Rozdział 15 SZNURKI

W miarę, jak zbliżali się do Stopy Niebios, coraz wyraźniej widzieli, że nie jest to wcale pionowa skała. Była stroma, ale zdarzały się na jej stoku tarasy porosłe sadami lub obsiane zbożem. Ogromne powierzchnie zbocza góry przeznaczono pod uprawy, między którymi tłoczyły się zabudowania, tworząc wioski, osiedla i duże miasta. Górę aż po wierzchołek przecinały drogi, którymi cały czas kursowały powozy. Platformy bez przerwy wznosiły się w górę i zjeżdżały w dół, wioząc pasażerów i ładunki, łącząc miasta oddalone od siebie o setki metrów w pionie. Całe zbocze góry kipiało życiem.

Kiedy wypłynęli wreszcie na odsłonięty teren, chmury wisiały nad nimi na wyciągnięcie ręki. Wyglądały jak jezioro bez dna, które pokrywało górę niczym biały fartuch, szeroki na kilka kilometrów. River wymrukiwał swe komendy, Sken nie odchodziła od koła sterowego, zręcznie wymijając łodzie i inne przeszkody, kierując się wprost do tego pustego miejsca przy nabrzeżu, które wypatrzył dla nich River.

Ku ogólnemu zdziwieniu Will znalazł się na brzegu, zanim jeszcze robotnik portowy w mocno podeszłym wieku skończył cumowanie ich liny na kołpaku. Will odepchnął starca, a potem sam zwinął linę.

— Co ty robisz? — dopytywał Angel, kiedy Will wrócił na pokład. Pracownik portu rzucał za nim jakieś przekleństwa.

— To jest Wolne Miasto i jeśli już na początku wpadniesz w łapy szakali, nie wyrwiesz się z nich.

— A skąd ty to wiesz? — zapytał Ruin.

Will przez moment patrzył na niego nieruchomym wzrokiem, po czym odwrócił się do Reck.

— Byłem już tutaj wcześniej — powiedział.

Reck uniosła brwi.

— Miałem kiedyś pana, który zabrał mnie do Spękanej Skały jako swoją ochronę.

Patience zauważyła, że Will mówi tak samo szczerze i otwarcie, jak przed kilkoma dniami, gdy rozmawiali przed świtem, oświetleni tylko blaskiem księżyca. Tak samo zachowywał się w świetle dnia. Nie kłamał. W każdym razie przekonany był o prawdziwości własnych słów. A przecież podczas całej podróży nawet nie napomknął, że był kiedyś wcześniej w mieście geblingów.

— Byłeś tu? — zapytał Ruin.

— Dlaczego nie powiedziałeś tego wcześniej? — dociekał Angel.

Will zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział.

— Nie wiedziałem, że zatrzymamy się w tym właśnie miejscu. Przebywałem akurat w tej części Spękanej Skały. — Uśmiechnął się. — Mój pan sądził, że mieszkają tu tajemnicze wiedźmy, które potrafią dokonać rzeczy wprost niewyobrażalnych.

— Czy miał rację? — zapytała Sken.

— Jego wyobraźnia nie była szczególnie bogata, a więc łatwo dało się go zadowolić. — Rzucił drobną monetę mężczyźnie na brzegu. Ten złapał ją w locie i uśmiechnął się. — Teraz ten człowiek skontaktuje nas z kimś, komu starczy pieniędzy na odkupienie naszej łodzi. Nie musi już udawać, że chce jej pilnować.

Od strony rufy doszedł ich głos Rivera:

— Jestem tutaj znany — powiedział. — Utarguję dobrą cenę.

— Wierzę — odparła Patience. — Ale mało cię obchodzi, czy my ją dostaniemy, czy kumple tego portowego łazika.

— No cóż, ja sam nie mogę wydać pieniędzy — przyznał swobodnie River. — Dla mnie nic one nie znaczą. Ale jeśli mnie ukradną, znacznie wcześniej ruszę w podróż powrotną.

— Powinnam roztrzaskać twój słój! — wrzasnęła Sken.

— Gdybym miał jeszcze swoje ciało — stwierdził retorycznie River — nauczyłbym cię, co kobieta powinna robić mężczyźnie.

— Dla mnie nigdy nie byłbyś dość męski — odpaliła Sken.

— Sama nie jesteś dostatecznie kobieca, żeby rozpoznać mężczyznę.

Kłótnia toczyła się dalej, pozostali nie zwracali na nią uwagi. W ciągu kilku chwil hierarchia, jaka wytworzyła się na łodzi, przestała obowiązywać. Sken i River, których słowa były dotąd rozkazem, już się nie liczyli. Pozostali automatycznie obdarzyli teraz swym zaufaniem Willa. Władza wiedzy.

Will nie poczuł się skrępowany nagłą odpowiedzialnością, jak Sken na początku podróży łodzią. Patience widziała, że w bardzo naturalny sposób przejmuje dowodzenie nad ich grupą. Przez wszystkie dni i tygodnie podróży nigdy nie wymagał dla siebie szacunku, poza tym jednym porankiem spędzonym z nią, kiedy nikt inny nie mógł go widzieć. Obecnie zajął pozycję dowódcy, jakby mu się należała. Nie musiał rozkazywać ani podnosić głosu. Wysłuchiwał pytań, udzielał odpowiedzi i podejmował spokojnie decyzje, nie dopuszczając do dyskusji. Widziała w życiu wielu ludzi przywykłych do kierowania innymi, większość z nich zachowywała się wyzywająco, przez cały czas drżąc, że ktoś oskarży ich o bezradność. Will sprawował władzę jakby nieświadomy jej posiadania, a wszyscy inni słuchali go bez sprzeciwu, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że są mu posłuszni.

Gdyby był moim mężem, czy także oczekiwałby, że go będę słuchać? Patience zadała sobie pytanie obserwując Willa i w tej samej chwili ogarnął ją wstyd. Will używał swego autorytetu tylko dla dobra całej grupy. Dlatego równie chętnie słuchał, jak i rozkazywał. Bez względu na to, kto wydawał polecenia, należało je wykonać, jeśli tylko były słuszne. Gdyby więc został jej mężem i nakazał zrobić coś dobrego, ona by okazała posłuszeństwo, podobnie jak on chętnie spełniłby jej słuszne życzenia.

— Nie możesz oczu od niego oderwać — wyszeptał Angel.

Nie widziała potrzeby tłumaczenia się Angelowi, ale odpowiedziała:

— Nie jest takim milczącym niedołęgą, za jakiego go braliśmy.

— Nie ufam mu — powiedział Angel. — To kłamca.

Spojrzała kompletnie zaskoczona jego słowami.

— Przecież widzisz, że jest szczery. Jak możesz mu nie wierzyć?

— To, co mówisz, potwierdza jedynie — stwierdził Angel — że on jest bardzo dobrym kłamcą.

Odsunęła się od nauczyciela kryjąc wzburzenie. Oczywiście Angel mógł mieć rację. Nie przyszło jej do głowy, chociaż powinno, że otwartość i uczciwość Willa mogą być taką samą maską, jak te, których ona używała. Czyż przez całe życie nie uczyła się mówić przekonująco? Może on również?

A może Angel wyczuł, jak bardzo zbliżyła się do Willa? Czyżby był zazdrosny o wpływ tego człowieka na nią? Ale nie. Angel nigdy nie kierował się zazdrością. Wierzyła mu od najmłodszych lat. Jeśli on wątpił w Willa, jej całkowita ufność wobec tego mężczyzny mogła okazać się niebezpieczna dla niej.

