Wyszłam z centrum informacji z Nalą na rękach; kocina spała tak mocno, że nawet nie mruknęła, kiedy podniosłam ją z blatu biurka. Wychodząc z czytelni, rzuciłam okiem na zegar – nie mogłam uwierzyć, że spędziłam tam kilka godzin. Dlatego czułam się, jakbym miała ołów w tyłku, kark też mi zdrętwiał. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, ponieważ wiedziałam już, jak poprowadzić rytuał Pełni Księżyca. Kamień spadł mi z serca. Nadal jednak byłam podenerwowana, specjalnie się nie przejmując faktem, że uroczystości będę odprawiała przed gromadą młodziaków niekoniecznie zachwyconych, że zajęłam miejsce ich kumpelki, Afrodyty. Powinnam się kupić na samym rytuale, pamiętać, jakie wielkie wrażenie wywierało na mnie współbrzmienie z żywiołami, a reszta jakoś przejdzie.
Pchnęłam ciężkie drzwi frontowe prowadzące do szkoły i znalazłam się w całkiem innym świecie. Musiało padać przez cały czas, kiedy siedziałam w centrum informacji. Puchowa pierzynka pokrywała szczelnie cały teren szkoły. Dął silny wiatr, widoczność była prawie zerowa. Lampy gazowe ledwie znaczyły żółtymi punkcikami szlak pogrążonej w mlecznym mroku ścieżki. Powinnam była iść prosto do internatu, ale przypomniały mi się słowa Stevie Rae, która stwierdziła, że śnieg jest pełen magii. I miała rację. Świat pokryty śniegiem wyglądał całkiem inaczej, był cichszy, bardziej tajemniczy. Nawet jako adeptka wzorem dorosłych wampirów odporna byłam na chłód, który dawniej łatwo mnie przenikał. Kojarzył mi się też z istotami umarłymi, które trwają, ponieważ żywią się krwią istot żywych. Teraz lepiej rozumiałam proces, który we mnie zachodził, bardziej dowodziło to, że mój metabolizm się umacnia, niż że nie jestem nieżywa. Bo wampiry nie się istotami, które zmarły. One tylko przeszły Przemianę. To ludzie podsycali mit o chodzących trupach, co znaczyło mnie coraz bardziej drażnić. W każdym razie coraz bardziej mi się podobało, że mogę sobie spacerować na dworze, gdy szaleje zamieć, i nie bać się, że zamarznę. Nala przytulona do mnie mruczała głośno. Objęłam ją czule. Śnieg tłumił moje kroki, miałam wrażenie, że jego biel i czerń nocy zmieszały się ze sobą, tworząc niepowtarzalny kolor, wyłącznie dla mnie.
Po zaledwie kilku krokach z pewnością stuknęłabym się w czoło, gdybym nie miała rąk zajętych Nalą; przyszło mi bowiem do głowy, że powinnam zdobyć trochę eukaliptusa, który będzie mi potrzebny do odprawiania szkolnych rytuałów. Z tego co wyczytałam w starej książce, eukaliptus miał właściwości uzdrawiające, ochronne i oczyszczające – bardzo pożądane podczas mojej pierwszej próby. Najpierw pomyślałam, by odłożyć na następny dzień poszukiwanie eukaliptusa, ale później uświadomiłam sobie, że należy go związać w bukiet, którego użyję podczas zaklęć, i dobrze byłoby wcześniej zrobić z tym próbę, bym nie upuściła niczego na ziemię albo by nieoczekiwanie eukaliptus nie rozsypał się podczas wiązania go w pęczek, co mogłoby mnie doprowadzić do płaczu. Już oczyma wyobraźni widziałam, jak czerwona ze wstydu rzucam się na podłogę i w pozycji embrionalnej zalewam się łzami…
Odsunęłam od siebie tę deprymującą wizję, odwróciłam się i zaczęłam truchtać w stronę głównego budynku. I wtedy zobaczyłam jakiś cień. Zwróciłam na niego uwagę nie tylko dlatego, że było mało prawdopodobne, by jakiś adept wyszedł na spacer w taką zamieć. Uderzyło mnie, że ten ktoś (bo z pewnością nie był to kot ani krzak) nie szedł po chodniku, ale kierował się w stronę Sali rekreacyjnej na skróty, przez trawnik. Zatrzymałam się i wytężyłam wzrok, bo raził mnie padający śnieg. Zobaczyłam, że osoba ta miała na sobie długi ciemny płaszcz i naciągnięty na głowę kaptur.
