Reck wiedziała, że wieśniacy nadchodzą, zanim zbliżyli się do jej domku. Wiatr przynosił pełne podniecenia głosy. Przekrzywiła głowę na bok, by lepiej słyszeć. Nie, nie było w nich gniewu. Ta wioska nie pozwoliła kapłanom poprowadzić się przeciwko geblingom. Co nie oznaczało, że w przyszłości coś takiego nie mogło się wydarzyć. Trudno przewidzieć, kiedy ludzi porwie pasja religijna i zaczną zabijać.
Ale skąd to podniecenie, jeśli idą do medyka? Ktoś ważny musi potrzebować pomocy. Oczywiście obcy, ponieważ w Nabrzeżnej Wiosce, jednej z tysięcy o takiej samej nazwie wzdłuż Żurawiej Wody, nie mieszkał nikt na tyle nadzwyczajny lub możny. Obcy musiał być ranny, a nie chory, ponieważ choroba nigdy nie ekscytuje tłumu tak długo. Lęk przed zarażeniem rozprasza zbiorowisko.
Reck podeszła do drzwi i zawołała Willa. Okopywał ziemniaki na polu. Usłyszał ją, zamachał w odpowiedzi ręką i pociągnął wózek do stodoły. Był wysokim mężczyzną, wielkim nawet jak na ludzkie standardy. A od geblingów był dobre dwa razy większy. Służył kiedyś jako najemny żołnierz, niewolnik walczący to w jednej armii, to w drugiej. Doświadczony zabójca, a w dodatku silniejszy niż ktokolwiek, kogo Reck znała.
Ale ona nie bała się go. Znalazła go wiele lat temu, kiedy uciekł z wojska. Zaofiarowała mu opiekę i miejsce na farmie. To mu wystarczyło. Żyli sobie z Reck całkiem przyjemnie. Niewiele rozmawiali, bo też mało mieli sobie do powiedzenia. Każde porządnie wykonywało swoją część pracy i to dawało im zadowolenie.
Byli też na tyle mądrzy, by nie afiszować się zbytnio. Przez te wszystkie lata trudno było geblingom ukryć przed wieśniakami, że mieszka z nimi olbrzym. Nie chcieli kłamstwami obrażać ludzi, więc po prostu kiedy przynoszono chorego lub rannego, Will schodził wieśniakom z oczu. Nie było żadnych problemów. Will chował się zawsze do stodoły, wdrapywał na poddasze i spał, dopóki ludzie sobie nie poszli. Will miał niezwykłą zdolność zasypiania, kiedy tylko chciał i na tak długo, jak chciał. Reck nieraz zastanawiała się, czy Willa nawiedza sen, który ją dręczy tak często. Myślała o tym, ale nigdy go nie zapytała. Porządny gebling nigdy nie pyta o cudze sny.
Zobaczyła, że ludzie ciągną w stronę jej domu powóz. Bez koni. Co oznaczało, że właściciela wozu zaatakowali rabusie — bez wątpienia banda Druciarza. Żadna niespodzianka. Dziwne raczej, że ktoś uszedł z życiem. Zazwyczaj Druciarz staranniej wykonywał swoją robotę.
Wciągnęła powietrze. Czuła zapach krwi, ale nie wnętrzności ludzkich. Może to tylko powierzchowna rana, którą zdoła sama oczyścić i opatrzyć, nie czekając, aż jej brat wróci do domu.
Na wozie siedział młody chłopak. Rozmawiał z wieśniakami. Wyraźnie on tu wydawał polecenia. Na kolanach chłopca spoczywała głowa starego człowieka. Gruba, prostacka kobieta zajmowała miejsce na koźle, pokrzykując do wieśniaków, którzy ciągnęli wóz. Poganiała ich przekleństwami, obietnicami i urąganiem. W takim razie to stary człowiek był ranny. Tylko jeden? I puścili takiego młodego chłopaka? Druciarz miał oko na młodziaków, z którymi lubił się zabawić. Coś dziwnego musiało się wydarzyć w lesie. Jeśli oni żyją, to Druciarz prawdopodobnie musiał zginąć. Nie wiadomo, kim są ci podróżni, ich skromny wygląd musi być mylący. To Reck rozumiała doskonale. Ona też była kimś więcej, niż to ujawniała.
Powitała ich przy bramie.
— Wnieście go do środka, jeśli nie może sam chodzić — powiedziała. — Zostawcie wóz tutaj i idźcie do domu.
— Zabili Druciarza — powiedział jeden z wieśniaków.
— I połowę jego ludzi.
Gruba kobieta poczuła się bardzo dotknięta.
— Sama zabiłam połowę, a możecie mi wierzyć, że resztę też dobrze poznaczyłam.