Ale nie potrafiła nie ufać Willowi. Tamtej nocy, w czasie ich rozmowy, po raz pierwszy w życiu poczuła, że poznaje prawdę o samej sobie. Nie potrafiła go teraz odepchnąć. Cokolwiek Angel o nim myślał, zdolności Willa trudno było kwestionować, gdy już ich dowiódł. A ona go kochała, tego była pewna…

A jednak jakaś wątpliwość utkwiła w niej niby drzazga. Angel stał właśnie na pokładzie i rozmawiał z Willem, nie zwracając na Patience uwagi, ale jego słowa zasiały w niej ziarno niepewności. Jej zaufanie dla Willa nie było już tak całkowite. A do Angela zamiast wdzięczności, czuła urazę. Nikomu nie ufaj, tak uczył ją ojciec. Ona przy Willu zapomniała o przestrodze. Zachowała się głupio, jakby była fanatyczką religijną — Czuwającą — tak całkowicie mu zawierzyła. Czekać i patrzeć. To powinna robić. Czekać i patrzeć.

Will sprzedał łódź prawie od razu i za dość niską cenę, w którą wliczony był też River. Pilot przeklinał Willa, że tak marnie go wycenił. Olbrzym pękał ze śmiechu.

— Nie targowałem się, ale za to szybko znajdziesz się na rzece — powiedział. — Myślałem, że o to ci chodziło.

River mlasnął tylko językiem i małpa wykonała rozkaz, odwracając słój tak, by River mógł patrzeć w dół rzeki i nie widział już swych poprzednich właścicieli.

Natomiast Patience Will podał inny powód przyjęcia niewysokiej ceny.

— Łatwiej nam będzie odejść, jeśli uznają, że nie dbamy o pieniądze. Wezmą nas za bogatych turystów, którzy przybyli do Spękanej Skały, żeby się zabawić. W Wolnym Mieście nie ma oficjalnego rządu ani spisanych praw. Ale póki wierzą, że przybyliśmy wydawać pieniądze, jesteśmy całkowicie bezpieczni. Możemy zostawić sakiewkę ze stalą na jezdni i kiedy wrócimy po tygodniu, nadal tam będzie leżała.

— Ludzie są tu tak uczciwi? — zapytał Angel.

— Kradzież jest zorganizowana. Wielcy złodzieje pilnują, by mali złodziejaszkowie nie uszczknęli nic z ich zarobku. Jeśli będziemy się trzymać dobrze oświetlonych głównych ulic, chodników i przejść, nic nam nie grozi. Rabusie czekają na nas w domach publicznych i jaskiniach hazardu. Stamtąd wychodzi się, mając w kieszeni tylko tyle, ile potrzeba na opłacenie łodzi do domu.

— A co się stanie, jeśli odkryją, że jesteśmy tutaj jedynie przejazdem? — dociekała Patience. — Że nie zamierzamy tracić tutaj majątku, a po powrocie do domu opowiadać innym, jak cudownie się bawiliśmy?

Will uśmiechnął się.

— Może zostawimy za sobą parę ciał. Angel mówił mi, że jesteś w tym dobra. — Ani w jego słowach, ani w ich tonie nie słychać było echa ich poprzedniej rozmowy. A więc był kłamcą. Albo teraz ukrywał swą miłość do niej, albo wtedy założył fałszywą maskę. Tak czy siak, Angel miał rację — Will potrafił kłamać.

Powiedzieli do widzenia Riverowi, który ich całkowicie zignorował. Potem opuścili przystań i wynajęli pokoje w oberży, usytuowanej na trzecim poziomie nad rzeką. Patience występowała w roli młodej dziedziczki, podróżującej ze swym dziadkiem. Will był ich ochroniarzem, Sken służącą. Reck i Ruin podawali się za kupców, wynajmujących się przy okazji jako przewodnicy. Najbardziej zaskoczył ich Ruin. Will uparł się, że nowe wcielenie geblinga wymaga odpowiedniego odzienia. Ruin pojawił się na pokładzie wykąpany, wyczesany i niezwykle starannie ubrany, z wyelegantowaną siostrą u boku.

Patience uświadomiła sobie, że poprzednio odrzucali ubranie nie z ignorancji, lecz wyboru. Byli królewską parą i jeśli chcieli, umieli wyglądać dostojnie.

Podczas wspólnej podróży, pomyślała Patience, sądziłam, że tylko ja jedna występuję w przebraniu. Okazało się, że wszyscy udawaliśmy, a teraz znowu założyliśmy nowe maski. Czy zniknie ostatnia zasłona, czy ukaże się prawda o nas wszystkich, kiedy dojdziemy do Nieglizdawca, o ile jeszcze będziemy razem? Jeśli w ogóle istnieje jakaś prawda. Może jesteśmy tym, co udajemy, przybierając nowe osobowości przy każdej zmianie kostiumu?

Ale wiedziała, że przynajmniej ona w obliczu Nieglizdawca nie będzie miała się za czym ukryć. Obronić ją może tylko spryt i siła, które musi doskonalić. Czuła się jakby była naga, jakby każdy mógł poprzez ubranie dostrzec jej szczupłe i białe dziewczęce ciało, którego tak bardzo pożądał Nieglizdawiec.

— Musisz zejść do kasyna gry — powiedział Angel.

— Mam coś lepszego do roboty, niż tracić czas w ten sposób — odparła Patience. Siedziała przy oknie, patrząc na port i ciągnące się w głębi lasy.

— Siedzieć i dumać? Hołubić miłe sercu uczucia? Sken odezwała się od strony łóżka:

— Jeśli ja mogę się kąpać codziennie, to ty możesz zejść na dół i zagrać w kalikę.

— Sken ma rację, wiesz o tym. Udajemy, że jesteśmy poszukiwaczami przyjemności. Więc musimy ich szukać. Choćbyśmy nie mieli na to najmniejszej ochoty.

— Odwiedź w moim imieniu jakąś dziwkę, Angelu. Postaraj się za dwóch. — Ale mimo tych słów wstała od okna i podeszła do lustra. Jej włosy nie odrosły jeszcze po operacji. Tam, gdzie były wygolone, miały teraz jakieś dwa centymetry.

— Angelu, zetnij mi resztę do tej długości, dobrze? — poprosiła.

— To nie będzie bardzo twarzowa fryzura — powiedział Angel.

— Może konieczne stanie się założenie peruki. Nie sprzeczaj się — powiedziała z czarującym uśmiechem. To właśnie Angel nauczył ją tak się uśmiechać, więc wiedziała, że uzna jej wymówkę za żart.

I rzeczywiście, odpowiedział jej uśmiechem. Chociaż chwilę za późno. Jego myśli były czymś zajęte. Teraz, kiedy znaleźli się w Spękanej Skale, w pobliżu Nieglizdawca, z trudnością udawało im się zachować spokój.

Angel wyciągnął z kuferka nożyce i zaczął obcinać włosy. Bez nich wyglądała dziwnie poważnie.

— Gdzie jest najbliższy tunel? — zapytała.

— Reck twierdzi, że byłoby szaleństwem wchodzić tutaj w tunele. Droga zabrałaby nam trzy razy tyle czasu, a w dodatku w pierwszych jaskiniach mieszkają rabusie.

— Nie pytałam, czy powinniśmy korzystać z tuneli, tylko gdzie jest najbliższe wejście?

Angel westchnął.

— Prawdopodobnie jedno jest gdzieś przy tylnej ścianie gospody. Chociaż na zboczu domy są wybudowane jeden na drugim. Kto wie, gdzie może być wyjście z tunelu?

— Jeśli raz znajdę się w tunelu, będę wiedziała, gdzie jest Nieglizdawiec. Mam w pamięci obraz labiryntu ze wspomnień geblingów. Odnajdę drogę.

— To on zmusza cię, byś poszła tunelami. Tobie się tam nic nie stanie, Nieglizdawiec cię ochroni, lady Patience, ale my nie mamy tego zabezpieczenia. Przypuszczam, że byłoby po jego myśli, gdybyśmy tam pozostali martwi i gdybyś tylko ty bezpieczna, zdrowa i… samotna dotarła do niego.

— Angelu, jeśli chcę na chwilę wejść do tunelu, to nie rozumiem, dlaczego miałabym tego nie zrobić.

— Chcesz tego?

— Tak sądzę.

A może jednak tę myśl podsunął jej Nieglizdawiec? Skrzywiła się, spoglądając na swe odbicie w lustrze.

— Czy powinnam we wszystko wątpić? — zapytała.

