Angel wiosłował i mówił jej, że ojciec bez wątpienia pozwoliłby jej umrzeć i nie zrobiłby nic, by ją uratować, jeśliby ta śmierć miała się przysłużyć państwu. To były okrutne słowa, cięły jej serce jak nóż. Ale zanim dokonała się ceremonia chrztu, podjęła decyzję. Ona też okaże wielkość serca i nauczy się kochać kraj mocniej niż własnego ojca. Bo taka była jej powinność. Jeśli miała się stać podobna do niego, musi zdusić w sobie miłość do mężczyzny, który ją spłodził. A raczej trzymać to uczucie w stanie zawieszenia, by gdy zajdzie taka potrzeba, otrząsnąć się z niego bezboleśnie.

Mimo tej decyzji nadal pragnęła choć raz porozmawiać swobodnie z lordem Peace. Nawet teraz, kiedy spacerowała po terenie Szkoły i dyskutowała z Angelem o groźbach czyhających na nią w przyszłości, boleśnie odczuwała nieobecność ojca.

Nie chciała już dłużej zastanawiać się nad zadaniami, czekającymi na nią po jego śmierci. Szczegółowo zrelacjonowała Angelowi wydarzenia w ogrodzie, a potem w królewskiej sypialni. Wytłumaczyła, jak rozwikłała zagadkę. I nawet powtórzyła co do słowa dziwne przepowiednie Prekeptora, dotyczące jej przeznaczenia.

— No cóż, z tego, co mówisz — stwierdził Angel — widzę, że przekazał ci prawdziwą historię. Mądrzy igrali z genetyką w sposób, jaki wcześniej był nie do pomyślenia. Udało im się wytworzyć żywy żel, który odczytywał kod genetyczny obcych tkanek i odzwierciedlał genetyczną strukturę w postaci kryształów, powoli przesuwających się po jego powierzchni. W ten sposób naukowcy mogli szczegółowo przebadać kod genetyczny bez dokonywania powiększenia. A przez zmianę kryształów w żelu pobrana tkanka też mogła być zmieniona, a następnie zaimplantowana do komórek rozrodczych dawcy. To dlatego twój ojciec przez wiele lat nie mógł doczekać się córki. Ale potem — dzięki tej samej technice — ty mogłaś się urodzić.

— Więc Bogu nie podobała się zabawa ze zwierciadłem woli i odesłał Mądrych? — zapytała ironicznie Patience.

— Zwierciadło woli, Duch w Trójcy Jedyny — nie powinnaś szydzić z tego, nawet jeśli postanowiłaś zostać Wątpiącą. Ta religia przetrwała prawie bez zmian przez tysiące lat częściowo dlatego, że pewne jej koncepcje działają. Dusza jest modelem umysłu. Wola zapisana w cząsteczce genetycznej — czemu nie? To najbardziej prymitywna część naszej osobowości, coś, czego nie potrafimy pojąć. Dokonujemy takich, a nie innych wyborów — dlaczego nie mamy zrzucić winy na geny? A nasze namiętności — z jednej strony pożądanie wielkości, z drugiej wszystkie złe instynkty. Czemu nie obarczyć nimi układu limfatycznego, zwierzęcej części umysłu? A samoświadomość, na którą składają się myślenie i wszystko, co zapamiętaliśmy z naszych działań i świata nas otaczającego i co stało się naszą wiedzą? W tym jest twoja siła, Patience. Rozum pozwala oddzielić wspomnienia od namiętności, zastosować w życiu dyscyplinę. Nie postępujemy tak, jakby naszymi zachowaniami kierowały tylko warunki zewnętrzne lub wewnętrzne emocje.

— Do czego zmierzasz, Angelu? Co stało się z Prekeptorem, niezależnie od religii, jaką on wyznaje?

— Został odesłany do domu. Choć muszę powiedzieć, że zasiałaś w nim strach przed Bogiem.

— Od początku drżał przed nim.

— Nie, wtedy był przepełniony jedynie miłością. Ty nauczyłaś go bojaźni bożej. Kiedy zobaczył, jak przecinasz własne gardło, nie mógł zapanować nad swoją fizjologią. Musiał potem uprać szaty.

Pozwoliła sobie parsknąć śmiechem, choć wiedziała, że to niegrzecznie. Ale książę był tak zagorzały w swej wierze. Nie mogła powstrzymać rozbawienia na myśl, co musiał przeżyć na widok umierającej przyszłej Matki Boga, która jeszcze nie urodziła Kristosa.

Pozostała z Angelem w mieście wiele godzin. Chodzili i rozmawiali, aż słońce skąpało się w wodach Zatoki Słodkich Słówek. O zmroku Angel zabrał ją do domu na spotkanie z ojcem.

Pierwszy raz dostrzegła, jak bardzo jest stary i kruchy. Podbite oczy, pomarszczona skóra. Był wycieńczony. Patience miała dopiero trzynaście lat, a jej ojciec stał nad grobem, zanim zdołała go dobrze poznać.

