– No dobra, Zoey, ja wszystko rozumiem, te sprawy i tak dalej, ale z tego co podsłuchałaś, wynika, że Afrodyta zamierza podstawić ci nogę, by odzyskać Córy Ciemności i pozbyć się ciebie. Więc tak się znowu nad nią nie użalaj – powiedziała Stevie Rae.
– Ojej, wiem. Nie roztkliwiam się nad nią, tylko mówię, że słysząc jej psychicznych rodziców, zaczynam rozumieć, dlaczego ona jest, jaka jest.
Szłyśmy na pierwszą lekcję, choć należałoby raczej powiedzieć, że biegłyśmy. Jak zwykle byłyśmy prawie spóźnione, a to dlatego, że wzięłam sobie dokładkę płatków śniadaniowych Count Chocula.
Stevie Rae wzniosła oczy ku górze.
– A powiada się, że to ja mam miękkie serce.
– Ja nie mam miękkiego serca. Próbuję tylko być wyrozumiała. Z tym że zrozumienie nie zmienia faktu, że Afrodyta postępuje jak czarownica z piekła rodem.
Stevie Rae parsknęła i energicznie pokręciła głową, potrząsając swymi jasnymi loczkami jak mała dziewczynka. Jej krótka fryzurka dziwnie odcinała się w Domu Nocy, gdzie wszyscy, nie wyłączając większości chłopców, mieli niezwykle długie włosy. Ja zawsze nosiłam długie włosy, ale i tak kiedy się tu zjawiłam, zaskoczył mnie widok bujnych włosów u każdego. Teraz już się nie dziwiłam. Jednym z przejawów procesu przeistaczania się w wampira był bujny i niebywale szybki porost włsów i paznokci. Po pewnym czasie właśnie na podstawie bujności owłosienia można się zorientować, bez patrzenia na wyhaftowane symbole na kieszonkach, kto jest na którym formatowaniu. Wampiry wyglądały inaczej niż ludzkie istoty (nie gorzej, ale właśnie inaczej), logiczne więc, że w trakcie Przemiany w miarę upływu czasu uwidaczniało się coraz więcej nowych cech.
– Zoey, nie słuchasz, co mówię.
– Co?
– Powiedziałam, żebyś nie składała broni przed Afrodytą. Prawda, że jej rodzice są koszmarni. Manipulują nią i kontrolują. Zresztą nieważne. Ważne, że ona w dalszym ciągu jest złośliwa, mściwa i zieje nienawiścią do wszystkich. Musisz się jej strzec.
– Będę. Nie martw się.
– Dobrze. W takim razie do zobaczenia na trzeciej lekcji.
– Aha, cześć.
O rany, ależ z niej zamartwialska.
Pobiegłam do klasy i ledwo usiadłam w swojej ławce obok Damiena, który uniósł znacząco brew i zapytał domyślnie Dokładka chrupek czekoladowych? Rozległ się dzwonek na lekcję i zaraz weszła Neferet.
Wiem, że to niemal zboczenie tak się zachwycać inną kobietą, ale Neferet jest tak nieziemsko piękna, ze odnosi się wrażenie, jakby skupiała na sobie wszystkie światła. Ubrana była w prostą, czarną suknię i buty, za które człowiek dałby się pochlastać. W jej uszach chwiały się kolczyki ze srebrną dróżką bogini, a na piersi lśniła wyhaftowana jej srebrna postać. Właściwie nie wyglądała jak bogini Nyks – przysięgam, że to ją widziałam tego dnia, kiedy zostałam Naznaczona – ale wokół Neferet unosiła się aura boskiej siły i autorytetu. Przyznaję, chciałabym być taka jak ona.
Ten dzień był nietypowy. Zamiast jak zawsze zacząć od wykładu, który na ogół zajmował większą część lekcji (a wykłady Neferet nigdy nie były nużące), zadała nam wypracowanie na temat Gorgony, o której uczyliśmy się przez ostatni tydzień. Dowiedzieliśmy się, że właściwie nie była potworem zamieniającym jednym spojrzeniem mężczyzn w kamień, ale słynną starszą kapłanką, którą bogini obdarzyła zdolnościami kontaktowania się z żywiołem ziemi, więc prawdopodobnie stąd wziął się ów mit o „obracaniu w kamień”. Jestem przekonana, ze w sytuacji gdy starsza kapłanka czymś się wnerwiła, to mając dar współdziałania z ziemią (a kamienie przecież pochodzą z ziemi), bez trudu mogłaby przemienić kogoś w granitowy posąg. Mieliśmy więc napisać esej na temat mitologii tworzonej przez ludzi, symboli oraz znaczenia ukrytego w zbeletryzowanej historii Gorgony.
