8.

Kiedy opuściłam już salę jadalną i byłam w drodze do internatu, uświadomiłam sobie, że nie wspomniałam Neferet o duchach, w żadnym razie jednak nie miałam ochoty wracać i poruszać tego tematu. Rozmowa z nią i tak kompletnie mnie wyczerpała, i mimo pięknego urządzenia sali jadalnej ze wspaniałym widokiem, lnianymi serwetkami i kryształami bardzo już chciałam znaleźć się gdzie indziej. Marzyłam o tym, by rozsiąść się wygodnie w swojej sypialni i zacząć opowiadać Stevie Rae wszystko o Lorenie, po czym leżeć do góry brzuchem, ogladać leniwie jakieś powtórki w telewizji i nie myśleć, przynajmniej przez te jedną noc, o swoich złych przeczuciach na temat zniknięcia Chrisa, albo o tym, że teraz jestem grubą rybą odpowiedzialną za najważniejszą grupę w szkole. Ach, mniejsza o to. Po prostu chciałam przez chwilę znów poczuć się sobą. Tak jak powiedziałam Neferet, Chris pewnie siedział już w domu, zdrów i cały. Na resztę zostawało mi dużo czasu. Jutro napiszę konspekt tego, co w niedzielę powiem Córom Ciemności. Domyślam się, że będę też musiałam się przygotować do przeprowadzenia obchodów Pełni Księżyca, co stanie się moim pierwszym publicznym występem z prowadzeniem kręgu i formalnym przewodniczeniem obchodom. Znów ścisnęło mnie w żołądku, ale udałam, że tego nie zauważam.

W połowie drogi przypomniałam też sobie, że na poniedziałek ma przygotować wypracowanie z socjologii wampirów. Wprawdzie Neferet zwolniłaby mnie z większości zadać z tego przedmiotu dla trzeciego formatowania, bym mogła się skupić na tekstach przeznaczonych dla starszych słuchaczy, ale to się kłóciło z moim usiłowaniem, żeby pozostać „normalną” (zresztą, co to w ogóle znaczy: być normalną, skoro jestem jeszcze nastolatką i do tego adeptką w szkole wampirów?). W takim razie na pewno zabiorę się do pisania, jak reszta klasy. Pośpiesznie więc skręciła do macierzystej klasy, gdzie znajdowała się moja szafka, a w niej wszystkie podręczniki. Był to także pokój Neferet, ale zostawiłam ją przecież w sali jadalnej, gdzie wraz z innymi nauczycielami sączyła wino, przynajmniej teraz nie żywiłam żadnych obaw, że przypadkiem posłyszę coś straszliwego.

Sala jak zwykle pozostawała otwarta. Po co zakładać jakiekolwiek zamki, skoro każdy i tak trząsł się ze strachu prze intuicją dorosłych wampirów? W sali było ciemno, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Zaledwie od miesiąca byłam Naznaczona, a już widziałam równie dobrze jak w świetle. A nawet lepiej. Jasne światło mnie razi, a blask słońca jest nie do zniesienia.

Z pewnym wahaniem otwierałam szafkę, uświadamiając sobie, że od miesiąca nie widziałam słońca. I nawet o tym nie myślałam. Czy to nie dziwne?

Właśnie rozpamiętywałam dziwne zmiany, jakie zaszły w moim życiu, kiedy nagle zauważyłam kartkę papieru przylepioną taśmą do wewnętrznej strony mojej szafki. Wzbudzony jej otwarciem przeciąg spowodował, ze kartka zatrzepotała. Wygładziłam ją ręką, a widząc, co to jest, doznałam niemal szoku.

To był wiersz. Krótki, zapisany ładną kursywą. Przeczytałam go raz i drugi, zauważyłam, że to haiku.


Budzi się starożytna królowa

Poczwarka jeszcze nie wykluta.

Kiedy rozwiniesz skrzydła?


Pogładziłam litery. Wiedziałam kto je napisał. Istniała tylko jedna logiczna odpowiedź. Serce mi się ścisnęło, gdy wypowiedziałam jego imię: Loren.


– Mówię poważnie, Stevie Rae. Musisz mi przyrzec, że nikomu nie powiesz o tym, co teraz ode mnie usłyszysz. Dosłownie: nikomu. Zwłaszcza Damienowi czy Bliźniaczkom.