— Po prostu chcę, abyś wybrała najlepsze rozwiązanie. Patience nie odpowiedziała. Każdy czuł się w obowiązku dać jej dobrą radę. Jakby obecność Nieglizdawca w jej umyśle uniemożliwiała podejmowanie własnych decyzji. A może i ta niechętna przyjaciołom myśl pochodziła od Nieglizdawca, który chciał ją rozdzielić z życzliwymi jej towarzyszami drogi. Zastanawiała się, czy może ufać swojemu osądowi. Jakież to byłoby wygodne, gdyby mogła skoncentrować się wyłącznie na trzymaniu Nieglizdawca na dystans i pozwoliła Angelowi się prowadzić. Angel potrafi zapewnić jej bezpieczeństwo. Może powinna była słuchać jego rad przez cały czas. Pomyślała o Willu, Reck i Ruinie, którzy siedzieli w sąsiednim pokoju, i zwątpiła, czy słusznie postąpiła, ciągnąc ich ze sobą całą drogę od Lasu Druciarza. Stanowili jedynie dodatkową komplikację. Wystarczyłby jej Angel i pomoc Sken, gdyby potrzebowała brutalnej siły. Reck i Ruin byli zbyt nieprzewidywalni. Czy kiedykolwiek interesy ludzi i geblingów okazały się zbieżne? A Will? Przecież jego religia — z Patience jako bóstwem, boginią miłości i ofiarą to szaleństwo! Ten poranek na łodzi był snem, kłamstwem. Co za sens iść w góry z tą gromadą zupełnie obcych jej istot. Kto wie, jakie mają wobec niej zamiary?

Niewiele brakowało, by — zgodnie z radą Angela — zdecydowała się wyjść natychmiast z oberży i zostawić tu geblingi. Mogliby po prostu zniknąć w tłumie. Gdyby tylko znalazła się wystarczająco daleko od Reck i Ruina, Nieglizdawiec wyrzuciłby ich ze Spękanej Skały i geblingi nigdy nie zdołałyby za nią podążyć.

Ale czuła się jakoś dziwnie na myśl o takiej ucieczce. Prześladowało ją wspomnienie ust na policzku, palców na skórze. Czy jestem tak niedojrzała, że powstrzymuje mnie jakieś niemądre uczucie? A jednak tak właśnie było. I coś jeszcze. Wspomnienie, że sama była królem geblingów. Czuła, jakby życie milionów stworzeń mieszkających w Spękanej Skale zależało od niej. Odpowiadała za nie, były w jej władzy. Wyraźnie pamiętała, że niegdyś — kiedy jeszcze tylko kilka tysięcy geblingów zamieszkiwało górę — rządziła nimi. Nie potrafiła odrzucić odpowiedzialności, w każdym razie nie tak łatwo. Więc nic nie powiedziała.

Angel odłożył nożyczki.

— Śliczna — stwierdził.

— Wyglądasz jak więzień, który wyszedł właśnie z Radosnych Piekieł — stwierdziła Sken.

— Dziękuję — odpowiedziała Patience. — Uważam to uczesanie za twarzowe. — Założyła perukę i znowu stała się kobietą. — W co się gra w tym domu?

— Właściwie to jest bardziej miejsce widowisk. — Angel poprawił z tyłu jej włosy. — Mają scenę i trupę gauntów, z gier hazardowych — zawody między ślizgawcami i robalami. Stawki bywają wysokie.

— Nigdy nie widziałam takiej walki — powiedziała Patience.

— To nic ładnego — stwierdziła Sken.

— Powinniśmy na coś postawić, inaczej pomyślą, że nie przyjechaliśmy tu dla hazardu, i zaczną się zastanawiać, czy nasza obecność nie oznacza kłopotów. — Angel podrzucił ciężką sakiewkę w powietrze i złapał ją. Sken ani na moment nie spuszczała z niej wzroku.

— Ale bardziej mam ochotę na widowisko. Co takiego pokazują?

— Nie wiem. Jest to prawdopodobnie demonstracja rozrzucańca.

— Może powinniśmy poszukać czegoś gdzie indziej.

Angel zmarszczył brwi.

— Jeśli masz zamiar wybrać się do teatru, to znalazłyby się pewno lepsze miejsca niż Wolne Miasto.

— Jestem tutaj w interesach — powiedziała Patience. — Tak więc nie mam specjalnego wyboru.

Usłyszeli pukanie do drzwi. Will wsunął głowę do środka.

— My jesteśmy gotowi, co z wami?

— My też — odparł Angel.

W pomieszczeniu, gdzie odbywały się walki, było dość tłoczno. Angel poprowadził ich najpierw do miejsca, gdzie przyjmowano zakłady. Wszystkie lśniące kolorami ślizgawce przyczepione były do swych szklanych pudełek, w czasie odpoczynku odrastały im nowe członki. Nie miały więcej niż pięć centymetrów średnicy.

— Myślałam, że są większe — powiedziała Patience.

— Będą, ale podczas walki — poinformowała ją Sken. — Głodzą je, by nie ważyły zbyt wiele w czasie transportu. Ale wszystkie ślizgawce są takie same. Liczą się robale.

Robale trzymane były w rojach, do każdej walki przygotowywano po kilkanaście. Na razie poruszały się powoli i bez celu. Patience wkrótce przestała się nimi interesować i rozejrzała się po pokoju gry.

Dziwne, jak łatwo w takim miejscu mieszali się ludzie z geblingami. Nie czuło się podziałów ani szowinizmów. Dostrzegła nawet kilka dwelfów, które nie były służącymi, i parę gauntów, które niekoniecznie musiały być prostytutkami, chociaż trudno to było stwierdzić z pewnością. Gaunty nie radziły sobie najlepiej w grach losowych — zawsze przegrywały. Chyba ludzie nie mogli się zachowywać tak niesportowo, żeby okradać te biedne stworzenia, które nie potrafią się obronić.

Każdy człowiek w tym pomieszczeniu był piękny, a przynajmniej chciał za takiego uchodzić. Stroje kilkunastu grubych dam i zażywnych mężczyzn miały podkreślać ich zamożność. Wszędzie błyskały klejnoty i złote łańcuchy. Brokaty lśniły na szerokich ramionach, welwety spływały z rozłożystych bioder. Ale przy gauntach wyglądali oni jak własne karykatury. Ideałem urody wśród ludzi byli masywni, silni mężczyźni oraz kobiety o pełnych kształtach. Twierdzono, że to dobrze odżywiona rasa, i mówiono to z prawdziwym uznaniem. Ale zarówno mężczyźni, jak i kobiety stąpali tak ciężko, jakby pod ubraniem nosili zbroje z brązu. Za to gaunty poruszały się posuwiście, bez wysiłku, niby tancerze. Zdawało się, że ich nogi nie są połączone z tułowiem, tak że głowa pozostawała zawsze na tym samym poziomie.

Kiedy ruszają się, ich ciała są pieśnią ziemi.

Kiedy mówią, ich głosy są pieśnią powietrza.

Kiedy kochają! Och, rozkosz, jaką dają,

Jest tak silna, jak kołysanie morza.

Tak brzmiał „Hymn do gauntów”, na wpół satyryczny, na wpół szalony utwór napisany przez starożytnego poetę, który okazał się nazbyt ekscentryczny, by zapamiętano jego imię lub by zapomniano jego wiersze.

A ojciec powiedział jej tak: ludzie nie odczuwają braku maszyn na Imaculacie, ponieważ gaunty są równie użyteczne i o wiele piękniejsze.

Teraz szczególnie jeden gaunt rzucił się jej w oczy. Młodziutki, o jasnych włosach, szczupły. Był nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do swojej wagi. Patience zauważyła, jak tu i tam pojawia się w tłumie obstawiających zakłady. Jakoś zawsze tak się składało, że ręką, a czasem ramieniem bardzo delikatnie ocierał się o krocze któregoś z bogato wyglądających kupców. Homoseksualista? Nie — w chwili, gdy zwracali na niego uwagę, wręczał im jakiś papier. W takim razie musiał sprzedawać coś, co kojarzyło się z seksem.