Czułam się jednak zbyt podekscytowana, by skupić się na pisaniu. Ponadto miałam przed sobą cały weekend na dokończenie wypracowania. Bardziej niepokoiłam się o Córy Ciemności. Pełnia wypadała w niedzielę. Poza tym domyślałam się, że wszyscy oczekiwali ode mnie jakiś komunikatów na temat planowanych zmian. A ja jeszcze nie zdecydowałam ostatecznie jakie to będą zmiany. Mgliste pojęcie już kiełkowało mi w głowie, ale bez wątpienia potrzebowałam czyjejś pomocy.
Udałam, ze nie widzę zaciekawionego spojrzenia Damiena, zebrałam książki i podeszłam do biurka Neferet.
– Masz jakiś problem, Zoey? – zapytała
– Nie. To znaczy tak. Gdybym mogła się zwolnić i pójść do centrum informacji, i zostać tam do końca lekcji, może problem by się sam rozwiązał. – zauważyłam, że jestem zdenerwowana. Zaledwie od miesiąca przebywałam w Domu Nocy i nadal nie byłam pewna, jakie wymogi trzeba spełnić, żeby zwolnić się z lekcji. Dotychczas zdarzyło się tylko dwa razy, że uczeń zachorował. W obu przypadkach zakończyło się to śmiercią. Ich organizmy odrzuciły Przemianę. Jeden z tych dwóch przypadków rozegrał się na moich oczach na lekcji literatury. To było naprawdę okropne. Poza tym nie zdarzyło się, by ktoś opuścił lekcję. Neferet patrzyła na mnie uważnie, przypomniałam sobie o jej wielkiej intuicji i zlękłam się, że zgadnie, jakie myśli chodzą mi po głowie. Westchnęłam. – Sprawa dotyczy Cór Ciemności. Chciałabym wystąpić z jakimiś nowymi zasadami przewodzenia.
Wyglądała na zadowoloną.
– Czy mogę ci w czymś pomóc?
– Pewnie tak, ale najpierw powinnam trochę postudiować, by mieć jakąś koncepcję.
– Świetnie. Zgłoś się do mnie, kiedy będziesz gotowa. W centrum informacji możesz spędzić tyle czasu, ile będziesz chciała.
Zawahałam się.
– A nie muszę mieć przepustki?
Neferet uśmiechnęła się.
– Jestem twoją mentorką i daję ci pozwolenie, niczego więcej nie potrzebujesz.
Podziękowałam i wyszłam pośpiesznie z klasy, czując się trochę głupio. Wolałabym być dłużej w szkole, by znać wszystkie obowiązujące tu zasady nawet w drobnych sprawach. W końcu nie było się czym martwić. Hol był prawie pusty. Ta szkoła w niczym nie przypominała mojej dawnej szkoły (gimnazjum w Broken Arrow, które był nieciekawą dzielnicą położoną w przedmieściach Tulsy w Oklahomie), gdzie po korytarzach paradowały wicedyrektorki o przesadnej opaleniźnie, nie mające nic lepszego do roboty, jak tylko przeganiać dzieciaki z kąta w kąt. Zwolniłam kroku i postanowiłam się uspokoić. O rany, ależ ostatnio bywałam zestresowana.