– Słowo, Zoey, możesz mi wierzyć. Powiedziałam, że przyrzekam. Co mam jeszcze zrobić? Upuścić sobie krwi?

Nie odezwałam się na to.

– Zoey, naprawdę możesz mi zaufać. Obiecuję dotrzymać słowa.

Przyglądałam się uważnie swojej najlepszej przyjaciółce. Musiałam z kimś porozmawiać, i to z kimś, kto nie był wampirem. Wejrzałam w głąb siebie, by zapytać swojej intuicji, jak radziła mi Neferet. I zobaczyłam, że Stevie Rae jest odpowiednią osobą. To był bezpieczny wybór.

– Nie gniewaj się. Wiem, że mogę ci wierzyć. Tylko że… Sama nie wiem. Dziwne rzeczy się dzisiaj wydarzyły.

– Jeszcze dziwniejsze niż te, które codziennie nam się przytrafiają?

– Właśnie. Loren Blake przyszedł dzisiaj do biblioteki akurat wtedy, kiedy ja tam przebywałam. Był pierwszą osobą, z którą rozmawiałam na temat rady starszych i moich nowych pomysłów co do Cór Ciemności.

– Loren Blake? Ten najprzystojniejszy z wampirów, jaki kiedykolwiek istniał? Rany koguta. Zaczekaj, muszę usiąść z wrażenia. – Stevie Rae klapnęła na łóżko.

– Ten, właśnie ten.

– Nie do wiary, że do tej pory nie pisnęłaś ani słówka na ten temat. Jak wytrzymałaś?

– Czekaj, to jeszcze nie wszystko. On… on mnie dotknął. I to więcej niż jeden raz. Prawdę mówiąc, spotkałam się z nim dzisiaj nie tylko ten jeden raz. Sam na sam. I wydaje mi się, że napisał dla mnie wiersz.

– Co?!

– Aha. Najpierw sądziłam, że to wszystko było zupełnie niewinne, jakoś inaczej to oceniałam. W bibliotece po prostu rozmawialiśmy o moich pomysłach dotyczących najbliższej przyszłości Cór Ciemności. Nie miało to większego znaczenia. Ale potem Loren dotknął mojego Znaku.

– Którego? – zapytała Stevie Rae. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, miałam wrażenie, że za chwilę ciekawość ją rozsadzi.

– Tego na twarzy. Ale to było później.

– Co to znaczy: później?

– Bo kiedy skończyłam oporządzać Persefonę, nie śpieszyłam się z powrotem do internatu. Poszłam się przejść pod zachodni mur. I tam spotkałam Lorena.

– Daj spokój, coś takiego! I co dalej?

– Chyba ze sobą flirtowaliśmy.

– Chyba?!

– Uśmiechaliśmy się do siebie, żartowaliśmy.

– No to flirtowaliście. O rany, on jest cudowny!

– Mnie to mówisz? Kiedy on się uśmiecha, zapiera mi dech w piersi. Jeszcze do tego on dla mnie deklamował wiersz! – dodałam. – To było haiku, które pewien poeta napisał, patrząc na swoją ukochaną nagą w blasku księżyca.

– Ty chyba żartujesz! – Stevie Rae zaczęła się wachlować rozgrzana z wrażenia. – Ale mówiłaś, żeście się dotykali.

Nabrałam haust powietrza do płuc.

– Nie wiem co o tym myśleć. Bo najpierw wszystko szło gładko. Jak już mówiłam, śmieliśmy się i rozmawialiśmy. Potem powiedział, że przyszedł tutaj, bo szukał natchnienia do napisania haiku…

– Niesamowicie romantyczne!

Skinęłam głową i mówiłam dalej:

– Tak. W każdym razie powiedziałam mu, ze wobec tego nie chcę mu przeszkadzać i płoszyć natchnienia, na co on, że natchnienie przynosi mu więcej rzeczy niż tylko sama noc. I zapytał, czybym nie chciała być jego natchnieniem.

– Ja cię kręcę!

– Tak też sobie pomyślałam.

– Oczywiście odpowiedziałaś mu, że z przyjemnością staniesz się jego natchnieniem.

– Oczywiście.

– No i… – Stevie Rae nie mogła się doczekać dalszego ciągu.

