Rozdział 9 MEDYK

Ruinowi wydawało się, że wicher powstrzymuje go w drodze do Spękanej Skały. Tak przejawiała się zła wola Nieglizdawca. Mimo to parł do przodu, wykrzywiony z wysiłku. Dla kogoś, kto by go teraz oglądał, przedstawiałby naprawdę śmieszny widok: nagi, brudny gebling zmaga się z niewidzialną siłą, przeszkadzającą mu wędrować w jasnym słońcu przez równą łąkę, a potem przedziera się pomiędzy drzewami, których gałęzie zagradzają mu drogę. I zawsze, kiedy Ruin odwracał się w stronę Spękanej Skały, odczuwał silny opór, jakby wicher zaczynał dąć mu w twarz. On i jego siostra byli jedynymi geblingami, którym odmówiono powrotu do domu.

Przeżył właśnie dwa dni zmagań — krok do przodu, odpoczynek i znowu walka o następny krok — kiedy usłyszał wołanie Reck. Pieszczotliwy dotyk jak nacisk łagodnych palców na kark. Ruin nigdy nie przyznał się siostrze, jak odczuwał te wezwania; żaden inny gebling nie miał nad nim podobnej władzy. Szczególnie w takiej chwili, jak ta, po dwudniowym zmaganiu z atakami wściekłości Nieglizdawca, nie potrafił oprzeć się jej wezwaniu. Opadł na kolana i załkał. Płakał z gniewu — zły na Reck, że go przywoływała, wściekły na siebie, że nie potrafił nie posłuchać jej głosu.

Nie mógł z nim walczyć. Przeleżał przy strumieniu może parę minut, a może godzinę, po czym doczołgał się do wody i napił się, aż wreszcie wstał. Przez chwilę stał zwrócony twarzą w stronę Spękanej Skały. Ale teraz już sama myśl, że mógłby zrobić choć jeden krok w tamtą stronę, stała się nie do zniesienia i ruszył w powrotną drogę. Biegł jak na skrzydłach. Przeskakiwał łąki i lasy, w minutę pokonywał przestrzenie, przez które wcześniej przedzierał się z mozołem godzinami. A głos siostry rozbrzmiewał jak śpiew w jego głowie, przynosząc mu ukojenie i wzywając go z powrotem do niej.

Do niej, co nie znaczy do prawdziwego domu. Żaden żywy gebling nie nazwałby budynków ludzi swoim domem. Dla geblingów istniał tylko jeden dom. Wielkie miasto zbudowane w skale, plątanina tuneli i nor, sięgających milę w głąb pod powierzchnię Stopy Niebios. Spękana Skała miasto zamieszkane przez, większą liczbę stworzeń, niż mają całe narody. Miasto ludzi, dwelfów i gauntów, ale rządzone przez, geblingi, ponieważ tylko geblingi na zawsze zachowały w pamięci układ wszystkich korytarzy. Dla nich każdy kamień w każdej grocie był znajomy, nawet dla takich geblingów jak Ruin, które nigdy nie postawiły stopy na tych kamieniach, nigdy nie próbowały chłodnej wody, spływającej tunelami z lodowca powyżej, nigdy nie spały w ciemności, dającej nieskończenie większe poczucie bezpieczeństwa niż światło słońca. Przy Reck Ruin mógł odnaleźć spokój, lecz poza Spękaną Skałą nigdy nie znajdzie domu.

Ale póki żył Nieglizdawiec, Ruin nie mógł tam wrócić. To był jego największy problem. Wiedział o tym od dziecka, kiedy to matka wyjaśniła mu, kim jest i jakie zadanie przed nim stoi.

— Pochodzisz z najlepszego z najprzedniejszych rodów, ty i twoja siostra. W waszych duszach tkwi ziarno doskonałości. Jesteście w stanie wszystkiego się nauczyć, nie istnieje myśl niedostępna waszym umysłom. Urodziliście się jako odpowiedź geblingów na nienawiść Nieglizdawca. W was pokładamy nadzieję, że on kiedyś stanie się naszym niewolnikiem. Tylko wy możecie tego dokonać.

— Gdzie go odnajdę? — zapytał mały Ruin.