Biblioteka znajdowała się w środkowej i głównej części budynku, w interesującym, kilkupoziomowym pomieszczeniu, które zapewne miało imitować wieżę zamkową, co nawet pasowało do charakteru dalszych części szkoły. Panował tu nastój dawnych lat. Przypuszczalnie stanowiło to jedną z przyczyn, dla których budynek ten przed pięcioma laty przykuł uwagę wampirów. Wtedy była tu prywatna szkoła przygotowawcza dla bananowej młodzieży, ale pierwotnie miał tu siedzibę klasztor dla mnichów świętego Augustyna. Powiedziała mi o tym Neferet, kiedy zapytałam ją jak to się stało, ze włodarze szkoły przygotowawczej zgodzili się sprzedać budynek wampirom. Wówczas Neferet odpowiedziała, ze zaproponowano im warunki, jakich nie mogli odrzucić. Pamiętam, że ton jakim to mówiła, wywołał na mym ciele gęsią skórkę, co powtarzało się za każdym razem, gdy to sobie przypominałam.
– Miiiii-aaaa-uuuu!
Skoczyłam na równe nogi.
– Nala! Aleś mnie wystraszyła! Prawie się posikałam ze strachu!
Nic sobie z tego nie robiąc moja kociczka skoczyła na mnie, miałam więc teraz w rękach zeszyt, torebkę i małego, ale dobrze odżywionego rudego kotka. Przez cały czas Nala mi urągała skrzekliwym tonem starszej pani. Owszem, uwielbiała mnie, w końcu to przecież nie ja ją, ale ona mnie wybrała, co wcale nie znaczy, że miałaby przez cały czas być milutka. Wzięłam ją na ręce i pchnęłam drzwi wiodące do centrum informacji.
Rację miała Neferet, mówiąc mojemu beznadziejnemu ojciachowi, ze koty mogą swobodnie buszować po całej szkole. Nieraz szły za „swymi panami” na lekcje. Nala na przykład odnajdywała mnie kilkakrotnie w ciągu dnia. Chciała, bym ją podrapała po łebku, trochę na mnie ponarzekała, a potem szła sobie gdzieś, jak to koty mają w zwyczaju. (Może z dala od ludzi obmyślają, jak zapanować nad swiatem?).
– Czy masz jakieś kłopoty z kotkiem? – zapytała specjalistka od środków przekazu. Spotkałam ją tutaj przelotnie w pierwszym tygodniu mej bytności tutaj, ale pamiętałam, że ma na imię Safona. (Oczywiście nie była to ta prawdziwa Safona, poetka wampirzyca, tamta umarła przed tysiącem lat, właśnie przerabiałyśmy jej wiersze na lekcjach literatury)
– Nie, Safono, dziękuję. W gruncie rzeczy Nala toleruje tylko mnie.
Safona, drobna ciemnowłosa wampirzyca, której tatuaż przedstawiał skomplikowane znaki z greckiego alfabetu jak objaśnił mi Damien, uśmiechnęła się ciepło do Nali.
– Koty to niesłychanie intrygujące i czarowne stworzenia, nie uważasz?
Przeniosłam Nale z jednego ramienia na drugie i odpowiedziałam:
– W każdym razie w niczym nie przypominają psów.
– I chwała bogini za to!
– Czy mogłabym skorzystać z komputera? – spytałam. Centrum informacji dysponowało pokaźną biblioteką, na półkach ciągnęły się długie szeregi książek, ale było również wyposażone w nowoczesny park komputerowy.
– Oczywiście, czuj się tu swobodnie. A kiedy nie będziesz mogła czegoś znaleźć, nie krępuj się i poproś mnie o pomoc.
– Dziękuję.
Wybrałam komputer stojący na dużym, ładnym biurku i kliknęłam, by połączyć się z Internetem. Jeszcze coś różniło tę szkołę od mojej dawnej budy. Tutaj nie musiałam wpisywać hasła dostępowego i nie zainstalowano tutaj żadnych filtrów ograniczających dostęp do niektórych stron. Oczekiwano natomiast od uczniów, ze wykażą się zdrowym rozsądkiem i będą postępować przyzwoicie. Gdyby stało się inaczej, wampiry, których nie dawało się oszukać, i tak by szybko wykryły prawdę. Na samą myśl o tym, że mogłabym okłamać Neferet, robiło mi się słabo.
Skup się i przestań myśleć o wszystkim naraz. To ważne.