To było nieuniknione, że dotarł również do Angela. Ale wtedy Patience spostrzegła coś dziwnego. Jej nauczyciel zareagował tak jak wszyscy: moment zdziwienia, spojrzenie pełne miłego zaskoczenia pięknością gaunta, uśmiech rozpoznania na widok kartki i wyraz rozczarowania towarzyszący odejściu chłopca. Chociaż nikt tego nie mógł widzieć, dla Patience było oczywiste, że Angel przez cały czas zdawał sobie sprawę z obecności gaunta. Gdyby ktoś podszedł go naprawdę znienacka, na jego twarzy nie pokazałby się nawet cień zdziwienia, przynajmniej do chwili, kiedy by zrozumiał, o co chodzi. Wtedy mógłby udawać naturalną reakcję, ale nie tak doskonale. Najwyraźniej musiał być świadom roli, jaką spełniał gaunt, ale nie chciał tego ujawnić. Takie zachowanie poważnie zaniepokoiło Patience, ponieważ w pokoju gry nikt nie zwracał uwagi na Angela poza nią i ich towarzyszami podróży. Z jakiegoś powodu Angel interesował się młodym gauntem, lecz chciał to przed nimi zataić.

Patience podeszła do Angela, który teraz przyglądał się uważnie przygotowaniom ślizgawców do kolejnej walki, i wyszeptała:

— Co on sprzedawał? Mała dziwka reklamowała samą siebie?

Angel wzruszył ramionami.

— Gdzieś to wyrzuciłem.

Patience zauważyła skrawek papieru na podłodze i podniosła go. Informacja zapisana była symbolami, a nie normalnym alfabetem, co tłumaczyło, dlaczego wystarczył na nią jeden kawałek papieru. „Lord Strings i jego cudownie cudowna maszyna do topnienia śniegu. Loże. Wejście wyłącznie za zaproszeniami.”

— To tylko sex-show — powiedział Angel. — Niewarte uwagi.

— Dużo jeździłeś po świecie — stwierdziła Patience. — Mnie interesuje to, co tobie może się wydawać nużące.

— Masz dopiero piętnaście lat.

— I kochanka.

Zmarszczył się.

— Czekającego na mnie wśród lodów — dodała. Wymówiła te słowa z wystarczającym naciskiem, by dać mu do zrozumienia, że traktuje sprawę serio.

Grymas znikł z jego twarzy.

— Jeśli chcesz tam iść.

I w tej chwili domyśliła się, że właśnie do tego cały czas zmierzał. Czy chciał, żeby zauważyła jego oszukańcze zachowanie? A może planował jeszcze bardziej zakamuflowany manewr? Z jakiegoś powodu Angel chciał pójść na topnienie śniegu i zobaczyć rozrywkę proponowaną przez lorda Stringsa. Podobnie jak wiele razy w przeszłości, Angel zaskoczył ją. Co takiego dojrzał w małym gauncie, że zdecydował się tam pójść?

Angel zrobił spore zakłady na najbliższą grę, choć nie aż tak wysokie, by zwrócić na siebie powszechną uwagę. Stawiał na wygraną ślizgawca, i to o ponad pięć centymetrów. Założenie było ryzykowne, ale ewentualna wygrana znaczna. Patience nigdy nie widziała hazardującego się Angela, chociaż ojciec dość często brał udział w zakładach. Zawsze zastanawiała się, czy hazard go bawi, czy jest tylko jednym z ruchów w dyplomatycznej rozgrywce.

Ślizgawca wpuszczono do zbiornika, w którym miała się rozegrać walka. Kiedy tylko znalazł się wewnątrz, jego ciało zaczęło się powiększać, gdyż pochłaniał wszystkie otaczające go pożywki. Zanim trzy sekundy później uwolniono robale, stał się już dwa razy większy niż na początku.

Robale w pierwszej chwili poruszały się powoli, jakby ogłupiałe, pływały bez określonego celu. W chwili jednak, gdy jeden z nich trafił przypadkowo w ślizgawca, stały się szybkie i świadome celu.

Ślizgawice oczywiście zauważył je także i natychmiast potraktował jako kolejne danie. Otoczył je ścianą ze sztywnego żelu. Soki trawienne ślizgawca niszczyły ich ciała, a robale wiły się w agonii. Jednak ich ruchy nie były chaotyczne. Poruszały się w stronę żółtka, gdzie mieściła się jego prymitywna inteligencja i cały system rozrodczy. Gdyby zdążyły go dopaść, złożyłyby tam swój własny materiał genetyczny, który pokonałby ciało ślizgawca i zmusiłby go do urodzenia małych robali. Ale ten ślizgawice rósł zbyt szybko. A w dodatku jego żółtko znalazło się przypadkowo z innej strony niż robale. Żaden z nich nie dotarł do celu. Jednak ten, który był najbliżej, znajdował się w odległości czterech centymetrów.

Angel nie okazał żadnej emocji. Po prostu wyciągnął do Patience rękę jak dziadek do wnuczki i powiedział:

— Chodźmy, mała panienko. Lepiej posilmy się, zanim stracimy wszystko.

Kilka osób parsknęło śmiechem. Nikt by się tak nie zachował, gdyby rzeczywiście groziło mu bankructwo.

Jadalnia miała szklane ściany, wychodzące z jednej strony na jezioro i las, a z drugiej na cudowny ogród. Potrawy były równie wykwintne jak te, które Patience jadła na Królewskim Wzgórzu, chociaż wiele owoców było karłowatych i dziwnie cierpkich, a mięso podano z ziołami, których wcześniej nie znała.

Kiedy skończyli obiad i zapadł już zmrok, Angel odegrał komedię, ostentacyjnie dopytując się, gdzie odbywa się topnienie śniegu. Właściciel restauracji rzucił długie, pełne dezaprobaty spojrzenie w stronę Patience. Najwyraźniej miejsce, w którym odbywało się przedstawienie, nie było odpowiednie dla porządnej dziewczyny. Nawet ci, co przyjechali zabawić się w Wolnym Mieście, nie zabraliby tam niewinnej panienki. Angel nie okazał zmieszania.

— Dlaczego właściwie tam się wybieramy? — zapytała go wreszcie, gdy weszli na drewniany chodnik wiszący nad dachami i ogrodami ulicy, biegnącej trzy poziomy niżej. Geblingi podążały za nimi, ale nie na tyle blisko, by słyszeć ich rozmowę. Will i Sken, oboje duzi i ciężcy, znaleźli się dla bezpieczeństwa daleko w tyle.

— Nie zauważyłaś? — zagadnął Angel. — Ten chłopak przyszedł tam tylko dla nas. Stanowiliśmy cel, do którego zmierzał od chwili, kiedy pojawił się w pokoju gry. Gdy przekazał mi wiadomość, zniknął.

— Cóż to może znaczyć?

— Gaunty nie posiadają woli, Patience. Wyczuwają pragnienia istot przebywających w ich pobliżu i starają się zaspokoić te najsilniejsze. Trudno im powierzyć jakieś zadanie, gdyż łatwo rozproszyć ich uwagę. Ale temu młodzieńcowi nic nie przeszkodziło w wykonaniu polecenia.

— Nieglizdawiec?

— Pomyślałem, że tylko on potrafiłby utrzymać gaunta w takim stanie skupienia.

— W takim razie powinniśmy raczej ominąć to miejsce.

— Jak już poprzednio starałem ci się na próżno wytłumaczyć, Nieglizdawiec chce nas poprowadzić do swego leża, a my chcemy się tam dostać. Dopiero kiedy tam trafimy, nasze cele przestaną być tożsame.

To była beznadziejnie głupia odpowiedź. Nieglizdawiec chciał, żeby dotarła do niego wyłącznie Patience, nikogo innego nie oczekiwał. W takim razie to nie ona była w niebezpieczeństwie, lecz jej towarzysze. Gdyby Nieglizdawiec mógł, odsunąłby ich, aby podążyła do niego sama.