— On mieszka w sercu Spękanej Skały, tam, gdzie płynie krew naszego życia. Jest jak żmija na naszym łonie: planuje zniszczenie naszych dzieci w chwili ich narodzin.

— W takim razie powiedz mi, matko, jak trafić do Spękanej Skały. Pójdę tam i zabiję go.

Wtedy matka zapłakała, długi język zwisał z jej ust w wyrazie przygnębienia.

— Czy to możliwe, że właśnie wy, jedyni wśród wszystkich geblingów, nie znacie drogi? Och, Ruin i Reck, moje dzieci, mieliście powalić naszego nieprzyjaciela, a on już wie o waszym istnieniu i ukrywa przed wami Spękaną Skałę.

Kiedy matka umarła, Ruin i Reck przez jakiś czas bez celu wędrowali po świecie. Oboje przygotowywali się do zadania, które dla nich zaplanowano, choć żadne nie przyznawało się do tego. Reck uczyła się łucznictwa, potrafiła zabić każdego w zasięgu wzroku, ale odmawiała udziału w poszukiwaniach Spękanej Skały. Naśmiewała się z Ruina i jego nieustannych wysiłków, by tam dotrzeć.

— Wszystko to sny i majaki — mówiła — głupie przepowiednie.

A mimo to w każdej wolnej chwili szkoliła się we władaniu łukiem. Od geblingów, u których zatrzymywali się w czasie wędrówki, starała się jak najwięcej dowiedzieć o Nieglizdawcu.

Za to Ruin nie potrafił zabijać. Uczył się sztuki leczenia. Szwendał się po lasach, wypróbowywał różne rosnące tam zioła. Leczył nimi chore i ranne zwierzęta. Kiedy roślina wykazywała dobroczynne działanie, hodował ją i ulepszał jej właściwości. Wkrótce znał już zioła leczące infekcje, korzenie pomocne przy różnych chorobach, owoce uśmierzające ból. Miał też dar widzenia wnętrzności. Znał wszystkie zwierzęta, ich anatomię i potrafił uleczyć chory organ. Swej wiedzy nie czerpał z książek, tak jak ludzie. Biedni ludzie. Brakowało im innego umysłu — sekretnej pamięci, w której geblingi ukrywały swą wiedzę nawet przed sobą. Gdyby ktoś zapytał Ruina, co dolega jednemu z jego licznych pacjentów, nie umiałby odpowiedzieć, ponieważ jego umysł, który operował słowami, umysł podobny do ludzkiego — nie wiedział nic na temat leczenia. Jego myślący słowami umysł potrafił jedynie zapamiętać widoki i dźwięki. Mały z tego był pożytek. Ruin naprawdę ufał tylko swemu drugiemu umysłowi, ponieważ w nim kryły się wszystkie ważne umiejętności.

Problem jedynie w tym, że właśnie na ten drugi umysł działał Nieglizdawiec, by utrzymywać geblinga z daleka od Spękanej Skały. Tylko słaby i znienawidzony ludzki umysł Ruina mógł prowadzić go w stronę domu, walcząc o kontrolę nad ciałem, zmagającym się bez chwili wytchnienia z przeszkodami, którzymi nieprzyjaciel usiłował go zatrzymać. Ale co się stanie, gdy go wreszcie spotka? Czy potrafi mu się przeciwstawić? Czy też zostanie jego ofiarą?

Kiedy Ruin, głęboko nieszczęśliwy z powodu kolejnej porażki, dotarł wreszcie do domu, zapadał zmierzch. Po zapachu poznał, że wewnątrz są ludzie. Wiedział od razu, że ranny jest stary człowiek, o którego najbardziej martwi się dziewczyna, darząca go głębokim uczuciem. Gruba kobieta była tylko beczką potu, Ruin odrzucił jej zapach. Czuł także Willa, ale na niego również nie zwrócił uwagi. Jeśli jego siostra miała taki kaprys i chciała trzymać człowieka zamiast wołu, to jej prawo. Ruin nigdy nie odzywał się do Willa, a ten rewanżował mu się tym samym.

Rodzeństwo przy powitaniu nie wymieniło ani uśmiechu, ani uścisku. W powietrzu czuło się gniew. Ruin zapytał siostrę w geblic:

— Dlaczego pozwoliłaś im zostać, skoro cię obrazili?