– No i zapytał mnie, czybym mu nie pokazała swojego Znaku, tego na ramionach i na plecach.

– Nie mów!…

– Mówię.

– Rany, ja bym natychmiast zdarła z siebie koszulę, aniby się obejrzał!

Roześmiałam się.

– Nie ściągnęłam z siebie koszuli, ale zsunęłam z ramion kurtkę. Właściwie to on mi w tym pomógł.

– Chcesz powiedzieć, że Loren Blake, poeta pierwszy wśród wampirów, najprzystojniejszy samiec, jakiego kiedykolwiek ziemna nosiła, pomógł ci zdjąć kurtkę niczym staroświecki dżentelmen?

– Tak, dokładnie tak to wyglądało. – Zademonstrowałam to, zsuwając kurtkę do łokcia. – A potem nie wiem, co się ze mną stało, ale nagle przestałam być onieśmieloną nastolatką, która nie wie, jak się zachować, tylko specjalnie dla niego zsunęłam ramiączka topu. O, tak. – Teraz dla Stevie Rae zsunęłam ramiączka skąpej bluzeczki, odsłaniając ramiona, plecy i spory kawałek biustu (ponownie gratulując sobie, ze nałożyłam porządny, czarny biustonosz). – Wtedy dotknął mnie po raz drugi.

– Gdzie cię dotknął?

– Wodził palcem po moim Znaku na ramionach i plecach. Powiedział że wyglądam jak starożytna królowa wampirów i zadeklamował dla mnie wiersz.

– Ja cię kręcę – znów powiedziała Stevie Rae.

Klapnęłam na łóżko, jak Stevie Rae przed chwilą, i podciągnęłam ramiączka topu.

– Przez chwilę sama byłam tym oszołomiona. Kontaktowaliśmy się ze sobą to pewne. Niewiele brakowało a by mnie pocałował. Wiem, że miał na to ochotę, naprawdę. I nagle ni stąd ni zowąd wszystko się zmieniło. Raptem zrobił się tylko uprzejmy i oficjalny, grzecznie mi podziękował za pokazanie Znaku, po czym odszedł.

– Specjalnie się temu nie dziwię.

– A ja się dziwię, i to cholernie się dziwię. Bo jak to, w jednej chwili patrzy mi w oczy i daje wyraźnie do zrozumienia, ze mnie pragnie, a w następnej zachowuje się jak gdyby nigdy nic?

– Zoey, ty jesteś uczennicą, a on nauczycielem. To szkoła wampirów i mnóstwo rzeczy wygląda inaczej niż w normalnej szkole średniej, ale pewne rzeczy się nie zmieniają, jak na przykład to, że nauczyciele nie mogą zbliżać się do uczennic.

Przygryzłam wargi.

– On jest nauczycielem w niepełnym wymiarze czasu.

Stevie Rae wzniosła oczy do nieba.

– No i co z tego?

– To jeszcze nie wszystko. Właśnie znalazłam w swojej szafce jego wiersz. – Podałam jej arkusik papieru z zapisanym wierszem haiku.

Stevie Rae gwizdnęłam przeciągle.

– Rany koguta! Ależ to romantyczne! Ja się zabiję! Ale powiedz mi, jak on dotykał twojego Znaku?

– A jak myślisz? Palcem. Wodził palcem po konturach. – Nadal czułam jego gorący oddech na swojej skórze.

– Deklamował dla ciebie poezje, dotykał twojego Znaku, napisał dla ciebie wiersz… – Westchnęła rozmarzona. – Niczym Romeo i Julia przeżywający zakazaną miłość. – Nagle wyprostowała się na łóżku, jakby otrzeźwiała. – A co z Erikiem?

– Jak to co?

– Zoey, przecież to twój chłopak.

– Oficjalnie nie jest moim chłopakiem – nieśmiało zaprotestowałam.

– O rany, Zoey, a co biedak ma zrobić, żeby stać się oficjalnym chłopakiem? Paść na kolana? Przecież wszyscy wiedzą, że od miesiąca umawiacie się ze sobą i stanowicie parę.

– Wiem – przyznałam żałośnie.

– Czy Loren podoba ci się bardziej niż Erik?