Zachowywał się jak zwykle sztywno i formalnie. Grał w tak oczywisty sposób, by nie miała wątpliwości, że jest to przedstawienie dla innej publiczności, nie dla niej. Najpierw ją chwalił, potem jednak zaczął krytykować, i to za zachowania, które jak wiedziała, pochwalał całym sercem.

Kiedy spotkanie dobiegało końca, wsunął jej w rękę skrawek papieru. Było na nim napisane nazwisko głowy rodu jednego z Czternastu Rodzin, lorda Jeeke z pogranicza. Miała pojechać do niego ze swym nauczycielem w ramach wycieczki po kraju, stanowiącej część nauki. Król liczył, że lord Jeeke umrze nie wcześniej niż w tydzień po jej wyjeździe, tak by nikt nie skojarzył jej pobytu i jego śmierci.

Zadanie okazało się zadziwiająco łatwe. Wizyta potrwała trzy dni. Pierwszego wieczoru wypiła wraz z lordem Jeeke wino, do którego dodała sztucznego hormonu, który sam w sobie był nieszkodliwy. Potem zainfekowała kochankę Jeeke zarodkami pasożyta. Zarodki przeszły na Jeeke w czasie kontaktu fizycznego. Pod wpływem hormonu pasożyty zaczęły rosnąć i gwałtownie się rozmnażać. Zagnieździły się w mózgu lorda Jeeke i w trzy tygodnie później spowodowały jego zgon.

Wiadomość o śmierci lorda dotarła na dwór już po powrocie Patience. Dziewczyna napisała list kondolencyjny do pogrążonej w żalu rodziny. Ojciec przeczytał go i poklepał ją po ramieniu.

— Dobrze się spisałaś.

Była dumna, ale jednocześnie nurtowała ją ciekawość.

— Dlaczego król Oruc chciał śmierci Jeeke?

— Dla dobra królewskiego dworu.

— Miał do niego jakiś osobisty żal?

— Królewski dwór jest heptarszym dworem, Patience. — Cały świat jest heptarszym dworem.

— Więc król tak postanowił dla dobra świata? Jeeke był łagodnym człowiekiem i nikomu nie zagrażał.

— Był człowiekiem słabym. Mieszkał na pograniczu i zaniedbał ochronę granic. Świat z nim był milszy, ponieważ on był dobrym człowiekiem. Ale jego słabość mogła doprowadzić do rebelii i granicznych wojen, a wtedy wielu ludzi zginęłoby lub stałoby się kalekami. Decyzja została podjęta w interesie królewskiego dworu.

— Jego życie za hipotetyczną wojnę.

— Pewne wojny trzeba rozegrać dla dobra królestwa. Innych zaś należy umknąć. Ty i ja jesteśmy instrumentami w rękach króla.

Potem ją pocałował, a kiedy jego wargi znalazły się tuż przy jej uchu, wyszeptał:

— Dobiegam już swoich dni, Patience. Nie przeżyję trzech lat. Kiedy umrę, przetnij moje lewe ramię ponad obojczykiem. Znajdziesz tam mały kryształ. Jeśli uda ci się, wyjmij go i zachowaj za każdą cenę. — Potem odsunął się z uśmiechem, jakby nic między nimi nie zaszło.

Nie możesz umrzeć, ojcze, krzyknęła bezgłośnie. Nigdy jeszcze nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie możesz umrzeć!

Podczas następnych miesięcy popełniła na rozkaz króla Oruca jeszcze cztery skrytobójcze morderstwa i kilkanaście innych zadań. Skończyła czternaście, potem piętnaście lat. I za każdym razem, kiedy wracała do pałacu, ojciec wydawał jej się słabszy i starszy. W piętnaste urodziny oznajmił, że już nie jest jej potrzebny nauczyciel i wysłał Angela na kontrolę jakichś włości poza miastem. Patience wiedziała, co to znaczy.

Wkrótce potem ojciec zbudził się pewnego dnia zbyt słaby, by wstać z łóżka. Wysłał pierwszego z brzegu sługę po lekarza i na krótką chwilę pozostali sami. Natychmiast podał jej nóż.

— Teraz — wyszeptał. Przecięła ramię. Twarz mu nawet nie drgnęła. Z rany wyjęła mały, okrągły kryształ, doskonale piękny.

— To jest berło heptarchów Imaculaty — wyszeptał. — Uzurpator i jego syn nie dowiedzieli się, czym jest ten kryształ i gdzie został schowany. — Zdołał się uśmiechnąć, ale nie potrafił ukryć bólu. — Nigdy nie pozwól geblingom odkryć, że go masz — dodał.

Służący wrócił pośpiesznie, wiedząc, że zbyt długo pozostawił ich samych. Ale już było po wszystkim i nic nie zauważył. Krwawiącą ranę starannie przykrywał ręcznik, a mała kulka w kolorze bursztynu spoczywała w kieszeni sukni Patience.

Dziewczynka odnalazła ją palcami i ścisnęła, jakby chcąc wycisnąć nektar z owocu. Mój ojciec umiera i jedyne, co od niego dostałam, to ten twardy, mały, pokryty krwią kryształ, który wyrwałam z jego ciała.

Загрузка...