Nie miała czasu na rozważania, dlaczego Angel opowiada takie nonsensy, ponieważ właśnie dotarli na miejsce. Patience przypuszczała, że wciąż jeszcze traktuje ją jak dziecko, które można zbyć głupimi odpowiedziami, zachowując prawdę dla siebie. Nadal jej nie doceniał. A może to ona się myliła? Może kierował się najprostszymi motywami, tylko Nieglizdawiec utrudniał jej ich zrozumienie? Nie zauważyłaby przecież, gdyby Nieglizdawiec zakłócił jej procesy myślowe, ale Angel mógł to dostrzec i uznać, że nie może zdawać się na jej osąd sytuacji. Przestraszyła się i w tym samym momencie poczuła w sobie radość Nieglizdawca.

Poprzednie przedstawienie właśnie się kończyło i kierownik sali znalazł dla nich lożę na wprost owalnej sceny. Młody gaunt, od którego dostali zaproszenie, był tutaj z dwoma kurewkami i niezwykle wysokim, smutno wyglądającym gauntem o długich, siwych włosach.

Wszyscy oni byli nadzy, delikatnej budowy i nieziemsko piękni, tacy właśnie, jakie powinny być gaunty. Lecz kiedy kończyli swój numer, Patience zorientowała się, że to, co ogląda, nie jest zwykłym pokazem erotycznego tańca, mającym za zadanie rozgrzać zajmujących loże ludzi. To była opowieść przekazywana za pomocą ruchów ciała. Smutnie wyglądający gaunt nawet nie był podniecony. Po prostu stał, wysoki, wyprostowany, z głową zwieszoną na jedno ramię, z włosami spadającymi na twarz. Wyglądał tak, jakby ramiona podtrzymywały mu jakieś sznurki spływające z sufitu, do których nie przyczepiono jednak głowy. Chłopak usiłował dosięgnąć starego. A dziewczyny, równie młode i o prawie tak samo chłopięcych figurach, podtrzymywały go z tyłu popychając i dotykając. Z trudem ich gesty można było uznać za prowokacyjne. Chłopak był podniecony — ostatecznie właśnie za to płacili klienci — ale wyglądał na nie zainteresowanego tym, co robiły dziewczęta. Wreszcie, kiedy muzyka obwieściła moment kulminacyjny, zbliżył się do starego gaunta. Patience zastygła w oczekiwaniu na pokaz gwałtownego stosunku seksualnego, ale zamiast tego zobaczyła, że chłopak wspiął się po starcu, którego równowaga była bardzo niepewna, jak po drzewie, i klęknął na jego ramionach. A potem podciągnął głowę do góry za włosy. Teraz już całe ciało było napięte jak struna.

Cisza. Koniec.

Publiczność zaczęła bić brawo, ale bez entuzjazmu. Najwyraźniej Patience nie była jedyną osobą, która dostrzegła w pokazie coś niezwykłego, niezgodnego z oczekiwaniami większości. Kulminacja okazała się jedynie estetyczna, nie erotyczna. Toteż widownia była, całkiem słusznie, zawiedziona. Została oszukana.

Ale Patience nie czuła się oszukana. Tych kilka krótkich chwil rozpaliło w niej pragnienie, któremu się poddała, nie panując już nad sobą. Płakała. Nie była to tego typu namiętność, jaką obdarzał ją Nieglizdawiec, nie tak nieodparta, nie tak zniewalająca. Było to raczej melancholijne marzenie o czymś zupełnie niefizycznym. Pragnęła ze wszystkich sił, by jej ojciec mógł być znowu przy niej. Tak bardzo chciała zobaczyć jego uśmiech. Tęskniła za uściskiem swej matki.

Tym, co poruszyło ją w tańcu, była miłość, taka, o jakiej mówili Czuwający — czysta potrzeba obecności drugiej osoby. Prawie bezwiednie odwróciła się, szukając wzrokiem Willa. Stał tuż przy drzwiach loży. Zobaczyła na jego otwartej twarzy doskonałe odbicie tego samego pragnienia. Wezbrała w niej radość, bo Will patrzył na nią, również szukając odzewu na swoje pragnienie.

Wróciła spojrzeniem na scenę. Nikt nie klaskał, ale cztery gaunty trwały w bezruchu. Może pokaz wcale się jeszcze nie skończył? Muzyka umilkła. Słychać było tylko oddechy i szepty publiczności. Gaunty długo stały nieruchomo. Potem powoli stary zaczął się zginać. Chłopak ciągnął go z całych sił za włosy, ale stary kulił się coraz bardziej, jakby utrzymanie ciężaru było ponad jego siły.

Opadając w dół, równocześnie obracał się. Kiedy wreszcie legł na podłodze, podparty na łokciu, leżący na nim chłopiec wciąż podciągał mu głowę. Twarz gaunta znalazła się dokładnie na wprost loży Patience. Jego oczy zdawały się patrzeć na nią i tylko na nią. Te oczy wyrażały błaganie. Tak, odpowiedziała milcząco. To jest doskonałe zakończenie tańca: upadek starca w całkowitej ciszy, jego podniesiona głowa i twarz spoglądająca w niebo, dopóki wysiłek chłopca nie poszedł jeszcze na marne.

Wtem, jakby jej uznanie zostało usłyszane, pogasły naraz wszystkie światła. Ciemność zapadła jedynie na sekundę czy dwie, ale kiedy lampy zabłysły znowu, scena była pusta. Patience zaczęła bić brawo i kilka osób dołączyło się do niej, chociaż większość straciła już zainteresowanie spektaklem.

— Chciałabym się z nimi zobaczyć — powiedziała Patience. — Chociaż to tylko gaunty, ale widowisko było piękne.

— Sprowadzę ich — odrzekł Will.

— Ja pójdę — odezwał się Angel.

— W takim razie oddaj mi pieniądze — zaproponował Will.

— Nikt mnie nie okradnie.

— Byłem już tutaj wcześniej — stwierdził Will. — Na otwartych ulicach można się czuć bezpiecznie, ale nie w takich domach.

Angel odczekał chwilę, po czym oddał dwie sakiewki Willowi. Patience wiedziała, że prawdopodobnie resztę pieniędzy schował gdzie indziej, ale poszedł na kompromis, gdyż bez sensu byłoby się kłócić o coś równie głupiego.

Gdyby pokaz odniósł sukces, musieliby przekupić kierownika sali, żeby sprowadzić do loży choćby jednego z gauntów. Ale występ okazał się klapą, więc inni goście poprosili tylko o dwie dziewczyny. Angel wrócił do loży w towarzystwie starego i młodego gaunta.

Na scenie zaczynał się już inny pokaz, bardziej typowy dla tego miejsca. Patience zaciągnęła zasłony, gdyż chciała ukryć wnętrze loży przed oczami postronnych i przytłumić rozmowę. Will pozapalał świece, by mogli się lepiej widzieć.

— Podobało ci się? — zapytał stary gaunt.

— Bardzo — odpowiedziała Patience.

— O tak, byłaś tą, która czuła. Ty pragnęłaś prawdziwego zakończenia. Wielu sprawiłem zawód, ale ciebie czułem mocniej niż innych.

— Jak zazwyczaj kończycie swój pokaz? — spytała Sken.

— O, przy takich widzach zazwyczaj trykamy każdy każdego po trzy razy. Ta publiczność to szumowiny. Żadnego zrozumienia dla sztuki. — Uśmiechnął się do Patience. — Nigdy nie było tak dobrego zakończenia jak dzisiaj. Upadek, a moja głowa wciąż w górze. Dziękujemy ci, pani.

Powinna się była tego wcześniej domyślić. Gaunty zawsze odpowiadały na najsilniejszą potrzebę. Nic dziwnego, że sprawiły jej tak wielką przyjemność. Wpływ Nieglizdawca wzmocnił wszystkie jej pragnienia, dlatego musiała być najbardziej dominującą osobą na sali.

Ale chociaż impuls dla takiego zakończenia pochodził od niej, to oni byli wykonawcami.