Poczułam tak naglący i kategoryczny imperatyw, by iść za nim, że aż zaparło mi dech w piersi. Jakby kierowała mną jakaś siła, a nie moją własna wola, zeszłam z chodnika i podążyłam za tym dziwnym nieznajomym, który dotarł już do szeregu drzew rosnących wzdłuż muru okalającego szkolną posesję.
Patrzyłam szeroko otwartymi oczami. Tajemnicza postać, wszystko jedno, czy to była ona czy on, znalazłszy się w cieniu, nabrała niesamowitej prędkości, jakby rozpostarła skrzydła i dała się nieść śnieżnym podmuchom. Czyżby te skrzydła były czerwone? Czyżbym rzeczywiście widziała szkarłatne przebłyski na tle białej skóry? Śnieg zalepił mi oczy i zamazał obraz, ale przycisnęłam Nalę mocniej do siebie i puściłam się w pogoń, mimo, że czułam, iż zmierzam w stronę wschodniego muru, gdzie ukryte były tajemne drzwi. To samo miejsce, gdzie zobaczyłam duchy czy też inne zjawy, jakkolwiek je nazwać. W każdym razie mówię o miejscu, do którego sama wolałabym się nie zbliżać.
Powinnam więc obrócić się na pięcie i jak najszybciej pójść prosto do internatu.
Oczywiście tego nie uczyniłam.
Serce waliło mi jak młot, mruczenie Nali stawało się coraz głośniejsze. Kiedy dotarłam do linii drzew, dalej biegłam wzdłuż muru, myśląc jednocześnie, że to szaleństwo z mojej strony uganiać się za dzieciakiem, który próbuje tajemnie wymknąć się ze szkoły, albo co gorsza, za jakimś duchem.
Straciłam tę postać z oczu, ale wiedziałam, że muszę być już blisko zamaskowanych drzwi, więc zwolniłam, pozostając w głębszym cieniu i kryjąc się za kolejnymi drzewami. Padało coraz intensywniej, obie z Nalą wyglądałyśmy jak bałwanki, zaczynało być mi zimno. Co ja tu robię? Bez względu na to co podpowiadał mi głos wewnętrzny, rozum mówił mi, że zachowuję się jak wariatka i że powinnam natychmiast wracać wraz z kotką do internatu. Wtrącałam się w nieswoje sprawy. Bo może to któryś z nauczycieli chciał sprawdzić, czy czasem jakiś nieodpowiedzialny (jak na przykład ja) nie zawieruszył się gdzieś tutaj podczas zamieci?
A może to ktoś, kto właśnie zabił brutalnie Chrisa Forda i uprowadził Brada Higeonsa, wdarł się na teren szkoły i jeśli się na mnie natknie, zostanę następną ofiarą?
Och, ta moja chora wyobraźnia!…
Nagle usłyszałam jakieś głosy. Cichutko, na palcach podeszłam jak najbliżej i wtedy ich zobaczyłam. Przy otwartej furtce stały dwie postaci. Gwałtownie zamrugałam, starając się lepiej widzieć przez białą zasłonę wirujących płatków. Bliżej furtki stała postać, którą ścigałam. Przedtem pędziła z niewiarygodną prędkością, a teraz stała skulona pokornie. Przeniosłam wzrok na drugą postać. Przeszył mnie dreszcz grozy. To była Neferet.
Wyglądała tajemniczo, a jednocześnie władczo ze złotą aureolą włosów łopoczących na wietrze, w czarnej szacie, na którą opadały białe płatki śniegu. Zwrócona była przodem do mnie, tak że widziałam srogość malującą się na jej twarzy, niemal gniew. Przemawiała do zawoalowanej postaci, energicznie gestykulując. Bezszelestnie podeszłam jeszcze bliżej, zadowolona, że miałam na sobie ciemne odzienie, które zlewało się z mrokiem panującym przy murze. Z tego miejsca mogłam posłyszeć urywki tego, co mówiła Neferet.
– …musisz być bardziej ostrożny! Ja nie będę… – Kiedy uważnie wsłuchiwałam się w słowa niesione przez zawodzący wiatr, uświadomiłam sobie, że jego porywy przynoszą mi nie tylko strzępki rozmów, ale jeszcze coś innego. Jakiś zapach, który wyraźnie odcinał się od świeżości śniegu. Zapach stęchlizny, nieprzyjemnie kontrastujący z rześkością zimowej nocy, w tym miejscu zupełnie obcy. -…to zbyt niebezpieczne – mówiła Neferet. – Bądź posłuszny, bo w przeciwnym razie… – Umknęła mi reszta zdania, po którym nastąpiła cisza. Zawoalowana postać odpowiedziała pomrukiem bardziej przypominającym odgłosy zwierzęce niż ludzkie.