— Dziewczyna — odparła Reck. — Nie powiesz mi, że nie czujesz, jak ona działa na Nieglizdawca.

Ruin podszedł do ubranej w chłopięcy strój dziewczyny, siedzącej w rogu pokoju. O tak, on też to czuł, jak dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Kiedy stał koło niej, Nieglizdawiec nie odpychał go. Wręcz przeciwnie, przyzywał. Czegoś takiego Ruin nie czuł nigdy przedtem, chociaż o tym słyszał: zew Spękanej Skały. Było to niezwykle silne uczucie, jak obietnica fizycznej rozkoszy, jak miłość matki do dziecka. Ruin klęknął i przysunął twarz do twarzy dziewczyny. Nie zwrócił uwagi, że odwróciła głowę, i zignorował ruch jej ręki w kierunku włosów.

Siedząca tuż przy ogniu gruba kobieta krzyknęła:

— Trzymajcie to plugawe zwierzę z daleka od niej albo sama je zaraz zabiję.

— Spokojnie — szepnęła dziewczyna. — On powinien bardziej się obawiać mnie niż ja jego. — Ruin poczuł jej oddech na swym policzku, wydało mu się, że jest to ciepła bryza, wiejąca od Spękanej Skały, która po raz pierwszy w życiu przywoływała go.

Usłyszał mamrotanie grubej kobiety:

— Nagi gebling, zbliżający się do dziewczyny! Były czasy, kiedy geblingi znały swoje miejsce.

— Co mruczy ta śmierdząca kupa gnoju?

Reck przywołała go do porządku.

— Tłusta kobieta, która tak kocha geblingi, to Sken — powiedziała — A umierający mężczyzna nazywa się Angel.

Ruin odsunął się od dziewczyny. Sprawiło mu to prawie fizyczny ból, ponieważ poczuł, jak słabnie zew Spękanej Skały. Choć, nawet gdy znalazł się kawałek dalej, zew nie stracił całej swej siły, a przynajmniej równoważył stałą obecność nienawiści Nieglizdawca. Ruin do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak wielką część jego drugiego umysłu wykorzystuje nieprzyjaciel. Kiedy teraz badał ranę, zrozumienie przyszło tak szybko, że prawie mógł — niezupełnie, ale prawie — wyrazić je w słowach i wyjaśnić samemu sobie. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, kim mógłby się stać, gdyby Nieglizdawiec przestał istnieć.

Angel był nieprzytomny. Ruin nie musiał tracić czasu na usypianie go. Spróbował krwi, która przez cały czas sączyła się z rany. Znał tę truciznę, pochodziła z ziół rosnących w lesie. Rabusiowie byli z siebie ogromnie dumni, że potrafili ją wytwarzać. Znacznie bardziej martwiła go sama strzała. Spowodowała rozległe uszkodzenia, które powiększą się w czasie wyciągania. Przełyku nie da się tak łatwo wyleczyć i człowiek może umrzeć z głodu, zanim zdoła cokolwiek przełknąć.

— Muszę go ciąć powiedział Ruin w geblic. — Żeby go uleczyć od wewnątrz. Powiedz to ludziom. Znał wystarczające agarant i sam potrafiłby wyjaśnić, co zamierzał zrobić, ale tego typu kontakty pozostawiał Reck. On wolał porozumiewać się ze zwierzętami, które nie uważały się za istoty inteligentne.

W czasie gdy Reck tłumaczył słowa Ruina, on znalazł już zarodki grzyba, stanowiącego antidotum na truciznę. Wybrał cienki, mosiężny nóż ze swego pudła z narzędziami i delikatnie wyrwał długie, ładne pasmo drutowca z uprawy na oknie. Ziemię tak przygotował, by nie było w niej ani odrobiny metali, więc roślina po jakimś czasie rozpuści się wewnątrz ciała nie pozostawiając żadnych śladów. Położył ostrze i źdźbło drutowca na języku wraz ze specjalnym korzeniem, służącym do sterylizacji. Następnie zdecydowanym, szybkim ruchem naciął głęboko szyję mężczyzny, wokół strzały. Potem zagłębił język w zarodkach grzyba i wsunął go w nacięcie. Zarodki w kilka minut wykonają swoją robotę, pożywią się trucizną i wytworzą związek, który przyspieszy krzepnięcie.