Owszem, pewien pomysł już mi kiełkował w głowie. Należało teraz sprawdzić, czy jest to dobry pomysł. W wyszukiwarce Google'a wpisałam hasło „gimnazja prywatne”. Ukazały się setki, tysiące stron. Zaczęłam zawężać wybór do klas wyższych w ekskluzywnych placówkach. Zrezygnowałam z przeglądania stron „uczelni alternatywnych”, które są tylko wylęgarnią przestępców. Zależało mi też na przyjrzeniu się starym szkołom, istniejącym od kilku pokoleń. Chciała, znaleźć takie, które oparły się upływowi czasu.
Znalazłam bez trudu Chatham Hall, szkołę, którą wypomnieli Afrodycie rodzice, była to ekskluzywna szkoła na Wschodnim Wybrzeżu, oczywiście wyglądała na przeznaczoną dla bananowej młodzieży, więc ją ominęłam. Żadna ze szkół, która by zadowoliła nadętych rodziców Afrodyty nie była moją wymarzoną szkołą. Szukałam dalej… Exter… Andover… Taft… Szkoła Panny Porter… (hihihi co za nazwa dla szkoły)… Kent…
– Kent. Już gdzieś słyszałam tę nazwę – zwierzyłam się Nali, która zwinęła się w kłębek na blacie biurka, tak, że mogła mieć mnie na oku i jednocześnie drzemać. Kliknęłam na tę nazwę. Szkoła znajdowała się w Connecticut i dlatego wydawała mi się znajoma. To tam uczęszczała Shaunee, kiedy została Naznaczona. Penetrowałam tę stronę ciekawa miejsca, w którym Shaunee spędziła swój pierwszy, a może i drugi rok nauki. Nie ma co mówić, szkoła sprawiała dobre wrażenie. Owszem, pretensjonalna, ale było w niej coś zachęcającego, czego brakowało innym placówkom. A może odniosłam takie wrażenie, ponieważ znałam Shaunee. Dalej przeglądałam tę stronę, kiedy w pewnym momencie coś przykuło moją uwagę „O to mi chodziło – mruknęłam do siebie – Tego właśnie szukałam”
Wyciągnęłam zeszyt i długopis i zaczęłam robić notatki.
Gdyby Nala nie syknęła ostrzegawczo, pewnie bym wyskoczyła ze skóry na niespodziewany dźwięk głębokiego, aksamitnego głosu.
– Wygląda na to, że jesteś całkowicie pochłonięta tym, co robisz.
Podniosłam wzroki i znieruchomiałam. O rany.
– Przepraszam. Nie chciałem ci przeszkadzać, ale widok ucznia, który pisze odręcznie, zamiast stukać w klawiaturę komputera, jest tak niezwykły, że pomyślałem sobie: kto wie, może ona pisze wiersze? Bo ja wolę pisać wiersze odręcznie. Komputer jest zbyt bezosobowy.
Odezwij się do niego. Nie rób z siebie idiotki! – podszeptywała mi gorączkowo podświadomość.
– Eee, nie, ja nie piszę wierszy. – O Boże, nie było to zbyt błyskotliwe.
– Mniejsza o to. Nie zawadzi sprawdzić. Miło mi, że się poznaliśmy.
Uśmiechnął się i już zamierzał odejść, kiedy odzyskałam mowę.
– Ja też uważam, że komputery są bezosobowe. Sama nigdy nie pisałam wierszy, ale kiedy mam napisać coś, co jest dla mnie ważne, wolę się tym posługiwać. – Uniosłam w górę długopis. Idiotka.
– A może powinnaś spróbować pisać wiersze? Wydaje mi się, że masz dusze poetki. – Wyciągnął rękę. – Zazwyczaj o tej porze przychodzę, by dać Safonie chwilę wytchnienia. Nie jestem pełnoetatowym profesorem, ponieważ mam tu zostać zaledwie przez jeden rok szkolny. Uczę tylko w dwóch klasach, więc mam sporo wolnego czasu. Nazywam się Loren Blake, jestem Poetą Wampirów, zwycięzcą w konkursie o ten laur.
Złapałam go za przedramię i typowym dla wampirów rytualnym geście powitania, starając się nie rozpamiętywać jak ciepły był dotyk jego ręki i jak silny mi się wydawał oraz że przebywaliśmy sami w czytelni.