— Jesteście tacy piękni — powiedziała.

— Ty nawet nie chcesz spróbować tego oto Kristiano, prawda? — zapytał wyraźnie zdziwiony stary gaunt, wskazując młodzika.

— Nie — odpowiedziała.

— Ani mnie. A jesteś przecież napalona jak kotka w marcu. Czułem to, zanim jeszcze weszłaś do tego budynku.

— To nieważne — żachnął się Angel.

Patience kątem oka zauważyła ruch przy drzwiach do loży, jakby Will gotował się do jeszcze gwałtowniejszego zakończenia rozmowy.

— Kim jesteście? — zapytała Patience.

— Nazywam się Strings — odparł. — Oczywiście niezupełnie jestem lordem Strings, nigdy nie słyszałem o gauncie, który byłby lordem, ty chyba też nie. Po prostu — Strings. A to jest Kristiano, mój kochany chłopiec, najlepszy, jakiego kiedykolwiek miałem.

— Najlepszy artysta od lodów po Żurawią Wodę — powiedział Kristiano. To był oczywiście slogan, ale chłopak wypowiedział go z całym przekonaniem.

— Podróżujemy — powiedział Strings. — A wy gdzie podążacie? Możemy pojechać z wami i grać dla was co wieczór. Wasze potrzeby są tak silne i prowadzicie nas ku pięknu, którego tak pożądamy.

Reck i Ruin podczas całego przedstawienia nie odezwali się nawet jednym słowem. Powszechnie wiadome było, że geblingi gardzą ludzką fascynacją seksem. Ich własne łączenie się w pary miało dzięki empatii inny wymiar, każde zawsze wiedziało, kiedy i w jaki sposób sprawić rozkosz drugiemu. Nie męczyła ich żądza ani potrzeba ulżenia samotności, bo oni nigdy nie czuli się samotni.

Nic dziwnego nie było więc w tym, że Ruin natychmiast sprzeciwił się propozycji gaunta.

— Dla naszych celów wystarczy nam w zupełności nasze własne towarzystwo.

Angel zwrócił się do geblinga chłodno:

— Już jest nas zbyt wielu.

Strings posmutniał.

— Proszę, tak bardzo nie lubię kłótni.

— Oglądanie was było ogromną przyjemnością — powiedziała Patience. — Ale moi przyjaciele geblingi mają rację. Jesteśmy tu, by skosztować rozkoszy Wolnego Miasta, jednak czeka nas jeszcze bardzo długa droga.

Strings roześmiał się, a Kristiano dotknął jej kolana.

— Pani, o wielka pani, Strings nie może odejść od kogoś, czyje pragnienia są tak silne.

— Wiem, gdzie idziecie — powiedział Strings. — I znam drogę.

Will odezwał się cicho:

— Wyjdźmy stąd. Już.

Patience czuła rozterkę. Najwyraźniej gaunt był bardzo wrażliwym instrumentem empatii. Ale nawet uwzględniając tę jego szczególną cechę, w jaki sposób mógł się dowiedzieć, dokąd zmierzali? Przecież empatia nie umożliwiała mu odbierania nie wypowiedzianych słów i wyobrażonych obrazów.

W odpowiedzi na jej wątpliwości głowa Stringsa opadła w tył pod niemożliwym wprost kątem, jakby nie trzymały jej żadne kości ani mięśnie. Zaczął coś mruczeć. Jego słowa brzmiały niby zaklęcie:

— Nie jestem taki stary, żeby nie pamiętać smaku pragnień, które przebijają sztyletem twoje serce. Zasmakowałem głodu, pragnienia dotarcia tam, gdzie lód i gdzie on czeka, gdzie czeka. Przyzywa cię silniej, niż wołał kiedykolwiek, ale pod pokładami żądzy, jaką śle do ciebie, czuję coś jeszcze mocniejszego. Jesteś jego wrogiem. Jesteś jego kochanką. A ja jestem twoim przewodnikiem do komnaty miłości.

Podczas tej przemowy Kristiano nieświadomie zaczął się poruszać, jakby słowa były poematem, a jego taniec — kompozycją muzyczną. Nawet w niewielkiej przestrzeni loży ruchy chłopca były pełne wdzięku. Ustawił się, prawdopodobnie instynktownie, w taki sposób, by światło wyraźnie obrysowywało linię ramion, dłoni i profil twarzy i aby mógł współgrać z cieniem.

Jak ktoś tak młody może być jednocześnie tak doskonały w najtrudniejszej ze sztuk? W chwili gdy Patience zadała sobie to pytanie, znała już odpowiedź: Kristiano tańczył to, co pokazywał mu Strings. Chłopiec był jego marionetką. A to by znaczyło, że Kristiano reaguje na starego gaunta jak na człowieka lub geblinga — kogoś o silnej woli.

— W jaki sposób gaunt zmusza do tańca drugiego gaunta? — zapytała.

Strings, wybity z transu, wyglądał na zmieszanego.

— Tańca? — Potem spojrzał na Kristiano, dopiero teraz uświadamiając sobie, że chłopak poruszał się. — Nie teraz — powiedział i Kristiano natychmiast znieruchomiał.

— Nakazałeś mu tańczyć, kiedy mówiłeś do mnie — stwierdziła. — Jak możesz tego dokonać, skoro nie masz woli?

Przygotowywał się do kłamstwa, widziała to. Ale jeśli rzeczywiście był wyznaczonym przez Nieglizdawca przewodnikiem na szczyt góry — wysłanym kiedyś po Mądrych, którzy przybyli tutaj przed nią, a teraz po siódmą siódmą siódmą córkę — musiała poznać prawdę. Z jakiegoś powodu była pewna, że zadała ważne pytanie.

Skrzywił się.

— O pani, torturujesz mnie pragnieniem prawdy.

— W takim razie ulżyj swej męce i odpowiedz mi.

— Jestem potworem wśród gauntów — powiedział.

— Dlatego, że posiadasz wolę?

— Ponieważ chcę mieć wolę. Chcę. Prowadziłem ich na górę. Od kiedy potrafiłem znaleźć w sobie ich głód, prowadziłem wszystkich do złotych drzwi. Tam właśnie chcieli pójść. Ale nigdy stamtąd nie wrócili. Ty dałaś mi tyle radości! Czy myślisz, że potrafię ci wybaczyć, jeśli wydasz na świat poczęte w jaskini życie? Woda, która spływa z jego jaskini, także daje życie. Zabiorę cię na górę jak wszystkich innych i ty też nigdy już nie zejdziesz na dół. Co ja mam wtedy począć? Czy będziemy mogli kiedykolwiek znowu zatańczyć, gdy opuści nas publiczność, która pobudza do życia?

I znowu Kristiano tańczył w rytm recytacji Stringsa, w niezwykły sposób przydając życia słowom.

— Jestem stary — powiedział Strings. — Ten chłopak to mój własny syn. Cóż mogę jeszcze zatańczyć? Od lat już tylko stoję pomiędzy tancerzami i nagle się zjawiłaś ty.

— To oznacza, że masz siłę — stwierdziła Patience. — Wystarczającą, by narzucać ją innym.

— Nie mam woli, wielka pani, ale mam pragnienia równie silne jak wasze, gorące jak płomienie, zimne jak oczekująca cię sypialnia. Pożądam doskonałości, a tancerze podążają za mym pragnieniem i stwarzają ją. Pozwól mi pójść za tobą, o pani. Wpatrywał się w nią błagalnym wzrokiem.

Starała się zrozumieć tę prośbę. Wszystko, co jej powiedział, było prawdą. A czasami nawet więcej niż prawdą. Musiała wiedzieć i to, co przed nią ukrywał. Pozwoliła, by owładnęło nią pożądanie, ujawniła, że pragnie Willa, i odkryła swój strach. Na chwilę udało jej się stłumić potrzebę dotarcia tam, gdzie czekał na nią Nieglizdawiec.

Twarz gaunta wykrzywiła się jakby w agonii. Oddychał z ogromnym trudem. A potem odezwał się znowu:

— Nie idź w górę, o pani, on tam cię zatrzyma samą jedną i nikt ci nie pomoże.