Podczas oczekiwania na rezultat zabiegu Ruin rozmawiał z Reck, oczywiście w geblic, by ludzie ich nie rozumieli.

— Kim jest ta dziewczyna i dlaczego Nieglizdawiec ją wzywa?

— Skąd mogę wiedzieć? — odparła Reck.

Przecież wiesz wszystko na temat glizdawców. Ona jest za młoda, nie może być jedną z Mądrych.

— Chyba że jest mądra ponad swój wiek. Wydaje się bardziej niebezpieczna, niż na to wygląda. Nie boi się niczego. Nic nie mówi, ale przypuszczam, że to ona zabiła większość ludzi Druciarza.

— Gołymi rękami?

— Wiesz, że Nieglizdawiec pragnie pewnej ludzkiej kobiety. Czuwający powtarzają przepowiednię, w której siódma siódma siódma córka…

— Nie obchodzą mnie ludzie ani tym bardziej ich religie.

— Siódma siódma siódma córka urodziła się piętnaście lat temu ze zdetronizowanego heptarchy Korfu, który powinien rządzić całym światem, Ta dziewczyna jest w jej wieku.

— Trudno uwierzyć, że idąc do Spękanej Skały, wybrała właśnie drogę, wiodąca obok naszego domu.

Zarodki wykonały swe zadanie. Ruin złapał za brzeszczot i wyszarpnął strzałę. Mężczyzna krzyknął przez sen. Popłynęło więcej krwi, ale zarodki dzielnie wykonywały dalej swoją pracę. Ruin zgiął palec w kształt haka i złapał nim postrzępiony przełyk i wyciągnął go na wierzch. Potem zręcznie dokonał cięć usuwając postrzępione brzegi.

Kiedy zszywał ranę zerwanym wcześniej źdźbłem drutowca, powiedział do Reck, ciągle używając geblic:

— Nieważne, czy jest właśnie tą, o którą chodzi w przepowiedni, czy nie. Nie dotrze do Spękanej Skały bez nas.

— Ja nie mam tam żadnej sprawy do załatwienia — oświadczyła stanowczo Reck.

— Masz, podobnie jak ja — stwierdził Ruin. — On powstrzymuje nas przed powrotem.

— Tyle tylko, że ja nie usiłuję tam iść, więc nie wyrządza mi żadnej krzywdy. Ty też powinieneś zaniechać prób, Ruin. Jak myślisz, dlaczego nasza rodzina pozostała na wygnaniu przez tyle pokoleń, jeśli nie po to, żeby trzymać się z daleka od Spękanej Skały?

— Ależ to on chce trzymać nas jak najdalej od tego miejsca! To zmienia postać rzeczy. Dawniej zawsze wymagał, by król geblingów mieszkał wraz z nim.

— Więc dlatego mamy tam pójść, że nas nie chce? I tak będzie sprawował nad nami władzę, jak przez całe nasze życie.

— Dotąd zawsze, siostro, używał geblingów do niszczenia wszystkiego, co zbudowali ludzie. Nie miał tyle sił, by rządzić całym naszym narodem, ale potrafił kontrolować króla, a ten rozkazywał innym. Ale tym razem sprawa ma się inaczej. On stara się rozbić jedność geblingów. I dlatego musimy tam iść.

— Mamy przeciwstawić się naszym przodkom dla jakiejś wydumanej mrzonki?

— Przodek, który ułożył ten plan, ulegał wpływowi Nieglizdawca. Dlatego zdecydował się odejść ze Spękanej Skały. Nie możemy być pewni, czy tego pomysłu nie podsunął mu Nieglizdawiec.

— To jest błędne koło, bracie. Może wszystko, co robimy, jest zgodne z jego wolą?

— Widzisz? Musimy kierować się innymi pobudkami. I ja mam taki bodziec, kiedy nie czuję dyszenia Nieglizdawca na mojej twarzy i mogę wreszcie oddychać spokojnie. Czy Nieglizdawiec chce tego, czy nie, ona może nas do niego poprowadzić.