Mogły to być przechwałki, ale niekoniecznie. Reck zauważyła, że ręce kobiety uwalane są po łokcie we krwi. Po części jej własnej.
— Możesz się umyć tu w miednicy. Oczyść dobrze ranę.
Gruba kobieta myła się, a wieśniacy wnieśli starego człowieka i położyli go na stole operacyjnym. Chłopiec i kobieta podeszli bliżej, by widzieć, co się dzieje. Nie zwracała na nich uwagi. W szyi mężczyzny tkwiła strzała, i to porządnie zagłębiona. Przebiła tchawicę, dlatego męczył go ból, ale w oddechu rannego nie czuła krwi.
Krew wypływała wolno z rany. Reck pochyliła się i powąchała ją, a potem wysunęła długi język i polizała. Usłyszała, że kobiecie robi się niedobrze, ale chłopak nie wydał z siebie ani dźwięku. Coś jest dziwnego w tym chłopcu, pomyślała Reck. Nie umiała jednak określić, co. W tej chwili ważniejszy był smak krwi starego człowieka.
— Trucizna — powiedziała Reck. — Potężna. Ta rana się nie zagoi. Krew nie przestanie płynąć.
— Nie wyjmiesz mu strzały? — zapytała kobieta.
— Dobrze, żeście ją zostawili.
— Co zrobisz? — zapytał chłopiec.
— Nic — powiedziała Reck, po czym zwróciła się do wieśniaków. — Idźcie sobie, już wam mówiłam. Nic tu po was.
— Nic nie zrobisz! — powtórzył chłopiec. — W takim razie pójdziemy do następnej wioski. — Mówił głosem osoby nawykłej do wydawania poleceń innym.
— To jest tylko dziewczyna gebling — odezwał się syn kowala, stojący koło drzwi. — Medykiem jest jej brat.
— Dziewczyna! — wykrzyknęła gruba kobieta. — A w jaki sposób potrafisz rozróżnić płeć u geblingów?
— Kiedy zobaczysz brata, sama zrozumiesz. Ma bardzo długie zęby i niczym nie okrywa swego futra.
Reck nie po raz pierwszy słyszała, jak ludzie kpią sobie z geblingów w ich obecności. Uważali, że mogą obrażać bezkarnie stworzenia nie sięgające im nawet do ramion. Gdyby geblingi były większe, mogłyby nie godzić się na wysłuchiwanie takich zniewag. Ale ponieważ chciały żyć daleko od Spękanej Skały, w świecie zamieszkanym przez człowieka, musiały znosić okrucieństwo pustogłowych ludzi. Jej brat, Ruin, znosił to gorzej niż ona. Większość swego życia, spędzał w lasach, żeby nie spotykać prześladowców. Odmawiał noszenia ubrania twierdząc, że woli raczej być zwierzęciem, za które go uważają, niż udawać człowieka.
— Kiedy wróci twój brat? — zapytał chłopiec.
Reck nie odpowiedziała. Przyglądała się uważnie twarzy chłopca i węszyła. Już wiedziała, co się nie zgadza. Chłopiec nie miał wystającej kości ponad oczami, jak większość samców rodzaju ludzkiego. A w powietrzu unosił się zapach krwi. Woń posoki starego człowieka tłumiła ją nieco. Ale nosa Reck nie dało się oszukać.
Drzwia zamkneły się za ostatnim wieśniakiem.
— Zapytałem, kiedy wraca twój brat?
— Po pierwsze — powiedziała Reck — powiedz mi, kim jesteś i czemu udajesz Chłopca?
Nagle jej nadgarstek znalazł się w stalowym uścisku. Stary człowiek wykręcił jej rękę. Myślała, że jest nieprzytomny a on ją trzymał jak imadło. Mogła uderzyć go w lędźwie i zmusić, by puścił, ale nie chciała dodawać mu bólu.
— Oszukać możesz ludzi — powiedziała — ale nie geblingów. Czego oko nie zobaczy, to nos wyczuje.
— Puść ją — rozkazała dziewczyna. — To mój czas w miesiącu. Zapomniałam, że geblingi potrafią to wyczuć. Chciałabym posiadać podobny dar.
Stary człowiek rozluźnił uścisk, ale Reck nie poruszyła się do chwili, kiedy cofnął rękę.
— Stary człowiek nazywa się Angel. Jest moim nauczycielem i przyjacielem. Ta niezwykła kobieta to Sken. Wliczyła siebie w cenę łodzi kiedy opuszczaliśmy Heptam. — Dziewczyna uśmiechnęła się. Miałam zamiar powiedzieć ci, że mam. na imię Adam, ale skoro wiesz, że nie jestem chłopcem, wolę pozostać bezimienna.