– Nie. Tak. Cholera, nie wiem. Loren to całkiem inna sprawa. Loren jest jakby z innej planety. Nie sądzę, byśmy mogli się umawiać, ani nic z tych rzeczy. – Właściwie nie byłam tego pewna, bo może coś z tych innych rzeczy jednak byłoby możliwe. Może moglibyśmy się spotykać po kryjomu. Tylko czy ja tego chcę?

Jakby czytając w moich myślach, Stevie Rae powiedziała:

– Mogłabyś się wymknąć na spotkanie z nim.

– Śmieszne. Jemu to pewnie nawet nie przyszło do głowy. – Ale gdy to mówiłam, przypomniałam sobie żar bijący od niego i pożądanie widoczne w jego ciemnych oczach.

– A jeśli przyszło? – Stevie Rae przyglądała mi się uważnie. – Wiesz, że różnisz się od nas. Nikt przedtem nie został tak Naznaczony jak ty. Nikt też nie reagował na żywioły tak jak ty. W takim razie zasady nas obowiązujące ciebie mogą nie dotyczyć.

Znów poczułam ucisk w żołądku. Od pierwszego dnia swojej bytności w Domu Nocy starałam się ze wszystkich sił wtopić w otoczenie, być jak inni. Naprawdę chciała, by to nowe miejsce stało się moim domem, a przyjaciele rodziną. Nie chciałam być odmieńcem, nie chciałam też podlegać innym zasadom. Potrząsnęłam głową i odpowiedziałam z trudnością:

– Stevie Rae, nie chcę, żeby tak było. Chcę być normalna.

– Wiem – przyznała Stevie Rae łagodnym tonem – Ale ty jesteś inna. Wszyscy to wiedzą. A powiedz sama: czy nie chcesz się podobać Lorenowi?

Westchnęłam ciężko.

– Sama nie wiem czego chcę. Ale jednego jestem pewna: nie chcę, by ktokolwiek dowiedział się o mnie i o Lorenie.

– Mam zapieczętowane usta. – Zwariowana Oklahomianka odegrała całą pantomimę z zamykaniem ust na zamek i wyrzucaniem kluczyka za siebie. – Nikt nie wyciśnie ze mnie ani słówka – wybełkotała półgębkiem, niby to nie mogąc otworzyć ust.

– Czekaj, coś mi się przypomniało. Przecież Afrodyta widziała, jak Loren mnie dotykał.

– To ta czarownica szła za tobą pod mur? – zapytała Stevie Rae z niedowierzaniem.

– Nie, tam nas nikt nie widział. Afrodyta weszła do centrum informacji akurat wtedy, gdy on gładził mnie po twarzy.

– O cholera!

– Masz rację: cholera! Ale powiem ci cos jeszcze. Pamiętasz, jak opuściłam początek lekcji hiszpańskiego, bo chciałam pójść do Neferet i porozmawiać z nią? Otóż do żadnej rozmowy wtedy nie doszło. Drzwi do jej klasy były uchylone, więc usłyszałam, co tam się działo. W środku siedziała Afrodyta.

– Małpa donosiła na ciebie?

– Nie jestem pewna. Usłyszałam tylko strzępy rozmowy.

– Domyślam się, że spanikowałaś, kiedy Neferet wyciągnęła cię od nas na wspólną kolacje.

– Jeszcze jak.

– Nic dziwnego, że wyglądałaś na chorą. Rany, teraz wszystko się układa w logiczną całość. – Nagle zrobiła wielkie oczy. – Czy przez Afrodytę masz teraz tyły u Neferet?

– Nie. Podczas dzisiejszej rozmowy Neferet powiedziała mi, że wizje Afrodyty mogą być fałszywe, ponieważ Nyks cofnęła swój dar. Czyli bez względu na to, co Afrodyta opowiadała, Neferet jej nie wierzy.

– To dobrze. – Stevie Rae miała taką minę, jakby chciała skręcić Afrodycie kark.

– Wcale nie dobrze. – odpowiedziałam. – Reakcja Neferet była zbyt ostra. Doprowadziła Afrodytę do łez. Poważnie ci mówię, Stevie Rae, Afrodyta była załamana tym, co usłyszała od Neferet, która w dodatku nie przypominała siebie.

– Zoey, nie mogę uwierzyć, że znowu się użalasz nad Afrodytą. Powinnaś przestać.