— Dopóki nie przestanie jej wzywać.

— Wszystko zależy od tego, czy jego pożądanie jest silniejsze niż strach przed nami.

— Jednak uwierzyłeś, że to ona.

— Może szczęście się do nas uśmiechnęło. — Ruin skończył pracę nad przełykiem. — Powiedz jej, że gardło wyleczy się w kilka dni. Będzie węższe niż przedtem. Stary człowiek musi dokładnie przeżuwać wszystko, co będzie jadł.

Reck odwróciła się i powtórzyła w agarant jego słowa podróżnym. Ruin zszywał teraz ranę zewnętrzną, tym razem używając zwykłej nici. Reck po chwili dotknęła jego ramienia.

— Czy zmieniłbyś swoje plany, gdyby dziewczyna je poznała?

— A jak mogłaby je poznać? — zapytał Ruin, urywając nić.

— Właśnie odkryłam, że ona rozumie nasz język.

Ruin odwrócił się i spojrzał na dziewczynę. Jej twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Ponieważ wiedziała, że Angel przeżyje, zanim jej to zdążyłam powiedzieć. A potem udawała tylko, że czuje ulgę. Ale zapach jej potu mówił mi co innego niż wyraz twarzy.

Ruin uśmiechnął się do dziewczyny, pozwalając językowi wysunąć się trochę. Widok wąskiego języka geblingów zwykle denerwował ludzi, ale najwyraźniej na dziewczynie nie robił wrażenia. Odezwał się do niej w geblic.

— Nigdy nie próbuj oszukać geblinga, człowieku. Ty jesteś prawdziwą córką heptarchy, prawda?

Dziewczyna odpowiedziała tak płynnie i swobodnie, jakby spędzili na pogawędce cały dzień. Ruin zauważył, że mówi w geblic bez cienia zakłopotania, z jakim zazwyczaj ludzie wydawali dźwięki w jego mowie, używając do tego celu swych niezgrabnych języków.

— Nie, panie. To ja jestem heptarchinią.

A więc jej ojciec nie żył. Ruin nie poczuł współczucia na wieść o śmierci człowieka. Ludzie odgrywali widowiskowe przedstawienia żałobne, ale nie posiadali prawdziwego zrozumienia więzi rodzinnych. Nie mieli drugiego umysłu i potrafili mówić tylko słowami. Żyli ze sobą, ale pozostawali sobie obcy. Jakie jest życie takich stworzeń? Nie złożył jej kondolencji.

— Wiesz, jakiej zapłaty oczekuję za uratowanie życia twego przyjaciela?

— On jest moim niewolnikiem, nie przyjacielem — odparła.

— Zabierzesz mnie ze sobą. Nie próbuj nawet ruszyć się dalej beze mnie.

— Być może nie idę wcale tam, gdzie myślisz.

— Idziesz do Spękanej Skały, by zniszczyć mój lud, a ja udam się z tobą i go uratuję.

— Dlaczego więc mnie nie zabijesz i nie zaoszczędzisz nam obojgu fatygi?

— On pragnie ciebie, ale jeśli cię zabiję, może się posłużyć kimś innym. A tak przynajmniej wiemy, kim jesteś i gdzie zmierzasz. Więc kiedy Nieglizdawiec zaprowadzi cię do swego gniazda, my będziemy tam z tobą. To chyba oznacza, że jesteśmy przyjaciółmi. — Uśmiechimi się i mlasnął językiem.

Reck stała koło kociołka z zupą, trzymając w ręce łyżkę.

— Dlaczego ciągle mówisz my, skoro ja się z tobą nie wybieram?

Ruin nawet nie spojrzał na nią.

— Ponieważ nie pozwolisz mi samemu zmierzyć się z Nieglizdawcem.

Reck wzruszyła ramionami.

— Zupa Willa jest już gotowa.

Ruin pochylił się nad heptarchinią. Chociaż ona siedziała, a on stał, nie musiał się zbytnio nachylać, by ich oczy się spotkały.

— Czy przyrzekniesz mi, że zabierzesz mnie ze sobą? Jako zapłatę za życie twego niewolnika?