– Wiem – odpowiedziałam znów mało błyskotliwie, za co powinno mi się uciąć język. – To znaczy – jąkałam się – chciałam przez to powiedzieć, ze wiem, kim jesteś. Jesteś pierwszym od dwustu lat męskim laureatem tej nagrody. – Uświadomiłam sobie, że dotąd nie wypuściłam z uścisku jego ręki. – Ja jestem Zoey Redbird.
Uśmiechnął się, co sprawiło, ze serce niemal przestało mi bić.
– Ja też wiem kim jesteś. – W jego oczach o niezmierzonej głębi, czaiły się iskierki rozbawienia. – A ty jesteś pierwszą adeptką, jaką znam, która ma wypełniony kolorem Znak, w dodatku rozciągający się poza czoło, oraz pierwszą wampirką, nie tylko adeptką, która wykazuje zdolność kontaktowania się bezpośrednio z czterema a nawet pięcioma żywiołami. Cieszę się, ze wreszcie mogłem cię poznać osobiście. Neferet dużo mi o tobie opowiadała.
– Naprawdę? – zaskrzeczałam, co niemal przyprawiło mnie o apopleksję.
– Oczywiście. Jest z ciebie bardzo dumna. – Ruchem głowy wskazał puste krzesło stojące przy moim. – Nie chciałbym przeszkadzać ci w pracy, ale może nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebym na chwilę przysiadł się do ciebie?
– Jasne. Przyda mi się chwila przerwy. Bo już mi tyłek zdrętwiał. – O rany, co ja wygaduję, chyba mnie pogięło.
Roześmiał się.
– W takim razie może ty postoisz przez chwilkę, podczas gdy ja będę siedział?
– Nie, co tam. Po prostu zmienię trochę pozycję – Podeszłam do okna i wychyliłam się.
– Czy będę niedyskretny, jeśli zapytam, nad czym tak pilnie pracujesz?
Zaraz, powinnam chwilkę się zastanowić i zacząć normalnie rozmawiać. Zapomnieć, jak nieziemsko przystojny jest ten facet i jak piorunujące wrażenie na mnie zrobił. W końcu to profesor. Jeszcze jeden nauczyciel. I to wszystko. No ta, nauczyciel, który ucieleśniał marzenia wszystkich kobiet o idealnym mężczyźnie. Erik był przystojny i pociągający. Loren Blake natomiast mógł być opisywany tylko w kategoriach nieziemskich. Jego wdzięk i czar, całkowicie nie z tej ziemi, sprawiały, że nawet nie mogłam marzyć, by się do niego zbliżyć. Dla niego byłam zaledwie dzieckiem, niczym więcej. A przecież mam już szesnaście lat. No prawie siedemnaście, ale mimo wszystko. On ma pewnie dwadzieścia jeden lat lub coś koło tego. Po prostu stara się być dla mnie miły, nic poza tym. Najpewniej chciał zobaczyć z bliska mój Znak, tylko to. Może też zbierał materiały do swojego następnego wiersza o…
– Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nad czym pracowałaś, to nie mów, nie obrażę się. Naprawdę nie chciałem sprawiać ci najmniejszego kłopotu.
– Nie. Nie o to chodzi. – Nabrałam powietrza do płuc by się w końcu opanować. – Przepraszam, chyba nadal się zastanawiałam nad swoimi poszukiwaniami – skłamałam, mając nadzieję, że jest jeszcze dostatecznie młody i nie zdążył rozwinąć w sobie zdolności wykrywania kłamstw, jak inni nauczyciele. – Chcę wprowadzić pewne zmiany w organizacji Cór Ciemności – brnęłam dalej. – Myślę, że potrzebne są im jasne zasady, wyraźne wskazówki. Bo nie chodzi tylko o to, by wstąpić do tej organizacji, trzeba też spełniać pewne warunki. Nie powinno być tak, że każdy może się zapisać bez względu na to, co sobą reprezentuje i co robi. – Przerwałam, czując, jak palą mnie policzki. Co ja do diabła plotę? Robię z siebie szkolnego błazna.
On tymczasem wcale nie zlekceważył moich słów ani nie okazał wyższości. Przeciwnie, zastanowił się nad tym co powiedziałam.