– Stevie Rae, nie trafiasz w sedno. Tu nie chodzi o Afrodytę, tylko o Neferet. Była taka bezwzględna. Nawet jeśli Afrodyta na mnie nagadała i przesadziła w swych opowieściach, Neferet zareagowała nieodpowiednio. I mam niesmak z tego powodu.

– Masz niesmak z powodu Neferet?

– Tak… nie… sama nie wiem. Chodzi nie tylko o Neferet. Za wiele spadło na mnie naraz. Chris… Loren… Afrodyta… Neferet… Coś mi w tym wszystkim nie gra.

Z miny Stevie Rae wywnioskowałam, że nie bardzo rozumie o co chodzi, i przydałoby się jej jakieś porównanie z realiami Oklahomy.

– Wiesz, jak to jest tuż przed uderzeniem tornada? Kiedy niebo jest jeszcze czyste, ale już zaczyna wiać zimny wiatr i zmienia kierunek? Wiesz, że coś się stanie, ale jeszcze nie wiesz co. Tak właśnie teraz ja się czuję.

– Jakby nadciągała burza?

– Tak i to groźna.

– Co chcesz, żebym zrobiła?

– Żebyś ze mną wypatrywała burzy.

– Tyle to mogę zrobić.

– Dzięki.

– Ale może najpierw obejrzymy film? Damien własnie zamówił w Netfiksie Moulin Rouge. Ma przynieść kasetę, a Bliźniaczki postarały się o uczciwe chipsy, nie żadne dietetyczne, a do tego pełnotłusty dip. – Rzuciła okiem na zegar z Elvisem. – Pewnie już są na dole i się złoszczą, bo każemy im czekać.

Podobało mi się u Stevie Rae, że w jednej chwili mogła wysłuchać moich zwierzeń i przejąć się nimi, a następnie przejść gładko do spraw błahych, jak filmy i chipsy. To mnie sprowadzało na ziemię, przy niej mogłam czuć się normalnie. Uśmiechnęłam się do niej.

Moulin Rouge, powiadasz? Czy to ten z Ewanem McGregorem?

– Jasne. Mam nadzieję, że zobaczymy jego pośladki.

– Nabrałam pchoty. Idziemy. Ale pamiętaj…

– O Jezu, wiem, wiem, mam nic nie mówić. Ale muszę jeszcze raz powtórzyć: Loren Blade się na ciebie napalił!

– Lepiej ci teraz?

– Znacznie lepiej. – Uśmiechnęła się figlarnie.

– Mam nadzieję, że ktoś przyniósł dla mnie trochę piwa.

– Dziwna jesteś z tym swoim piwem.

– Nieważne, panno Lucky Charms.

– Przynajmniej Lucky Charms są dobre dla zdrowia.

– Naprawdę? W takim razie powiedz mi, co to jest prawoślaz, owoc czy warzywo?

– Jedno i drugie. To jest wyjątek, tak jak ja.

Kiedy zbiegałyśmy po schodach do frontowej części internatu, śmiałam się ze Stevie Rae zadowolona, że mam jeszcze przed sobą cały dzień. Bliźniaczki i Damien zdążyli już zająć jeden z telewizorów z płaskim ekranem i machali do nas. Stevie Rae nie myliła się, rzeczywiście pogryzali prawdziwe Doritosy, maczając je przedtem w pełnotłustym sosie szczypiorkowym (brzmi okropnie, ale to prawdziwy smakołyk). Poczułam się jeszcze lepiej, gdy Damien wręczył mi dużą szklankę piwa.

– Długo wam zeszło – zauważył, skwapliwie robiąc nam miejsce koło siebie na kanapie. Bliźniaczki oczywiście przytaskały dwa jednakowe, wielkie krzesła, które ustawiły przy kanapie.

– Przepraszam – powiedziała Stevie Rae, po czym szczerząc się do Erin, dodała: – Musiałam opróżnić jelita.

– Doskonale użyłaś tego wyrażenia – pochwaliła ją Erin z zadowoloną miną.

– Ojej, nastaw wreszcie ten film – powiedział Damien.

– Czekaj, to ja mam pilota – przypomniała Erin.

– Chwileczkę – powstrzymałam ją, zanim włączyła kasetę. Głos był ściszony, ale zobaczyłam poważną twarz Chery Kimiko przedstawiającej wiadomości o dwudziestej trzecie. Z zasmuconą miną mówiła coś do kamery. U dołu ekranu przesuwały się słowa: Ciało nastolatka zostało odnalezione.