— Masz moje słowo, ale nie jako zapłatę. Angel sam ci zapłaci za uratowanie życia, a moje słowo jest moim słowem.

Ruin skinął w skupieniu głową.

— W takim razie siądź z nami przy stole.

Reck roześmiała się głośno.

— Warto było znieść te wszystkie kłopoty tylko po to, żeby zobaczyć ciebie, Ruinie, jak zapraszasz człowieka do wspólnego posiłku.

— Ależ ona nie jest człowiekiem, nie widzisz tego, Reck? Ona jest kobietą Nieglizdawca i matką śmierci.

— Nie jestem niczyją kobietą — odparła dziewczyna. — Nazywam się Patience.

Tym razem roześmiał się Ruin.

— Patience — powtórzył. — Chodź i zjedz z nami, Patience.

Stół był przygotowany dla wygody geblingów. Dla Patience okazał się zbyt niski, by mogła siedzieć na krześle, więc umościła się na podłodze. Kiedy Sken zrobiła krok w stronę stołu, Ruin jednym spojrzeniem odesłał ją na miejsce koło paleniska. Will nawet nie próbował z nimi siadać. Obsłużył ich, a na końcu zaniósł miskę Sken.

Ruin zauważył, że Patience naśladowała wszystkie rytualne gesty grzecznościowe geblingow. Musiała znać je już wcześniej, ponieważ zupełnie naturalnie, tak jak one, proponowała najpierw każdy kęs jemu albo Reck i próbowała jej podsuwanych. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy ludzie byli zapraszani na wspólny posiłek do geblingów, zazwyczaj nie potrafili ukryć, jak wielkiego wysiłku i poświęcenia wymaga od nich jedzenie wspólną łyżką. Ale Patience zachowywała się cały czas z szacunkiem i wdziękiem. Kobieta Nieglizdawca powinna wzbudzać raczej wstręt, pomyślał Ruin. Ale nie miało to znaczenia. Zanim cała ta historia dobiegnie końca i tak, najprawdopodobniej, będzie musiał ją zabić. Czym jest śmierć człowieka, jeśli może dzięki niej uratuje swój naród?

Po skończonym posiłku napili się gorącej wody z garnka stojącego na ogniu. Ruin zaproponował, że poprowadzi ich przez las, ale Patience odrzuciła ten pomysł.

— Muszę zabrać ze sobą moich ludzi — powiedziała. — Kiedy Angel nabierze sił, pojedziemy powozem. Jeśli, oczywiście, uda się nam kupić konie.

Reck wzruszyła ramionami.

— Konie? Ruin jutro odnajdzie wasze konie. Dla niego las nie ma tajemnic.

— Mogę to zrobić, ale zaprzęganie ich do powozu nie miałoby sensu — oświadczył Ruin. — Musielibyśmy je bez przerwy wyciągać z bagien. Pójdziemy do następnego osiedla ludzkiego, sprzedamy konie i kupimy łódź. Wiatry tu wieją od zachodu, a Żurawia Woda jest szeroka i nurt ma spokojny. Bita droga to najgorszy szlak do Spękanej Skały.

Wszyscy się na to zgodzili. Jedyna sprzeczka wynikła później, kiedy w ciemności nocy Reck, leżąc koło Ruina, powiedziała mu, że zamierza zabrać ze sobę Willa.

— Kim on jest dla ciebie? — pytał po raz tysięczny Ruin. — Czy to twój kochanek? Chcesz urodzić małe potworki?

Nigdy nie odpowiadała na takie oskarżenia. Mruknęła tylko:

— Jest moim przyjacielem i jeśli ja mam iść, on pójdzie także.

— A więc olbrzym idzie z nami. Wobec tego lepiej kupmy dużą łódź. I tak jest już nas za wiele. — Potem jednak znowu zaczął mamrotać obraźliwe sugestie na temat obrzydliwości, jakie wyrabiają ze sobą Reck i Will, kiedy tylko Ruin zniknie im z oczu. Nie odpowiadała, ale on umilkł dopiero, kiedy poznał po równym oddechu siostry, że zasnęła. Dalsze próby rozgniewania jej nie miały już sensu.

Загрузка...