— Nie jestem sama — odpowiedziała.

— Ale będziesz, będziesz. Tylko ty i kłamca — kukła Nieglizdawca. Mądry człowiek, który był tu i wrócił, zdrajca…

Kiedy to mówił, Patience zrozumiała, że zna jednego takiego człowieka. Twierdził, że należy do Mądrych, przyznał, że był w Spękanej Skale i stamtąd wrócił. Spojrzała na niego, inni również. To Will był gotów ją zdradzić.

I być może uwierzyłaby w to, gdyby nie powróciła wzrokiem do Stringsa w chwili, gdy jego głos zamierał i gaunt opadł bezsilny na krzesło, z wysiłkiem łapiąc oddech. Kristiano jęknął, błyskawicznie doskoczył do starego, by sprawdzić jego puls. Szczęśliwy, że Strings żyje, przytulił ojca do piersi.

Choć światło było słabe, Patience zobaczyła, co się stało. Strings nie upadł z wycieńczenia. Dosięgła go ręka Angela. Ucisk w to miejsce — tego nauczył ją nauczyciel — pozbawiał żywe stworzenia przytomności. Angel uciszył Stringsa w momencie, gdy gaunt wystarczająco już pogrążył Willa, choć jeszcze nie powiedział wszystkiego. Zrobił to w chwili, gdy wszyscy patrzyli na olbrzyma. Jedynie ona dostrzegła ruch ręki. Uciszył Stringsa, zanim ten wymienił imię zdrajcy lub wskazał go palcem czy choćby spojrzeniem.

— Ty — powiedział Angel. Patrzył na Willa. — Mówił o tobie. Byłeś tutaj już wcześniej. I słyszałem, jak chełpiłeś się przed Patience pewnego ranka na łodzi, że ciebie też wzywał zew Spękanej Skały. W takim razie jesteś jednym z Mądrych. Czy zaprzeczysz temu?

Gdyby nie widziała, czego dokonały palce Angela, uwierzyłaby zarzutom. Ale teraz była pewna, że zdrajcą jest Angel. Nawet słowa, którymi oskarżał Willa, potwierdzały to. Nauczyciel musiał być młodym człowiekiem, kiedy usłyszał zew. Przyszedł tutaj tak samo jak pozostali i podobnie jak inni nie potrafił się obronić. Ale Nieglizdawiec potrzebował kogoś do pomocy. Angel musiał dopilnować, by urodziła się córka lorda Peace. Więc zszedł z góry, uzbrojony w wiedzę, jak naprawić to, co uczyniono prawowitemu heptarsze. I już wkrótce narzeczona Nieglizdawca została poczęta, a gdy przyszła na świat, Angel poświęcił swe życie, by ją wychować i przygotować. I wreszcie przywieść ją tutaj. Przez cały ten czas był na usługach Nieglizdawca. Cały ten czas. A jej ojciec zawierzył mu. Miała ochotę rzucić się na niego z gołymi rękami, sięgnąć palcami do wiotkiej skóry i porwać ją na strzępy. Nigdy w życiu nie czuła takiego gniewu i takiego wstydu jak w tej chwili, gdy zrozumiała, że całą swą dziecięcą miłością obdarzyła człowieka, który tylko udawał wobec niej serdeczne uczucia. On był katem, a ona jego jedyną ofiarą. Teraz prowadził ją na ścięcie, a ona ślepa, nie widząc, kim był naprawdę, kochała go.

Ale teraz już przejrzała na oczy. Postanowiła jednak wykorzystać swe umiejętności i ukryła wrzący gniew.

Ruin roześmiał się na myśl, że Will miałby być jednym z Mądrych, ale Reck pozostała czujna. Patience napotkała jej spojrzenie i przez moment patrzyła na nią uporczywie, podczas gdy Angel kontynuował swe oskarżenia. Czy kobieta gebling ją zrozumiała? Będę grała, a wy musicie zachować się tak, jakbyście chcieli pozostać przy mnie w drodze na górę.

Jej myśli pędziły jak szalone, układając wszystko w logiczną całość. Widziała teraz swą przeszłość w innym świetle. Angel był wrogiem. Próbował nie dopuścić do jej spotkania z Reck i Ruinem, a teraz chciał się ich pozbyć, zanim dotrą do Nieglizdawca. Był zbyt doświadczonym mordercą, by geblingi miały szansę dotrzeć żywe na szczyt góry bez pomocy Willa, jeśli Angel byłby z nimi. A zatem Angel z nimi nie pójdzie.

— Willu — zwróciła się do mężczyzny — w związku z tym, co się stało, nie mogę ci już dłużej ufać. — Miała nadzieję, że on również w jej wzroku potrafi wyczytać błaganie i zrozumie, że ma jej pomóc w tej rozgrywce. — Ale nie chcę, by Angel cię zabił.

— Jak to? — wyszeptał wstrząśnięty Angel.

— Tak więc zawiążę ci oczy i zostawię ze Sken, która cię będzie pilnowała. Zapłacę kierownikowi sali, by pozwolił ci tu pozostać przez całą noc. Nie staraj się iść za nami, bo inaczej sama odbiorę ci życie.

Will nie odpowiedział ani jednym słowem. Czy zrozumiał?

— To szaleństwo — powiedział Angel. — Jest niebezpieczny, a ty chcesz go zostawić żywego?

— Ten człowiek nikomu nie zagraża — wtrąciła się Reck. Ale wyglądała na zaniepokojoną, jakby nie była już pewna, czy ma wierzyć, że Will ich zdradził, czy trwać w swym zaufaniu do niego.

— Kłócić możemy się później — oznajmiła Patience — kiedy wyjdziemy z loży. — Spojrzała na kurtynę, która była jedyną przegrodą między nimi a publicznością. — A może chcemy być częścią przedstawienia?

Patience kazała związać Willa sznurem, którym Sken zawsze była obwiązana w pasie. Lina była długa i mocna. Patience starała się być przez cały czas między Angelem i Willem, gdyż lękała się, że nauczyciel wbije w olbrzyma zatruty nóż, a potem usprawiedliwi się, że zrobił tylko to, co uważał za słuszne. Patience nie wiedziała jeszcze, jak rozwiązać kryzys bez przelewu krwi. Ale czuła, że może ufać Willowi, i pragnęła zachować go przy życiu. On zaś ani na chwilę nie odrywał wzroku od Patience, choć nie zaprzeczył oskarżeniom. Miała nadzieję, że w ten sposób okazuje jej zaufanie.

Każde słowo Angela, każdy jego ruch przejmowały ją teraz złością i odrazą. Czyż nie patrzyła na mistrza w zabijaniu? Cała jej wiedza na temat ataku i obrony pochodzi od niego. Przyzwyczaiła się ufać tym umiejętnościom, wierzyła, że jest w stanie pokonać każdego i wszystko. Ale teraz zastanawiała się, czego Angel jej nie nauczył? Może próbować tego lab tamtego — wbicia igły, wstrzyknięcia rzutki w gardło, ataku pętlą — ale on jest w stanie przewidzieć każdy jej ruch, podczas gdy ona nie domyśla się nawet, co on przed nią ukrywa.

Czy zauważył, że trzymała się między nim a Willem? Czy spostrzegł, że tak manipulowała, by pierwszy opuścił łożę i nie mógł rozdzielić jej z geblingami? Czy zrozumiał, że próba zdemaskowania go przez Stringsa zbyt wyprowadziła go z równowagi? Sam fakt, że zdołała zauważyć uciszenie gaunta, świadczył o słabszej formie nauczyciela.

Angel wyprowadził ich do holu. Sken stała przy drzwiach loży i spoglądała na oddalających się korytarzem towarzyszy.

— Powinniśmy zabrać gaunta — szepnął Angel. — Jeśli nawet jest kontrolowany przez Nieglizdawca, to zna drogę.