— Czym chcesz nam zapłacić, skoro Druciarz cię obrabował?
— Druciarz nie obrabował nas. Miał tylko taki zamiar. Jego ludzie zabrali nasze konie, ale potem dostali więcej, niż się spodziewali. Chcemy tutaj kupić nowe wierzchowce. Ale nie widzę, by były jakieś na sprzedaż.
— Wszystkie zabrało wojsko — odparła Reck. — Zostawili tylko po jednym na gospodarstwo, żeby wieśniacy mogli uprawiać pola. My, geblingi, w ogóle nie używamy koni.
— Nie chcę twoich koni. U ciebie szukamy pomocy dla Angela.
— Mój brat nadchodzi.
— Nie widziałam, żebyś kogoś po niego wysyłała.
— Nie muszę posyłać po niego. On zna zwierzęta w lesie. Widziały, co się tu dzieje, i powiedziały mu.
Dziewczyna spojrzała na Sken, jakby pytając, co to za zabobony. W tej chwili rozległ się szept starego człowieka:
— Nie jesteśmy ciemnymi chłopami. Wiemy, że geblingi potrafią się kontaktować ze sobą na odległość. Nie musisz nam opowiadać żadnych bajd o zwierzętach.
— Powiedziały mu zwierzęta w lesie — powtórzyła Reck. — Ale już dawno nauczyłam się nie dyskutować z człowiekiem, który myśli, że zjadł wszystkie rozumy.
— Jestem filozofem. Ale strzała w szyi piecze mnie potwornie.
— Przykro mi. Mój brat mógł być bardzo daleko stąd. Droga chwilę mu zajmie. Nic na to nie poradzę.
— Chce mi się pić.
— Strzała przebiła przełyk.
— Wiem.
— Więc nie możesz dostać nic do picia.
Dziewczyna i Sken usiadły. Dziewczyna na stołku, a Sken na podłodze, opierając się o ścianę. Reck wróciła do swojej roboty. Przyczepiała pióra do strzał. Była to żmudna robota, wymagająca skupienia. Jęczący z bólu człowiek nie ułatwiał tego zajęcia.
Niedługo potem przyszedł Will. Przyniósł wodę. Nie patrzył na gości, rzucił tylko okiem na mężczyznę leżącego na stole. Jedno wiadro postawił tuż przy palenisku, a z drugiego nalał wody do dzbanka przy umywalni. Dopiero wtedy stanął przed przybyszami.
— Will — przedstawił się.
— Sken — powiedziała gruba kobieta.
Dziewczyna milczała.
— Mieszkasz tutaj? — zapytała Sken.
Will kiwnął głową.
Sken przeniosła wzrok z niego na Reck i z powrotem.
— Obrzydliwość — oznajmiła.
Will uśmiechnął się.
— Jestem jej niewolnikiem — wyjaśnił.
Sken rozluźniła się trochę.
— To głupota. Jak gebling może być właścicielem człowieka? Ale skoro nie ma kuca, z którym mogłaby…
— To nie twój interes — przerwała jej Reck. — Jeśli chcesz, żeby ten starzec przeżył, powinnaś być trochę grzeczniejsza.
— Mówię tylko to, co myślę — odparła Sken.
— Wobec tego twój mózg to gnój — stwierdziła Reck.
Sken zrobiła jeden krok w jej stronę. Angel i dziewczyna jednocześnie krzyknęli, by się powstrzymała. Will krzyknął także, ale do Reck. Jednak to nie okrzyki powstrzymały Sken, lecz przygotowany do strzału łuk w rękach geblinga.
— Nie, Reck — powiedział Will.
— Przyszli do moich drzwi jak żebracy, a teraz obrażają mnie twierdząc, że pozwalam człowiekowi się dosiadać. Gdyby ktokolwiek tego spróbował, tylko jedno z nas wyszłoby z tego cało.
Angel odezwał się słabym głosem.
— Wybacz tej kobiecie. Wychowała się na rzece i nikt nigdy nie nauczył jej dobrych manier.
Reck opuściła łuk. Sken poprawiła suknię i usiadła, wpatrując się w ogień. Drażnienie geblingów nigdy nie doprowadziło ją tak blisko śmierci, jak tym razem. Ich kupcy, którzy płacili za pozwolenie zawinięcia do portu w Heptam, byli łagodni i nigdy nie reagowali na zaczepki. Już nie pierwszy raz Sken musiała zrewidować swoje rozumienie świata. Ale nigdy nie sprawiało to jej przyjemności.
Will zajął się kolacją, a Reck wróciła do przerwanego zajęcia. Angel oddychał z coraz większym trudem. Dziewczyna siedziała milcząco. Czekali tak bez słowa, aż zapadł zmierzch i Ruin wrócił do domu.