– Daj głośniej – poprosiłam. Shaunee włączyła głos.

Wracając do głównego wydarzenia dnia: ciało Chrisa Forda, biegacza z drużyny Union zostało odnalezione przez dwoje kajakarzy w piątek po południu. Ciało zaczepiło się o skały i barki służące do budowania zapory na rzecze Arkansas w rejonie Dwudziestej Pierwszej Ulicy, gdzie powstają nowe tereny rekreacyjne. Informatorzy twierdzą, że śmierć chłopca nastąpiła z powodu upływu krwi oraz ran szarpanych, prawdopodobnie zadanych przez duże zwierzę. Więcej na ten temat będziemy mogli powiedzieć, kiedy zostanie wydane oficjalne orzeczenie lekarskie dotyczące przyczyn zgonu.

Mój żołądek, który zdążył się już uspokoić, znów się skurczył. Ciarki przeszły mi po plecach. Ale na tym nie skończyły się złe wiadomości. Poważna twarz Chery nie znikała z ekranu, gdy kontynuowała swoją wypowiedź przed kamerą.

W ślad za tą tragiczną informacją otrzymaliśmy następny komunikat o zaginięciu drugiego nastolatka, również piłkarza drużyny Union. Na ekranie pojawiło się zdjęcie następnego przystojnego gracza w klubowych biało – czerwonych barwach. Brada Higeonsa widziano ostatnio w piątek po lekcjach w Starbucks na Utica Square, gdzie rozlepiał zdjęcia Chrisa. Brad był nie tylko kolegą Chrisa z tej samej drużyny, ale też jego kuzynem.

– Rany koguta! Gracze z drużyny piłarskiej Union padają jak muchy – zmartwiła się Stevie Rae. Popatrzyła na mnie i się przestraszyła. – Ojej, Zoey, nic ci nie jest? Nie wyglądasz dobrze.

– Jego też znałam.

– To dziwne – zauwazył Damien.

– Często przychodzili razem na różne imprezy. Wszyscy ich znali, bo byli kuzynami, mimo że Chris jest czarny a Brad biały.

– Mnie to nie dziwi – stwierdziła Shaunee.

– Ani mnie, Bliźniaczko – zawtórowała jaj Erin.

W głowie mi huczało, ich rozmowa ledwie dochodziła do moich uszu.

– Muszę się przejść.

– Pójdę z tobą – zaofiarowała się zaraz Stevie Rae.

– Nie, zostań i oglądaj film. Ja tylko zaczerpnę trochę świeżego powietrza.

– Naprawdę tak chcesz?

– Tak, zaraz wrócę. Zdążę przyjść, zanim Ewan odsłoni swoje pośladki.

Mimo że czułam na plecach zatroskane spojrzenie Stevie Rae (słyszałam też, jak Bliźniaczki spierają się z Damienem, czy faktycznie zobaczą tyłek Ewana), wybiegłam z internatu na dwór, w chłodną listopadową noc.

Bezwiednie skręciłam, by odejść jak najdalej od głównego budynku szkoły i od miejsc, gdzie mogłabym kogoś napotkać. Zmusiłam się by maszerować i jednocześnie głęboko oddychać. Co się ze mną dzieje? W piersiach czułam ucisk, żołądek też miałam ściśnięty, co chwilę musiałam przełykać ślinę, by nie zwymiotować. Szum w uszach trochę się wyciszył, ale nie opuszczało mnie przygnębienie, które spowiło mnie jak całun. Wszystko we mnie krzyczało: Coś niedobrego się dzieje! Coś niedobrego się dzieje!

Po drodze zauważyłam, że dotychczas bezchmurna jasna noc z rozgwieżdżonym niebem, rozjaśnionym blaskiem niemal pełnego księżyca, staje się coraz ciemniejsza. Łagodny wietrzyk przeszedł w zimny wiatr, który strącał zeschłe liście z drzew, a ich zapach zmieszany z wonią ziemi wsiąkał w ciemność… Nie wiadomo dlaczego podziałało to na mnie kojąco, rozbiegane chaotyczne myśli zaczęły się układać w jaki porządek, mogłam wreszcie zebrać myśli.