— Angelu, jestem przerażona — odparła. — Wierzyłam Willowi, a on przez cały czas był na służbie u Nieglizdawca. — Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się do nauczyciela jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką. Lecz nim jej palce dotarły do miejsca, w którym ucisk spowodowałby omdlenie, napotkały jego dłonie. Wtedy już wiedziała, że nie dał się oszukać. Był całkowicie świadomy, że ona przestała mu ufać. Ujrzała samą siebie padającą bez czucia w jego ramionach. Powiedziałby geblingom, że zrobiło jej się słabo od nadmiaru wrażeń. A one uwierzyłyby mu. Bez jej ochrony Reck i Ruin nie przeżyliby długo. To byłby koniec.

Ale jego palce nie nacisnęły czułego miejsca dziewczyny.

— Kocham cię — wyszeptała. Pozwoliła, by usłyszał w jej głosie ból, spowodowany świadomością jego zdrady.

Wciąż nie mógł się zdecydować, by i ją uciszyć. W tej chwili palce Patience dotarły do poszukiwanego miejsca i ona się nie wahała. Angel osunął się na podłogę.

— Chodźmy — zwróciła się do geblingów.

— Co się stało? — pytał Ruin.

— Angel jest zdrajcą.

Patrzyli na nią przez chwilę, nic nie rozumiejąc.

— Widziałam, jak uciszał gaunta, zanim ten zdążył wymienić imię. To Angel jest człowiekiem Nieglizdawca.

— W takim razie musimy uwolnić Willa — stwierdziła Reck. Sken, która od drzwi przyglądała się całemu zajściu, wróciła do loży, by go rozwiązać. Ale w tej samej chwili na końcu korytarza pojawił się kierownik sali.

— Co tu się dzieje!? — krzyknął. Zauważył ciało Angela na podłodze. — Coście zrobili!? Mordercy! Mordercy! — Pognał z powrotem.

— Co za głupoty — skrzywił się Ruin — przecież Angel żyje.

— Głupoty czy nie, sprowadzi nam na kark policję. Zatrzymają nas do czasu wyjaśnienia sprawy, posadzą ludzi i geblingi w osobnych celach, a wtedy Nieglizdawiec mnie stamtąd wyciągnie, a wy zostaniecie — stwierdziła Patience.

Kierownik nadal wrzeszczał i jasne było, że wkrótce pojawi się znowu. Publiczność również niepokoiła się. Patience chciała poczekać na Willa i Sken, ale nie było na to czasu. Ruin chwycił ją za rękę i razem z Reck pociągnęli dziewczynę korytarzem w przeciwnym kierunku, niż pobiegł kierownik.

— Skąd wiecie, że tam jest wyjście? — pytała Patience w biegu. — Kierujemy się w głąb góry.

Dotarli do kręconych schodów prowadzących do pokojów dla aktorów, gdzie po przedstawieniu dalej można było zakosztować improwizowanej przyjemności. Ponieważ nie było innej drogi, zaczęli się wspinać. Patience prowadzona przez geblingi potknęła się i upadła na schody.

— Nieglizdawiec wie, co zrobiłam — powiedziała. — Czuję to, pragnie mnie ukarać za to, że zostawiłam Angela. — Chciała iść, ale nie mogła zrobić ani kroku. Nieglizdawiec wywoływał w niej wszelkie możliwe, sprzeczne namiętności. Nie potrafiła się skoncentrować, zebrać myśli.

Ruin szedł przodem, a Reck za nią. Ciągnęli ją i pchali w górę po schodach. Mijali rzędy garderób, gdzie nagie gaunty i ludzie myli się po skończonym właśnie przedstawieniu lub przygotowywali do następnego. Geblingi wzięły ją pod ramiona i poprowadziły korytarzem. Krok. I kolejny. Ruch to było coś, na czym mogła się skoncentrować. Atak Nieglizdawca zaczął słabnąć — tak silnego nacisku nawet on nie potrafił utrzymać długo. Powoli odzyskiwała panowanie nad sobą, szła już szybciej i bez pomocy geblingów.

— Czy w garderobach są okna wychodzące na drugą stronę? — zapytała.

— W tej — odpowiedział jej Ruin.

Nagi młody gebling masował sobie krocze, kiedy wdarli się do jego pokoju i pobiegli otworzyć okno.

— Na zewnątrz jest zimno — powiedział łagodnie.

— Zaniknij drzwi — poprosiła Patience.

— Przykro mi — odparł. — One się nie zamykają.

— Strasznie wysoko — stwierdził Ruin wyglądając przez okno. — A chodnik nie jest tu bardzo szeroki. Jeśli nie uda nam się na niego skoczyć, następny jest dużo niżej.

Patience wyjrzała.

— Nawet dziecko by to potrafiło — powiedziała. Wysunęła się przez otwór. Zawisła na rękach i opadła. Geblingi nie miały innego wyjścia jak podążyć za nią. Reck upadła i potłukła się boleśnie.

— My, geblingi, nie w całości pochodzimy od cholernych małp — stwierdziła. — Nie mamy instynktu skakania.

Patience nie zawracała sobie głowy przeprosinami. Noc była ciemna, chmury wisiały tuż nad nimi, z trudem dało się rozpoznać drogę, ale ruszyli pośpiesznie przed siebie. Nagle Patience poczuła ogromne zmęczenie. Wdrapali się już wysoko pod górę. Od czasu opuszczenia łodzi nie spała, dlaczego nie miałaby teraz wrócić do swego pokoju i odpocząć? Powinna przecież odzyskać siły. Ale odrzuciła te pragnienia. Wiedziała, skąd się biorą. Nieglizdawiec zamierzał im wszystko utrudniać. Odsunięcie geblingów było zadaniem Angela. Ale teraz Nieglizdawiec musiał posłużyć się innymi ludźmi, by odciągnęli ich od dziewczyny. Albo nawet zabili. Patience nie miała zamiaru sama stawić czoło Nieglizdawcowi. Znała jego siłę i potrzebowała pomocy. Jeśli geblingi miały być jej jedyną podporą, nie mogła ich utracić. Poza nimi nie ufała już nikomu. Każdy mógł okazać się nieprzyjacielem.

Zatrzymali się w gospodzie tylko po to, żeby Patience zabrała swój łuk, nóż Sken oraz ubranie, które nadawałoby się do wspinaczki po pokrytej śniegiem górze. Ponieważ nie istniał żaden ludzki spisek przeciwko nim, mogli w miarę bezpiecznie dotrzeć do swych pokoi, ale nie mieli dużo czasu. Ani na chwilę nie rozdzielali się. Najpierw geblingi były z nią w pokoju, który dzieliła ze Sken i Angelem, a potem ona z kolei przeszła do ich izby. Kiedy już mieli wychodzić, ktoś zapukał do drzwi.

— Prawdopodobnie to tylko gospodarz — powiedziała Reck.

— To śmierć — stwierdziła Patience. — Nieglizdawiec z pewnością już zadba o to, byśmy nie spotkali na swej drodze w górach niczego oprócz śmierci.

Ruin otworzył szeroko okno. Patience wdrapała się na parapet. Chodnik znajdował się trzydzieści metrów w dole. To było zbyt wiele nawet dla niej. Ale zawsze dobrze radziła sobie ze wspinaniem.

— Zaufajcie swej ludzkiej części — powiedziała. — Będziecie potrzebowali wszystkiego, co zostało wam po waszych przodkach małpach. — Stanęła na parapecie, złapała się za rynnę i podciągnęła w górę. Reck ruszyła tuż za nią. Kiedy wszyscy znaleźli się na dachu, usłyszeli huk. Z pokoju, w którym jeszcze tak niedawno się znajdowali, buchnęły płomienie.

— Chyba musimy się pośpieszyć, prawda? — zapytał Ruin.

— W górę! — ponagliła ich Patience.

Ruszyli biegiem po dachu do drabiny prowadzącej na następny poziom. Ile kilometrów po lodzie będą musieli przejść, żeby dostać się na szczyt Stopy Niebios? Patience nie chciała sobie tego przypominać. Chwyciła dłońmi drabinę i zaczęła wspinaczkę.

Загрузка...