Nala, która skulona na mojej piersi dotychczas wydawała się pogrążona w głębokim śnie, nagle uniosła gwałtownie łebek i zaczęła groźnie pomrukiwać.
– Ćśś – starałam się ją uciszyć, kuląc się jednocześnie za pniem grubego drzewa. Uspokoiła się, ale poczułam, jak jeży jej się futro na grzbiecie, a oczy zwężają na widok zamaskowanej postaci.
– Obiecałaś!
Gardłowe dźwięki wydawane przez nieznajomego sprawiły, że na mym ciele pojawiła się gęsia skórka. Zerknęłam zza pnia akurat w tym momencie, kiedy Neferet zamierzała się na swego rozmówcę, jakby chciała go uderzyć. Ten odskoczył, przypadając do muru, a wtedy kaptur zsunął mu się z głowy. Żołądek podszedł mi do gardła, bałam się, że zwymiotuję.
To był Elliott. Zmarły chłopak, którego „duch” miesiąc temu zaatakował mnie i Nalę.
Neferet nie uderzyła go. Wskazała gniewnie w stronę otwartej furtki i zawołała na tyle głośno, że dobiegło mnie każde jej słowo:
– Nie możesz tego robić. Nie czas na to. Nie rozumiesz takich rzeczy i nie wolno ci zadawać mi żądnych pytań. Teraz zostaw to. Jeśli jeszcze raz okażesz nieposłuszeństwo, narazisz się na mój gniew, a gniew bogini może być straszny.
Elliott znów pokornie się skulił.
– Tak, bogini – wyjąkał.
To on, byłam tego pewna. Rozpoznałam jego głos, mimo, że był zachrypnięty. Z jakiegoś powodu Elliott nie umarł, chociaż też nie przeszedł Przemiany i nie stał się dorosłym wampirem. Stał się kimś innym. Kimś strasznym.
Chociaż dla mnie był odrażający, Neferet spoglądała teraz na niego łagodnym wzrokiem.
– Nie chcę się gniewać na swoje dzieci. Wiesz, że jesteś moją wielką radością.
Z odrazą patrzyłam, jak Neferet podeszła bliżej do Elliotta i zaczęła gładzić go czule po policzku. Jego oczy nabiegły krwią, nawet z daleka było widać, że drży na całym ciele. Elliott był niskim, pulchnym, nieatrakcyjnym dzieciakiem o zbyt bladej karnacji, rudych jak marchewka włosach, prawie zawsze potarganych. To się nie zmieniło, tyle że wyglądał bardziej żałośnie, jakby skurczył się w sobie. Neferet musiała się pochylić, żeby pocałować go w usta. Przerażona usłyszałam, jak Elliott jęknął z rozkoszy. Neferet wyprostowała się i wybuchnęła śmiechem. Jej śmiech zabrzmiał uwodzicielsko.
– Proszę cię, bogini… – skamlał Elliott.
– Wiesz, że nie zasłużyłeś.
– Bogini, proszę – powtarzał. Trząsł się cały.
– Dobrze, ale pamiętaj. Bogini może coś dać, ale w każdej chwili może też to zabrać.
Nie mogąc oderwać oczu od tej sceny, patrzyłam, jak Neferet podnosi rękę i przejeżdża paznokciem po skórze przedramienia, znacząc go cienką czerwoną kreską, na której natychmiast pojawiły się pęczniejące krople krwi. Jej krew miała przyciągającą moc. Kiedy zapraszającym gestem wyciągnęła ramię w stronę Elliotta, zmusiłam się z trudem, by stać bez ruchu wciśnięta w szorstką korę pnia. Elliott padł przed nią na kolana i jęcząc z rozkoszy, przyssał się do jej ręki. Zwróciłam wzrok na Neferet. Odrzuciła w tył głowę, rozchyliła wargi i zdawała się przeżywać seksualną ekstazę, gdy ten pokurcz, Elliott, pił jej krew.
Gdzieś w środku poczułam podobne pragnienie. Też bym chciała przeciąć komuś skórę i…
Nie! Cofnęłam się za drzewo, by całkiem mnie skrywało i bym dalej już nie patrzyła. Nie chcę stać się potworem. Nie chcę być wariatką. Nie pozwolę, by te rzeczy mną rządziły. Powoli i cichutko zaczęłam się wycofywać, nie patrząc dłużej na tych dwoje.