– Czy doszłaś do jakiś wniosków? – zapytał
– Na przykład spodobało mi się to, w jaki sposób prywatna szkoła w Kent prowadzi swoją grupę wiodącą. Popatrz… – Kliknęłam na prawy link i zaczęłam czytać. – Rada starszych i system gospodarzy klasowych jest integralną częścią funkcjonowania szkoły. Na gospodarzy klas i do rady starszych mogą być wybierani ci uczniowie, którzy złożą przyrzeczenie, że będą stanowili wzór do naśladowania i kierowali wszystkimi przejawami życia w szkole Kent. – Stuknęłam długopisem w ekran monitora. – Widzisz, tu jest kilku różnych gospodarzy klas, którzy co roku są wybierani do rady starszych przez uczniów i grono pedagogiczne, ale zatwierdza ostatecznie ich dyrektor szkoły, w naszym przypadku byłaby to Neferet i gospodarz szkoły.
– Czyli ty byś zatwierdzała.
Znów się zaczerwieniłam.
– No tak. Tu jest jeszcze powiedziane, że co roku w maju odbywa się wielka uroczystość pasowania na członków nowej rady na następną kadencję. Byłby to nowy rytuał, który musiałby zostać zaakceptowany przez Nyks. – To mówiąc uśmiechnęłam się bardziej do siebie niż do niego. Poczułam przy tym, że rozumuję prawidłowo.
– Podoba mi się to, co mówisz – pochwalił mnie Loren. – Uważam, ze to znakomity pomysł.
– Naprawdę tak myślisz? Nie mówisz tego ot, tak sobie?
– Musisz wiedzieć, ze ja nie kłamię.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Ich głębia była porażająca. Loren siedział przy mnie tak blisko, że poczułam żar bijący z jego ciała. Z wysiłkiem stłumiłam przejmujący mnie dreszcz nagłego pożądania, będącego w tej sytuacji owocem zakazanym.
– W takim razie dziękuję – powiedziała łagodnie. I w przypływie nieoczekiwanej śmiałości kontynuowałam temat. – Chciałabym, aby Córy Ciemności reprezentowały sobą coś więcej niż tylko grupę towarzyską. Powinny świecić przykładem, postępować słusznie. Pomyślałam więc, że dobrze by było, aby każda z nas złożyła przysięgę na wierność pięciu ideałom stanowiącym odpowiedniki pięciu żywiołów.
Loren zdziwiony uniósł brwi.
– To znaczy?
– Córy i Synowie Ciemności powinni złożyć przysięgę na wierność ideałom. Wymyśliłam, że żywiołowi powietrza będzie odpowiadać prawdomówność, żywiołowi ognia – otwartość na innych, wody – wierność, ziemi – zacność, a duchowi – dobro.
Wszystko to wypowiedziałam bez zaglądania do notatek. Znałam na pamięć pięć żywiołów. Mogłam więc śledzić reakcję Lorena. Przez chwilę się nie odzywał. A potem z wolna uniósł rękę i obwiódł palce płynny zarys mojego tatuażu. Drżałam pod wpływem jego dotyku, ale siedziałam nieporuszona.
– Piękna, inteligentna i niewinna – szepnął. Potem tym swoim niesamowitym głosem zadeklamował: – Najistotniejsze w pięknie jest to, czego nie odda żaden obraz.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę wypożyczyć trzy następne książki z cyklu na zajęcia z profesor Anastazją.
Na dźwięk głosu Afrodyty prysnął czar, który spowijał mnie i Lorena. Odebrałam to jako brutalne wtargnięcie. Zauważyłam, że dla Lorena był to podobny szok. Zabrał dłoń z mojego policzka i szybko oddalił się w stronę kontuaru. Ja pozostałam na miejscu jakby wrośnięta w krzesło, udając niesłychanie zajętą gryzmoleniem notatek. Usłyszałam, że wraca Safona i przejmuje od Lorena wydawanie książek dla Afrodyty. Usłyszałam też, że on wychodzi, nie mogłam się powstrzymać, by nie odwrócić się i popatrzeć na niego. Będąc już w drzwiach, nawet na mnie nie spojrzał.
Za to Afrodyta patrzyła na mnie wyzywająco, a złośliwy uśmieszek wykrzywiał jej idealnie wykrojone usta.
A niech ją.