Skierowałam kroki w stronę stajni. Lenobia mówiła, że mogę oporządzać Persefonę, gdy tylko będę czuła potrzebę skupienia się, by spokojnie i w samotności coś sobie przemyśleć. Z pewnością właśnie tego teraz potrzebowałam, zwłaszcza że obrany kierunek był jakimś celem, do którego zmierzałam, co stanowiło zapowiedź pewnego ładu w chaosie myśli kłębiących się w mej głowie.

Przede mną rysowały się niskie długie budynki stajni, poczułam się raźniej, oddech mi się uspokoił, zwłaszcza gdy usłyszałam dochodzące stamtąd odgłosy. Początkowo nie wiedziałam, co to jest, zbyt przytłumione były te dźwięki, trochę dziwne. A potem pomyślałam, że to pewnie Nala. To do niej podobne, iść za mną i zrzędzić niczym skrzekliwa starucha, dopóki nie zatrzymam się i nie wezmę jej na ręce. Stanęłam więc i zaczęłam ją przywoływać: kici-kici…

Głos stał się wyraźniejszy, ale to nie było kocie miauczenie, już nie miałam co do tego wątpliwości. Bliżej stajni coś się poruszyło, zauważyłam sylwetkę kogoś, kto siedział niedbale na ławce w pobliżu drzwi wejściowych. Paliła się tylko jedna lampa gazowa, najbliżej wejścia. Ławka natomiast stała tuż poza zasięgiem wątłego, migoczącego światła latarni.

Sylwetka znów się poruszyła, wtedy nabrałam pewności, że to musi być człowiek… albo adept… albo wampir. Postać była jakby skurczona we dwoje. Zaczęła ponownie wydawać dziwne odgłosy. Przypominało to zawodzenie, jakby na skutek dręczącego bólu.

W pierwszym odruchu chciałam stamtąd uciec, ale jednak się nie ruszyłam. Czułam, że nie powinnam. Rozbudowana intuicja mówiła mi, że mam tu zostać. Że cokolwiek stanie się udziałem tej osoby na ławce, powinnam stawić temu czoła.

Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do ławki.

– Hej, nic ci nie jest?

– Nie – Zabrzmiało to dziwnie, szept był ostry i przejmujący.

– Czy… czy mogę ci jakoś pomóc? – zapytałam, wpatrując się intensywnie w mrok, by zobaczyć, kto tam siedzi. Wydawało mi się, że widzę jasne włosy, ręce zasłaniające twarz…

– Woda… Zimna i głęboka woda… Nie mogę się stąd wydostać, nie mogę wyjść…

Odjęła ręce od twarzy i skierowała na mnie wzrok. Poznałam ten głos, i nagle zrozumiałam co się z nią dzieje. Zmusiłam się, by podejść bliżej. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Łzy spływały jej po policzkach.

– Chodź, Afrodyto. Masz wizję. Muszę cię zaprowadzić do Neferet.

– Nie! – jęknęła. – Nie zabieraj mnie do niej. Ona mnie nie wysłucha. Ona już mi nie wierzy. Przypomniałam sobie, co powiedziała Neferet o cofnięciu daru Nyks. Dlaczego więc ja miałabym sobie teraz zawracać głowę Afrodytą? Przecież nawet nie wiadomo, co się z nią dzieje. Może odgrywa jakąś komedię, by zwrócić na siebie uwagę? Szkoda czasu, by zaprzątać sobie tym głowę.

– No dobrze. Powiedzmy, że ja też ci nie wierzę – powiedziałam. – Zresztą mam teraz inne zmartwienia. – Odwróciłam się, by pójść do stajni, ale capnęła mnie za rękę.

– Musisz zostać! – powiedziała dygocząc i dzwoniąc zębami. Miała wyraźne kłopoty z mówieniem. – Musisz wysłuchać mojej wizji!

– Wcale nie muszę – odpowiedziałam i wyrwałam rękę z kleszczowego uścisku jej palców.

– Cokolwiek się dzieje, nie dotyczy to mnie, tylko ciebie. To twoja sprawa. – Tym razem oddaliłam się szybciej z tego miejsca.

Ale nie dość szybko, jak się okazało. Następne słowa, które wypowiedziała ugodziły mnie jak nożem.

– Musisz mnie wysłuchać. Inaczej twoja babcia umrze.

Загрузка...